Wywłaszczenie z przemysłu narodowego. Odszkodowania nacjonalizacyjne, wyceny majątku, a prywatyzacja – część 5

dr Ryszard Ślązak

3.1 Odszkodowania nacjonalizacyjne, a prywatyzacja

Pierwsze decyzje prywatyzacyjne Rząd podjął w końcu roku 1990 przyjmując zasadę realizacji prywatyzacji poprzez udziałowca zagranicznego, a od listopada 1993 roku zmienił nazwę i wprowadził nowy termin tzw. inwestora strategicznego, któremu przyznawano prawo pierwszeństwa nabycia spółek państwowych. Inwestor strategiczny niemal zawsze był podmiotem zagranicznym zapraszanym przez ówczesne Ministerstwo Przemysłu i Handlu oraz przez poprzedni urząd Ministerstwa Skarbu Państwa, do rokowań nabywczych oraz do doradztwa prywatyzacyjnego. Dla przyspieszenia prywatyzacji i poszukiwania zagranicznych nabywców na polskie przedsiębiorstwa, rząd dawał szerokie i różnorodne ogłoszenia w prasie krajów zachodnioeuropejskich i Północno Amerykańskich. Dawał tez ogłoszenia na zagranicznych doradców prywatyzacyjnych, którzy pomagaliby w przeprowadzeniu powszechnej prywatyzacji gospodarki polskiej. Ogłaszane oferty sprzedaży przedsiębiorstw informowały, że sprzedaż będzie następować na warunkach negocjacyjnych.W rokowaniach tych różni zagraniczni inwestorzy strategiczni, sygnatariusze tych umów, wykorzystywali nawet, pośrednio i bezpośrednio, przedstawicieli firm ze swoich krajów, które działały historycznie w Polsce w okresie przedwojennym, a po wojnie za ocalałe z wojny resztkowe mienie, zostały za odszkodowaniem nacjonalizacyjnym spłacone, nawet z przedwojennych ich papierów wartościowych.Tylko przedwojenne mienie firm niemieckich i obywateli niemieckich w Polsce, za napaść na Polskę i wywołanie okrutnej wojny i straszliwe zniszczenie gospodarki polskiej, przeszło na własność naszego państwa, a Niemcy zostali miedzy narodowo zobowiązane do zapłaty Polsce odszkodowania wojennego. Pozostali zagraniczni inwestorzy, rzekomo strategiczni interesowali się tymi, rzekomo swoimi przedwojennymi zakładami, lub innymi, ale należącymi przed wojną do obywateli z kraju ich pochodzenia. Interesowali się nawet terenami tych przedwojennych, byłych obcych, zakładów z przedwojennej Polski, których już po roku 1989 u nas nawet fizycznie nie było. W pierwszej kolejności swoje zainteresowanie kierowali na najnowocześniejsze i o najbardziej dotychczas proeksportowej strukturze produkowanego asortymentu, z różnych branż naszego przemysłu. W dodatku położonych na odzyskanych ziemiach zachodnich, w Gdańsku i w innych wielkomiejskich ośrodkach przemysłowych, o rozwiniętej infrastrukturze miejskiej i komunikacyjnej.

Należy pamiętać, że po wojnie Polska w całości spłaciła umiejscowiony w różnych branżach przemysłowych i handlowych kapitał zagraniczny. Po spłacie wszelkie podmioty gospodarcze funkcjonujące w naszym kraju, były wyłącznie własnością państwowa, narodową. Były przypadki, że kapitałowi zagranicznemu, rzekomemu inwestorowi strategicznemu sprzedano nasze przedsiębiorstwo/spółkę poniżej wartości, jaką za nie zapłaciliśmy odszkodowanie nacjonalizacyjne, w ramach międzypaństwowej umowy odszkodowawczej/indemnizacyjnej. Tak pozyskiwani zagraniczni inwestorzy zagraniczni od razu otrzymywali różnorodne zwolnienia podatkowe na długie okresy i inne rodzajowo ulgi.

 Wspomnieć należy, że Polska socjalistyczna bez wiedzy Narodu wypłaciła takie odszkodowania firmom i obywatelom obcym 12 państw Zachodu w łącznej kwocie aż około 30 mld współczesnych dolarów amerykańskich z obecnego systemu płynnych kursów walutowych. Ostatecznie spłata tych odszkodowań zakończyła się i wobec ostatniego państwa, Stanów Zjednoczonych, dopiero w roku 1981. Zgłaszający się niektórzy strategiczni inwestorzy plasowali się w te utracone nacjonalizacyjnie, a odbudowane po wojnie przedsiębiorstwa przemysłowe, bądź w te same miejscowości i zawsze w dziedziny najnowocześniejsze technologicznie i o wysokim ich profilu eksportowym.

 Firmy niemieckie jakby z jakiegoś nakazu zaczęły plasować się głownie na naszych odzyskanych Piastowskich Ziemiach, dążąc do opanowanie większości regionalnej zdolności wytwórczej. Nie występowała żadna polityczna czy ekonomiczna selekcja firm obcych, które mogą nabywać nasze przedsiębiorstwa w przyszłości. Przed takim pośpiesznym zbywaniem naszych firm obcym powinno być wzięte przedwojenne doświadczenie z działalności firm obcych w naszym kraju i uwzględnione czynniki i przyczyny, dlaczego po 1932 roku Polska ograniczała ich działalność w naszym kraju, a wszelkimi silami rozbudowywała i budowała własną, nowoczesną zdolność wytwórczą, głownie przemysłową, Centralny Okręg Przemysłowy, ośrodek gdyński, Okęcia i inne przedsięwzięcia o znaczeniu ogólnonarodowym.

 Pod presja opinii publicznej była uprzednio przyjęta cicha zasada, że firmy niemieckie, które uczestniczyły w zbrodniczej działalności w czasie wojennej okupacji Polski nie powinny uczestniczyć w trwalej działalności w naszym kraju. Można z nimi współpracować na zasadzie kontraktów celowo-zadaniowych, współpracować czasowo. Chodziło przede wszystkim o firmy chemiczne dostarczające w czasie wojny gazy i inne środki do obozów zagłady, firmy zatrudniające niewolniczo polskich obywateli, /jeńców, ludności wywiezionej z pacyfikowanych miast i wsi czy z łapanek ulicznych/, i rabujących polski majątek, czy nawet kolei niemieckich przewożących ludzi, w charakterze ładunku, na zagładę. Powinna to być wiekowa i trwała zasada wynikająca z historycznej polskiej racji stanu.

 Nowe władze jakby z niewiedzy zapomniały, że Niemcy dotychczas nie zapłaciły Polsce odszkodowania wojennego za szkody i zniszczenie gospodarki i państwa spowodowane w czasie okupacji Polski, które po wojnie przez specjalistyczne instytucje, zostało oszacowane na łączną kwotę 1 330 miliardów dolarów amerykańskich. Zapomniano o takim narodowym obowiązku i wbrew opinii publicznej niemal natychmiast i w nieokreślonym stopniu dopuściły, nawet z pewnymi preferencjami, te i inne firmy niemieckie do nabywania w naszym kraju różnorodnego majątku narodowego, i to bez zasady wzajemności. Zezwoliły więc  na ich trwałą działalność i nadmierną ich koncentrację na odbudowanych ziemiach odzyskanych, niektóre nawet firmy niemieckie zostały wyłączone spod polskiej jurysdykcji.

Firmy niemieckie od razu i przede wszystkim interesowały się tym, co przed wojną i w czasie wojny było i miało być niemieckie i wszelkimi możliwymi sposobami usiłowały doradzać naszym władzom przy prywatyzowaniu gospodarki i od razu nabywały w Polsce, to co było dla nich możliwe do nabycia. Dziwnym niedopatrzeniem było, że  Państwowa Agencja Nieruchomości Rolnych nie zwróciła uwagi i nie dostrzegła, że z jej sprzedawanych zasobów ziemi rolnej dużą cześć nabywają firmy niemieckie i obywatele niemieccy poprzez różnego rodzaju sztuczki, i nawet przez podstawianych obywateli polskich, a następnie przejmowania po nich prawa do własności tej ziemi, niejako drogą okrężną.Rozpoczęty proces prywatyzacyjny nie był należycie przygotowany. Nie zweryfikowano własności podmiotowej przedsiębiorstw, nie pozakładano im ksiąg wieczystych na grunty i budynki, nie zastrzeżono, i nie wyłączono obszaru gruntów-działek i budowli, do których w całym okresie powojennym, były zgłaszane roszczenia przez obywateli polskich, którzy nie dostali odszkodowania za znacjonalizowane ich mienie, a cudzoziemcy i mniejszości narodowe otrzymali takie odszkodowania. Na liście odszkodowawczej znalazło się aż 215 firm z krajów zachodnich, za których ocalałe z wojny resztkowe mienie, powojenna Polska zapłaciła odszkodowanie. Najwięcej było firm francuskich 64, amerykańskich 49, brytyjskich 47, kanadyjskich 6, włoskich 16.Wlochom Polska, odmówiła zapłaty odszkodowania za ich ocalałe z wojny szczątkowe mienie, bo to Włosi byli zobowiązani, po wojnie zapłacić Polsce odszkodowanie wojenne, a ponadto Włosi, mimo, że się zobowiązali, to nie zwrócili Polsce ponad 760 wagonów osobowych i towarowych, które w czasie wojny znalazły się na ich terytorium.

 Dla pozostałych występują mętne i zniszczone upływem czasu zapisy. Najbardziej intensywnie zabiegali Włosi, o odzyskanie swojego przedwojennego mienia, towarzystw ubezpieczeniowych i innych lokalizacji, po swoich mizernych, a nawet prymitywnych przedwojennych zakładach. Cudzoziemcy mimo zapłaconego odszkodowania zabiegali pod pozorem prywatyzacji o jego ponowne darmowe wyłudzenie. Zasadne i prawne roszczenia obywateli własnej narodowości z tego tytułu nie zostały nawet dotąd obsłużone. Do dziś np. nie zwrócono obywatelom Polskim majątków w liczbie znanej 628 pozycji objętych postanowieniem dekretu Bieruta z dnia 15 listopada 1946 roku „o zajęciu majątku państw pozostających w stanie wojny z Rzecząpospolitą Polską w latach 1939-45 i majątku osób prawnych i obywateli tych państw oraz o zarządzie przymusowym nad tymi majątkami”, /D. U. z 1946 roku, nr 62. Poz. 342/. Dotyczył on obywateli polskich o podwójnym polsko – włoskim obywatelstwie. Dekret ten nie miał charakteru nacjonalizacyjnego, tylko tymczasowego zajęcia tego mienia do czasu zawarcia przez Włochy traktatu pokojowego i do czasu zawarcia z nimi przez Polskę umowy o wzajemnym uregulowaniu spraw w okresie powojennym, co nastąpiło w roku 1952. Miał, więc charakter tymczasowy, a poprzez zagubienie tej sprawy już nawet w okresie demokratycznego 25-lecia, nadal nieodwołalnie trwa.

Dekret ten nie stanowił nacjonalizacji, majątki te nigdy nie zostały znacjonalizowane, a jedynie objęte tymczasowym zarządem przymusowym Państwa, i w pierwszej kolejności, przed rozpoczęciem procesu prywatyzacyjnego, powinny być zwrócone prawowitym, polskim właścicielom. Różne państwowe podmioty gospodarcze i nie gospodarcze miały te nieruchomości w tymczasowym użytkowaniu, od lat powojennych i to na podstawie odrębnych umów zawartych z organem sprawującym funkcje zarządcy przymusowego. Dziwnym zbiegiem okoliczności dekret ten jakby zaginął i dopiero w latach 1990-tych został jakby odnaleziony wraz z obowiązującymi do niego zarządzeniami wykonawczymi powojennego ministra skarbu.

Postanowienia dekretu miały być uwzględnione, w dalszym procesie reprywatyzacyjnym, czy przy reprywatyzacji. Dekret ten w pierwszej kolejności powinien być objęty reprywatyzacją, i to już w roku 1990, czy w 1991. W latach 1990-tych był wykonywany przez naszych ekspertów, raport w przedmiocie tego dekretu, i o stanie objętych nim nieruchomości, którym dysponowało także Ministerstwo Przekształceń Własnościowych i późniejsze Ministerstwo Skarbu Państwa. Sprawa zwrotu tych nieruchomości chyba nadal nie została rozwiązana i zarząd przymusowy pozornie i nadal jest sprawowany, choć nie wiadomo, kto go obecnie sprawuje, a objęte nim mienie nie wiadomo w czyim jest obecnie posiadaniu, i jaką formą prawną użytkownicy nim dysponują. Rozwiązanie tego problemu powinno być dokonane przed pierwszymi decyzjami prywatyzacyjnymi.

Tak dokonywane pospiesznie przemiany w gospodarce polskiej wskazują na zupełnie inną pilniejszą potrzebę uporządkowania spraw po nacjonalizacyjnych. Wskazuje, jak ważnym i pilnym w ówczesnym okresie było uchwalenie ustawy reprywatyzacyjnej i uporządkowanie spraw w części poza prawnej nacjonalizacji, a takich przypadków jej dokonania z naruszeniem także ówczesnego prawa było mnóstwo. Nie rozwiązanie tej kwestii zaraz po roku 1990 uruchomiło spiralę roszczeń krajowych i byłych mniejszości narodowych i ogromny proces spekulacyjny nawet obrotu prawem roszczeniowym, i obrotem gruntami po pegeerowskimi i po zakładowymi, któremu władze jakoś skutecznie nie przeciwdziałają.

3.2  Zasady wyceny majątku państwowego

W pierwszych latach dziewięćdziesiątych, zwłaszcza w okresie tzw. pierwszej emocjonalnej doktryny prywatyzacyjnej, przyjęto nieprzystające do warunków naszej gospodarki zasady wyceny mienia Skarbu Państwa. Kombinowano, jaką metodę przyjąć do wyceny tego, co państwowe i co ma być i komu sprzedane. Problemem było, czy do jego wyceny można stosować te same metody, które stosuje się do wyceny spółek gospodarczych prawa handlowego, utworzenie z byłych przedsiębiorstw handlowych, czyli spółek będących przedmiotem obrotu rynkowego jeszcze w niewykształtowanej gospodarce rynkowej. Z tego względu mienie państwowe zostało podzielone na trzy grupy:

    a/ dobra nie będące przedmiotem obrotu, zawsze pozostające jako własność państwa dla którego nie można określić nakładów państwowych na nabycie, wytworzenie lub odtworzenie takich jak złoża kopalin czy dobra kultury,

    b/ dobra nie przeznaczone do obrotu, nabyte lub wytworzone za środki publiczne przez jednostki państwowe, jak np. domy kultury, domy w czasowe, biblioteki oraz ich obiekty i grunty,

    c/ mienie stanowiące obecnie lub w przyszłości przedmiot obrotu, a przeznaczone do prywatyzacji, podmioty gospodarcze i ich oddziały, wydziały zamiejscowe, czy nawet przedstawicielstwa

 Wychodząc z takiego założenia mienie zaliczone do grupy „a” będących w dyspozycji jednostek prywatyzowanych, było ujmowane tylko rzeczowo, w ujęciu opisowym lub rodzajowo – opisowym, lecz dokonywano wyceny jak dla mienia będącego w stanie naturalnym, dóbr kultury, zasobów dokumentacyjnych czy archiwaliów. Majątek z grupy „b”, ujmowano w ujęciu wartościowym, stosując wartość szacunkową, którą stosowano głównie w odniesieniu do gruntów. Do pozostałych dóbr tej grupy np. bibliotek i ich zasoby, wyposażenie świetlic w ogóle nie były przedmiotem wyceny, jeśli były zbywane łącznie z przedsiębiorstwem. Natomiast mienie z w/w grupy „c”, ujmowano w ujęciu wartościowym na podstawie przepisów o rachunkowości oraz innych przepisów dotyczących jednostek państwowych.

Te pośpiesznie przyjęte zasady do wyceny rodzajowego mienia państwowego sprawiły, że nadano im szczegółowy charakter i odmienne wymogi. Wartość przedsiębiorstw, przekształconych w 1990 roku w spółki prawa handlowego, nie była też szacowana w walutach obcych, czy o równowartości analogicznego majątku porównawczo z krajami sąsiednimi czy z krajami Zachodu, z których pochodziły wyceniające go firmy doradcze. Powinna być wyceniana także w dolarach, w którym sporządzą się statystykę gospodarczą, przedkładana do międzynarodowych organizacji i instytucji, których Polska jest członkiem.

 Wycena podmiotów gospodarczych, przedsiębiorstw w dewizach miała kluczowe znaczenie dla prawidłowego oszacowania wartości sprzedawanych podmiotów gospodarczych, przedsiębiorstw. Gdyby była ujmowana w dewizach miałaby charakter rynkowy, i można by było ją odnieść do całkowitego kosztu ich budowy, wraz z inwestycyjnym wsadem importowym do ich budowy i wyposażenia, a pochodzącym według cen z krajów zachodnich. Wówczas dokonywany szacunek wartości zbywanego przedsiębiorstwa były realne i w znacznym stopniu porównywalne z wartością analogicznych przedsiębiorstw w krajach, z którego pochodzili nabywcy naszych firm. Zagraniczni nabywcy naszych przedsiębiorstw i tak na własny użytek przeliczali cenę podawaną im w złotych na waluty obce, choćby dla celów porównawczych i świadomości, że zakup polskiej firmy jest tańszy od kosztu inwestycji, jaki musieliby ponieść gdyby chcieli wznieść taką nową inwestycję w Polsce czy w swoim kraju.

Zagraniczni nabywcy nawet w trakcie rozmów, poza negocjacjami zawsze porównywali w ujęciu dewizowym, czy dany zakup polskiej firmy jest tani czy drogi i odnosili to do cen i warunków inwestycyjnych własnego kraju, z którego pochodzili. Praktycznie do wyceny zbywanego przedsiębiorstwa nie przyjmowano nawet porównawczo kosztu jego budowy, nawet, kiedy był jeszcze stosunkowo nowy i nowocześnie technicznie wyposażony, nie przyjmowano tez wartości jego gruntów zakładowych przyjmując pogląd, że w gospodarce socjalistycznej ziemia, państwowe grunty zakładowe nie miały ceny i wartości, dlatego też m.in. i z tych także względów były tanio zbywane. Te ceny, plus przywileje podatkowe i inne wskazane wyżej pobudzały run zakupowy na polskie zakłady pracy.

 Kapitał zagraniczny nabywał te zakłady i za taką cenę, na jaką zgodziły się polskie władze. Przeważnie nie nabywał ich by kontynuować w nich dalszą produkcje, nowocześniejszą, wprowadzać w nią nowe technologie, ale dla eliminacji polskiej konkurencji na rynku polskim i na rynkach międzynarodowych, i aby zainwestowany w ich nabycie kapitał, jak najszybciej się zwrócił i to z nawiązką, czyli tak jak każda inwestycja. Kupno polskiego przedsiębiorstwa już w momencie zakupu dawało zarobek. Dlatego wiele polskich przedsiębiorstw w krotce po sprzedaży, zostało zlikwidowanych, jako jednostki produkcyjne i stały się przedmiotem działalności spekulacyjnej. Sprzedawano nawet poszczególne części byłego polskiego zakładu dalszym nabywcom, zwłaszcza grunty zakładowe. Stąd już wówczas wiele gruntów po uprzednim wyburzeniu budynków przemysłowych zostało zamienionych na grunty budownictwa mieszkaniowego, deweloperskiego, handlowego, które w późniejszych latach przybrało charakter plagowy. 

 Wyceny wartościowe majątku państwowego należało jednocześnie podawać w dolarach, choćby ze względu na fakt bardzo wysokiej dewaluacji złotego, którego kursu regularnie nie podawano, a świat pracy i społeczeństwo gubiło się w rozumieniu wartości siły nabywczej złotego, i w przeliczeniach o równowartości dolarowej, otrzymując zapłatę w milionach złotych, mając mentalnościowo zakodowane jeszcze czarnorynkowe kursy dolara. Powszechna świadomość ekonomiczna była także utrwalona w dolarach, do których obywatele mieli, począwszy od dekady lat siedemdziesiątych dostęp, z tytułu pracy na różnorodnych kontraktach zagranicznych, i z tytułu przekazów zagranicznych, choćby od swojej emigracji z całego zachodniego świata.

W porównywaniu wartości polskiej zbywanej firmy/przedsiębiorstwa i przy zastosowaniu kursu dewizowego złotego dla porównania cenowego wartości wyrażonej w złotych na dolary, wynikało, ze polska cena zbywanego zakładu jest bardzo niska. To ta niska cena była czynnikiem presji zachodu na polskie władze by niemal natychmiast zbywały przedsiębiorstwa, skoro jest nabywca i chce je od razu nabyć. 

Kolejnym elementem procesu prywatyzacyjnego było to, że praktycznie, wyceny, czyli określanie wartości poszczególnych przedsiębiorstw/spółek., a nawet całych branż gospodarki narodowej, na zlecenie władz, dokonywały niemal wyłącznie zagraniczne banki i firmy doradcze. W tym celu w Polsce zaczęły masowo powstawać filie, oddziały obcych firm doradczych i i nawet spółki doradcze banków zagranicznych. Dla wykonywania doradztwa, tych wycen niezbędny był dostąp do wszelkich materiałów przedsiębiorstw i instytucji państwowych sprawujących nadzór i kontrolę nad tymi przedsiębiorstwami, /ministerstwa, branżowe, instytuty branżowe, branżowe ośrodki badawczo-rozwojowe, banki polskie, ZUS, a nawet urzędy itp./, Dlatego też z nakazu władz, administracja państwowa, a także podmioty gospodarcze, zobowiązane zostały do udostępniania im żądanych przez niedanych i informacji. Pracowali w nich delegowania cudzoziemcy.

Niektóre, tak zwane wyceny sektorowe, były wykonane niezwykle prymitywnie, przez nikogo nieweryfikowane, ale natychmiast płatną dewizowo. Przy wycenie sprzedawanych spółek, i przy określaniu ich ceny zbycia, nie korygowano wartości, ani ceny, o wskaźnik dewaluacji złotego, ani o stopę inflacji. O wycenie, ani o cenie zbycia, dyrekcja zbywanego przedsiębiorstwa nie była informowana i nie miała możliwości jej korygowania. Wyceniana i określana wartości była jednocześnie wskazaniem ceny zbycia, także i pod wskazanego przyszłego nabywcę, inwestora strategicznego, a ten miał przynieść nowości technologiczne i podniesienie efektywności i nowoczesności procesów wytwórczych w zakładach, które nabyli.

Tak zastosowane zasady powodowały brak adekwatności przyjmowanych kwot wartości do aktualnej wartości, nie mówiąc o cenie rynkowej. Wyceny dokonywano w najróżniejszy sposób; wycena ekspercka, szacunek własny Ministerstwa Skarbu Państwa, operaty szacunkowe w oparciu o informacje przekazywane przez starostów, na podstawie protokołów przekazania zakładu pracy nowemu użytkownikowi. Czynności związane z wyceną były najczęściej zlecane zagranicznym firmom doradczym, i także polskim, które również zaczęły powstawać obok obcych. Wyceny te charakteryzowały się daleko idącą uznaniowością, uzasadniając to rzekomą niemożnością podania mienia państwowego w jednym mierniku wartości. Stosunkowo najwyższa uznaniowość występowała w wycenie gruntów zakładowych, które stały się przedmiotem szczególnego zainteresowania kapitału zagranicznego, i wszelkiego rodzaju spekulantów i kombinatorów krajowych i zagranicznych. W łącznym wyrażeniu, był to ogromny obszar uzbrojonej infrastruktury miejskiej i wielkomiejskiej, szacowany w roku 1989 na około 7 procent obszaru poza rolniczego państwa.

 W wycenach przedsiębiorstw i w wartości przejętej umowami sprzedaży, prawie nigdy nie uwzględniano wartości gruntów zakładowych, które w zasadzie były bezwartościowe w tamtym okresie czasu, bo zostały w socjalizmie zdeprecjonowane do roli bonu przydziałowego. Nieci inaczej podchodzono do wyceny przedsiębiorstwa handlu zagranicznego, które w zasadzie nie miały gruntów zakładowych, ale miały stosunkowo duże udziały w 115 spółkach zagranicznych np. w Wielkiej Brytanii, we Francji, a nawet w Australii, na jej Tasmanii, w Argentynie i w szeregu innych krajach. Co stało się z tymi udziałami, z tym polskim kapitałem wniesionym do tych zagranicznych spółek, praktycznie nic nie wiadomo? W jaki sposób i komu te udziały zostały zbyte, nie wiemy, choć wiemy, że żadnych polskich spółek poza krajem nie posiadamy, ani też udziałów w innych spółkach zagranicznych nie posiadamy, jako kraj i polskie przedsiębiorstwa.

Prawo wyceny miały określone firmy konsultingowe, głownie zagraniczne i banki zagraniczne. Były one ujęte na liście ministerstwa przekształceń własnościowych, jako zalecane do wykonywania takich ocen i wycen, jako wiarygodne, profesjonalne i z renomą były sankcjonowane, choć nigdy wcześniej z Polską w żadnym stopniu nie współpracowały i nie znały polskich realiów, czy nawet możliwości ewolucyjnego przechodzenia od gospodarki socjalistycznej centralnie planowanej do gospodarki rynkowej ze społecznym poparciem, którego w swoim doradztwie nie brały pod uwagę i nie uwzględniały.

Na początku lat 1990-tych niektórzy członkowie ówczesnych władz przechwalali się publicznie, że współcześnie cena ziemi w Polsce zeszła do najniższego poziomu w Europie, i że zostały stworzone warunki do nowej, lepszej przyszłości. Jak wynika z zebranych informacji prasowych, że już około 200 tysięcy ha rożnego rodzaju gruntów zakładowych przeszło w ręce zagranicznych posiadaczy, a w znacznej w części nawet w ręce różnorodnych spekulantów i kombinatorów, krajowych i zagranicznych.

3.3 Zadłużenie przedsiębiorstw przed i w okresie prywatyzacji

Jak już wspomniano nowo mianowany, już nie socjalistyczny, minister finansów, który objął władzę we wrześniu 1989 roku natychmiast wprowadził nową, restrykcyjną politykę finansową warunkującą realizację jego ekonomicznej i prywatyzacyjnej doktryny? Prawnie i nakazowo zmienił on dotychczasową politykę kredytową prowadzoną przez poprzednie rządy. Łatwości wprowadzenia tej nowej ortodoksyjnej polityki sprzyjała socjalistyczna struktura administracyjna, centralny model zarządzania i instytucje państwa oraz powszechna własność państwowa różnorodnych przedsiębiorstw i banków. W zasadzie wszystkie banki były państwowe. NBP dopiero przejmował funkcje banku centralnego i funkcję mono banku, prowadził jeszcze czasowo politykę kredytową należącą do funkcji banków handlowych ,a nie do funkcji banku centralnego.

  • NBP do roku 1991 obsługiwał operacyjnie przedsiębiorstwa, kredytował je i miał szeroko rozwiniętą sieć oddziałów, nawet w każdym powiecie. W tych prawno-gospodarczych warunkach, kiedy polityka kredytowa i stopy procentowe były ustalane centralnie przez ministra finansów, jej zmiana również wynikała z jego decyzji. Na początku 1989 roku średnia stopa procentowa dla kredytów inwestycyjnych kształtowała się na poziomie 4-7 procent, a kredytów obrotowych/handlowych/ na poziomie 6–9 proc. rocznie.       

      Narzucone gospodarce bardzo wysokie stopy kredytowe wprowadzone w roku 1990 nie dotyczyły tylko uzyskiwanych kredytów w ramach nowo zawieranych umów kredytowych, ale wszystkich czynnych kredytów, czyli czynnych uprzednio przed rokiem 1990 zawartych umów kredytowych, których okres ważności trwał i miał trwać jeszcze np. 3 czy 4 lata, ponieważ kredyt inwestycyjny został udzielony na okres 6 czy 7 lat, a dotychczas wykorzystany okres czynności umowy kredytowej wyniósł 2 czy 3 lata. Już w trakcie umowy kredytowej narzucono kredytobiorcy nowe warunki kredytowe, po to, aby nie mógł prowadzić działalności gospodarczej, bo narzucone mu dodatkowe koszty kredytowe w czterech tytułach odsetkowych, które czyniły jego działalność gospodarczą z góry, niejako z nakazu władz przynoszącą stratę.

Tymi decyzjami władz zostały praktycznie zerwane warunki umów kredytowych, a dotychczasowa działalność gospodarcza finansowana tymi kredytami, uzyskanymi przed rokiem 1990, stała się nagle deficytową, przynoszącą tyko stratę i to w systemie ciągłym. Wszystkie rodzaje kosztów były w przedsiębiorstwach uprzednio kalkulowane w oparciu o stopy z umów zawartych przed rokiem 1990 i z uwzględnieniem innych rodzajów stóp również z tego okresu Nagły wzrost stóp procentowych był podstawowym czynnikiem do ich przyszłej upadłości i likwidacji w różnorodnej formie. W roku 1990 stopy kredytowe, były ustalane nawet stopą dzienną, po 0.11procent czy po 0,18 , a nawet po 0,35 procent za  dzień kalendarzowy, co w skali rocznej dawało  ponad 80 proc. Rocznie. Podniesione z 7 proc. z roku 1989 do najwyższej 96 proc. w roku 1990 i 1991. Przy takim ich poziomie trudno, aby jakakolwiek działalność gospodarcza mogła przynosić zysk.

Podwyższone stopy procentowe nie tylko pochłaniały całą uzyskiwaną stopę zysku, ale jeszcze przynosiły wysoką w stopie stratę na działalności gospodarczej, co powodowało lawinową niewypłacalność większości podmiotów gospodarczych., a ich upadanie było spełnieniem intencji władz do ich pośpiesznej, przymusowej prywatyzacji z rzekomego  braku zyskowności w ich działalności gospodarczej.(Przypomina to niszczenie prywatnej własności domiarami podatkowymi w okresie stalinowskim). Zadłużone w ten sposób podmioty gospodarcze, nie mogły spłacić nie tylko kapitału kredytowego, ale i ponad dziesięciokrotnie wyższych odsetek, tym bardziej, że władze i banki przyjęły zasadę, że wszelkie spłaty dłużnika/kredytobiorcy/ najpierw są zaliczane na spłatę odsetek, a dopiero potem, reszta na spłatę kapitału kredytowego.

Powstała sytuacja wieczystego zadłużenia i niemożności spłaty kredytu kiedykolwiek, a to przyśpieszało nagonkę prywatyzacyjną zarówno, ze strony władz jak i ze strony różnych kombinatorów krajowych i zagranicznych. Sam poziom kwotowy zadłużenia podmiotu gospodarczego był wystarczającym czynnikiem do jego prywatyzacji, a zadłużenie liczono we wszystkich tytułach, sumując go na kwotę ogólną, i tak określano ogólny poziom zadłużenia będący podstawą do zbycia lub przekształcenia przedsiębiorstwa.

 Stosunkowo często też przyjmowano stan kwotowy zadłużenia przedsiębiorstwa za jego wartość do zbycia, jako cenę kwotowej sprzedaży. Z zasady kwestionowano wartość ewidencyjną majątku trwałego z powodu, że ten majątek trwały został już zamortyzowany, całkowicie zużyty jest mało wartościowy produkcyjnie. To rażąco zaniżało wartość takiego zakładu, podmiotu gospodarczego. Przy takiej wycenie danego podmiotu, zakładu, zobowiązania finansowe wyliczone i ujęte wg horrendalnych, wprowadzonych od roku 1990 odsetek, przewyższały one nawet jego, wyliczaną wartość przedsiębiorstwa, tym bardziej, że do wyceny z zasady nie przyjmowano wartości gruntu zakładowego.

 Skutkiem takiej wstrząsowej polityki finansowej była niemal powszechna niewypłacalność różnorodnych podmiotów gospodarczych, ogromne zatory płatnicze i blokada kredytowa wobec przedsiębiorstw państwowych W tych warunkach zadłużenie i niewypłacalność stała się procesem już niemal powszechnym, co znakomicie ułatwiało prywatyzacje i propagandowe jej uzasadnianie.

W takich to warunkach ekonomicznych następował aktywny politycznie proces przekształceń prywatyzacyjnych. W analizach stanu zadłużeniowego z roku 1991 i 1993 zobowiązania odsetkowe, ale tylko te, które wynikały ze wzrostu stóp procentowych, narzuconych od roku 1990, a które w ogólnym stanie zadłużenia analizowanych 22 zakładów stanowiły aż 72 proc. ogólnego stanu ich zadłużenia. Przyjęcie sztucznie zawyżonego zobowiązania miało bezpośredni wpływ na uzyskiwaną cenę zbycia, czy uzyskiwania przez udziałowców/akcjonariuszy wartości z jego struktury majątkowej. W praktycznym i potocznie gospodarczym rozumieniu, robotnika czy urzędnika, a nawet naukowca czy związkowca, było to sztuczne podnoszenie straty dla zaniżania wartości sprzedaży, czy bardzo taniego przejęcia takiego zakładu.

Przejęć za należności kredytowe i odsetkowe dokonywały także banki. Banki też uzyskały zamianę swoich należności kredytowych, zarówno w kapitale kredytowym jak i za te sztucznie podniesione odsetki, które po roku 1994 przewyższały już należności kapitałowe, na udziały czy na akcje u tych kredytobiorców, a nawet od poprzednich po ich przekształceniu w nową spółkę lub po połączeniu z innym podmiotem. W tej sztucznie zawyżonej części odsetkowej banki już bardzo, często obce uzyskiwały korzyści finansowe czy majątkowe niemal za darmo. Przy tak wysokich stopach procentowych, wartość przedsiębiorstwa nie była oczyszczana z tych nieprawidłowości, a powinna być oczyszczona i zweryfikowana w wycenie. Banki w żadnym przypadku nie powinny uczestniczyć w tego rodzaju prywatyzacji i w przechwytywaniu wartości narodowego kapitału, który po przejęciu w formie udziału czy akcji już realnie podwyższał i przewartościowywał ich kapitały własne.

3.4 Pierwsze prywatyzacje banków państwowych.

Pierwszym bankiem, który został sprywatyzowany, był Bank Rozwoju Eksportu S.A. założony w 1986 roku, przez ministra finansów i handlu zagranicznego, ze środków funduszu rozwoju eksportu i budżetowych, dla wspierania i finansowania eksportu i eksportu budownictwa. Począwszy od roku 1989, podlega on różnorodnym ciekawym przemianom w aktywności dla pozyskiwania kapitału obcego. W tym samym 1989 roku, uzyskuje kredyt z Banku Światowego i z jego agendy, International Financial Corporation /Międzynarodowej Korporacji Finansowej/, i tworzą w BRE fundusz rozwoju eksportu, mającego wspierać rzekomo polski eksport przemysłowy i rolny, który w tym samym czasokresie zupełnie się załamuje, a rośnie import pchany za wszelka cenę i różnymi sposobami przez firmy zachodnie z Europy i Ameryki Północnej.

Aktywność ekspansji firm zagranicznych i banków na polski rynek, była warunkowana prowadzoną wówczas polityką licencyjną w odniesieniu do banków obcych i prywatyzacyjną w odniesieniu do banków państwowych. Począwszy od roku 1992 stworzono korzystne warunki do zakładania banków z kapitałem obcym w Polsce, wprowadzając dla nich przywileje/wakacje podatkowe, jak dla podmiotów zagranicznych, nie banków, możliwość swobodnego transferu kapitału wolnodewizowego na zagranicę oraz dobrowolne wnoszenie i utrzymanie kapitału w dewizach w ich działalności w Polsce.W roku 1991 już zapada rządowa decyzja o prywatyzacji w roku 1991/92 BRE banku, a następnie powołania grupy BRE banku. Opinię o jego prywatyzacji i powołaniu grupy pod  jego nazwą pisze firma zagraniczna Moore Stephens za ogromnym kwotowo honorarium, / około 920 500 dolarów/,  płatnym gotówkowo i jednorazowo. Prywatyzacja poprzez sprzedaż, BRE banku, jako pierwszego nastąpiła poprzez giełdę warszawką w dniu 31 lipca 1992 roku. Sprzedano 950 000 akcji, w tym 400 000 nabyli akcjonariusze instytucjonalni, a 350 000 akcji nabyły osoby trzecie, indywidualne. Natomiast pracownicy banku nieodpłatnie otrzymali 200 000 akcji.

Zbycie akcji nastąpiło po cenie 203 000 starych złotych za akcję, a jak później korekcyjnie obliczono i skorygowano sprzedaż akcji nastąpiła po cenie 4 nowych złotych. Łączne wpływy z prywatyzacji tego banku i po tej cenie zbywanych akcji wyniosły 38 mld starych zlotach, o równowartości 2 787 710 dolarów amerykańskich, /po przeliczeniu kursem średniorocznym, złotych za dolara/. W 1994 roku niemiecki Commerzbank AG przejmuje 33 procent akcji BRE banku, z niewiadomym, czy zapłacił w walucie obcej czy w złotych. Opinię doradczą dla tego zakupu sporządziła już firma amerykańska McKinsey za wynagrodzeniem, w kwocie 939 600 dolarów amerykańskich.

W następnych latach ten niemiecki bank przejmuje już większościowy pakiet kontrolny w BRE banku. Taki sposób prywatyzacji oparty był na zaleceniach ówczesnych władz, które tworzyły formalne podstawy do procedur prywatyzacyjnych, które później same je zatwierdzały.. Była to zasada tak zwanej prywatyzacji kapitałowej, że odstępuje się określony pakiet akcji danemu inwestorowi zagranicznemu, przyszłemu akcjonariuszowi, lub osobom indywidualnym, po cenie akcji określonej przez władze. Zasada ta była przyjęta  wcześniej, bo w dniu 30 października 1991 roku, przez Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów, przedłożona przez ministra finansów w sprawie przeprowadzania prywatyzacji przedsiębiorstw i banków poprzez zagranicznego udziałowca instytucjonalnego i indywidualnego.

 W programie tym przyjęto, jako obowiązujące założenie określające wytyczne dla przeprowadzania procesu przekształceń. Dla każdego większego prywatyzowanego podmiotu gospodarczego powinien być znaleziony zagraniczny inwestor strategiczny, który przejmie odpowiedzialność za usprawnienie działalności, danego polskiego podmiotu przemysłowego, w szczególności banku. Uznano, że dla prywatyzacji banków, najlepszy będzie w roli inwestora zagranicznego, zachodni bank komercyjny, nabywający mniejszościowy pakiet akcji banku. Tylko na ten mniejszościowy pakiet akcji, mogący być sprzedanym kapitałowi obcemu, zgodzili się reprezentanci partii ludowej, choć jej masy członkowskie nie poparły procesu prywatyzacji, banków, ani przedsiębiorstw przemysłowych, rolnych czy handlu zagranicznego.

Forsowany przez ministra finansów projekt zaleceń, miał rzekomo i w krótkim okresie zapewnić duży kwotowo dopływ kapitału obcego do polskich banków, które jego zdaniem posiadały niedobór kapitału. W jego zasadach nie przewidywano żadnego wsparcia kapitałowego ani prawnego dla nowo powstałych, czy powstających nowych polskich banków z kapitałem narodowym, drobnych indywidualnych posiadaczy, współobywateli. Zasady te o mniejszościowym udziale kapitału obcego dopuszczonego do nabywania akcji danego przedsiębiorstwa, czy banku, były uznaniowo stosowane do listopada 1993 roku. Do tego czasu, zagraniczny podmiot, lub osoba fizyczna w przedsiębiorstwie, mogli nabyć jedynie, w ramach wówczas określonego progu do 30 procent kapitału akcyjnego banku. Chętnych do nabywania w ramach tego progu nie było zbyt wielu, zagraniczni chcieli nabywać pakiet większościowy akcji lub cały bank lub też otrzymywać licencje na zakładanie własnych, o pełnej własnej decyzyjności i funkcjonujących poza jurysdykcją polskich władz.

Drugim bankiem prywatyzowanym w roku 1993, na zasadzie wytycznych Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrowi z 30 października 1991 roku, był Wielkopolski Bank Kredytowy w Poznaniu, którego 28,5 procentowy pakiet akcji zakupił Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju w Londynie, z możliwością zarządzania bankiem. Nie wiadomo, czy płatność za nabyte akcje była dokonana walutą obcą. Płatność powinna nastąpić w walucie obcej. Nie można było z znikąd pozyskać informacji, czy zapłacił za nie walutą obcą, czy w złotych. Osoby trzecie nabyły 38,5 procent, a Skarb Państwa zachował 30 procentowy pakiet akcji. Cenę akcji władze określiły na 140 000 starych złotych, a na giełdzie uzyskały cenę 350 000 starych złotych, to jest dwa i pól razy wyższą. Ponieważ nie dysponujemy liczbą akcji, nie możemy wyliczyć ogólnej kwoty dopływu środków finansowych do budżetu pastwa z tej prywatyzacji.

Analizę prywatyzacyjną, drogą i płatną dewizowo, jak prywatyzować ten  bank, opracował bank brytyjski Schroders, /za kwotę 980 750 dolarów zapłaconej w tej walucie/. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju wkrótce odsprzedał zakupione w BRE swoje akcje irlandzkiemu Allied Irish Bankowi, za sześciokrotnie wyższą cenę niż je nabył od ministra finansów. Należy wspomnieć, że w roku 1992 Sejm podjął uchwalę, że zbycie akcji banku polskiego kapitałowi zagranicznemu nie może przekroczyć 30 procent kapitału akcyjnego banku. Było to stanowisko właściwe ekonomicznie i logiczne, zabezpieczające interesy gospodarki polskiej. Miało na celu zasilić częściowo kapitałem obcym, z małym stopniem dopuszczenia kapitału spekulacyjnego do naszych podmiotów gospodarczych i  z zachowaniem kontroli państwa nad jego aktywnością. Szybko jednak ulęgło to zmianie.

W roku 1993 opinie publiczna informowano, że firmy obce mają prawo transferować z kraju na zagranicę tylko 15 procent swojego rocznego zysku netto osiągniętego w Polsce. Wkrótce, zrezygnowano z nadzorowania przestrzegania tego progu, na rzecz kapitału zagranicznego i inwestorzy strategiczni mogli bez żadnego nadzoru dewizowego, osiągany zysk, nawet przed rozliczeniem podatkowym, transferować w pełnych wysokościach, w ukrytych cenach, w zatrudnianiu pracowników delegowanych z zagranicy do firmy działającej w Polsce, czy poprzez rożnego rodzaju doradztwo firmy  obcej dla ich działalności w Polsce, czy nawet przez różne rzekome szkolenia ich polskich pracowników.

Ukrytych form transferu zysku i płac cudzoziemców jest kilka, dokonywanych z przyzwoleniem, z bezradności i z bezczynności naszych władz finansowo-dewizowych. Przyzwalając po cichu na taki transfer, przy przemilczaniu otwartości tego kanału dla wywozu kapitału z kraju, przed krajową opinią publiczną, jednocześnie publicznie głoszono co innego, że Polska cierpi na brak kapitału dewizowego. Należało postępować odwrotnie, wprowadzać takie instrumenty, aby ten kapitał napływał do podmiotów gospodarczych dla podwyższenia ich kapitałów akcyjnych i udziałowych i do stopnia nie większego jak 30 procent we własnych kapitałach zakładowych polskich podmiotów gospodarczych, tak jak to polscy eksperci proponowali przed rokiem 1990.

Głoszono, więc tezę, że bez sprzedaży naszych zakładów pracy, kapitał obcy nie napłynie, i bez niego nie da się przestawić gospodarki na wolnorynkową. Było to działanie o wzajemnej sprzeczności, z jednej strony miano go pozyskiwać poprzez sprzedaż firm narodowych, z drugiej strony pozwalano na jego nienadzorowany, nawet dziki odpływ, zatwierdzając jakby tym samym mechanizmy dewizowej spekulacji na interesie państwa i własności narodowej. Konsekwencją tego był drenaż gospodarki polskie, a nie jej rozwój mierzony nie PKB, a wzrostem siły ekonomicznej kraju / bez wzrostu liczby bezrobotnych, bez wzrostu zadłużenia zagranicznego i bez wzrostu  innych zagrożeń /, a wyrażany poprawą usług publicznych, infrastruktury, służby zdrowia i wzrostu plac, a w ślad za tym i wzrostu stopy życiowej ludności. Ten transfer kapitału z kraju na zagranicę był po prostu wielopłaszczyznowo ułatwiany.

Firmy zagraniczne i banki z kapitałem zagranicznym niemal od początku uzyskały prawo posiadania poza granicami naszego kraju rachunków bankowych w bankach zagranicznych, na których trzymają swoje środki dewizowe, prowadzą z nich rozliczenia kompensacyjne miedzy firmami zagranicznymi działającymi w Polsce i poza Polską. Te środki i rozliczenia pozostają poza kontrolą polskich władz finansowych i nie podlegają pod polski nadzór dewizowy, który jakby z niezrozumiałych względów i powodów zaniknął. Przez trzymanie środków finansowych w bankach obcych i poza Polską, firmy obce opóźniały płatności swoich zobowiązań wobec firm polskich i nawet własnych pracowników. Te przywileje są dodatkowymi, poza uzyskaniem od początku zwolnieniami z płacenia podatku dochodowego w naszym kraju.

W dniu 3 listopada 1993 roku, władze zmieniają, opisane wyżej stanowisko z dnia 30 października 1991 roku, znoszą ten 30 procentowy próg w nabywaniu akcji w przedsiębiorstwach/spółkach i bankach polskich, zezwalają na zmianę nazwy zbytego podmiotu z polskiej na kupującego i przyjmują od doradców zagranicznych termin inwestora strategicznego, odchodząc od uprzedniego polskiego terminu udziałowca, bez określenia wysokości progu procentowego nabywania pakietu akcji/udziałów w naszych firmach, i dają takie ogłoszenie na zagranicę. Zmianę stanowiska uzasadniano, tym, że dotychczas nie można było pozyskać inwestora strategicznego, a założenia pierwotne władz, jak już wspomniano wyżej, przewidywały prywatyzację dla firm zagranicznych z kapitałem obcym przy 30 procentowym progu udziałowym, która przy tym progu udziałowym rzekomo nie miała popytu.

 W roku 1993 pozostałe niezlikwidowane banki osiągnęły wynik finansowy netto w kwocie około 2 mld nowych złotych, przy funduszach własnych 3.394 mln nowych złotych. W roku 1994 fundusze te wzrosły do 5 257 mln nowych złotych. Gdyby znaczna część prywatnych banków nie została zlikwidowana to w takiej kwocie banki miałyby fundusz już w 1994 roku.

Trzecim prywatyzowanym przez ministra finansów w 1994 roku i poprzez giełdę warszawską, bankiem był najnowocześniejszy bank w Polsce, Bank Śląski w Katowicach. Za kluczowe przy prywatyzacji tego banku przyjęto, właściwe przygotowanie banku do sprzedaży, zapewnienie stabilności finansowej banku po prywatyzacji i udział szerokiej grupy drobnych inwestorów/akcjonariuszy. Do jego nabycia natychmiast zgłosił się, starający się od roku 1990 o nabywanie polskich banków, holenderski ING Bank B.V. Nabył 25,9 procent akcji, a Skarb Państwa zatrzymał 33,2 procentowy pakiet akcji, z prawem do głosu w kwestiach strategicznych. Holenderski ING B.V. zapłacił za nabyte akcje 1 200 mld starych złotych, o równowartości 52 800 750 dolarów amerykańskich, i został zobowiązany, że w przeciągu trzech lat nie odsprzeda nabytych akcji. Znikąd nie można było pozyskać informacji, czy ING zapłacił za nabyty pakiet akcji, obcą walutą, czy też w złotych. Natomiast wszelkie informacje były podawane w złotych, znaczy to, że za zgodą władz nabył je za złotówki. Zapłata w złotych bez zgody władz, byłaby sprzeczna z ówczesnym prawem dewizowym.

Pracownicy otrzymali 3 procent akcji darmowo, a dalsze 7 procent odpłatnie. Osoby trzecie poprzez giełdę w dniu 25 stycznia 1994 roku, nabyły 30,9 procent akcji w ramach prywatyzacji kapitałowej. Zainteresowanie wśród krajowych inwestorów finansowych zakupem akcji banku było duże, bo zapisało się aż około 800 000 inwestorów. Bank był zinformatyzowany, dobrze zarządzany, nowocześnie technicznie wyposażony, o kapitale własnym około 1 mld nowych złotych, i o bardzo małym udziale kredytów nietrafionych, tzw. zagrożonych brakiem spłat terminowych, lub utratą udzielonych kredytów. Wartość rynkowa banku była w tym okresie wyceniona na 62,5 biliona starych złotych, o równowartości około 3 mld dolarów amerykańskich. Z różnorodnych zapisów prasowych wynika, że minister finansów uzyskał z tej sprzedaży 2 800 mld starych złotych, o równowartości 123 201 750 dolarów amerykańskich.

Pierwsze jego akcje minister finansów wycenił na 230 000 starych złotych, które na giełdzie od razu uzyskały cenę aż 6 750 000 starych złotych za jedną akcję, to jest aż 13 i pół razy wyższą. Po pierwszej sprzedaży podniesiono cenę akcji na 500 000 starych złotych, i te osiągnęły cenę 4 200 000 starych złotych za jedną akcję, to jest 8,4 razy większą. Był to przykład prywatyzacji banku, który nie spełnił kryteriów propagandowych, mających uzasadnić potrzebę prywatyzacji tzn. nie bankrutował, obronił się przed polityką likwidacyjną, był dobrze prosperującym bankiem. Mimo to został pośpiesznie poddany prywatyzacji. W krajowej opinii publicznej prywatyzacja tego banku wywołała szerokie kontrowersje, wiele sporów w debatach gospodarczych, o przesłankach prywatyzacji, jej zasadności i skutkach, z odwołaniem ówczesnego ministra finansów włącznie. Sposób tej prywatyzacji szeroko komentowano w prasie, nazywając to aferą Banku Śląskiego. W późniejszych latach afera ta była też przesłanką do powołania w Sejmie bankowej komisji śledczej do spraw prywatyzacji banków w Polsce, która po nowych wyborach parlamentarnych w roku 2007 już nie kontynuowała swojej dalszej działalności.

 Celem prywatyzacji banków polskich, jak to wówczas władze określały i zapewniały, było zwiększenie efektywności funkcjonowania banków w kraju, wprowadzenia nowoczesnych technologii i metod zarządzania, dopływ nowego kapitału i zwiększenia konkurencyjności ich działania na arenie międzynarodowej. Taka dezinformacja już powstających grup interesów, miała na celu przykrycie kapitału obcego dla opanowania banków i podporządkowania im zasobów kapitałowych kraju. Czy przez tak prowadzoną prywatyzację można było osiągać te cele, skoro ich sprzedaż z miejsca była nawet parokrotnie zaniżana. Przy takiej cenie nabycia banku, nabywca obcy już w momencie kupna bądź w krótkim okresie czasu uzyskiwał zwrotność kapitału, który wyłożył pierwotnie na zakup pakietu mniejszościowego, czy nawet kontrolnego akcji banku.

 W tym też okresie powołano, utworzono Grupę Banku Pekao S.A. w skład której weszły, Bank Pekao S.A. jako lider grupy, oraz Powszechny Bank Kredytowy w Warszawie, Bank Depozytowo-Kredytowy w Lublinie, i Pomorski Bank Kredytowy w Szczecinie w wcześniej wydzielony z NBP. Dla nich to zagraniczna firma doradcza wykonała analizę prywatyzacyjną, za którą pobrała zapłatę w wysokości 976 870 dolarów, o równowartości 17 725 765 280 starych złotych. Tak wysoką cenę za tę, i za setki innych miernych analiz prywatyzacyjnych, które w większości by zrobiła każda nasza uczelnia ekonomiczna, każdy polski bank, czy nowo powstałe polskie firmy doradcze, zamawiał i płacił organ, państwowej władzy gospodarczej, dysponujący tak szeroką i profesjonalną kadrą o różnej specjalności ekonomicznej, prawnej i technicznej w kraju.

W tym miejscu należy podkreślić, że w całym, ponad 20-letnim okresie korzystania z doradztwa firm zagranicznych, następowało rażące zawyżanie jego kosztu, co w opinii publicznej było uznawane za przejawy korupcjogenne i amoralne, o czym szerzej będzie mowa dalej. W tym okresie prywatyzacji naszych banków miały one bardzo silną pozycję na rynku narodowym, dość nowoczesne metody zarządzania, organizacji pracy i funkcjonowania, sprawność rozliczeniową, profesjonalne i doświadczone kadry, i powinny być sprzedawane, co najmniej 5 razy drożej.

W późniejszych latach, po roku 1994 nastąpiło już wzmożenie procesów  restrukturyzacji i prywatyzacji banków państwowych, także poprzez ich dofinansowywanie kapitałem obcym mającym być ich kosztem wejścia na polski rynek. Taki sposób dofinansowywania naszych banków, nie zakończył się sukcesem, bo luźna polityka licencyjna, bardziej sprzyjała zakładaniu nowych lub oddziałów banków zagranicznych w Polsce, a nie współuczestniczenie z mniejszościowym kapitałem zagranicznym w naszych już istniejących bankach. Wejście Polski w 1996 roku, z wniosku złożonego w 1994 roku do OECD, i przyjęcie wymogów tej organizacji, oraz późniejsze starania o wejście do Unii Europejskiej, powodowało rzekomo przyjęcie wymogów tej organizacji o dalszej liberalizacji polityki licencyjnej oraz całkowitej swobodzie zakładania banków obcych, czy zniesienie barier dla instytucji międzynarodowych dla ich działalności w naszym kraju, ale nie wzbraniało do tego czasu stosowania własnego prawa dewizowego, by każdy nabywca zagraniczny płacił dewizami za cokolwiek, co nabywa w Polsce.

W tym samym czasie inne zachodnioeuropejskie kraje członkowskie Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej miały własne ustawodawstwo i dopuszczały na swój rynek narodowy bardzo niski procentowy udział kapitału obcego do swojego sektora bankowego i ubezpieczeniowego. Niemcy określiły i dopuściły tylko 6 procentowy udział kapitału obcego w swoich bankach. Inne kraje późniejszej unii dopuszczały 10 procentowy, 20 procentowy, a najwyższy wynosił 30 procentowy udział kapitału obcego w ich sektorze bankowo-finansowym, i te wskaźniki dotychczas nie uległy podwyższeniu.

Przejecie rynku przez banki z kapitałem obcym stwarza możliwość dyktowania warunków, ograniczenie suwerenności narodowych instytucji finansowych, a klientom grozi wysokimi kosztami świadczenia usług bankowych i spychaniem polskich banków na mniej rentowne obszary działalności. Już w roku 1993 udział kapitału zagranicznego w pośrednictwie finansowym wynosił około 15 procent w stosunku do kwoty napływu kapitału, by w następnych kilku latach wzrosnąć niemal do 50 procent. Ten dalszy proces opanowywania bankowości i rynku finansowego gospodarki polskiej przez kapitał obcy, nie jest przedmiotem niniejszej pracy, która obejmuje jedynie pierwszy okres prywatyzacyjny z lat 1990-94, a więc okres starego złotego. Temu otwarciu narodowego rynku towarzyszyły różnorodne patologie powszechnie znane, jako afery gospodarcze.

Do opinii publicznej docierały nieliczne, te, których nie dala się ukryć. Światło dzienne ujrzały afery; alkoholowa, paliwowa, komputerowa, w której chodziło o handel sprzętem komputerowym, kantorowa polegająca na spekulacyjnych zarobkach na zmianie kursu walutowego i była stosowana na zachodnich obszarach przygranicznych, czy nawet rublowa. Była też afera Banku Staropolskiego w Poznaniu, bankowa tzw. Powszechnej Kasy Oszczędności w Warszawie, Art.-Bi czy Drew bud w Poznaniu, no i najsłynniejszą wspomnianą już aferą związaną z prywatyzacją Banku Śląskiego w Katowicach. Były tez i inne. Wszystkie one nie są one przedmiotem niniejszej pracy, choć z prasy polskiej wynika, że istniejące w tych latach afery stanowiły kwotowo równowartości aż 6 mld dolarów amerykańskich strat dla gospodarki państwa.

dr Ryszard Ślązak

Poprzednie części CYKLU:

część 1

część 2

część 3

część 4

Wypowiedz się