Do Polski przez Syberię cz I

17 września pod wieczór od strony wschodniej do miasta zaczęły wchodzić oddziały Armii Czerwonej. Fakt ten jednoznacznie ludność polska odczytała jako drugą agresję.

POLSKIE LOSY, WSPOMNIENIA ZESŁANEGO NA SYBERIĘ

Edward Toczek

                                                      

  1. I.WŚRÓD SWOICH.

         Rodzina Toczków od pokoleń związana była z ziemią rzeszowską, a ściślej z Nozdrzcem, spokojną wioską oddaloną od szlaków komunikacyjnych. Tu urodzili się i dorastali mój Pra-pradziadek , Pradziadek, Dziadek i Ojciec Michał. Tu ożenił się z Jadwigą z domu Szpindor. Stąd wcielony został do armii austriackiej by walczyć na froncie włoskim. Tu, w czasie rekonwalescencji po odniesionych ranach Ojciec dowiedział się o tworzonych Legionach i niezwłocznie stawił się do służby pod polska komendą. Uczestniczył w walkach na froncie wschodnim do końca działań wojennych, służył w Wojsku Polskim do zarządzonej demobilizacji.

         Jako weteran wojenny, Ojciec skorzystał z prawa do osadnictwa na terenach wschodnich. W rodzinnych stronach było już zbyt ciasno dla licznej rodziny. Kupił 5 ha ziemi we wsi Paćkowice, oddalonej około kilkunastu kilometrów na południowy wschód od Przemyśla. Za uzyskany kredyt od państwa wybudował gospodarstwo sadownicze.

         W styczniu 1922 r. Rodzice świętowali moje urodziny już w nowym domu. Byłem ich siódmym i jak się okazało nie ostatnim dzieckiem.

           Pracy w domu i na gospodarce było ogrom, pracowali wszyscy. Z roku na rok stawaliśmy się coraz silniejsi duchem i wiarą. Dobrze rozwijały się stosunki sąsiedzkie, ludzie wzajemnie pomagali sobie. Utrzymanie licznej rodziny, spłata kredytu, bieżących należności podatkowych i ubezpieczenia nie dawała dużych szans na beztroskie życie. Dorastająca młodzież aktywnie włączała się do codziennych prac, niosąc ulgę dla Rodziców. Nasza sytuacja materialna zaczęła poprawiać się na początku lat trzydziestych, sady zaczęły przynosić zyski. Życie rodzinne, już bardziej ustabilizowane, wypełniała nauka i praca.

           Starsze rodzeństwo sukcesywnie zaczęło wchodzić w dorosłe życie. Najstarsza siostra Marysia wyszła za mąż, starsi bracia odbywali kolejno służbę wojskową – Wojciech w dywizjonie artylerii przeciwlotniczej we Lwowie, Andrzej w 5 pułku Strzelców Podhalańskich w Przemyślu, Bolesław w 10 pułku Artylerii Ciężkiej w Pikulicach i Janek (od jesieni 1938 r.) w jednostce w Baranowiczach, skąd trafił do 4 pułku piechoty w Wilnie.

         Ja wraz z bratem Władysławem kontynuowałem naukę się w gimnazjum. Dwa razy w miesiącu spotykaliśmy się na zbiórce młodzieży organizowaną przez Polską Organizację Wojskową „Strzelec”. Uczestniczyliśmy w szkoleniu w zakresie przysposobienia wojskowego i przygotowania do późniejszej służby w Wojsku Polskim.

           Byliśmy rodziną katolicką, w każdą niedzielę uczestniczyliśmy w Mszy Świętej. Od początku lat trzydziestych Ojciec aktywnie włączył się w działalność polityczną, działał w strukturach terenowych Polskiego Stronnictwa Ludowego. Stosunki sąsiedzkie, w szerokim tego słowa znaczeniu utrwaliły się po latach na dość dobrym poziomie, ludzie pomagali sobie wzajemnie, nie odczuwało się w codziennych relacjach międzyludzkich uprzedzeń i antagonizmów.

           W mojej gminie – Niżankowice my młodzi Polacy stanowiliśmy kompanię Strzelców. W skład kompani Strzelców wchodziły drużyny strzeleckie z poszczególnych wsi. Mundury mieliśmy w domach. Naszą bronią i oporządzeniem opiekował się dowódca drużyny, miejscowy podoficer rezerwy. Ćwiczenia całej kompanii prowadził oficer służby stałej dochodzący z Komendy Powiatowej w Przemyślu. Ćwiczyliśmy strzelanie z karabinu, chwyty bronią, musztrę, marsze z ubezpieczeniem, organizację obozowiska w terenie przygodnym, działania na placówce, czacie, czujce. Jako szperacze uczyliśmy się rozpoznawać teren, zwracając uwagę na rzeczy ważne z punktu widzenia wojska.

            

             Zajęcia rozpoczynaliśmy i kończyliśmy hymnem strzeleckim:

                                    

                                     Naprzód drużyno strzelecka!

                                    Sztandar do góry swój wznieś!

                                     Żadna nas siła zdradziecka

                                     Zniszczyć nie zdoła ni zgnieść.

                                                       Czy przyjdzie nam umrzeć na polu,

                                                       Czy w tajdze sybiru gdzieś zgnić,

                                                       Z trudu naszego i znoju

                                                       Polska powstała by

                                       Nic nie powstrzyma Rycerzy,

                                       Ofiarnych na mękę i trud

                                       Śmiało nasz hufiec uderzy,

                                       By walczyć za wolność i lud.

                                                         Czy przyjdzie nam umrzeć …

                                       Hufiec nasz ruszy zwycięski

                                       Do walki za wolność i byt,

                                      Wrogowi odpłacić za klęski,

                                       A Polsce swobodny dać świt.

                                                         Czy przyjdzie nam umrzeć…

                                       Żadna nas siła zdradziecka

                                       Zniszczyć nie zdoła ni zgnieść.

                                       Naprzód drużyno strzelecka!

                                       Sztandar do góry swój wznieś!

  1. II.WRZESIEŃ 1939 ROKU – WOJNA.

       Pod koniec sierpnia starsi bracia, Wojciech, Andrzej i Bolesław zostali zmobilizowani do swych jednostek wojskowych. Ja z bratem Władysławem jako, członkowie POW „Strzelec” stawiliśmy się do swojej kompanii (dowódca – podporucznik rez. Józef Bloch), którą włączono do batalionu Obrony Narodowej. Skierowano nas do zadań ochronnych w Przemyślu. Pełniliśmy wartę przy mostach na Sanie, przy bankach, poczcie i innych ważnych obiektach w mieście.

       Gdy działania wojenne zbliżały się do Przemyśla i bombardowania lotnicze stawały się coraz intensywniejsze moja kompania została przerzucona do Drohobycza z zadaniem gaszenia płonących zakładów rafineryjnych. Niestety niewiele mogliśmy pomóc. Bez specjalistycznego sprzętu gaśniczego nie mieliśmy żadnych szans na opanowanie żywiołu, nie sposób było nawet zbliżyć się do „wulkanów” płonących zbiorników i instalacji.

       Przemieszczono nas do różnych miejscowości, w końcu 14 września trafiliśmy do Tarnopola. Tam dotarła do nas wiadomość, że Lwów został okrążony i oczekuje pomocy. Decyzją miejscowych władz wojskowych, w trybie alarmowym, sformowano ze wszystkich pododdziałów zbiorcze bataliony piechoty i transportem kolejowym wysłano je do Lwowa.      

       Ok. 25 km przed Lwowem, w miejscowości Krasne niemieckie samoloty zbombardował dworzec kolejowy niszcząc torowiska i stojący tam pociąg z wojskiem pułkownika Ludwika Swobody. Artyleria przeciwlotnicza nie zdołała powstrzymać zbójeckich harców niemieckiego lotnictwa.

         Nasz transport na szczęście ocalał ale nie było szans na kontynuację jazdy. Ruszyliśmy piechotą w szyku marszowym pododdziałów. Wkrótce jednak, nie wykluczone, że na wskutek działań dywersyjnych, zostaliśmy zatrzymani i nakazano powrót do Tarnopola. Nasze wagony były już zajęte przez wycofujących się, głównie rannych żołnierzy i cywili. Teraz każdy szukał sobie miejsca na swoją rękę, na dachach, buforach, stopniach, wszędzie gdzie tylko można. Nie był to krzepiący widok. Do Tarnopola trafiliśmy 16 września rano, zajęliśmy kwaterę w szkole blisko piekarni.

       17 września pod wieczór od strony wschodniej do miasta zaczęły wchodzić oddziały Armii Czerwonej. Fakt ten jednoznacznie ludność polska odczytała jako drugą agresję. W nocy w mieście słychać było odgłosy zaciekłych walk. Zniszczenia były znaczne, bardzo ucierpiał kościół przy placu Mickiewicza. 18 września, przed południem z rozkazu dowództwa polskiego nakazano zaprzestać walki i złożyć broń. Nie obeszło się bez scen tragicznych. Kilku oficerów strzeliło sobie w skroń. Rozbrajanie polskich żołnierzy odbywało się w kilku miejscach, moja kompania trafiła na plac Mickiewicza.

       Przed złożeniem broni, nasz dowódca zebrał nas i wyjaśnił powstałą sytuację, zaapelował do zebranych strzelców: „Pamiętajcie, Polska będzie was jeszcze potrzebować!”. Te słowa mocno utkwiły mi w pamięci.

       Oficerów i podoficerów, w oddzielnych kolumnach pod strażą czerwonoarmistów wyprowadzono z placu Mickiewicza w nieznane. Pozostałym – szeregowcom i strzelcom odczytano rozkaz nakazujący niezwłoczny powrót do swoich miejsc zamieszkania.

Wracałem do domu piechotą w grupie ośmiu kolegów. Po drodze napotkani Polacy raczyli nas chlebem, mlekiem i owocami, ostrzegali aby omijać wioski ukraińskie i unikać kontaktów z Ukraińcami. Głośno było o licznych napadach i mordach powracających do domów polskich żołnierzach. Przemieszczając się na zachód widziałem liczne kolumny czerwonoarmistów w szybkim marszu po wąskich drogach. Wszędzie było ich pełno.

       Do domu wróciłem szczęśliwie 3 października. Po kilku dniach zaczęli powracać bracia. Wrócili wszyscy, poranieni ale żywi. Opowieściom z przebiegu walk nie było końca, nastrój był ponury.

     Szybko odczuliśmy skutki naszej klęski. Mieszkaliśmy blisko ledwie co wyznaczonej nowej granicy niemiecko – radzieckiej, po stronie radzieckiej. Byliśmy nieustannie nachodzeni przez przedstawicieli sowieckiej władzy okupacyjnej i lokalnej milicji, w sporej części wywodzących się z obywateli polskich narodowości ukraińskiej. Pretekstem tych częstych „wizyt” było szukanie broni i konieczność przesłuchania Ojca w sprawie jego działalności wojskowej i politycznej.

     Sowiecka okupacja nasilała propagandę o „wyzwoleniu uczciwych Polaków spod ucisku panów i kapitalistów”. Trąbiono o wielkiej przyjaźni narodów radzieckich i narodu polskiego …, o wizji pomyślnego wspólnego marszu pod wodzą wielkiego Stalina do socjalizmu, jako najsprawiedliwszego ustroju społecznego…

     Nastała ostra zima. W atmosferze przygnębienia obchodziliśmy skromnie święta Bożego Narodzenia i witaliśmy Nowy Rok. Dochodziły do nas różne, mało znaczące i często sprzeczne wieści o wydarzeniach w okupowanej Polsce i Europie. „Już, już rozpoczyna się…, z południa nadchodzi ogromna armia…, sojusznicy nas nie zostawia…”. Nastroje rozpaczy i nadziei okolicznej ludności przeplatały się co parę dni. Ojciec tonował emocje przekonując nas, że jakiejkolwiek poprawy naszej sytuacji możemy oczekiwać dopiero wiosną. Trzeba więc przetrwać zimę. Nadzieja zmiany sytuacji nie opuszczała nas ani na chwilę.

                                                                 cdn.

Gdynia, 05.02. 2013 r.                                                                               Edward Toczek