Premier w Europie

Giw mi sam many, plis!
Aj em e poor polisz prajm minister*

Felieton Janusza Sanockiego

 

Okazuje się, że jedyną różnicą między polskim rządem a opozycją jest pogląd na to jaką kwotę należy wyżebrać od Unii. Premieru Tusku twierdzi, że 300 mld zł powinno uratować finanse „Zielonej Wyspy”, natomiast Jarosław Kaczyński uważa, że to ma być 470 mld. Nie budzi wątpliwości obu polityków sama zasada żebractwa i nie buntują się przeciwko sprowadzeniu dumnego niegdyś narodu Sarmatów (patrz Powstanie Styczniowe!) do roli żebraka Europy.
W tym samym czasie gdy premieru Tusku udał się na żebry, telewizja doniosła, że lotnisko w Modlinie wybudowane za 500 mln nie nadaje się do użytku i pas trzeba rozebrać i wybudować od nowa. Natomiast dzień wcześniej jakiś dziennikarz dotarł do nagrań rozmów inspektorów Generalnej Dyrekcji Dróg i Autostrad, z których wynikało, że pracownicy tejże instytucji, zamiast dbać o dobrą jakość wykonywanych nawierzchni, brali łapówy za podmienianie próbek asfaltu. Teraz okazuje się, że w wybudowanych naprędce drogach jest za mało asfaltu w asfalcie.
To oczywiście oznacza, że drogi są do kitu i trzeba je będzie ciągle łatać. A są to – przypominam – najdroższe drogi na świecie. Wybudowanie odcinka obwodnicy Warszawy (kto tam rządzi?) kosztować ma 200 mln zł za km, podczas kiedy Niemcy budują obecnie swoje sześciopasmowe autostrady za 28 mln zł za km (ok. 7 mln euro). W 2012 r. rząd Jego Tuskowatości (za pomocą Generalnej Dyrekcji Dróg itd.) wybudował 298 km autostrad i 325 km dróg ekspresowych wydając na to 22 mld zł. Ponieważ koszt budowy 1 km drogi ekspresowej to ok. 1/3 kosztu 1 km autostrady, jak łatwo policzyć „przeliczeniowy 1 km autostrady kosztował nas w ub. roku ok. 54 mln zł. I to jeszcze z pomniejszoną zawartością asfaltu w asfalcie. Rozmaici mądrzy ludzie głowią się dlaczegoż to w naszym nieszczęśliwym kraju koszty budowy dróg są tak wysokie? Czytam te opinie ze zdziwieniem. Dyć odpowiedź jest prosta i nie trzeba nawet tajnych nagrań inspektorów nadzoru GDDKiA. Zawiera się w jednym słowie: kradną!
– Jeszcze tak nie kradli – mówi mi zaprzyjaźniony policjant z Wrocławia, który pomaga CBŚ.
W tym samym dniu, kiedy premier Tusk odlatywał do Brukseli, żeby walczyć o kasę, telewizja podała, że w Wałbrzychu zawaliła się wieża w rozbieranej właśnie fabryce porcelany, przygniatając czterech robotników, dwóch z nich zginęło na miejscu. Zaciekawiła mnie ta informacja, sięgnąłem więc do Internetu i okazało się, że moje przypuszczenia były trafne. W Wałbrzychu, który był za PRL potężnym ośrodkiem produkcji porcelany z trzech fabryk pozostała już tylko jedna. Jeśli ktoś ma dostęp do Internetu, niech wystuka hasło: „Ursus” i zobaczy w jakim stanie są hale produkcyjne fabryki, która produkowała niegdyś 50 tys. traktorów.
No ale po co nam fabryki traktorów? Po co produkcja porcelany? Po co cukrownie, stocznie, fabryki aparatury chemicznej? Pieniądze w nowoczesnym społeczeństwie nie biorą się z produkcji. Biorą się z budżetu Unii, do którego trzeba umieć „aplikować”. Dlatego wychodząc naprzeciw tym tendencjom nasze uczelnie otwierają liczne wydziały „europeistyki”, a rzesze „młodych, wykształconych z wielkich miast” produkują tony „wniosków”, „aplikacji”, „ewaluacji” itp. niezbędnej dla rozwoju PKB makulatury.
W tym samym czasie z płynącej do Polski rzeki unijnych euro, rozmaici przedsiębiorczy ludzie, przy pomocy zaprzyjaźnionych urzędników przepompowują na swoje prywatne konta ile się da. Sądząc po kosztach budowy autostrad i ich jakości – przypuszczam, że mniej więcej 2/3 unijnych pieniędzy jest rozkradana
i marnowana, nie przynosząc żadnego pożytku krajowi, a tucząc jedynie „klasę próżniaczą” i jej biznesowych partnerów. Bo chyba nikt nie wątpi, że bez politycznej osłony cały ten proceder byłby możliwy.
Dlatego nasz premier nie ma wyjścia. Musi przywieźć te miliardy.
Ciekawe tylko dlaczego Kaczyński chce więcej?

* W wolnym tłumaczeniu: „Daj mi proszę, trochę tego cholernego euro! Jestem tylko biednym polskim premierem”

Janusz Sanocki