ZASTRZEŻENIA WOBEC ZAPOWIEDZIANEJ BEATYFIKACJI JANA PAWŁA II

JP II

Zapowiadana na 1 maja 2011 r. beatyfikacja Jana Pawła II wzbudziła poważne obawy wśród niemałej liczby katolików, zatroskanych o kondycję Kościoła i zaniepokojonych skandalami, jakie wstrząsnęły nim w minionych latach, które skłoniły mającego wkrótce wstąpić na Stolicę Piotrową Benedykta XVI – do wypowiedzenia w Wielki Piątek 2005 roku słów: „Jak wiele brudu można znaleźć w Kościele, nawet wśród tych, którzy – otrzymawszy święcenia kapłańskie – powinni w całości przynależeć do niego”.

Pragniemy publicznie wyrazić nasze zatroskanie, opierając się na prawie Kościoła, które głosi: „Stosownie do posiadanej wiedzy, kompetencji i zdolności, jakie posiadają, przysługuje im [wiernym] prawo – a niekiedy nawet obowiązek – wyjawiania swojego zdania świętym pasterzom w sprawach dotyczących dobra Kościoła, oraz – zachowując nienaruszalność wiary i obyczajów, szacunek wobec pasterzy, biorąc pod uwagę wspólny pożytek i godność osoby – podawania go do wiadomości innym wiernym” [KPK 1983, kan. 212, par. 3].

Wspólne dobro całego Kościoła zmusza nas w sumieniu do wyartykułowania naszych zastrzeżeń wobec tej beatyfikacji. Powody, dla których zastrzeżenia te zgłaszamy, są następujące.

Prawdziwy problem

Na samym początku podkreślamy, że nie prezentujemy tych uwag jako argumentu przeciwko osobistej pobożności czy prawości Jana Pawła II. Problemem nie jest jego osobista pobożność, ale to, czy – obiektywnie rzecz biorąc – istnieje podstawa do twierdzenia, że Jan Paweł II, pełniąc obowiązki urzędu papieskiego, praktykował cnoty w stopniu heroicznym, tak więc powinno się natychmiast rozpocząć procedury prowadzące do jego przyszłej kanonizacji, w wyniku której byłby on przedstawiany jako wzór do naśladowania wszystkim swoim następcom.

Kościół zawsze nauczał, że heroiczność cnót wymaganych do beatyfikacji jest nierozerwalnie związana z tym, czy kandydat wypełniał w stopniu heroicznym obowiązki swego stanu. Jak wyjaśnił to w nauczaniu dotyczącym beatyfikacji papież Benedykt XIV [1675-1758], heroiczne wykonywanie obowiązków zakłada akty tak trudne, że ich materia „przewyższa zwykłe siły ludzi”, a przy tym „pełnione ochoczo, z łatwością”, „ze świętą radością” oraz „dość często, gdy tylko zdarza się okazja”.

Wyobraźmy sobie, że kandydatem do beatyfikacji jest ojciec rodziny. Trudno byłoby oczekiwać postępu w tej sprawie, gdyby dotyczyła człowieka pobożnego, a jednak całkowicie zaniedbującego wychowanie i dyscyplinowanie swych dzieci, które notorycznie mu się sprzeciwiały, szerzyły w domu ducha buntu, a nawet – żyjąc z nim pod jednym dachem – otwarcie sprzeciwiały się wierze; lub gdyby chodziło o człowieka oddanego modlitwie i obowiązkom duchowym, nietroszczącego się jednak o materialne potrzeby rodziny i pozwalającego na to, by do jego domu wkradł się nieporządek.

Gdy kandydatem do beatyfikacji jest papież, Ojciec Święty Kościoła powszechnego, chodzi nie tylko o jego osobistą pobożność i świętość, ale też o jego starania o całą rodzinę domowników wiary, którą Bóg powierzył jego pieczy i ze względu na którą obdarzył go szczególnymi łaskami stanu. Zasadnicze pytanie brzmi: czy Jan Paweł II heroicznie wykonywał swoje obowiązki namiestnika Chrystusowego w takim samym stopniu, jak jego świątobliwi poprzednicy, o których zaraz wspomnimy: zwalczając błędy, odważnie i bez ociągania broniąc swej trzody od drapieżnych wilków, które pragnęłyby ją rozproszyć, czy strzegł integralności doktryny Kościoła i kultu Bożego? Obawiamy się, że z powodu przyspieszonego trybu beatyfikacji pytanie to nie zostało potraktowane w sposób tak poważny, jak na to zasługuje.

Oddolna presja

Do różnych niepokojących nas okoliczności należy gorsząca presja wywierana przez „wolę ludu”, a znajdująca wyraz w okrzyku „Santo subito!”. Właśnie w tym celu, żeby ustrzec się wpływu ulotnego sentymentu tłumu i ażeby móc spojrzeć na daną postać z trzeźwej perspektywy historycznej, prawo Kościoła mądrze przepisuje pięcioletni okres jaki musi minąć od śmierci kandydata do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego. W tym jednak przypadku odstąpiono od tej roztropnej zasady, a proces, który dopiero powinien się był rozpocząć, zbliża się już ku końcowi, sprawiając przez to wrażenie, jak gdyby chciano jak najszybciej uczynić zadość życzeniom ludu.

Jesteśmy świadomi roli jaką odgrywała aklamacja ze strony ludu, nawet w sprawach kanonizacyjnych. Na przykład Grzegorz Wielki został kanonizowany przez aklamację ludu niemal natychmiast po śmierci – jednak papież ten był budowniczym cywilizacji chrześcijańskiej, kładącym duchowe oraz organizacyjne podwaliny pod gmach Kościoła i Christianitas – podwaliny, które przetrwały stulecia.

Również św. Mikołaj I, ostatni z papieży, którym Kościół nadał przydomek „Wielki”, odegrał kluczową rolę w reformie Kościoła w okresie wielkiego kryzysu wiary i dyscypliny, kryzysu dotyczącego zwłaszcza wyższej hierarchii, której zepsutych członków odważnie zwalczał, i słusznie jest uważany za prawdziwego zbawcę cywilizacji chrześcijańskiej w czasach, w których zagrożone było samo jej istnienie.

Oprócz tego trzeba zauważyć, że ludowe aklamacje błogosławionych i świętych miały miejsce w czasach, w których ludzie byli w przeważającej większości wierni [zasadom religii] i posłuszni Kościołowi. Musimy więc zadać pytanie: jaką wartość ma głośne żądanie tej beatyfikacji w epoce, w której przytłaczająca większość nominalnych katolików odrzuca nauczanie w kwestii wiary i moralności tam, gdzie uważają je za nie do przyjęcia – przede wszystkim nieomylne nauczanie Magisterium o małżeństwie i prokreacji?

Kłopotliwe dziedzictwo

Z całą bezstronnością jesteśmy zmuszeni stwierdzić, że biorąc po uwagę kondycję Kościoła, jaką pozostawił po sobie zmarły papież, jego pontyfikat obiektywnie patrząc, wcale nie uzasadnia wezwania do jego natychmiastowej beatyfikacji, a w jeszcze mniejszym stopniu – kanonizacji, której zgromadzone tłumy głośno się domagały. Uczciwa ocena faktów skłania nas do wniosku, że pontyfikat Jana Pawła II cechowały nie odnowa czy ożywienie, jakie widzieliśmy podczas pontyfikatów jego najczcigodniejszych poprzedników, ale – jak to zauważył ówczesny kard. Ratzinger – przyspieszenie „postępującego procesu rozpadu”, przede wszystkim wśród tradycyjnie chrześcijańskich narodów Europy Zachodniej, Ameryki i rejonu Pacyfiku.

Staje się to jeszcze bardziej oczywiste, gdy się wspomni, że sam zmarły papież pod koniec swojego pontyfikatu ubolewał nad „milczącą apostazją” chrześcijańskiej niegdyś Europy. Również jego następca na Stolicy Piotrowej opłakiwał „proces sekularyzacji”, który „wywołał poważny kryzys zmysłu wiary chrześcijańskiej i przynależności do Kościoła”. Przy tej okazji Benedykt XVI ogłosił powołanie do życia nowej rady papieskiej, której szczególnym zadaniem miało się stać „wspieranie odnowionej ewangelizacji w krajach, w których wiara była już głoszona, (…) a które przechodzą obecnie proces postępującej sekularyzacji społeczeństwa i rodzaj «zaćmienia zmysłu Boga»”.

Pogrążanie się ludzkiego elementu Kościoła w „milczącej apostazji” stawało się coraz wyraźniej widoczne od czasu II Soboru Watykańskiego. Przed soborem świat znajdował się, jak ostrzegali kolejni papieże, w wielkiej mierze na równi pochyłej, jednak wewnątrz Kościoła wiara była nadal silna, liturgia – nienaruszona, było też wiele powołań, rodziny miały wiele dzieci – aż do czasu wielkiego soborowego „otwarcia na świat”.

Częściową diagnozę tego obserwowanego po soborze, bezprecedensowego kryzysu w Kościele postawił obecny papież, pisząc jako kard. Ratzinger w czasie trwającego 27 lat pontyfikatu swego poprzednika: „Jestem przekonany, że kryzys w Kościele, w jakim się obecnie znajdujemy, wiąże się w wielkim stopniu z upadkiem liturgii”.

Nie trzeba dowodzić, że „upadek liturgii” jest czymś, czego Kościół nigdy w swej przeszłości nie doświadczył – aż do czasu Vaticanum II i reform podejmowanych w jego imię… Zaledwie 15 lat po soborze, w drugim roku swego pontyfikatu, Jan Paweł II publicznie prosił o wybaczenie za nagły i dramatyczny spadek wiary i pobożności eucharystycznej po „reformach liturgicznych” zaaprobowanych przez Pawła VI:

„Może więc trzeba, ażebym kończąc ten fragment moich rozważań, w imieniu własnym i Was wszystkich, Czcigodni i Drodzy Bracia w Biskupstwie, wypowiedział słowa przeproszenia za wszystko, co z jakiegokolwiek powodu, na skutek jakiejkolwiek ludzkiej słabości, niecierpliwości, zaniedbania, na skutek tendencyjnego, jednostronnego, błędnego rozumienia nauki II Soboru Watykańskiego o odnowie liturgii – mogło stać się okazją zgorszenia i niewłaściwości w interpretacji nauki oraz czci należnej temu wielkiemu Sakramentowi. I proszę Pana Jezusa, aby w przyszłości pozwolił nam uniknąć w naszym sposobie traktowania tej Najświętszej Tajemnicy wszystkiego, co w jakikolwiek sposób mogłoby osłabić lub zachwiać poczucie czci i miłości naszych wiernych. Niech Chrystus sam dopomoże nam iść dalej drogą prawdziwej odnowy ku tej pełni życia i kultu eucharystycznego, poprzez które buduje się Kościół w tej jedności, którą już posiada i którą jeszcze pełniej pragnie urzeczywistnić ku chwale Boga żywego i ku zbawieniu wszystkich ludzi”.

Niestety, tym poruszającym słowom nie towarzyszyły żadne zdecydowane działania, mogące powstrzymać postępujący upadek liturgii w trakcie następnych 25 lat pontyfikatu Jana Pawła II. Wręcz przeciwnie, w 1988 r., 25 lat po promulgowaniu konstytucji Sacrosanctum Concilium, papież wychwalał „reformy, jakie [konstytucja] umożliwiła” jako „najbardziej widoczny owoc soborowego dzieła”, zauważając, że „przez wielu ludzi orędzie II Soboru Watykańskiego zostało zrozumiane przede wszystkim za pośrednictwem reformy liturgicznej”. To bez wątpienia prawda. Jednak w kwestii oczywistego upadku liturgii papież wspomniał jedynie o różnych nadużyciach, które zdarzają się „okazjonalnie”, podkreślając, że „tak pasterze jak i lud chrześcijański, w swojej ogromnej większości, przyjęli reformę liturgiczną w duchu posłuszeństwa i z radosnym zapałem”.

Obecnie jednak większość ludu chrześcijańskiego nie wierzy nawet w rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii. Przyjmują ją na rękę od świeckich szafarzy, jak gdyby to był zwykły opłatek, i rzeczywiście tak ją traktują. Ponadto, wskutek wybiórczego posłuszeństwa Magisterium, praktyka antykoncepcji jest obecnie – wśród katolików – szeroko rozpowszechniona, a ich poglądy na tę kwestię, jak dowodzą liczne sondaże, mało się różnią od zapatrywań protestantów. Chociażby – świadczy o tym również spadek liczby urodzeń w katolickich krajach Zachodu, w których nie przychodzi na świat nawet tak niewielka liczba dzieci, by mogły one zastąpić umierające pokolenia. Sam Jan Paweł II postrzegał „coraz powszechniejszy lęk przed dawaniem życia nowym istotom ludzkim” jako jeden z objawów „milczącej apostazji”, nad którą ubolewał w Ecclesia in Europa. Jest niepodważalnym faktem, że najwyższy wskaźnik urodzeń w świecie katolickim występuje wśród tradycyjnych katolików, którzy nie uczestniczą w zreformowanej liturgii lub, nie mając innego wyjścia, znoszą ją bynajmniej bez „radosnego zapału”.

Jest również niezaprzeczalnym faktem, że sam Jan Paweł II przyczynił się do upadku liturgii. Podczas jego pontyfikatu Kościół po raz pierwszy w swej historii doświadczył nowinki w postaci „ministrantek”, w stosunku do których papież zmienił swą wcześniejszą decyzję, zakazującą tej innowacji jako niezgodnej z liczącą dwa tysiące lat tradycją Kościoła. Trzeba też pamiętać o „zinkulturowanych” liturgiach papieskich z muzyką rockową i elementami – o szokującym spektaklu, podczas którego półnaga kobieta z Nowej Gwinei czytała lekcję, o wirujących w tańcu i potrząsających grzechotkami azteckich tancerzach oraz o „rycie oczyszczenia” w Meksyku, a także aborygeńskim obrzędzie okadzania”, który zastąpił w Australii przepisowy ryt pokutny. Teza, że papież nie był wcześniej informowany o planowanych szaleństwach liturgicznych, została zdementowana przez ich autora i współwykonawcę, księdza prałata Piotra Mariniego, który był papieskim mistrzem ceremonii przez niemal 20 lat, pomimo dochodzących z całego świata protestów wobec dokonywanych pod jego rządami groteskowych wypaczeń liturgii rzymskiej. Ostatecznie abp Marini został w 2007 roku zwolniony ze stanowiska przez Benedykta XVI.

Uczciwość każe przyznać, że gdyby wielkim przedsoborowym papieżom, było dane ujrzeć owe papieskie liturgie Jana Pawła II albo ogólny stan rytu rzymskiego za jego pontyfikatu, zareagowaliby na to mieszaniną niedowierzania i gniewu.

Jednak nie tylko liturgia znajdowała się w stanie upadku pod koniec pontyfikatu Jana Pawła II. Jak zauważyliśmy na początku, w Wielki Piątek 2005 r., na krótko przed wstąpieniem na Stolicę Piotrową, wówczas jeszcze kardynał Ratzinger zauważył: „Jak wiele brudu znaleźć można w Kościele, nawet wśród tych, którzy – otrzymawszy święcenia kapłańskie – powinni w całości przynależeć do niego”. Brud, o którym wspominał kardynał, to niewiarygodna wręcz liczba skandali seksualnych z udziałem duchownych – owoc dziesięcioleci „soborowej odnowy” w seminariach.

Zamiast zdyscyplinować biskupów, którzy popierali ten brud w swoich seminariach diecezjalnych, tuszując go i przenosząc złoczyńców z miejsca na miejsce, a następnie doprowadzali do bankructwa swoje diecezje w wyniku wypłacania odszkodowań, Jan Paweł II zapewnił bezkarność kilku najbardziej winnym zaniedbań prałatom. Być może najbardziej znanym przykładem jest sprawa kard. Bernarda Lawa. Zmuszony do tłumaczenia się wobec wielkiej ławy przysięgłych z milczenia w sprawie nadużyć seksualnych, jakich dopuszczali się wobec młodych chłopców kapłani z archidiecezji Bostonu, czego skutkiem było wypłacenie 100 mln dolarów odszkodowania ponad 500 ofiarom, kard. Law został „ukarany” przez papieża w taki sposób, że po swej rezygnacji w atmosferze skandalu został przeniesiony do Rzymu – gdzie mianowano go archiprezbiterem jednej z czterech wspaniałych bazylik.

A co mamy powiedzieć o abp. Weaklandzie, głośnym ze swego sprzeciwu wobec nauki Kościoła który sam przyznał, że świadomie przywrócił do pełnienia funkcji kościelnych przestępców homoseksualnych w diecezji Milwaukee, nie uprzedzając o tym parafian ani nie informując policji o popełnionych przez nich wykroczeniach? Doprowadziwszy archidiecezję do bankructwa wskutek odszkodowań jakie musiała wypłacić.

Abp Weakland zakończył swą długą karierę podkopywania integralności wiary i moralności dopiero wówczas, gdy ujawniono, że sprzeniewierzył 450 tys. dolarów z kasy archidiecezji, aby zapłacić człowiekowi, z którym sam pozostawał w związku homoseksualnym. Jan Paweł II pozwolił temu drapieżnemu wilkowi przejść na emeryturę bez najmniejszego uszczerbku dla jego reputacji, a wkrótce potem pewien protestancki dom wydawniczy opublikował jego wspomnienia pod tytułem A Pilgrim in a Pilgrim Church. Memoirs of a Catholic Archbishop (‘Pielgrzym w Kościele pielgrzymującym. Wspomnienia katolickiego arcybiskupa’). Pewien recenzent napisał z wielkim podziwem, że książka ta „przedstawia postać człowieka przepojonego wartościami II Soboru Watykańskiego, który miał odwagę pozostać im wierny zarówno, jako opat benedyktynów, jak i jako arcybiskup Milwaukee”.

Brudy, które skalały Kościół podczas poprzedniego pontyfikatu, to również długa historia nadużyć seksualnych popełnionych przez ks. Marcjalisa Maciela Degollado, założyciela Legionistów Chrystusa, zgromadzenia będącego rzekomo ucieleśnieniem soborowej „odnowy”. Jan Paweł II odmawiał wszczęcia dochodzenia w sprawie księdza Maciela, mimo mnóstwa dowodów popełnianych przez niego ohydnych występków. (…) Nie zwracając uwagi na powszechnie znane i oczekujące od dawna na rozpatrzenie zarzuty o molestowanie przez ks. Maciela ośmiu seminarzystów, Jan Paweł II uhonorował go podczas ceremonii mającej miejsce w listopadzie 2004 r. Nie minęło wiele czasu, gdy kard. Ratzinger „osobiście nakazał wszczęcie dochodzenia w sprawie ks. Maciela”. Mówiąc wprost, dopóki żył Jan Paweł II, ks. Maciel nie mógł zostać zdyscyplinowany. Odsunięto go od pełnienia funkcji kapłańskich i zesłano do klasztoru dopiero po wstąpieniu Benedykta XVI na Stolicę Piotrową. Jak pisał pewien znany katolicki komentator:

Ambitny Jan Paweł pozwolił na to, by zgorszenie szerzyło się niemal u jego stóp, a sprzątać po tym miał pozbawiony charyzmy Ratzinger. Dotyczyło to również innych kwestii, których poprzedni papież starał się unikać – upadku katolickiej liturgii czy wzrostu znaczenia islamu w chrześcijańskiej niegdyś Europie.

Jeszcze innym powodem do wysuwania zastrzeżeń wobec tej beatyfikacji jest fakt, że w trakcie długiego pontyfikatu Jana Pawła II wierni katolicy byli dezorientowani i gorszeni przez liczne, jawnie nieroztropne słowa i gesty papieża, niepodobne do niczego w liczącej dwa tysiące lat historii Kościoła. Wymieńmy w tym miejscu jedynie kilka lepiej znanych przykładów:

– Liczne i zarazem wątpliwe pod względem teologicznym przeprosiny za rzekome grzechy katolików, popełnione w minionych wiekach historii Kościoła. Oczywiście świat nie postrzegał tych bezprecedensowych mea culpa papieża jako demonstracji pokory ze strony Kościoła. Jak można było przewidzieć, wydarzenia te zostały potraktowane jako przyznanie się Kościoła do winy za wszelkie rodzaje przestępstw przeciwko ludzkości. Poza wyjątkiem powszechnie zapomnianych przeprosin w Dominicæ cœnæ nie doczekaliśmy się jednak żadnego mea culpa za katastrofalne w skutkach zaniedbywanie ze strony żyjących członków hierarchii starań o zachowanie wiary i dyscypliny wobec „postępującego procesu rozkładu” oraz „milczącej apostazji”.

– Spotkania w Asyżu w październiku 1986 r. oraz styczniu 2002 r.

Podczas spotkania w 2002 r. Jan Paweł II umożliwił wyznawcom „wielkich religii”, od animistów po zoroastrian, sprawowanie ich obrzędów w katolickim sanktuarium – klasztorze franciszkańskim w Asyżu. Podkreślając fakt, że dla poszczególnych kultów przygotowano osobne miejsca, papież powiedział do wielobarwnego zgromadzenia, obejmującego między innymi wyznawców wudu: „będziemy się modlili na różne sposoby, szanując tradycje religijne innych”.

Powszechne wrażenie, jakie pozostawiło po sobie spotkanie w Asyżu, zwłaszcza wyrażane przez świeckie media, było takie że wszystkie religie są w mniejszym lub większym stopniu miłe Bogu – podobne twierdzenie zostało potępione przez Piusa XI w encyklice Mortalium animos z 1928 r. W jakim innym celu papież gromadziłby wszystkich przedstawicieli religii świata w Asyżu, by „modlili się o pokój”? Czy ktoś może zaprzeczyć, że każdy z przedsoborowych papieży potępiłby tego typu widowiska?

– Obdarowanie pektorałami – symbolami władzy biskupiej – Jerzego Careya oraz Rowana Williamsa.

Anglikańscy tzw. arcybiskupi Canterbury (w sprawie ważności ich święceń kapłańskich i biskupich wypowiedział się autorytatywnie Leon XIII w bulli Apostolicæ curæ) nie wyznają wiary katolickiej nawet w podstawowych kwestiach moralnych, wynikających wprost z prawa Bożego naturalnego i stanowionego.

– Aktywne uczestnictwo Jana Pawła II w kulcie pogańskim w „świętym lesie” w Togo.

Jak donosił organ Stolicy Apostolskiej, po przybyciu papieża na to miejsce „czarownik zaczął przyzywać duchy: «Wzywam was. Przodkowie, przyzywam was»”. Po tym przyzwaniu „duchów” papieżowi wręczono „misę pełną wody i mąki. [Ojciec Święty] wykonał najpierw lekki pokłon, a następnie skropił tą mieszaniną cztery strony świata. A rano, przed Mszą, dokonał tego samego obrzędu. Ów pogański rytuał oznacza, że ten, kto zostanie spryskany wodą, symbolem pomyślności, dzieli ją [pomyślność] ze swoimi przodkami”.

Wkrótce po powrocie do Rzymu papież wyraził zadowolenie z publicznego uczestnictwa w modlitwie i obrzędach animistów: „Spotkanie modlitewne w sanktuarium nad jeziorem Togo było szczególnie poruszające. Po raz pierwszy modliłem się tam z animistami”. Można by się spodziewać, że już sam ten incydent – za który Jan Paweł II nie tylko nie wyraził skruchy, ale nawet publicznie się nim przechwalał – powinien być wystarczającym powodem do wstrzymania procesu beatyfikacyjnego. Wedle własnych słów papieża modlił się on z animistami, a tego rodzaju zachowanie – bezpośredni i formalny udział w kulcie pogańskim – Kościół zawsze traktował jako obiektywny grzech ciężki. Jak uczy Katechizm Kościoła katolickiego:

Bałwochwalstwo nie dotyczy tylko fałszywych kultów pogańskich. Pozostaje stałą pokusą wiary. Polega na ubóstwianiu tego, co nie jest Bogiem. Ma ono miejsce wtedy, gdy człowiek czci i wielbi stworzenie zamiast Boga, bez względu na to, czy chodzi o innych bogów czy o demony (na przykład satanizm), o władzę, przyjemność, rasę, przodków. (…) Bałwochwalstwo odrzuca jedyne panowanie Boga; jest nie do pogodzenia z Boską komunią.

A był to przecież tylko jeden z najbardziej skandalicznych incydentów, mających miejsce podczas pontyfikatu Jana Pawła II. Trzeba w tym miejscu przypomnieć o wydanym przez Kościół pośmiertnym wyroku na żyjącego w IV w. papieża Liberiusza, pierwszego z biskupów Rzymu, który nie został ogłoszony świętym. Liberiusz w pełni zasłużył na to wątpliwe wyróżnienie, ponieważ – przebywając na wygnaniu i znajdując się pod silną presją prześladującego go cesarza – podpisał się pod dwuznaczną formułą doktrynalną sprzyjającą arianizmowi, a następnie ekskomunikował św. Atanazego, obrońcę trynitaryzmu i ortodoksji. Pomimo tego, że już po odzyskaniu wolności i powrocie do Rzymu natychmiast wycofał się z tych pożałowania godnych decyzji i aż do końca swego pontyfikatu trzymał się prawowiernej doktryny, uznano to za przeszkodę do jego kanonizacji.

– „Ekumeniczne nieszpory” w bazylice pw. Świętego Piotra, w samym sercu Kościoła Rzymskiego, w których papież zgodził się uczestniczyć i modlić wspólnie z luterańskimi „biskupami” – wśród których była kobieta utrzymująca, że jest następczynią Apostołów.

Wydarzenie to wywołało oczywiście spekulacje, czy papież nie podkopuje w ten sposób własnego nauczania o nieważności święceń kobiet.

Podsumowując, obiektywna ocena faktów skłania nas do wniosku, że Jan Paweł II – kierował i pozostawił Kościół w stanie kryzysu, który wybuchł natychmiast po II Soborze Watykańskim. To prawda, że jego pontyfikat ma również osiągnięcia pozytywne, w tym niezachwianą obronę życia ludzkiego w obliczu „kultury śmierci”, cenne nauczanie społeczne zawarte w ważnych encyklikach, deklarację dotyczącą niemożności przyjmowania święceń kapłańskich przez kobiety czy motu proprio Ecclesia Dei. Nie zamierzamy też kwestionować jego osobistej pobożności i religijności, oczywistych dla wszystkich, którzy mieli z nim styczność, a które uznaliśmy i my na początku tego oświadczenia.

Niemniej trudno jest zaprzeczyć, że każdy z poprzedników Jana Pawła II byłby zaszokowany i przerażony powszechnym nieposłuszeństwem, odstępstwami doktrynalnymi, rozkładem liturgii, skandalami moralnymi oraz spadkiem uczestnictwa we Mszy, które trwały aż do końca jego pontyfikatu – wzmacniane przez nierzadko niefortunne nominacje biskupie oraz szereg dwuznacznych wypowiedzi i gestów papieża, o których wspomnieliśmy powyżej. Nawet reformator Paweł VI, którego ekumeniczne i międzywyznaniowe inicjatywy były znacznie ostrożniejsze od przedsięwzięć Jana Pawła II, byłby poruszony stanem Kościoła pod koniec jego długiego pontyfikatu. Sam zresztą Paweł VI opisywał widoczne już posoborowe rozprzężenie w najbardziej szokujących słowach, jakie kiedykolwiek słyszano z ust biskupa Rzymu:

Przez jakąś szczelinę do świątyni Boga przedostał się dym szatana: to wątpliwość, niepewność, niepokój, konfrontacja. (…) Wątpliwość wślizgnęła się do naszych sumień; wślizgnęła się oknami, które powinny być otwarte na światło. (…) Również w Kościele zapanował ten klimat niepewności. Sądzono, że po soborze nad historią Kościoła zajaśnieje słoneczny dzień. Tymczasem nastał dzień pochmurny, burzowy; dzień ciemności, poszukiwania, niepewności. Jak do tego doszło? Podzielimy się z wami naszą refleksją: nastąpiła interwencja nieprzyjacielskiej mocy. A imię jej: diabeł.

Paweł VI, podobnie jak mający wstąpić po nim na Tron Piotrowy Jan Paweł II, zaniechał podjęcia jakichkolwiek stanowczych kroków w celu powstrzymania katastrofy, której papież – i tylko papież – mógłby zapobiec, albo przynajmniej znacznie ograniczyć jej rozmiary.

Wstrząsające słowa Pawła VI zacytował msgr Gwidon Pozzo, sekretarz Papieskiej Komisji Ecclesia Dei, w mowie wygłoszonej 2 lipca 2010 r. w Wigratzbad do pochodzących z Europy kapłanów Bractwa Świętego Piotra. Jak przy tej okazji powiedział msgr Pozzo: „Symptomy, o których mówił Paweł VI, nie zanikły. Do świata katolickiego wdarł się obcy mu sposób myślenia, zwodząc wiele dusz i siejąc zamieszanie wśród wiernych. Jest to duch samozniszczenia, będący owocem modernizmu”. Kryzys posoborowy – jak przyznał msgr Pozzo – jest konsekwencją „pseudosoborowej ideologii”, która „po raz kolejny usiłowała szerzyć idee modernizmu, potępionego na początku XX w. przez św. Piusa X”.

Któż jednak, jeśli nie dwaj poprzednicy obecnego papieża, ponosi przynajmniej częściową odpowiedzialność za rozprzestrzenianie się tej pseudosoborowej, heterodoksyjnej ideologii w całym świecie katolickim? Z pewnością Jan Paweł II oraz Paweł VI promulgowali pewną liczbę tradycyjnych pod względem doktrynalnym dokumentów, wymierzonych w tę heterodoksję. Trzeba sobie jednak zadać pytanie: czy świadectwo Jana Pawła II było wystarczająco silne i niezłomne, by można go było przedstawiać jako heroicznego obrońcę ortodoksyjnej wiary i moralności? A może jego własne kontrowersyjne słowa i gesty – w połączeniu z zaniedbaniami i niechęcią do sprawowania zdecydowanych rządów w Kościele sprawiły, że te negatywne aspekty jego pontyfikatu całkowicie zneutralizowały ewentualne osiągnięcia?

Wobec odradzającej się – i wywołującej chaos w całym Kościele – herezji modernizmu znamienia niezwykłej ironii nabiera okoliczność, że Jan Paweł II podczas swego trwającego 27 lat pontyfikatu uznał za stosowne ekskomunikować jedynie pięć osób: świętej pamięci abp. Marcelego Lefebvre’a i czterech biskupów konsekrowanych przez niego w 1988 r. dla Bractwa Świętego Piusa X, którego celem [niezależnie od tego, czy ktoś zgadza się z jego stanowiskiem, czy też nie] była właśnie walka z ową „pseudosoborową ideologią”, o której mówił msgr Pozzo.

Jak powszechnie wiadomo, na początku 2009 r. Benedykt XVI odwołał ekskomuniki czterech biskupów Bractwa. Jak stwierdził kiedyś: „Prawo wymaga, by w momencie, w którym ci czterej biskupi uznają prymat papieski, zostali uwolnieni od ekskomuniki”. Jednak ci biskupi zawsze uznawali prymat papieski w przeciwieństwie do rzeszy katolików – świeckich, kapłanów, zakonnic, teologów, a nawet pewnych biskupów – którzy otwarcie go negowali, odrzucając najbardziej podstawowe nauczanie Magisterium podczas gdy Watykan przez ponad 25 lat nie reagował na to w ogóle, lub prawie w ogóle.

Również nieszczęsny papież Paweł VI, pośród postępującego „samozniszczenia” Kościoła, nad którym głęboko ubolewał – najsurowsze środki dyscyplinarne zarezerwował dla Bractwa i abp. Lefebvre’a, którego karcił publicznie, wymieniając z nazwiska, i którego zasuspendował od wykonywania funkcji kapłańskich, podczas gdy na całym świecie teologiczni i liturgiczni buntownicy zupełnie bezkarnie szerzyli spustoszenie w Kościele Chrystusowym.

Obecnie niemal nikt poważny nie popiera beatyfikacji Pawła VI, który choć ubolewał nad smutnym stanem rządzonego przez siebie Kościoła, nie zrobił jednak niemal nic, by stan ten zmienić. Jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się na poziomie diecezjalnym dopiero w 1993 r. na wyraźne polecenie Jana Pawła II. Od tego czasu nie posunął się do przodu, powstrzymany najwyraźniej poważnymi zastrzeżeniami, z których wiele podobnych jest do wyżej wymienionych. Dlatego musimy zadać pytanie: skąd ten pośpiech w beatyfikacji Jana Pawła II, biorąc pod uwagę, że realizował on wytrwale nieroztropny program reform zainicjowanych – przez swego poprzednika, wprowadzając wiele nowinek, na które nie ważyłby się nawet Paweł VI – postać prawdziwie tragiczna? Paweł VI miał przynajmniej odwagę przyznać, że widzi dym szatana przenikający do Kościoła, a nie nową wiosnę życia chrześcijańskiego, „która powinna rozkwitnąć w Wielkim Jubileuszu, jeśli tylko chrześcijanie będą posłuszni działaniu Ducha Świętego”.

Szacunek dla prawdy każe nam stwierdzić, że żaden błogosławiony lub kanonizowany papież w historii Kościoła, a być może w ogóle żaden papież oprócz Pawła VI, nie pozostawił po sobie równie kłopotliwej spuścizny, co Jan Paweł II.

Wątpliwy cud

Na koniec nie możemy też nie wspomnieć, że jedyny cud, na którym wspiera się cały proces beatyfikacyjny – uzdrowienie z choroby Parkinsona francuskiej zakonnicy s. Marii SimnPierre – wzbudza kontrowersje.

Po pierwsze, sama diagnoza choroby Parkinsona pozostawia wiele wątpliwości, z medycznego punktu widzenia bowiem jedynym rozstrzygającym badaniem byłaby w tym przypadku autopsja mózgu. Pozostałe objawy, które mogą spontanicznie ustąpić, wcale nie muszą być oznakami choroby Parkinsona. Po drugie, związek przyczynowo-skutkowy między rzekomym uzdrowieniem a „nocą modlitw do Jana Pawła II” wydaje się wątpliwy. Czy modlitwy tej zakonnicy nie obejmowały wezwań do żadnych innych uznanych świętych? Porównajmy to z dwoma cudownymi uzdrowieniami [Jan Paweł II osobiście zredukował to wymaganie do jednego], które Pius XII uznał za wystarczające do beatyfikacji Piusa X. Pierwszy przypadek dotyczył zakonnicy, która cierpiała na raka kości i która została uzdrowiona natychmiast, gdy tylko relikwie Piusa X zostały położone na jej ciele. Drugi dotyczył siostry zakonnej, której nowotwór znikł, gdy dotknęła posągu Piusa X. O tak bezdyskusyjnym związku nie można mówić w przypadku rzekomego uzdrowienia za wstawiennictwem Jana Pawła II.

Nie ma tu mowy o nieomylności cechującej nauczanie Kościoła, mamy bowiem do czynienia z osądem medycznym, który podlega błędom. Trudno sobie wyobrazić, jak bardzo ucierpiałaby wiarygodność Kościoła, gdyby u tej zakonnicy nastąpił nawrót objawów. I rzeczywiście, w marcu ubiegłego roku Rzeczpospolita, jeden z poważniejszych polskich dzienników, donosiła, że nastąpił pewien nawrót symptomów, a jeden z dwóch konsultantów medycznych wyraził wątpliwości co do rzekomego cudu. Doniesienia te, skłoniły byłego prefekta Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kardynała Józefa Saraivy Martinsa, do zakomunikowania prasie, iż „mogło tak być, że jeden z dwóch konsultantów medycznych – miał pewne wątpliwości. I informacje te niestety wyciekły”. Kard. Martins wyjaśnił dalej, że „wątpliwości te wymagały dalszych badań. W takich przypadkach – powiedział – kongregacja zaprasza do współpracy większą liczbę lekarzy i prosi ich o wyrażenie opinii”. Tak więc jeden z lekarzy wątpił w autentyczność cudu i kiedy jego wątpliwości nieoczekiwanie „wyciekły”, sprowadzono innych lekarzy – a stało się to niecały rok temu! Czy naprawdę można mówić o bezdyskusyjnym przypadku cudownego uzdrowienia, podobnym do tych, jakie Pius XII uznał za wystarczające w procesie Piusa X?

Prawdopodobne konsekwencje beatyfikacji

Trzeba jeszcze raz podkreślić, że prawdziwy problem w przypadku tej beatyfikacji nie polega na tym, czy Jan Paweł II był dobrym, świątobliwym człowiekiem, ale na tym, co ta beatyfikacja będzie oznaczać dla mas, które nie rozróżniają między beatyfikacją a kanonizacją. A będzie oznaczać, że Kościół uważa za świętego, a nawet wielkiego świętego papieża, którego rządy nad Kościołem nie mogą wytrzymać najsłabszego porównania z przykładem jego świętych i błogosławionych poprzedników.

Spójrzmy przykładowo na przedostatniego wyniesionego na ołtarze papieża – św. Piusa V, wzór męstwa w przedsięwziętej przez niego reformie duchowieństwa, zgodnej z wytycznymi Soboru Trydenckiego, wspomnijmy na jego nieugiętą walkę z szerzonymi w Kościele błędami, na jego obronę świata chrześcijańskiego przed pochodem islamu – który Jan Paweł II polecał opiece św. Jana Chrzciciela! Przypatrzmy się ostatniemu z kanonizowanych papieży – św. Piusowi X – który zapisał się w historii ze względu na swoje odważne decyzje i potępienie herezji modernizmu, podnoszącej ponownie głowę po II Soborze Watykańskim i szerzącej się swobodnie po całym świecie katolickim za pontyfikatu Jana Pawła II, jak to szczerze przyznał zaledwie kilka miesięcy temu msgr Pozzo (nie sugerując jednak najmniejszej nawet odpowiedzialności głowy Kościoła za tę katastrofę).

Czy więc ta beatyfikacja nie niesie ze sobą ryzyka zredukowania beatyfikacji, a nawet kanonizacji do rangi wyrazu powszechnego szacunku wobec osoby szczególnie umiłowanej w Kościele, czegoś w rodzaju kościelnego Oskara? Trzeba tu zauważyć, że jedną z wielu innowacji wprowadzonych przez Jana Pawła II było „uproszczenie” procedury beatyfikacyjnej i kanonizacyjnej, co pozwoliło mu na przeprowadzenie niewiarygodnej wręcz liczby 1338 beatyfikacji i 482 kanonizacji – większej niż wszyscy jego poprzednicy razem wzięci. Czy jest stosowne, by papież, który wprawił w ruch tę „fabrykę świętych”, był osądzany wedle jej obniżonych standardów?

Musimy też wyrazić nasze poważne zaniepokojenie prawdopodobnym wykorzystywaniem beatyfikacji Jana Pawła II przez wpływowe media. Zachowują one na razie wymowne milczenie; gdyby jednak ta beatyfikacja naprawdę stanowiła policzek wymierzony współczesnemu liberalizmowi, należałoby oczekiwać raczej hałaśliwego sprzeciwu, jak to się dzieje w przypadku procesu beatyfikacyjnego Piusa XII. Media zorganizowały bezlitosną kampanię, próbując za wszelką cenę zatrzymać proces beatyfikacyjny Piusa XII. Wydaje się, że światowe media traktują beatyfikację Jana Pawła II życzliwie, gdyż uprawomocnia ona „reformy Vaticanum II”, które traktowano jako od dawna oczekiwane – dostosowanie się „zacofanego” Kościoła do „świata współczesnego”, wyznającego zasady „wolności” i „praw człowieka”.

Wnioski

W obliczu tego, co siostra Łucja z Fatimy słusznie nazywała „diaboliczną dezorientacją” w Kościele, musimy zachować świadomość, że beatyfikacja nie cieszy się charyzmatem nieomylności. Nie ustanawia ona obowiązkowego kultu, udziela jedynie zgody na oddawanie czci beatyfikowanej osobie. W tym jednak przypadku stoimy w obliczu niebezpieczeństwa poważnego błędu popełnionego w wyniku pochopnego osądu, do czego mogą się przyczynić pewne okoliczności, jak popularność i przywiązanie, które jednak nie powinny wpływać na zasadniczy proces, polegający na drobiazgowym badaniu i osądzie, zwłaszcza w przypadku tej beatyfikacji, ze wszystkimi jej implikacjami dla Kościoła powszechnego.

Raz jeszcze pytamy: skąd ten pośpiech? Być może istnieje obawa, że jeśli akt ten nie zostanie dokonany natychmiast, w przyszłości bardziej dojrzały werdykt historii mógłby uniemożliwić beatyfikację, jak to się bez wątpienia stało w przypadku Pawła VI. Jeśli tak jest, dlaczego nie pozwolić, by werdykt został wydany w oparciu o spojrzenie z dalszej perspektywy, jak to zawsze czynił Kościół w sprawach beatyfikacji i kanonizacji?

Jeśli nawet taki tytan [wiary] jak Pius V został kanonizowany dopiero 140 lat po swej śmierci, czy nie możemy poczekać choćby kilka lat dłużej z oszacowaniem wartości spuścizny po Janie Pawle II, który to osąd powinien stanowić najpoważniejszy argument przy decyzji o jego beatyfikacji?

Czy Kościół nie może poczekać nawet 37 lat, jakie minęły od śmierci Piusa X do jego beatyfikacji przez Piusa XII w roku 1951 (został kanonizowany w 1954 r.)?

Czy jest rzeczą roztropną beatyfikowanie już teraz – bez dalszych badań i na podstawie jednego tylko cudu, którego autentyczność jest poddawana w wątpliwość – papieża pozostawiającego po sobie w spuściźnie Kościół przeniknięty tym samym duchem, któremu tak heroicznie opierał się i z którym walczył swego czasu św. Pius X?

Z tych wszystkich powodów uważamy za słuszne i uzasadnione prosić Ojca Świętego o odłożenie beatyfikacji Jana Pawła II do czasu, gdy – patrząc z dłuższej perspektywy – będzie można w sposób bezstronny i obiektywny podjąć decyzję w sprawie tego uroczystego aktu. Dobro Kościoła wymaga w tej kwestii roztropnej zwłoki, podczas gdy pośpieszny proces, nie chroniony od błędu przez charyzmat nieomylności, naraża to dobro na niebezpieczeństwo.

Virgo Prudentissima, ora pro nobis! Ω

Przełożył z języka angielskiego Tomasz Maszczyk. Pod dokumentem złożono dotychczas setki podpisów. Na początku kwietnia zostanie on wysłany wraz z podpisami pod adresem Stolicy Apostolskiej. Podpisy można kierować pod adresem e-mail:

editor@remnantnewspaper.com           Za: Zawsze wierni nr 4/2011

Od Redakcji: MYŚLI BEZ CENZURY

Powyższy tekst grzecznie omija problematykę zasług JP II dla Żydów w sensie ogólnym, nie tylko religijnym. W przekonaniu redakcji, już same te niewątpliwe zasługi, uzyskane kosztem osłabienia Kościoła Katolickiego, dyskwalifikują go jako kandydata na ołtarze.

Sławnego już dziś „Santo subito” nie wymyślił normalny katolik, nawet nie posądzam o to takich podejrzanych typów jak abp Dziwisz, jako że nie ma to jakiegokolwiek znaczenia dla kultu Chrystusa. Co prawda prosty lud, podchwycił to podsunięte chytrze hasło, sądząc że to Panu Bogu się spodoba i przybliży zbawienie.

Hasło to ukute zostało w „kuźni Hefajstosa” dla ściśle określonych celów praktycznych, bo wychodzi na to że Hefajstosowi zależy na utrzymaniu przywilejów jakimi darzył go JP II, mianując go świętym lub prawie świętym. Dla katolików święty, których JP II naprodukował „jak mrówków” to autorytet i wzór do naśladowania. Więc Hefajstos pomyślał że byłoby cudownie gdyby wszyscy katolicy służyli mu tak gorliwie jak JP II. I tak hasło „Santo subito” wyszło na rzymskie place i do mediów.

Sądzimy że ta taśmowa nadprodukcja świętych, miała wymościć drogę do świętości JP II z czego on sam mógł nie zdawać sobie sprawy. W tłoku i diabeł może zostać wyniesiony na ołtarze.

Wypadałoby tu przytaczać liczne przykłady „żydzenia się” przyszłego świętego typu wizyt w synagogach [w Rzymie 13 kwietnia 1986], modłów pod Ścianą Płaczu [20-26 marca 2000] i inne [co jest udokumentowane] ale byłoby to zaśmiecanie tematu. To były gesty, choć znamienne ale tylko gesty.

W roku 2000 JP II, dokonał historycznego wyznania win Kościoła – względem Żydów pomijając milczeniem winy Żydów wobec Kościoła. Ten model dialogu z Żydami, jest wzorem JP II praktykowany w Polsce. Aż huczy od win Polaków wobec Żydów i jak to w demokracji bywa, winy Żydów wobec Polaków są tematem „tabu”.

Najbrudniejszą jednak robotę na rzecz „narodu (podobno) wybranego”, JP II uczynił na ostatnim Soborze, którego był „szarą eminencją”. Wmówił tym, co nie byli wtajemniczeni, nowatorską koncepcję ekumenizmu, „która żyje i króluje” jako zwykły synkretyzm [równoprawność religii wobec zbawienia]. Inaczej mówiąc wyrwał zęby Kościołowi Katolickiemu.

Doskonałą ilustracją zasług JP II, jest zmiana w obrzędach obowiązujących od Soboru Trydenckiego czyli od 1570 roku. Do 1960 roku modliliśmy się: „Módlmy się też za wiarołomnych Żydów (pro perfidis Iudaeis). Niech Pan i Bóg nasz zedrze zasłonę z ich serc, aby i oni poznali Jezusa Chrystusa, Pana naszego (ut et ipsi agnoscant Jesum Christum Dominum nostrum). Trudno jak widać nawet w modlitwie poniechać kłamstwa. Zwrot „populus acquisitionis prioris” w dosłownym tłumaczeniu znaczy „lud, który jako pierwszy został nabyty na własność Boga” a w czystej formie brzmiałoby to dość prowokacyjnie.

Zresztą za wytycznymi hierarchów na mszach św., Kapłani torturują wiernych starotestamentowymi tekstami, opiewającymi żydowskich bohaterów narodowych. Na szczęście w tym przypadku, głuchota merytoryczna wiernych jest zbawienna.

Żeby nie nudzić, należy wspomnieć zasługi JP II, który swoje nieświadome i bezbronne polskie owieczki, bez wahania rzucił na pożarcie „jewropejskiemu Molochowi” ateizmu i perwersji.

Jest jednak nadzieja. Historia uczy nas że im pospieszniej wznoszono pomniki jednodniowym bohaterom, tym w jeszcze większym pośpiechu je rozwalano.

Redakcja

 

KIM BYŁ PAPIEŻ JAN PAWEŁ II DLA ŻYDÓW.

Poniżej załączam fragment wypowiedzi prof. Szewacha Weissa [TVP-1, 26.II. 2013 godz. 6:14], dotyczącej papieży [Jana Pawła II i Benedykta XVI], która w jakiś sposób potwierdza powyższe twierdzenia: […]

 „Jan Paweł II dla nas Żydów był sprawiedliwym wśród narodów świata, był Polakiem, on po prostu był nasz, on był naszym … Jan Paweł II był sumieniem, a Benedykt XVI to zaprzeczenie sumienia…

Jak by nie było, b. ambasador Izraela w Polsce nadal jest kreowany jako autorytet moralny, a więc trzeba mu wierzyć…

                                                                                Władysław Furtak

Wypowiedz się