Wielki krok wstecz. Restrukturyzacja polskiego rolnictwa część II

Rolnictwo a CETA

ZDROWA WŁASNA ŻYWNOŚĆ – TO DŁUŻSZE ZDROWE ŻYCIE, A NAWET…  PRZEŻYCIE.  Publikujemy II część bardzo interesującej analizy o skutkach transformacji w rolnictwie i na wsi oraz konsekwencjach dla wyżywienia Narodu Polskiego, opracowaną przez  dr Ludwika Staszyńskiego, wybitnego znawcę spraw wsi i rolnictwa, długoletniego publicysty m.in. na te tematy, byłego żołnierza Armii  Krajowej i obecnego Honorowego Członka Stowarzyszenia Klub Inteligencji Polskiej.

Analiza ta jest porażająca dla wszystkich rządów, przede wszystkim z rodowodu solidarnościowego, do czego doprowadzili kolonialną transformacją ustrojową w zakresie wyżywienia Narodu, poprzez politykę wobec rolnictwa i wsi. Polska z rozdrobnioną strukturą agrarną i naturalną,  nie zniszczoną chemią i pestycydami glebą jak na Zachodzie,  miała wszelkie predyspozycje: produkcji ekologicznej zdrowej żywności, zachowania naturalnego ekosystemu oraz zatrudnienia dużej liczby ludzi na wsi, zamiast bezrobocia, wykluczenia, biedy i ucieczki do miast lub za granicę za chlebem.

To co przedstawia Autor w całej analizie daje podstawę dla wniosku, że ta grabież i niszczenie rolnictwa i wsi nie były efektem bałaganu transformacji rynkowej, lecz planowej działalności opcji solidarnościowej, pookragłostołowej, wspólnie z genetycznie powiązanymi ośrodkami zewnętrznymi. Celem tej polityki i wielu innych podobnych  działań jest rozłożone w czasie ludobójstwo Polaków i zmniejszenie populacji na terenie Polski do poziomu 15 milionów, zgodnie z planami Klubu Rzymskiego z lat siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych.

Naturalne sposoby produkcji, mimo niższych plonów, pozwalają zachować o 30-50 % wyższe stężenie wszelkich niezbędnych składników odżywczych dla organizmu ludzkiego, czy zwierząt hodowlanych. Ponadto struktura tych składników jest znacznie lepsza, powodując, że jedząc mniej zaspokajamy lepiej potrzeby organizmu w niezbędne składniki, a tym samym także na zachowanie dłużej dobrej kondycji fizycznej i zdrowia.

Co z tego że produkujemy obecnie dużo biomasy na hektar w postaci plonów, kiedy ich wartość odżywcza jest 2-3 krotnie niższa i musimy jeść więcej, aby zaspokoić te potrzeby oraz szybciej i więcej chorując.

Polska przed transformacją była dużym eksporterem żywności netto, a obecnie dużym importerem żywności netto, dużo gorszej jakości, często zatrutej lub przeterminowanej, sprzedawanej w hipermarketach. Znacznie zdrowszą polską żywność zagraniczne sieci przetwórcze i handlowe, głównie niemieckie, sprzedają na Zachodzie z dużym zyskiem, w sytuacji gdy polski rolnik za najbardziej pracochłonną fazę produkcji, otrzymuje od kilku do kilkunastu procent ceny konsumenta. Ta sytuacja uczyniła polskich rolników z małych i średnich gospodarstw – chłopami pańszczyźnianymi z okresu feudalizmu, powodując biedę i wyludnianie się wsi.

Samowystarczalność żywnościowa jest podstawą strategiczną bytu Narodu i Państwa, zwłaszcza w przypadku wojny. Niezdrowa, a wręcz zatruta żywność sprowadzana z Zachodu powoduje nie tylko radykalny wzrost zachorowalności, ale także otępienie, nadumieralność, bezpłodność i jeden z najniższych w skali świata przyrostów naturalnych 1,23 dziecka na kobietę, chociaż te statystyki mogą być także zawyżane.

Dr Krzysztof  Lachowski wiceprezes KIP proroczo przewidywał w 1989 r.  tak: „Nie zrozumiały jest fakt, że pierwszy niekomunistyczny rząd prowadzi nadal taką samą politykę w stosunku do chłopów i rolnictwa, jak w latach 50-tych. Dowodzi to, że mimo dokonanych zmian nadal w dalszym ciągu te same ugrupowania polityczne decydują o polityce żywnościowej, która jest prowadzona w interesie krajów wysoko rozwiniętych, a nie w interesie Polski. Nie wynika to z niekompetencji, lecz raczej ze złej woli wpływowych doradców gospodarczych.” [za: „Polityka pustego żołądka”, Dziennik Ludowy z 16-17 grudnia 1989 r.]

Polecamy zatem uwadze skondensowaną II część analizy dr Ludwika Staszyńskiego, której ciąg dalszy zaprezentujemy jeszcze w następnych 2 częściach.

Redakcja KIP.

Wielki krok wstecz. Restrukturyzacja polskiego rolnictwa (II)

Fakty i opinie. Warszawa 2017.

Na prawach rękopisu                                  © Ludwik Staszyński 2017

Dotkliwe szkody społeczne

  Wskutek wyprzedaży  zakładów  przemysłu rolno – spożywczego przeważnie w obce ręce i  unicestwienia większości spółdzielni handlowych i przetwórczych oraz likwidacji  niemal wszystkich, liczonych w tysiące mniejszych przetwórni prywatnych i spółdzielczych – lokalny rynek produktów rolnych i żywności  uległ niemal całkowitej likwidacji.  Rozdrobniona wieś  została odcięta  od  rynku rolnego i utraciła możliwości wytwarzania i  zbytu wielu produktów, a zwłaszcza zwierząt rzeźnych i mleka. Ich sprzedaż dawała wcześniej rolnictwu  prawie 2/3 wszystkich  dochodów. 

   Zmiany objęły w okresie wielu lat także  bezpośrednią  sprzedaż konsumentom na wsi i w mieście takich prostych produktów, jak  mleko, ser, czy np.  jaja – pod rygorem kar pieniężnych nakładanych przez służbę weterynaryjną Ubój cieląt w gospodarstwie został całkowicie zakazany  i  obłożony szczególnie wysokimi karami. Próbowano nawet wprowadzić zakaz gospodarczego uboju świń na własne potrzeby rodziny rolnika!

Brak zwierząt gospodarskich zburzył  porządek funkcjonowania niewielkich rodzinnych gospodarstw, współzależność pola, łąki i pastwiska z oborą i chlewnią i na odwrót. Bardzo mocno osłabił  kondycję ekonomiczną gospodarstw, a także pogorszył poziom i jakość odżywiania  się wiejskich rodzin.

 W tworzonych sztucznie, w trybie  administracyjnym stosunkach rynkowych ziemia stopniowo traciła  swoje przeznaczenie jakim była  głównie produkcja pasz dla zwierząt gospodarskich. Przestała być często  potrzebna  wobec ograniczonych możliwości  przetwarzania tych  pasz na mleko i żywiec. Swoje znaczenie  miał zapewne także  brak własnej   siły pociągowej (koni) i  pieniędzy na usługi mechanizacyjne. Nie uprawiane przez lata pola, czy nie użytkowane  pastwiska dziczały, stopniowo zarastały chwastami, krzakami i drzewami, przestawały być użytkiem rolnym. Katastrofalne zmniejszenie pogłowia zwierząt gospodarskich stało się zapewne jedną z przyczyn tak wielkiego zmniejszenia się  powierzchni użytków rolnych.

  Osobliwością polityki wobec polskiego rolnictwa zarówno w latach PRL-u. jak i w III RP było skuteczne torpedowanie wszelkich inicjatyw zmierzających do uruchomienia krajowej produkcji małego ciągnika rolniczego. Dziwolągiem na skalę światową jest brak na polskim rynku dobrego i taniego sprzętu technicznego dostosowanego do potrzeb dominujących w naszym kraju  mniejszych gospodarstw rolnych.

Nie wszyscy się poddali pod naporem mnożących się przeciwności. Przestawiali się na uprawę warzyw, sadzili krzewy t  drzewa owocowe, ale nie zawsze mogą swoje zbiory korzystnie sprzedać. Nie ma już spółdzielni  ogrodniczych. Gdy w pewnej gminie  była spółdzielcza przetwórnia – kupowała pomidory  na przeciery i koncentraty  od ok. 400 plantatorów.  Gdy przetwórnię przejęła  zagraniczna firma – kupuje taką sama ilość pomidorów tylko od 20 plantatorów. Zmiana ta  pozbawiła w owej gminie  pracy i dochodów  95% drobnych  rolników.  Dotyczy to oczywiście nie tylko  pomidorów.

W 1990 r. buraki/ cukrowe uprawiało   384,5 tys. plantatorów; w 2010 r. –  tylko 51,3 tys., przy czym   prawie połowę buraczanych plantacji miało   4475 gospodarstw o obszarze  50 do 100  ha  oraz 100 ha i więcej. Ogólna  powierzchnia uprawy buraków cukrowych  wynosiła w 2010 r. prawie  208,5 tys. ha. z czego  prawie 71 tys. tys. ha miało 1601 gospodarstw o obszarze 100 i więcej ha. (W 2016 r. liczba plantatorów buraków cukrowych znów się zmniejszyła się i to  do  zaledwie 34 tys!)

Podobnie  wyglądał  podział  między gospodarstwa o różnym obszarze  plantacji rzepaku i rzepiku uprawianych w 2010 r.  dla przemysłu tłuszczowego na obszarze ponad 946 tys. ha.  Wśród prawie 86 tys. gospodarstw uprawiających rzepak i rzepik  były 6783 gospodarstwa o obszarze od 50 do 100 ha (ponad 119 tys. ha plantacji) oraz 5599 gospodarstw  o obszarze 100 i więcej ha (ponad 508 tys. ha plantacji). W obydwu tych grupach obszarowych plantacje przekraczające swoją skalą 20 ha w jednym gospodarstwie zajmowały łącznie ponad 593 tys. ha. z czego ponad 508 tys. ha w gospodarstwach o obszarze 100 i więcej ha.

Wymagający wiele pracy przy uprawie i zbiorze  tytoń  uprawiało prawie 250 tys. drobnych rolników; obecnie – ok. 14,5 tys. Tytoń był dobrej  jakości,  szedł na eksport, nawet na Zachód, teraz w większości pochodzi  z importu.  Mleko mleczarniom i bezpośrednio konsumentom przestał sprzedawać prawie milion rolników. Jeszcze więcej prawie  zaniechało sprzedaży trzody chlewnej.

  Dla przemysłu przetwórczego  koncentracja produkcji surowców była bardzo wygodna i opłacalna. Odcięła jednak przeważająca większość   gospodarstw o mniejszym obszarze od najbardziej dochodowych kierunków  rolniczej produkcji.  A przecież kiedyś ten  sam przemysł zanim został sprywatyzowany świetnie sobie radził z   wieloma setkami tysięcy rolniczych partnerów! Przemysł przetwórczy powinien być dostosowany  do struktury agrarnej, a nie na odwrót!…Ekonomia jest po to, aby  służyć  społeczeństwu; społeczeństwo nie istnieje po to, aby służyć ekonomii…(James Goldsmith).

Koncentracja produkcji rolniczej ma także „drugie dno”. Człowieka wyeliminowanego z pracy na roli zastępuje nie tylko technika, ale w coraz większym zakresie  również chemia. W Szwecji pozostałości wielu chemicznych środków ochrony roślin znaleziono nawet w mleku matek  karmiących  swoje  niemowlęta…

Utrzymująca się  od lat dekoniunktura pisała w 2003 r. Anna Szyrmer z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej – i znaczące pogorszenie sytuacji  dochodowej  w ostatnim okresie  sprawiły, że zmalała aktywność produkcyjna rolników i utrzymywał się  proces  wycofywania  gospodarstw  z najmniej opłacalnych i trudno zbywalnych  gałęzi  produkcji. Wyjściem z tej sytuacji było  ograniczenie produkcji  tylko do potrzeb rodziny i gospodarstwa lub nawet  zaniechanie w ogóle produkcji rolnej…

Prof. Walenty Poczta z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu stwierdził  w 2016 r., że produktywność polskiego rolnictwa jest  15 razy niższa niż w krajach zachodnich (Nasz Dziennikz 7.04.2016)   i  dlatego przed  rolnictwem stoi  ogromne wyzwanie w postaci konieczności zarówno modernizacji, jak i   zmiany struktury agrarnej.

Strukturę agrarną  trzeba rzeczywiście zmieniać, ale w jakim kierunku? Uległa już przecież bardzo głębokim zmianom. Od 1990 r. ubyło 1/3 indywidualnych gospodarstw o powierzchni ponad 1 ha. Niemal całkowitej likwidacji uległy gospodarstwa  poniżej 1 ha, Prawie polowa użytków rolnych  znalazła się już w 2010 roku w gospodarstwach posiadających  20  i więcej hektarów użytków rolnych, a produktywność polskiego rolnictwa, w efekcie tych bardzo dużych strukturalnych zmian absolutnie się nie poprawiła, lecz przeciwnie –  ogromnie się pogorszyła. Produktywność  polskiego rolnictwa jest nie tyle niska, ale bardzo mocno została obniżona właśnie przez jego restrukturyzację, której tak bardzo pragnie prof. Poczta. Poprawiestruktury agrarnej towarzyszy   u nas eliminowanie  z pracy na roli wielkiej liczby rodzinnych gospodarstw rolnych, ekstensyfikacja  produkcji  rolnej i bardzo duże  zmniejszenie pogłowia zwierząt gospodarskich!   Czy więc zmiany struktury agrarnej mają iść dalej w tym samym zgubnym  kierunku, co dotychczasowa restrukturyzacja i modernizacja naszego rolnictwa?

Restrukturyzacja przyniosła nie tylko duże zmniejszenie  produktywności polskiego rolnictwa,  Przyniosła  przede wszystkim dotkliwe szkody społeczne, pozbawiając pracy i podstaw utrzymania miliony mieszkańców wsi, żyjących w prawie 1,7 mln zlikwidowanych rodzinnych gospodarstwach rolnych pozbawionych dotychczasowych źródeł dochodów. Przetrwali komunę; pokonała ich t. zw. „społeczna gospodarka rynkowa”, w rolnictwie restrukturyzacja…

Prof. Jerzy Wilkin  we wstępie do  raportu Polska wieś w 2016 r. jaki powstał pod jego  kierunkiem  podał, że...mieszkańcy wsi stanowią . ponad 60%   osób żyjących w naszym kraju  w skrajnym ubóstwie…Niepokoić musi fakt, że poziom niedostatku i biedy w Polsce, który wyraźnie obniżał  się od 2004 roku  aż do lat  2010 2011, zaczął ponownie wzrastać w ostatnich latach….

Z badań GUS wynika, że w 2015 r. poniżej  granicy ubóstwa relatywnego(o dochodach poniżej 50%  przeciętnych) żyło na wsi   24,0% mieszkańców (w miastach 10,0%). Poniżej granicy ubóstwa ustawowego(uprawniającej do ubiegania się o pomoc społeczną)  na wsi żyło 19.8%  mieszkańców (w miastach 7,4%). Dochody poniżej granicy egzystencji (prowadzące ludzi do wyniszczenia organizmu) miało na wsi w 2015 r.  11,3% mieszkańców (w miastach w 2015 r. 3,5%). Co czwarty mieszkaniec wsi ma więc dochody niższe od połowy dochodów przeciętnych; prawie co piąty ma prawo do pomocy społecznej, a co  dziewiąty pogrążony był w 2015 r. w skrajnym ubóstwie (w 2010 r.  co jedenasty).

Szczególnie wysokie i z każdym rokiem rosnące są ukazane przez GUS wskaźniki ubóstwa w gospodarstwach  domowych rolników, gdzie w 2015 r. ubóstwem  relatywnym objętych było 28,9% mieszkańców(w 2010 r. 26,5%) ubóstwem ustawowym 25,2% (w 2010 r. 12,3%), a żyjących poniżej minimum egzystencji 14,7% (w 2010 r. 9,0%). Są to wskaźniki alarmujące!

Najwięcej  ubóstwa GUS odnotował  w rodzinach wielodzietnych. W 2015 r. przy 3 dzieci  było 21,85 ubóstwa ustawowego, przy 4 dzieci aż  45,0%, natomiast ubóstwa poniżej granicy egzystencji  było odpowiednio 9.0 i 18,19%)! 60% pieniędzy z programu rodzina 500+ trafiło w 2016 r. na wieś.

Prof. Wielisława Warzywoda-Kruszynska z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego uważa, że bieda wśród dzieci należy do najpoważniejszych  aktualnych problemów Polski:…wśród 100 Polaków  – 24 osoby nie ukończyły  osiemnastego roku życia. a wśród  100 osób  biednych  aż 44 nie ma jeszcze dowodu osobistego. Wśród stu dzieci  prawie trzydzieści żyje  w gospodarstwach domowych wspieranych przez pomoc społeczną, gdy wśród  ogółu obywateli tylko szesnaście osób.(2004 r.)

Co  trzecie dziecko rodziło  się w Polsce w biedzie. W  2012 r.  szacowano, że spośród ok. 390 tys, dzieci, które miały urodzić się  w 2013 r. blisko 35%  urodzi się w rodzinach, w których miesięczny dochód na osobę nie przekraczał 589 zł. Minimum egzystencji wynosiło wówczas  u nas 500 zł na osobę.

Z opublikowanych w 2014 r. wyników badań Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w skrajnej biedzie żyło wówczas ponad 2,5 mln Polaków, 10 mln było zagrożonych ubóstwem; w biedzie żyła prawie połowa rodzin wielodzietnych; ponad 1/3 ludności Polski nie było stać na ogrzewanie mieszkań; 1,4 mln dzieci żyło w biedzie lub w niedostatku, pół miliona cierpiało głód!

Wątpliwości mogą wzbudzać  opinie o zbyt liberalnym i zbyt życzliwym dla rolników systemie podatkowym, o  relatywnie zbyt niskich składkach rolników na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne., o czym m. in. pisze Renata Przygodzka (raport „Polska wieś 2016”), twierdząc, że …za znakomitą częścią  powyższych  rozwiązań kryją się  publiczne środki pochodzące przede wszystkim  od podatników spoza rolnictwa, rodzi się pytanie o ich skuteczność i efektywność… 

Wprowadzone przez okupacyjne władze niemieckie  przymusowe dostawy produktów rolnych zostały uznane w PRL za rozwiązanie  dobre i utrzymywano ten przymus  przez 28 lat (do 1972 r). Za  obowiązkowe  dostawy w PRL-u :płacono rolnikom ok.15%  cen rynkowych,  co nie wystarczało na zapłacenie wymierzanych im podatków…Jedliśmy więc  przez wiele lat  ten „kradziony chłopom  chleb”. Ogólne straty indywidualnych gospodarstw z tytułu obowiązkowych dostaw produktów rolnych obliczano  na równowartość półtorarocznego budżetu państwa.

Inną istotną stratą, jaką poniosła wieś w latach PRL-u,  jest utrata przez  gospodarstwa indywidualne  ogromnego obszaru gruntów rolnych  – prawie. 4,3 mln hektarów, zabieranych w latach 1945 – 1989 bez  zapłaty lub za symboliczną zapłatą – pod rozbudowę miast, zakładów przemysłowych, dróg, przejmowanych przez państwo pod różnymi pretekstami, przekazywanych także  PGR-om i spółdzielniom produkcyjnym oraz lasom państwowym pod zalesienie. Pewne obszary gruntów gospodarstw indywidualnych przeszły też  na własność państwa w zamian za skromne renty i emerytury dla ich właścicieli. Jeszcze w 2003 r. było 145 tys.  rent i emerytur wypłacanych z tego tytułu (w przeciętnej wysokości ok.  904 zł  miesięcznie).

Mieszkańcy budowanych w  latach PRL-u  osiedli i wielkomiejskich dzielnic mieszkaniowych nawet  nie zdają  sobie sprawy z tego, że  ceny ich mieszkań  pomniejszały minimalne  koszty gruntów zabieranych rolnikom za zapłatą stanowiącą ułamek ich rzeczywistej wartości.

Znaczny udział budżetu państwa w finansowaniu  ubezpieczeń rolniczych nie jest polską osobliwością. Tak jest nawet w krajach, w których kondycja ekonomiczna rolnictwa jest znacznie lepsza niż u nas. We Francji dopłaty państwa na ten cel stanowią 85 proc. funduszu ubezpieczeń rolniczych; w Niemczech 78 proc.

 Są Polsce bardzo potrzebni

W latach PRL- u Polska była liczącym się importerem zbóż. Import wzrastał najbardziej w okresie dążeń do powiększenia produkcji zwierzęcej, szczególnie  mięsa –  w PGR-ach i spółdzielniach kółek rolniczych.  W roku gospodarczym  1980/1981 sprowadzono do Polski  prawie 10 mln  ton zbóż i innych pasz, Cały duży eksport węgla i koksu nie pokrywał  koszów importu zbóż, pasz i żywności (1979 r.). Kredyty zaciągnięte na import zbóż i pasz  stanowiły  1/3 zagranicznego zadłużenia pozostawionego przez ekipę Edwarda  Gierka. Efekty tego były mizerne.   Zwierząt do chowu na mięso PGR-y  miały. za mało, aby zapełnić liczne nowo budowane  pomieszczenia dla zwierząt  Kupowały je więc od gospodarstw indywidualnych – rocznie 4 – 5 mln prosiąt  oraz ok. 4 mln  cieląt i młodego bydła do chowu  na rzeź.  Pogłowie  świń   rosło, ale niski poziom  opieki nad zwierzętami w wielu dużych fermach sprawiał, że produkcja mięsa relatywnie się obniżała.  Ten wielki i kosztowny import zbóż i pasz nie byłby potrzebny, gdyby produkcja zwierzęca rozwijała się w gospodarstwach indywidualnych – głównie w oparciu  o produkowane tam pasze.

W niepodległej Polsce nie mamy już  problemu  wielkiego i kosztownego  importu zbóż. Raczej pojawiły się pewne zjawiska, które świadczą, że mamy ich za dużo. W 2012 r. weszło nawet w życie rozporządzenie zezwalające na wykorzystywanie zbóż w celach energetycznych  czyli po prostu na ich spalanie. W niektórych  okolicach czynią to także mieszkańcy wsi. Palą ziarnem owsa w  specjalnie do tego celu skonstruowanych piecach.

Dlaczego rolnicy nie przeznaczają owsa na paszę dla zwierząt?  Bo zwierząt już w wielu gospodarstwach nie. ma. Dlaczego  ich nie ma? Bo nikt  od drobnych producentów nie chce kupić  zwierząt rzeźnych,  a  mleka to nawet sąsiadowi nie wolno było sprzedać pod groźbą  grzywny…

Nie importujemy  już prawie wcale zbóż, ale dla odmiany zaczęliśmy już importować i to na dość  dużą skalę  mięso, głównie wieprzowinę.  Powstała więc  osobliwa  sytuacja –  zboże służy na wsi do ogrzewania domów bo w  Polsce   rolnicy nie   mogą  go przetworzyć na mięso choćby nawet bardzo chcieli  i dlatego musimy je sprowadzać w dużych ilościach z zagranicy.  Importujemy  nie tylko mięso. Również żywe  zwierzęta, głównie prosięta (w 2014 r – 5,5 mln szt.), po to, aby mieć z nich mięso, gdy podrosną.  W przeliczeniu na mięso import żywych zwierząt wzrósł z 27 tys. ton w 2005 r do 248 tys. ton w 2014 r., (w 2015 r.- 226 tys. ton). Mamy więc drugą osobliwość:  PGR – y  w PRL-u nie musiały sprowadzać prosiąt z zagranicy, bo bez trudu mogły ich miliony   kupić od  polskich rolników. Nie tylko prosiąt, czy warchlaków, lecz także miliony cieląt do opasu na rzeź. Właściciele obecnych  dużych ferm i przemysł mięsny nie mogą tego robić. Nie potrafią, czy po prostu z jakichś powodów nie chcą?

W latach trzydziestych ubiegłego wieku Polska należała do największych  europejskich  eksporterów jaj bardzo wysoko cenionych zagranicą za ich dobrą jakość.  Nie było wówczas żadnych wielkich ferm kur niosek. Kury były  prawie  we wszystkich polskich gospodarstwach i prawie w każdej wsi były zbiornice jaj,  przynoszonych w koszyczkach przez wiejskie gospodynie. Z tych drobnych  koszyczkowych dostaw powstawał duży eksport dający rocznie  180 – 200 mln zł  (ok. 3,4  – 3,6 mld obecnych złotych). Organizatorem skupu i eksportu jaj (drobiu także)  była ogólnokrajowa spółdzielnia  producentów jaj i drobiu. W Paryżu polskie wiejskie kurczaki  były  tylko w niektórych sklepach i  do tego sprzedawane  po bardzo wysokich cenach tylko na zapisy…

Organizacja rynku rolnego i  żywnościowego  przy produkcji drobnotowarowej nie stanowi żadnego problemu w Japonii, gdzie średni obszar jednego gospodarstwa rolnego nie wiele przekracza 1 hektar, a za gospodarstwo uznaje się tam nawet 1     10 -30 – arową działkę. To samo można powiedzieć o Rosji, w której  ziemniaki prawie w całości, a warzywa w 3/4 pochodzą z 40 – arowych działek. Nawet prawie 60% spożywanego w Rosji mięsa i prawie połowa mleka pochodzą  z tych małych 40 – arowych  działek. I nikt zdrowo myślący nie chce ich tam  likwidować, jak w Polsce, tylko dlatego, że przemysł przetwórczy chce dużych dostaw jednolitych surowców rolnych..!     

Bardzo nowoczesny i  eksportujący  dawniej duże ilości znakomitych  mrożonych truskawek na Zachód – spółdzielczy zakład Hortexu w Górze  Kalwarii  opierał całą swoją produkcję m. in. na truskawkach  pochodzących z niewielkich plantacji w  małych chłopskich  gospodarstwach. Plantatorzy wcale nie  musieli  wozić zebranych truskawek do  Góry Kalwarii. W każdej wsi, w której były zakontraktowane plantacje truskawek  prowadzony był sezonowo ich skup i każdego dnia  ten delikatny towar trafiał do zamrażalni  w stanie absolutnej świeżości.

Można więc jeśli się chce,  również obecnie w Polsce,  uruchomić produkcję i skup produktów rolnych od drobnych rolników z korzyścią .dla nich i dla kraju. Aby mieli z czego żyć i  czuli, że są Polsce potrzebni. W  PRL-u w 1973 r., po zniesieniu przymusowych dostaw produktów rolnych najmniejsze  gospodarstwa do  5 ha  użytków rolnych  dostarczyły do punktów skupu ponad 54% całej kontraktowanej trzody chlewnej (ok. 7 mln szt.) i ponad 50% całego skupu kontraktowanego bydła rzeźnego. Nawet bezrolni  dostarczyli wówczas do punktów skupu 9,9% kontraktowanych tuczników (prawie 1,3 mln szt.).

Punkty skupu były  w każdej gminie, zbiornice jaj w każdej wsi. Dziś chlewy i chlewiki oraz kurniki świecą pustkami, ludzie nie mają zajęcia i biedują, a miliony prosiąt i setki tysięcy ton wieprzowiny  sprowadza się z zagranicy!  A jaja na rynku mamy tylko z dużych  ferm.  Gospodyni, która ma małe stadko kur nie może sprzedać a nawet komuś podarować  części znoszonych przez te kury jaj –  bo grożą  za to weterynaryjne pieniężne  grzywny. Są weterynarze, którzy je wymierzają, brakuje takich, którzy zatroszczyliby się  o to, aby jajka i drób z wiejskich kurników gwarantowały wysoką jakość zdrowotną…                  

Import  mięsa (bez drobiowego) wzrósł w Polsce  z  36  tys. ton w  2000 r. do 816 tys. ton w   2015 r. Była to niemal z całości wieprzowina.  Rozpoczął się nawet  import świeżego mleka krowiego  i wzrasta. Było 295 mln litrów w 2005 r  i  już 16307 mln litrów w 2015  r. Potwierdza się prognoza  Jadwigi Seremak Bulge  z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej, która w 2009 r. przestrzegała, że gdy pogłowie spadnie poniżej 2,4 mln  krów – Polska stanie się importerem netto  mleka i jego przetworów  

Wartość importu produktów zwierzęcych jest już większa niż wartość ich eksportu. Różnice dotyczą jednak  nie tylko   wartości, ale także jakości. Eksportujemy to, co mamy najlepsze. A jaka jest jakość tego,  co  importujemy? Tego dobrze nie wiemy i  m.in. nie wiemy z czego się w Polsce  robi tak popularne w naszym kraju kiełbasy… Jaka  jest jakość importowanej mrożonej wieprzowiny w blokach? Co to jest w ogóle za mięso? Czy powołane do tego państwowe  służby  kontrolują jakość  sanitarną tego importu?

 Polska dieta

 Restrukturyzacji  rolnictwa, która wywołała tak poważne zmiany na wsi towarzyszą również bardzo poważne zmiany w  strukturze spożycia żywności, dotyczące w szczególności  mięsa i mleka. W sklepach i domach towarowych niczego nie brakuje. Półki i lady sklepowe uginają się pod  obfitością i rozmaitością  różnych gatunków mięsa i wędlin,  serów i napojów mlecznych. Tylko starsze osoby pamiętają puste haki,  długie kolejki w sklepach  i  sprzedaż mięsa na  kartki.  Dzisiejsze sklepy mięsne  są obrazem obfitości i dostatku. Jaka jest rzeczywistość? Co mówią  statystyki?

Ogólne przeciętne roczne spożycie mięsa na jednego mieszkańca  Polski wzrosło  z 68,6 kg w r.1990 do  73,6 kg w 2014 r.  Spożycie wieprzowiny  w tym okresie także nieco wrosło z  37,6 kg  do 39,1 kg. Natomiast spożycie wołowiny  na jednego  mieszkańca zmniejszyło się i to aż  ponad dziesięciokrotnie  – z  16,4 kg w 1990 r. do  1,6 kg w 2014 r. a w 2015 r. nawet do 1,2 kg!  Wzrosło natomiast  bardzo znacznie, bo aż prawie czterokrotnie spożycie mięsa drobiowego – z 7,6 kg w 1990 r. do 28,2 kg w 2014 r na  jednego mieszkańca!.

Żaden kraj w UE nie na tak małego, wręcz mikroskopijnego spożycia wołowiny! Jako wyjątkowy  kraj w Europie spożywamy też obecnie  na każdego  mieszkańca 0.0 kg baraniny! W 1990 r.  jej spożycie wynosiło jeszcze  1,3 kg na 1 mieszkańca Polski. Wzrosło natomiast w tym okresie i to dość  znacznie spożycie ryb – z 7,6 kg do 12,3 kg  na jednego   mieszkańca. Pochodzą głównie z importu, własne polskie połowy zmniejszyły się  prawie trzykrotnie!

Mleko było  produktem,  którego spożycie bardzo  znacznie obniżyło się po pokaźnym wzroście jego cen detalicznych w 1990 r. (zniesienie dotacji).. a następnie – po niemal całkowitej likwidacji bezpośredniej  jego sprzedaży  przez  rolników i po ogromnym spadku pogłowia krów.

Przed 1989 r.  spożycie mleka przez szereg lat utrzymywało się na poziomie  260 – 280 litrów na jednego mieszkańca. W 1990 r. zaczęło  się zmniejszać    i jeszcze  w 2005 r.  (łącznie z mlekiem  na przetwory) wyniosło tylko 173 litry na jednego mieszkańca, w 2010  r. – 189 litrów i w 2014 r. – 205 litrów, a więc jeszcze sporo brakowało  do poziomu z lat  osiemdziesiątych. Spożycie masła  w 1990 r. wynosiło  7.6 kg na jednego mieszkańca;  w 2014 r. – 4,2 kg.

Bardzo niepomyślny jest obraz spożycia mleka, jaki ukazują  badania budżetów rodzinnych. Spadek tego spożycia  zapoczątkowany w 1990 r. trwa nadal. Miesięczne  spożycie mleka (bez przetworów), ogółem we wszystkich badanych gospodarstwach domowych – spadło w 2015 r. do 3,15 litra na osobę. W 1985 r. w rodzinach pracowniczych wynosiło 8,42 l; w 1990 r. 6,78 l). Jeszcze bardziej spadło  spożycie  mleka w gospodarstwach domowych rolników – w 2015 r.  do 4,22 litra na osobę!  W   1985 r.  wynosiło  w  gospodarstwach  rolników 12,74  litra miesięcznie na osobę; w 1990 r. –  10,78 l ! Im  więcej osób w rodzinie, tym obecnie jest  mniejsze miesięczne  spożycie mleka  na osobę

Bardzo  znaczny, kilkakrotny spadek spożycia mleka na osobę ukazany w badaniach   budżetów  rodzinnych jest bardzo niepokojący, przede wszystkim z punktu widzenia rozwoju i kondycji fizycznej naszych  dzieci i młodzieży. Jest z jednej strony odbiciem sytuacji materialnej ludności i wzrostu cen mleka oraz jego przetworów. a  z drugiej –  następstwem ogromnego zmniejszenia pogłowia krów i produkcji mleka, a na wsi także niemal całkowitej likwidacji bezpośredniej sprzedaży mleka przez rolników. Ogólne spożycie mleka  w Polsce wyniosło  w 2015 r.  ok. 10,4 mld litrów. W 1989 r. było to ponad 15 mld litrów.  Jest z pewnością  potrzebny   powrót do takiego poziomu spożycia mleka ze źródeł  krajowych, co do niedawna uniemożliwiał   limit jego towarowej produkcji.

Wysoce szkodliwe dla Polski  ograniczenia   rozmiarów produkcji mleka i wymierzanie wysokich kar   pieniężnych  za jego „nadmierną” produkcję, czy za  jego bezpośrednią sprzedaż bez zezwolenia zostały  wreszcie  zniesione i  nic nie stoi na przeszkodzie, aby zabrać się do uzdrowienia  rynku mleka i zwiększenia jego spożycia do dawnego poziomu. Wymaga to przed wszystkim zasadniczego zwiększenia pogłowia krów mlecznych oraz powrotu  do co najmniej  poprzedniej skali   bezpośredniej sprzedaży mleka przez rolników, Pobudzi to tak potrzebny wzrost spożycia mleka, zwłaszcza na wsi, także i z tego powodu, że ceny mleka z bezpośredniej  sprzedaży będą  zapewne   niższe niż ustalane przez przemysł mleczarski i handel detaliczny.

Zniesienia limitów nie chcieli najwięksi producenci żywności w Europie. Niemieccy rolnicy demonstrowali i protestowali przeciw rezygnacji z limitowania rozmiarów produkcji mleka, choć limity nie miały dla nich żadnego  znaczenia. Być może przeszkadzało im zniesienie limitów …w Polsce,  która zapoczątkowała  import mleka Zachód już nie obawia się konkurencji polskiego rolnictwa…Strach przerodził się w nadzieję. To nie Wschód  zalał  Zachód, lecz przeciwnie, można było wejść na te rynki i zarobić duże pieniądze…(Lutz Ribbe).  Temu celowi służyły limity oraz  surowe kary pieniężne za ich przekroczenie, a także i za bezpośrednią sprzedaż mleka bez zezwolenia – w  kraju, w którym spożycie mleka spadło o 1/3, najsilniej na wsi!!!

Winić trzeba za to nie tylko tych, którzy ten bardzo szkodliwy system  nam narzucili, ale także tych,  którzy się na to zgodzili i przez tyle lat tolerowali!!!

Za utrzymaniem limitów  opowiadał się nawet działający w Polsce  przemysł mleczarski. Opowiadał się za tym również Związek Producentów Mleka w Polsce. Stała za tym zapewne obawa  przed utratą  monopolistycznej  pozycji na rynku mleka, strach przed konkurencją.

…Państwo – twierdzi prof. Kazimierz Stańczak  z USA –  musi stać na straży konkurencji i równości wszelkich podmiotów prawa  gospodarczego…Brak konkurencji zawsze prowadzi do  życia jednych kosztem drugich i  wcale nie do wzrostu ogólnokrajowego dobrobytu…

Także   minister rolnictwa Marek  Sawicki  nie widział potrzeby rezygnacji z limitowania produkcji mleka. Opowiadał się za stopniowym zwiększaniem tego limitu. Tego rodzaju propozycja służyć mogła jedynie dotychczasowym producentom mleka. Nie otwierała natomiast możliwości podjęcia tej produkcji przez innych rolników. Zniesienie tego limitu leżało w interesie  całego polskiego  rolnictwa, a także  w interesie polskiego społeczeństwa.

Rolnictwo zachodnie ma nadprodukcję mleka. Aby ją ograniczyć Komisja Europejska uruchomiła  w 2016 r. premie dla rolników, którzy ograniczą produkcję mleka.  Polsce nie są potrzebne  premie za ograniczanie produkcji mleka. Nie mamy jego nadprodukcji, jest głęboki  regres  i duży spadek  spożycia mleka. Potrzebna jest odbudowa pogłowia bydła,  krów i innych podupadłych gałęzi produkcji zwierzęcej .

Poziom i strukturę spożycia produktów pochodzenia zwierzęcego  mogą i powinni obiektywnie ocenić  dietetycy. Uderza  jednak drastycznie duży spadek spożycia wołowiny,  jednego z najhardziej wartościowych gatunków mięsa W  krajach zachodnioeuropejskich przeciętne roczne   spożycie wołowiny sięga 20 i więcej kg na jednego mieszkańca. Spożycie drobiu w innych krajach  jest natomiast na ogół nieco mniejsze niż w Polsce. Niektórzy eksperci podejrzewają, że  przyczyną tak małego spożycia wołowiny  jest niska jakość  mięsa  tego gatunku na polskim rynku. Wpływ mogą mieć również  ceny. Nie najlepszej jakości wołowina jest u nas dosyć droga. Cena polędwicy wołowej sięga 80 – 100 zł za 1 kg. Polska  produkcja  mięsa wołowego   w większości kierowana  jest na eksport. 

 A co z jakością?

Ważna jest jednak nie tylko ilość  spożywanej żywności, lecz także  jej jakość, którą tak wysoko oceniali w 1995 r. cytowani wcześniej zachodni eksperci, podkreślając niski poziom chemizacji polskiego rolnictwa. A jak jest obecnie? Z porównania wynika, że całkowite zużycie nawozów mineralnych w czystym składniku było w Polsce  w 2014 r.  ponad 3,5 raza większe niż w  roku  gospodarczym 1999/2000. Sprzedaż chemicznych środków   ochrony roślin zwiększyła się w Polsce, w tym samym  okresie ponad  7-krotnie. Gdyby uwzględnić to, że od 2000 r. powierzchnia użytków rolnych i powierzchnia zasiewów znacznie się w Polsce  zmniejszyły – wzrost zużycia nawozów i środków ochrony roślin na 1 ha użytków rolnych byłby jeszcze większy.

  Zwiększenie zużycia nawozów mineralnych jest m. in. następstwem  ogromnego zmniejszenia  pogłowia zwierząt gospodarskich i związanego z tym  dużego zmniejszenia ilości nawozów organicznych pochodzenia  zwierzęcego.  Sztucznych nawozów azotowych trzeba też stosować  więcej  bo rolnicy prawie całkowicie zaprzestali uprawiać  rośliny motylkowe – źródło doskonałej, bogatej w białko  paszy dla zwierząt i azotu dla gleby.  Jak oceniał prof. Tadeusz Barszczak (SGGW) – w wielu dużych  gospodarstwach, czerpiących  dochody  głównie z uprawy zbóż i rzepaku – w celu uzyskania jak największych plonów stosuje się niepotrzebnie zbyt wielkie  nawożenie mineralne, znacznie przekraczające potrzeby uprawianych roślin. Niewykorzystane składniki nawozowe przenikają do wód gruntowych, do rzek i Bałtyku zanieczyszczając wody tego akwenu.

Wzrost zużycia  nawozów  mineralnych i chemicznych środków ochrony roślin nie jest powszechny. Nie dotyczy  wszystkich gospodarstw  rolnych. Dla przykładu: w woj. opolskim zużycie nawozów mineralnych w czystym składniku wyniosło w 2014 r.. – 188 kg na 1 ha użytków rolnych, w woj. dolnośląskim  prawie 170 kg na 1  ha, podczas gdy np. w woj. podkarpackim tylko 80 kg,  a w małopolskim 84  kg. Można sądzić, że odbudowa pogłowia zwierząt gospodarskich   i zwiększenie  ilości obornika powstrzymałoby dalszy  wzrost zużycia nawozów sztucznych.

 Towarowa produkcja drobiu rzeźnego i jaj  opiera się obecnie w Polsce  niemal w całości na  gotowych produkowanych przemysłowo mieszankach paszowych. Dotyczy to również  fermowej produkcji żywca wieprzowego oraz w pewnej części –  produkcji mleka. Zakłady produkujące gotowe pasze przemysłowe cechuje bardzo dynamiczny rozwój. Sprzedaż pasz przemysłowych   wyniosła w 2014 r. ponad 9 mln ton (w 1990 r. – 2,2 mln ton). Ponad 5,6 mln ton stanowiły w 2014 r. pasze dla drobiu.

Przemysł paszowy wykorzystuje oczywiście  surowce krajowe, ale w bardzo znacznej części także  surowce z importu, do których należą śruty nasion oleistych, przede wszystkim genetycznie modyfikowanej (GMO) soi oraz pewne ilości ziarna kukurydzy – łącznym kosztem ok. 4 mld zł rocznie.   Uprawa  roślin GMO nie jest w Polsce dozwolona, ale okresowo, na  4 lata Sejm ponownie dopuścił stosowanie surowców GMO do produkcji pasz dla zwierząt. Zainteresowani są w  tym właściciele ferm, ponieważ soja i kukurydza GMO są znacznie tańsze od zwykłej soi i zwykłej kukurydzy.

Może się jednak okazać, że zakaz produkcji pasz z udziałem surowców GMO  stanie się korzystny nie tylko dla polskich  konsumentów. Otworzy bowiem  drogę na  bardziej opłacalny eksport żywności wolnej od GMO.   Korzyści  mogą    więc  nieć również producenci drobiu i jaj.  

Uprawa i stosowanie  roślin GMO są przedmiotem  szerokiej  krytyki w wielu krajach, także w USA „ojczyźnie” GMO. W Austrii w referendum obywatele wypowiedzieli się przeciw uprawie i stosowaniu  produktów GMO. W tym samym kierunku zmierzają Węgry. Niemcy już zakazały uprawy kukurydzy GMO i są tam głosy,  aby  nie importować żywności produkowanej z udziałem  GMO. Argumentem zwolenników GMO  są  wyższe plony roślin GMO od roślin „normalnych”, co ma  ograniczyć głód w wielu częściach świata.

Argument ten kwestionują przeciwnicy GMO dowodząc, że w krajach, w których wprowadzono uprawy GMO liczba  ludzi umierających z głodu wzrosła.  Nie ulega jednak wątpliwości, że na nasionach GMO ich twórcy i producenci  robią bardzo duże pieniądze i nie tylko kontynuują swoją ekspansję, ale ją rozszerzają m. in. na ryż.  Odłuszczony  pozbawiony jest witaminy A, której brak powoduje m.in. ślepotę. Ryż GMO został wzbogacony  o brakujące  składniki.

Według niektórych opinii  organizmy genetycznie modyfikowane nie są   obojętne dla zdrowia człowieka, a mogą także poważnie i nieodwracalnie  szkodzić przyrodzie. W USA, gdzie na znacznych obszarach całkowicie wyginęły pszczoły są przypuszczenia, że przyczyną był pyłek z kwiatów genetycznie zmodyfikowanej kukurydzy.

W Polsce aktywną  kampanię  przeciw  stosowaniu  surowców paszowych  GMO prowadzi Międzynarodowa Koalicja dla Ochrony Polskiej Wsi (ICPPC), a na świecie ekologiczna  Greenpeace. W obronie  GMO  i z krytyką pod adresem Greenpeace wystąpiła liczna grupa noblistów. Z pewnością  pożyteczne byłoby jednoznaczne stanowisko  Światowej Organizacji Zdrowia..

Nie można lekceważyć tradycyjnych metod hodowli roślin w celu poprawy ich wartości użytkowej. Chemik i biolog Frantz Achard w Konarach na Dolnym Śląsku (pow. Wołów), w białej ćwikle uprawianej jako warzywo w ogródkach znalazł cukier i dzięki mozolnym wieloletnim analizom i rozmnażaniu  roślin o największej zawartości cukru zwiększył jego ilość w owej ćwikle z 1,5 do  ok. 11%. Uruchomił w 1807 r. w Konarach pierwszą  na świecie niewielką cukrownię wydobywającą cukier z nowej rośliny nazwanej burakiem cukrowym.  Wcześniej jedynym  źródłem cukru na świecie była trzcina cukrowa.  Polscy hodowcy w latach przedwojennych kontynuując pracę Acharda doprowadzili zawartość cukru w burakach do 20 i więcej procent.

Nie można na słabych polskich piaszczystych glebach zbierać dobrych plonów wymagającej dobrych warunków pszenicy, ale można także i na gorszych glebach zbierać wysokie plony pszenżyta. którego ziarno nie wiele ustępuje pszenicy. Pszenżyto (krzyżówkę żyta z pszenicą) wyhodował w latach 30’ jako pierwszy na świecie  polski hodowca  roślin dr  Marceli Różański z Kruszynka k/Kutna.  Niemcy po wkroczeniu do Polski w 1939 r. zabrali  z Kruszynka całą kolekcję wyhodowanych przez dr Różańskiego odmian pszenżyta.

Burak cukrowy Acharda i pszenżyto Różańskiego były wspaniałymi  osiągnięciami o dużym praktycznym znaczeniu dla rolnictwa  w Polsce i w innych krajach.. Od najdawniejszych czasów człowiek z wielkim powodzeniem zmienia i doskonali otaczające go rośliny i zwierzęta stosownie do swoich potrzeb – bez żadnej ingerencji w  ich genetyczną naturę.

Nie wiadomo jak potoczą się dalsze losy roślinnych odmian GMO sprowadzanych do Polski na paszę dla zwierząt.? Trzeba się jednak liczyć z uchwaleniem w przyszłosci  przez Sejm  ustawy  wstrzymującej import surowców  paszowych GMO. Prawo i Sprawiedliwość, które dysponuje obecnie w Parlamencie absolutną większością – w  2012 r.  głosowało  przeciw temu importowi.

Każdy ma prawo jeść to, na co ma ochotę i co  uważa  za dobre, zdrowe i bezpieczne. Jesteśmy jednak  obecnie w sytuacji, że musimy jeść to, co jest na rynku. A np.  drób na  tym rynku, a także jajka  są produkowane w Polsce  z  pasz, w których skład wchodzą  surowce ze znakiem GMO, z czego sobie nawet  nie zdajemy sprawy. Przepisy  zobowiązują  producentów do zamieszczania na opakowaniach informacji o składzie  sprzedawanej żywności, w tym o  GMO, jeśli wchodzi w jej skład. Teoretycznie mamy więc możliwość   wyboru, ale przeważnie –   bez żadnej alternatywy, bo odpowiedniej  żywności bez GMO na rynku  prawie nie ma  (nie licząc nielicznych gospodarstw  ekologicznych). Mogłoby takiej żywności być więcej, gdyby powstał w Polsce  duży rynek, np. lokalny zdrowej  żywności produkowanej  systemem   ekstensywnym, w którym biotechnologię i chemię w walce z chwastami zastępuje pracowity  człowiek. Jest jeszcze na polskiej  wsi  i  czeka na to, aby nadszedł czas, że stanie się znów Polsce potrzebny.

 Lepsze bo wiejskie

Przed II wojną światową  na rynkach zagranicznych zawrotną karierę  robiła polska szynka. O jej wybornym smaku  świadczyć może to, że w USA rozpoczęto wtedy produkcję szynki w opakowaniach z napisem „szynka o smaku polskiej szynki”… Według opinii specjalistów  doskonały smak polskiej szynki był wówczas rezultatem żywienia świń w gospodarstwach  chłopskich własnymi, bardzo urozmaiconymi paszami z  dużym udziałem  ziemniaków

Zagraniczni goście  kilkanaście lat temu chwalili bardzo dobry  smak  żywności. w Polsce Nawet w restauracjach. Natomiast  osiedleni niedawno  na Zachodzie Polacy  narzekają  niekiedy na zły smak tamtejszej żywności, zwłaszcza mięsa. Są to być może subiektywne odczucia i porównania . Ale coś w tym jest.  Dlaczego, aby podkreślić dobrą jakość żywności  używa  się w naszym handlu przymiotnika  „wiejska” (np. szynka wiejska, mleko wiejskie, serek wiejski, chleb wiejski) Dlaczego  tym mianem  oznacza się  nawet  jajka, dodając niekiedy, że są „wybiegowe” lub „bez GMO”. Czy te określenia są zgodne z prawdą, czy też są jedynie reklamą sugerująca, że oferowane produkty są lepsze?

Dr  Zbigniew Szlenk, prezes Związku Lekarzy Polskich   oceniając w 2001 r.  jakość żywności pochodzącej z różnych źródeł  powiedział: W wielkich gospodarstwach  do produkcji żywności zarówno pochodzenia zwierzęcego, jak i roślinnego  używane są środki  chemiczne i biologiczne działające  szkodliwie na zdrowie… Naturalna produkcja zdrowej żywności może się odbywać  tylko w warunkach małych gospodarstw…Dr Szlenk ocenił krytycznie jakość produkowanej przemysłowo żywności…pozbawionej naturalnych cech trwałości, barwy i smaku, z konieczności nasycanej  środkami konserwującym, barwikami, substancjami  smakowymi,  które również są szkodliwe  dla zdrowia 

Według prof. Lucjana Szponara z Instytutu Żywności i  Żywienia…mięso pochodzące od zwierząt z gospodarstw  chłopskich ma lepszy smak oraz większą wartość odżywczą  i  zdrowotną  w porównaniu  z mięsem od zwierząt z chowu fermowego. Podobnie wypowiedział się o mleku  Dariusz Sapiński, prezes spółdzielczej „Mlekowity”, według którego…sztucznie pobudzanie bardzo  wysokiej mleczności krów odbija się niekorzystnie na jakości mleka. Chłopskie krowy dają  mniej mleka, ale  w sposób naturalny, co ma duży wpływ na  jego wysoką jakość..

Badania jakości mleka przeprowadzone przed laty na SGGW pod kierunkiem prof. Henryka Jasiorowskiego potwierdziły opinię prezesa Sapińskiegio. Jakość mleka z gospodarstw indywidualnych okazała się  lepsza w porównaniu z jakością mleka z dużych ferm.

Przed laty królowało na wsi ręczne dojenie krów. Przy niewielkiej liczbie krów, kiedyś trzykrotne w ciągu dnia, (obecnie przeważnie już dwukrotne) dojenie ręczne nie było pracą zbyt ciężką. Pozwalało uzyskiwać mleko dobrej jakości pod warunkiem przestrzegania wymogów  higieny – mycia wymion krów przed dojeniem, czystych rąk, czystej odzieży oraz  czystych naczyń. Ręczne dojenie, pod warunkiem spełniania tych wymogów – miało pewną przewagę  nad mechanicznym, co potwierdzają wzięte z życia dwa prawdziwe przykłady, a można bez trudu znaleźć także inne, podobne.

Przykład pierwszy. Dyrektorka jednego z wielkopolskich ośrodków hodowli zarodowej zwierząt chwaliła się, że w całym ośrodku. którym kieruje – przeciętna roczna  ilość mleka uzyskana od jednej krowy przekroczyła 8000 litrów (średnia w kraju w 2015 r. ok. 5400 litrów). Zapytana o to jak długo  krowy w tym ośrodku dają tyle mleka – odpowiedziała, że przeciętnie w całym ośrodku  tyle mleka krowy te dają przez cztery laktacje (cztery okresy mlecznści po urodzeniu cielaka). Krótkowieczność wysokowydajnych  krów towarzyszy niejednokrotnie mechanicznemu dojeniu. Pojawiają się stany zapalne wymienia, które w wielu przypadkach prowadzą do  wyłączenia krów z użytkowania i oddana ich  na rzeź.

Drugi przykład. Pracownik leśny w okolicach Wyszkowa posiadacz 1,5-hektarowego  gospodarstwo  ma w nim jedną krowę. Zapewnia całej rodzinie mleko i mleczne przetwory,  a ponieważ jego ilość  znacznie przekracza własne potrzeby rodziny (krowa ta dawała ok. 15 litrów mleka dziennie) nadwyżka dostarczana była do pobliskiej mleczarni. Krowa jest oczywiście dojona ręcznie. Właściciel zapytany o to, ile lat ma jego krowa odpowiedział, że wycieliła się już 11 razy i dala 12 cieląt, bo raz urodziła bliźniaki. Dodał, że jego krowa jest w bardzo dobrej kondycji i ani myśli o tym, aby się jej pozbyć…

Ta wspaniała krowa  spod Wyszkowa przewyższa   wszystkie krowy  wspomnianego wcześniej ośrodka hodowli zarodowej (jednego z najlepszych w kraju) pod względem ilości produkowanego w ciągu życia mleka, a cieląt dała trzy razy więcej i jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa!

Pozbawiony sensu byłby wniosek o powszechny powrót do ręcznego dojenia krów. Nie byłoby dziś ludzi do tej  pracy. Trzeba jednak uszanować i  wspierać  chów bydła i krów na mniejszą skalę, bo są jeszcze na wsi ludzie, którym to odpowiada. Rezygnacja  z ekstensywnego chowu bydła mlecznego nie była korzystna dla Polski. Zasługuje na odbudowę. Jest w łomżyńskim gospodarstwo posiadające kilkanaście krów i nowoczesne urządzenia do mechanicznego ich dojenia. Stoją nieczynne. Rolnik z synem powrócili do dojenia ręcznego ..

Przykłady powyższe wskazują, żeby nie przekreślać gospodarstw mających nawet tylko jedną, czy dwie krowy. Nie tylko nie przekreślać, lecz okazać im także   pomoc. Chodzi bowiem nie  tylko  o  mleko, którego spożycie na wsi zmniejszyło się  aż  trzykrotnie. Także  o cielęta na krowy i na mięso, o wołowinę, której nie jemy obecnie prawie już wcale. W 1990 r., gdy w gospodarstwach  najmniejszych od 2 do 7 ha  była więcej niż połowa krajowego pogłowia krów – produkcja wołowiny była w Polsce prawie dwa razy większa niż obecnie, a do tego  był jeszcze duży eksport   młodego bydła mięsnego (w przeliczeniu na mięso 148 tys. ton).

Produkcja drobnotowarowa jest bardziej odporna na wszelkie  koniunkturalne zakłócenia na rynku. Przy małej produkcji mała jest także obawa przed stratami w razie spadku opłacalności (do pewnych granic), tym bardziej, że mleko produkuje się tam również na własny użytek. W gospodarstwie opartym na pracy rolnika i jego rodziny koszty  pracy mają mniejsze znaczenie przy rachunku opłacalności.. Samo potanienie produktów rolnych nie jest  tak groźne, jak kurczenie się rynków zbytu dla produktów rolnych(Prof. Zdzisław Ludkiewicz).

Restrukturyzacja w PGR-ach

W PRLu pozycję szczególnie uprzywilejowaną miał sektor publiczny naszego rolnictwa z państwowymi gospodarstwami rolnymi na czele.  Owe przywileje to lepsze zaopatrzenie w wysoko dotowane środki produkcji i  inne formy ekonomicznego wsparcia z budżetu państwa m.in. w postaci wydatnej pomocy inwestycyjnej. Rola tego sektora w gospodarce narodowej była jednak  spora. Dawał 1/4  produkcji towarowej rolnictwa, w tym 36% zbóż i 66% rzepaku. Miał także dość  duży udział w produkcji zwierzęcej, która jednak w dużej części opierała  się na zakupach  cieląt i prosiąt w gospodarstwach  indywidualnych. W sektorze publicznym  skoncentrowana była hodowla  i nasiennictwo  roślin  oraz hodowla zarodowa zwierząt. Gospodarstwa państwowe posiadały ok. 3,5 mln ha użytków rolnych; zatrudniały w 1990 r.  ok.420 tys. pracowników. Z rodzinami była to duża grupa społeczna licząca ok.  1,6 mln osób.

Przemiany ustrojowe w całym bloku państw środkowo – wschodniej  Europy, w których poza Polską nie było już prywatnego rolnictwa pociągnęły za sobą    likwidację gospodarstw  państwowych oraz kolektywnych i powrót do prywatnej własności ziemi w  rolnictwie, przy czym   w wielu spośród tych państw już w 2005 r. dominującą pozycję zajęły gospodarstwa  mał do 5 ha (w Bułgarii 98,5%, w  Rumunii 90,1%, na  Węgrzech 89,7 %, na Słowacji 91,3%).

W państwach, w których  zwracano ziemię  dawnym właścicielom także powstało bardzo dużo małych gospodarstw do 5 ha (Czechy  52,9i, Estonia 46,4%, Łotwa 46,4%, Litwa 47,3%. Słowenia 59,7%) . Wszędzie ziemię  dostawali ludzie, którzy pracowali w likwidowanych gospodarstwach państwowych i kolektywnych.

W Czechach część „statnich statkow” załogi przekształcały w gospodarstwa spółdzielcze. Część gruntów posiadanych w Czechach  przez państwo (ok. 500 tys. ha) sprzedano na cele rolnicze po cenach urzędowych, zapewniając nabywcom wieloletnie, nisko oprocentowane kredyty na ten cel. Dotyczyło tti głównie  czeskich Ziem Odzyskanych na Zachodzie kraju.

W Polsce sektor publiczny rolnictwa po przemianach ustrojowych 1989 r. odczuwał nie tylko, podobnie jak rolnictwo chłopskie głębokie   pogorszenie koniunktury, ale dodatkowo  trzykrotnie wyższe obciążenie podatkami i parapodatkami. Pociągnęło to za sobą szybki lawinowy proces  upadania większości gospodarstw państwowych. „Terapia szokowa” prof. Balcerowicza  przyniosła sektorowi publicznemu polskiego rolnictwa prawdziwą katastrofę   ekonomiczną, produkcyjną i socjalną w postaci szczególnie wysokich  wskaźników bezrobocia w rejonach o dużej koncentracji  PGR-ów.  Po 1990 r.  straciło pracę ok. 340 tys. pracowników gospodarstw państwowych. Zlikwidowano  ponad 60 proc. pegeerowskiej  produkcji. Doprowadzono do degradacji hodowli roślin i hodowli zarodowej zwierząt. Pogłowie bydła zmniejszyło się  z blisko 2 mln do  ok. 300 tys. szt.,  pogłowie  świń z ponad 5,6 mln szt. do  ok., 2,9 mln szt. Pojawiły się tysiące hektarów odłogów i ugorów. Badane przez NIK gospodarstwa  nie posiadały materiału siewnego, nawozów, środków ochrony roślin a także pasz dla żywego  inwentarza…

Ugrupowaniem  politycznym, które wystąpiło w obronie zwalnianych z pracy robotników PGR było opozycyjne wówczas PSL. Wystąpiło  w Sejmie z wnioskiem, aby  ustawowo zapewnić  byłym pracownikom PGR bezpłatne udziały  prywatyzowanych PGR-ów, takie same jakie otrzymywali pracownicy prywatyzowanych państwowych zakładów przemysłowych. Wniosek ten został na posiedzeniu  sejmowej komisji odrzucony głosami posłów AWS i UW. Podobny los spotkał inny wniosek PSL, aby wszystkim dawnym pracownikom PGR przyznać   działki   o obszarze  po  1 ha.

Nie wszystkie jednak PGRy -upadły. Niektóre, dzięki dobremu kierownictwu, wspieranemu przez  pracowników obroniły się  i  istnieją po dziś dzień m. in. w postaci spółek pracowniczych.

Uchwalona przez Sejm  w 1991 r., ustawa o zagospodarowaniu nieruchomości rolnych Skarbu Państwa wprowadziła zakaz dzielenia państwowych gruntów między pracowników PGR oraz zakaz tworzenia na tych gruntach nowych gospodarstw indywidualnych! W jakim celu wprowadzono te zakazy? Czemu (komu) miało to służyć? Czyja to była inicjatywa?

Ustawa powołała też do życia Agencję Nieruchomości Rolnych Skarbu Państwa, której zadaniem była m.in. prywatyzacja PGR-ów.W 1992 r. Najwyższa Izba Kontroli zdyskwalifikowała zarówno  ustawę, jak  i działalność Agencji wskazując w swoim raporcie na…brak realnej koncepcji  przeprowadzenia w  warunkach polskich prywatyzacji ppgr oraz brak sprawnej instytucji do jej wdrożenia.

Po dalszych badaniach Najwyższa Izba Kontroli zakwestionowała w 1995 r.  legalność  dokonywanych przez Agencję przekształceń przejętego  mienia po byłych ppgr, celowość i rzetelność  działań prowadzonych przez agencję m.in. przy organizowaniu przetargów oraz przy wycenach majątku.

Podnoszone po raz kolejny  uwagi  krytyczne NIK pod adresem Agencji nie przyniosły oczekiwanych skutków. Poselski wniosek o odrzucenie raportu  Agencji za 1994 r., co  mogłoby  utorować  drogę  do zmian prowadzonej przez nią polityki prywatyzacyjnej – nie uzyskał w Sejmie niezbędnej większości…

O skutkach restrukturyzacji  PGR-ów tak  pisał w 1995 r.  prof. Augustyn Woś z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej: …Zmianie form  własności  i zasad zarządzania –  towarzyszyła niestety  bezpowrotna utrata wielkiej substancji materialnej, nie mówiąc już  o tragicznym losie załóg  pracowniczych, które pozbawione warsztatów pracy stanęły na  krawędzi ubóstwa. Teoria, że majątek ten  powinien zniknąć, gdyż nic nie jest wart w nowych warunkach, graniczy z cynizmem  ekonomicznym  i stanowi próbę wytłumaczenia  całkowicie błędnej  koncepcji politycznej, jaka legła u podstaw  restrukturyzacji tego sektora…

Oceniając sytuację polskiego rolnictwa w latach 1990 – 1994 inny  ekonomista rolny  prof. Waldemar Michna (także z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej)  podkreślał niezwykle trudną sytuację w jakiej znaleźli się pracownicy PGR-ów….Zwolnienia  były i są  dla większości prawdziwą tragedią. Dziesiątki tysięcy  zwolnionych z pracy w PGR pozostało w pegerowskich budynkach mieszkalnych oddalonych znacznie od miast i ośrodków przemysłowych. Do dawnych osad PGR nie dojeżdża  już najczęściej żadna komunikacja. Bezrobotni żyją więc najczęściej na pustkowiu…

   …Zniszczenie  struktur gospodarczych  PGR  nie było podyktowane koniecznością. Stanowiło  następstwo ideologii,  a  nie  rozsądku ekonomicznego. Na miejscu PGR-ów położonych  w wyludnionych regionach pozostała pustynia produkcyjna, której nie można zapełnić  zakupem rozsprzedanego inwentarza  żywego, parku maszynowego, nasion, zniszczonych urządzeń… Zagospodarowanie odłogów z pustymi budynkami inwentarskim, po rozprzedaniu maszyn rolniczych   będzie   trudne i drogie. Natomiast  pozostawienie odłogów będzie jeszcze droższe, także pod względem politycznym…  

Wymiar polityczny PGR-ów polegał na tym, że ponad 3/4 gospodarstw państwowych  zlokalizowana była na Ziemiach Zachodnich i Północnych przekazanych Polsce w Poczdamie w 1945 r. jako rekompensata za utracone  Kresy Wschodnie. Na  terytorium tym – na 5,5 mln ha użytków rolnych – 2,7 mln ha (49%) należało do PGR-ów._Nie  byłoby tego problemu, gdyby ziemia ta trafiła zaraz po wojnie w ręce spółdzielni parcelacyjno – osadniczych, co proponował Stanisław Mikołajczyk. Nie zgodzili się na to Bierut i Gomułka  Na gospodarstwach państwowych  na tym obszarze opierała się więc w wielkiej części  przynależność tej ziemi do Polski. Upadek PGR-ów ożywił resentymenty  wielu dawnych niemieckich  mieszkańców tych terenów  tzw. przesiedleńców oraz ich organizacji ziomkowskich.

Rozpad struktur i gospodarstw PGR, rozpoczęcie ich prywatyzacji ożywiło po stronie niemieckiej  tendencje do powrotu na utracone  ziemie poprzez  ich wykup albo przynajmniej wejście w użytkowanie tych gruntów w formie dzierżaw. Wykup uniemożliwiły wprowadzone  polskie  prawne przepisy. Ich główną wadą była tymczasowość i zmienność w sprawie o kluczowym znaczeniuu dla Polski oraz dość  duża  łatwość ich omijania.

Z badań opinii publicznej wynika, że zdecydowana większość polskich obywateli opowiada się  przeciw sprzedawania gruntów rolnych cudzoziemcom. Część wpływowych polityków, a także część mediów  zajmowała odmienne stanowisko i opowiadała się za dopuszczeniem cudzoziemców do kupowania gruntów rolnych w Polsce.  Podobne było stanowisko Komisji Europejskiej. W  większości  państw członkowskich UE obowiązują jednak przepisy utrudniające  a nawet  uniemożliwiające taką sprzedaż.  W Polsce w pierwszym okresie transformacji (lata 1990 – 1992) za sprzedażą ziemi cudzoziemcom  opowiedziało się ministerstwo przekształceń własnościowych. Opowiedział się za tym również Adam Tański prezes Agencji Własności Rolnej Skarbu twierdząc, że  sprzedaż ziemi cudzoziemcom jest  koniecznością, bowiem polscy rolnicy  nie kwapią się do kupowania ziemi od państwa.

Agencja  kierowana  przez A. Tańskiego sprzedawała wówczas  ziemię  po kilkaset tysięcy starych złotych za hektar (50-80 ówczesnych niemieckich marek).  W RFN cena hektara gruntów rolnych sięgała wówczas 31,5 tys. marek…W gazetach  zagranicznych  zaczęły się także  ukazywać ogłoszenia  o przetargach na sprzedaż ziemi b. PGR. Powstała nawet   spółka „Agra” . której zadaniem miało być pośrednictwo w sprzedaży cudzoziemcom polskich  nieruchomości na wsi.  Niemieckie banki uruchomiły wtedy kredyty dla swoich klientów na zakup nieruchomości w Polsce, w tym gruntów rolnych – ze spłatą rozłożoną na 30 lat, przy oprocentowaniu w wysokości 2% rocznie…

  Niezadowolenie ze skutków prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw, z ogromnego bezrobocia,  z gwałtownego  i głębokiego pogorszenia  sytuacji  na wsi doprowadziło do upadku rządów J.K. Bieleckiego i H. Suchockiej. a następnie  – do klęsk  wyborczych ugrupowań,. które politycy ci reprezentowali    (Kongres Liberalno – Demokratyczny, Unia Demokratyczna). Następne rządy  podjęły pewne kroki naprawcze  i m.in. doprowadziły wraz z parlamentem do całkowitego okresowego wstrzymania sprzedaży gruntów rolnych cudzoziemcom, także  po przystąpieniu Polski  do UE.

 Zakazy nie  powstrzymały  całkowicie  sprzedaży ziemi cudzoziemcom. Trwał    nadal wykup ziemi w Polsce, głównie przez Niemców z pogwałceniem obowiązujących przepisów. Specjalny program na ten temat nadała niemiecka telewizja ARD. Okazało się, że w RFN wydawane są nawet informatory i poradniki o tym, jak omijać przepisy, aby kupić ziemię w Polsce. Tysiące hektarów przeszło w ręce cudzoziemców głównie Niemców przy pomocy różnych oszukańczych praktyk – zakupu przez podstawionych obywateli polskich (tzw. słupy), poprzez zakupy na podstawie tzw. testamentów, poprzez wchodzenie do spółek z udziałem polskich wspólników. Dużo ziemi nabywały osoby o podwójnym obywatelstwie. Według niektórych ocen sprzedająca   ziemię  Agencja Nieruchomości Rolnych podchodziła  bardzo liberalnie do tych „przekrętów”. To samo można powiedzieć o niektórych ogniwach wymiaru sprawiedliwości.

Fragment tego opracowania, poświęcony publicznemu sektorowi naszego rolnictwa  dobrze może podsumować wypowiedź  nadesłana przed laty do redakcji „Słowa – Dziennika Katolickiego” przez Kazimierza Bunka z Wałbrzycha:

Myślę  podobnie, jak  wielu ludzi, że patrioci  w Sejmie i Senacie winni zażądać inwentaryzacji majątku po byłych PGR-ach i dokładnego sprawozdania, co się z tym majątkiem stało.  Rozliczyć  wszystkich wojewodów i decydentów. Potrzebne są ustawy zabezpieczające majątek polski przed zniszczeniem, rozkradaniem, marnotrawstwem i spekulacją

 Czy historia się powtórzy?

Jednym  z najtrudniejszych problemów Polski po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. była  sytuacja na wsi, gdzie żyło 3/4 ludności, w tym 7,5 mln bezrolnych, i 11,4 mln małorolnych .Według spisu przeprowadzonego w 1921` r.  było  wówczas  ponad 1,1 mln gospodarstw do 2 ha, posiadających łącznie  1076 tys. ha i ponad 1 mln gospodarstw od 2 do 5 ha, posiadających  łącznie ok. 3438 tys. ha.   Równocześnie ok. 19 tys. rodzin w gospodarstwach o powierzchni ponad 100 ha posiadało łącznie 13589 tys. ha, w których użytki rolne zajmowały 5481 tys. ha., lasy  6763 tys. ha.

W Sejmie Ustawodawczym powołanym do życia w styczniu 1919 r. sytuacja na wsi stała się jednym z głównych tematów szeregu debat. Istniejący ustrój rolny był niemal powszechnie potępiany. Doceniana też była konieczność parcelacji części większych  posiadłości ziemskich. Spór dotyczył obszaru ziemi wyłączonego z  reformy rolnej. Z  trudem uchwalono (przewagą jednego głosu), że tą granicą  będzie  300 mórg, a w rejonach przemysłowych i podmiejskich 100 mórg. zaś na Kresach Wschodnich 500 mórg  użytków rolnych. Tylko 12 tys.   posiadłości   ziemskich  przekraczało te granice i  podlegało częściowej parcelacji swoich gruntów w ramach  reformy rolnej.

 O wiele  bardziej radykalne rozwiązanie  znalazło się  w  marcu 1944 r. w deklaracji Rady Jedności Narodowej, krajowej reprezentacji głównych demokratycznych i patriotycznych   sił politycznych Polski powiązanych  z obozem londyńskim. Rada mówiąc o upowszechnieniu własności  rolnej  oraz upełnorolnieniu gospodarstw karłowatych…, zapowiedziała że …państwo przejmie natychmiast  po wojnie na planowe  zabezpieczenie  przebudowy ustroju rolnego   wszelkie prywatne obszary  ziemi przekraczające 50 ha… 

 Pod pewnym względem  sytuacja na wsi w 2015 r  przypomina to, co było w Polsce w 1919 r. Swoje gospodarstwa, licząc także gospodarstwa do 1  ha  straciło po 1990 r. 1 mln 768 tys. wiejskich rodzin.  Jakie były tego przyczyny? Co się z tymi ludźmi teraz dzieje? Z czego się utrzymują? Jest to bardzo poważny problem. Dotyczy wielkiej  liczby ludzi, nie tylko samych rolników, lecz także członków ich rodzin.

Ze spisu rolnego przeprowadzonego w 2002 r. wynika, że przeciętna liczebność rodzin w  grupach obszarowych  do 50 ha wynosi 3.55 osób w jednym gospodarstwie. Jest to rachunek uproszczony, ale raczej bliski rzeczywistości. Jeśli ten wskaźnik przemnożymy przez liczbę gospodarstw, które przestały istnieć  okaże się.  ze  jest to licząca prawie 6,3 – milionów rzesza ludzi, prawie 60%  całej polskiej ludności rolniczej. Ukazuje to skalę i społeczną wagę tego faktu.

 Z dużym powodzeniem realizowany jest   główny cel wytyczony przez wspomnianą Radę Strategii Społeczno o Gospodarczej, a mianowicie – tworzenie w Polsce  gospodarstw większych niż w Unii Europejskiej. Już w 2010 r mieliśmy w naszym kraju   9888  gospodarstw o obszarze 100 i więcej ha,  posiadających  3 mln  795 tys. ha   powierzchni ogólnej.   w tym 3 mln 454 tys. ha użytków rolnych. Średnio na jedno  gospodarstwo przypadało w 2010 r.  ponad 381 ha powierzchni ogólnej, w tym ponad 347 ha użytków rolnych. .

Wśród gospodarstw  o obszarze 100  i więcej ha   było w 2010 roku  7575   gospodarstw  indywidualnych. Posiadały łącznie. 1781 tys. ha powierzchni ogólnej, w tym 1666 tys. ha użytków rolnych. Średni obszar jednego indywidualnego gospodarstwa w tej grupie obszarowej wynosił 235 ha powierzchni ogólnej, w tym ok. 220 ha użytków rolnych. Tak dużych  gospodarstw w Unii Europejskiej także nie ma i pod tym względem realizację planu radykalnej przebudowy polskiego rolnictwa nakreślonego przez Radę Strategii Społeczno – Gospodarczej przy rządzie  J. Buzka  – trzeba uznać za zaawansowaną.

Powstaje jednak sytuacja, że swoje niewielkie gospodarstwa straciło prawie 1,8  mln drobnych rolników, a  licząc z rodzinami ok. 6,3  miliona mieszkańców wsi. Równocześnie 1781 tys. ha gruntów trafiło w ręce zaledwie 7575  rodzin. Na tym polega pewne podobieństwo obecnej sytuacji w  rolnictwie do   sytuacji na wsi po odzyskaniu   niepodległości w 1918 r.
Gdyby to był rok  1919 większość obecnych gospodarstw z grupy obszarowej 100 i więcej hazostałaby  objęła przepisami ustawy o reformie rolnej uchwalonej  przez Sejm Ustawodawczy II RP.  

Koniec części II

Część I: Wielki krok wstecz. Restrukturyzacja polskiego rolnictwa, część I

Dr Ludwik Staszyński

Ciąg dalszy nastąpi

Autor jest Członkiem Honorowym Stowarzyszenia Klub Inteligencji Polskiej

Od redakcji KIP:

Polecamy dla Dociekliwych i Samodzielnie Myślących przeczytanie  i przeanalizowanie, co najmniej zamieszczone na poniższych linkach teksty o zjawiskach gospodarczych, a w konsekwencji społecznych jakie przyniosła Polsce kolonialna transformacja ustrojowa.  Obraz, który się pojawi z połączenia wielu „puzli” w całość, będzie szokujący, zwłaszcza dla tych, którzy wierzą w kłamstwa  mendiów ( jako instrumentu w „zorkiestrowanej” propagandzie globalistów NWO), polityków, edukacji na wszystkich szczeblach, pielęgnując własne lenistwo umysłowe i zwyczajne tchórzostwo. Zalecamy czytanie i analizowanie w podanej kolejności.

Wnikliwe przestudiowanie i przemyślenie zawartych treści zaoszczędzi czytania co najmniej kilkunastu tysięcy stron, w tym zwłaszcza gazetowej „sieczki”, gdzie ważna prawda ukryta jest w mieszance wielkich kłamstw z mało ważną prawdą, która służy jedynie uwiarygodnieniu wielkich kłamstw.

Więc trzeba czytać i analizować, analizować, analizować… i wydobywać ważną prawdę na powierzchnię oraz … realizować według zasady australijskich Aborygenów: „Musisz stać się tą zmianą, którą chcesz widzieć w świecie.”

Redakcja KIP

Wypowiedz się