5 MARCA 1940 ROKU . PAMIĘTAMY.

 

5 marca 1940 roku podjęto decyzję o rozstrzelaniu ponad 20.000 Polaków

Katyń decyzja

Co najmniej 21 768 obywateli polskich, w tym ponad 10 tys. oficerów wojska i policji, miałoby być rozstrzelanych na mocy decyzji najwyższych władz Związku Radzieckiego zawartej w tajnej uchwale Biura Politycznego KC WKP(b) z z 5 marca 1940 roku (tzw. decyzja katyńska). PAMIĘTAJMY O TYM

Tłumaczenie z języka rosyjskiego:

Wszechzwiązkowa Partia Komunistyczna (Bolszewików). KOMITET CENTRALNY

Nr P13/144
Tow. Beria
5 marca, 1940

Wyciąg z protokołu nr 13 posiedzenia Biura Politycznego Komitetu Centralnego

Uchwala 144 – 5 marca, 1940 w sprawie przedłożonej przez NKWD ZSSR

I. Polecić NKWD ZSSR:

1) sprawy 14 700 osób znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych – byłych polskich oficerów, urzędników państwowych, obszarników, policjantów, agentów wywiadu, żandarmów, osadników i służby więziennej,

2) jak tez sprawy aresztowanych i znajdujących się w więzieniach w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi osób w liczbie 11 000 – członków różnych kontrrewolucyjnych organizacji szpiegowskich i dywersanckich, byłych obszarników, fabrykantów, byłych polskich oficerów, urzędników państwowych i uciekinierów – rozpatrzyć w trybie specjalnym z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary – rozstrzelania.

II. rozpatrzenie spraw przeprowadzić bez wzywania zatrzymanych i bez przedstawienia zarzutów, decyzji o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia – w następującym trybie:

a) wobec osób znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych – na podstawie informacji przedłożonej przez Zarząd Spraw Jeńców Wojennych NKWD ZSSR,

b) wobec osób zatrzymanych – na podstawie informacji przedłożone przez NKWD Ukraińskiej SSR i NKWD Białoruskiej SSR.

III. Rozpatrzenie spraw i powzięcie uchwały nałożyć na trójkę towarzyszy w składzie: Mierkulow, Kobulow i Basztakow (Naczelnik I Wydziału Specjalnego NKWD ZSSR).

Sekretarz Komitetu Centralnego

 

Polski: Notatka szefa NKWD Ławrentina Berii do Józefa Stalina z propozycją wymordowania polskich jeńców z marca 1940 roku z podpisami: Stalina, Woroszyłowa, Mołotowa, i Mikojana. Kolorowy skan z oryginalnego dokumentu.

Miejsce przechowywania: Rosyjskie Państwowe Archiwum Historii Społeczno-Politycznej (RGASPI), ul. Bolszaja Dmitrowka 15, Moskwa, sygnatura dokumentu: F.17 op. 166 sprawa 621 str. 130-133 (od 2003; w latach 1991 – 2003 był przechowywany w Archiwum Prezydenta Federacji Rosyjskiej w zbiorze “Zamkniety pakiet nr 1”).

Tłumaczenie z języka rosyjskiego:

ZSRR
LUDOWY KOMISARIAT
SPRAW WEWNĘTRZNYCH
” ” MARCA z 1940 r.
Nr 794/B
MOSKWA

P 13 N 144 op
ŚCIŚLE TAJNE
z 5 III 40 r

KC WKP (b) dla towarzysza STALINA

W obozach NKWD ZSRR dla jeńców wojennych i w więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi w chwili obecnej przetrzymywana jest wielka liczba byłych oficerów armii polskiej, byłych pracowników polskiej policji i organów wywiadu, członków polskich nacjonalistycznych k-r [kontrrewolucyjnych] partii, członków ujawnionych k-r [kontrrewolucyjnych] organizacji powstańczych, zbiegów i in. Wszyscy oni są zawziętymi wrogami władzy sowieckiej, pełnymi nienawiści do ustroju sowieckiego.

Jeńcy wojenni, oficerowie i policjanci, przebywający w obozach, próbują kontynuować działalność k-r [kontrrewolucyjną]. Aktywną rolę kierowniczą odgrywali byli oficerowie byłej polskiej armii, byli policjanci i żandarmi.

Wśród zatrzymanych zbiegów i osób, które naruszyły państwowe granice wykryto także znaczną liczbę osób, członków k-r [kontrrewolucyjnych] szpiegowskich i powstańczych organizacji.

W obozach dla jeńców wojennych przetrzymywanych jest ogółem (nie licząc żołnierzy i kadry podoficerskiej) – 14.736 byłych oficerów, urzędników, obszarników, policjantów, żandarmów, służby więziennej, osadników i agentów wywiadu według narodowości: ponad 97% Polaków.

Wśród nich jest:

Generałów, pułkowników i podpułkowników – 295

Majorów i kapitanów – 2.080

Poruczników, podporuczników i chorążych – 6.049

Oficerów i młodszych dowodzących policji, straży granicznej i żandarmerii – 1.030

Szeregowych policjantów, żandarmów, służby więziennej i agentów wywiadu – 5.138

Urzędników, obszarników, księży i osadników [wojskowych] – 144

W więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi przetrzymywanych jest ogółem 18.632 aresztowanych (wśród nich 10.685 Polaków), w tej liczbie:

byłych oficerów – 1.207

byłych policjantów, agentów wywiadu i żandarmów – 5.141

Szpiegów i dywersantów – 347

Byłych obszarników, fabrykantów i urzędników – 465

Członków różnorakich k-r [kontrrewolucyjnych] i powstańczych organizacji i różnych k-r [kontrrewolucyjnych] elementów – 5345

Zbiegów – 6.127

 

(Podpisy: Stalina, Woroszyłowa, Mołotowa, i Mikojana; Na marginesie notatka protokolarna: tow. Kalinin-za, Kaganowicz-za).

Za Wikipadia.

PAMIĘTAJMY O TYM.

katyń ocalić od zapomnienia.

Przeczytajmy więc poniższy artykuł

 

ROZSTRZELAĆ W TRYBIE SPECJALNYM

 

Anna Zechenter.

Głęboki rów, w nim trupy w pol­skich mundurach – warstwa na warstwie. Nieopodal drugi, czę­ściowo zasypany ziemią. Taki widok ukaza! się na przełomie kwietnia i maja 1940 roku oczom Edwarda Koźlińskiego, polskiego ziemianina aresztowanego w lutym przez sowiecki wywiad wojskowy GRU.

Przywieziony do małego lasku między Gniezdowem a przysiółkiem Katyń, nazy­wanego przez miejscowych Kozie Góry, miał wskazać miejsce ukrycia kasy oddziału białych Rosjan, zakopanej tam jeszcze w 1919 roku, a znalazł się w samym środku tajnej operacji, o której rozmiarach wiedzieli wówczas tylko jej rozkazodawcy i organizatorzy. Od 3 kwiet­nia do 11 maja dokonywał się tam, na za­mkniętym terenie NKWD, mord polskich jeńców wojennych.

                              „Złoty skarb” białych.

Informacje o „złotym skarbie” bolszewicki wywiad zdobył w latach 20. XX wieku i ustalił, że jednym ze znających szczegóły jego historii jest Polak Edward Koźliński, syn ostatniego właściciela klucza folwarków na Smoleńszczyźnie, w tym Gniezdowa. Po wojnie polsko-bolszewickiej i traktacie ry­skim, wytyczającym w 1921 roku wschodnią granicę II Rzeczypospolitej, majątek ten pozostał na ziemi, którą po latach Józef Czapski nazwie „nieludzką”.

Służby rozpoczęły polowanie na ludzi wtajemniczonych w sprawę złota. Ich ofiarą Dadł Edward Koźliński. Katowany zgodził się zdradzić kryjówkę, by ratować życie, dlatego właśnie razem z dwoma funkcjonariuszami GRU znalazł się w miejscu, które z czasem okryło się ponurą sławą jako Las Katyński.

Ujrzawszy rozkopane doły z ciałami, funk­cjonariusze GRU wycofali się, a więźnia – pierwszego polskiego świadka masakry – za­mknęli w areszcie na stacji w Gniezdowie, tłumacząc, że widział ofiary jakiejś zarazy.

Tę, zdawało by się, nieprawdopodobną historię kapitan Zbigniew Melanowski, szef Oddziału I Sztabu Komendy Okręgu Polesie ZWZ/AK, zawarł w swojej relacji spisanej przez Stanisława Piwowarskiego w 1975 roku i opublikowanej w książce Doroty Strojnowskiej i Konstantego Klocka „Bracia Hniłkowie”.

Myliłby się ten, kto sądziłby, że Sowieci szukali Koźlińskiego tylko z powodu carskich złotych rubli. Zastawiali na niego sidła od lat, bo dał im się we znaki. Po wojnie bolsze- wicko-polskiej, kiedy rodzinne dobra znalazły się na terytorium ZSRS, zajął się prowadze­niem majątku żony, Czamowszczyzny, pod Lidą. Ale wiódł też drugie życie: jako „Edward Dnieprowski”, współpracownik „dwójki” – Oddziału II Sztabu Głównego, często prze­chodził na sowiecką stronę, by zbierać tam informacje. Dawny oficer carskiej armii, po­tem dowborczyk i wreszcie żołnierz kontr­rewolucyjnego oddziału białych miał po­trzebne do pracy wywiadowczej doświad­czenie, a tereny pograniczne znał doskonale. Po agresji Sowietów 17 września 1939 roku zaczął organizować na Smoleńszczyźnie struk­turę dywersyjną. I wtedy wpadł.

                               Katyński wyrok

Los około 22 tysięcy Polaków został przesą­dzony dwa miesiące przed pojawieniem się Koźlińskiego w Katyniu. 74 lata temu, 5 marca 1940 roku, Stalin z grupą towarzyszy doświadczonych w likwidowaniu „wrogów komunizmu” kazał wymordować oficerów przetrzymywanych w obozach: kozielskim, starobielskim i ostaszkowskim, a także cywilów i wojskowych zamkniętych w więzieniach na okupowanych Kresach.

Dopiero na początku lat 90. Sowiety, a potem Rosja, ujawniły część akt, w tym klu­czowy wniosek znanego z sadyzmu szefa NKWD, Ławrientija Berii, skierowany do Stalina z propozycją rozstrzelania polskich jeńców i więźniów.

Na ponurą ironię zakrawa fakt, że to po­sunięcie wpisywało się w politykę kreowania przez Moskwę jej „liberalnego” oblicza na użytek Zachodu. Rosjanie dali nam dokładnie tyle, ile chcieli – ani papierka więcej, do dziś stosują metodę swego rodzaju reglamentacji dostępu do dokumentów.

Na piśmie Berii z 5 marca 1940 roku wid­nieje zamaszysty podpis Stalina i czterech członków grona decyzyjnego WKP(b): Woroszyłowa – komisarza obrony, Mołotowa – komisarza spraw zagranicznych, i Mikojana zastępcy przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych, oraz notka: „Kalinin – za, Kaganowicz – za”. Kalinin był przewodniczącym Rady Komisarzy, a Kaganowicz jednym z jego zastępców.

Była to zatem decyzja najwyższych władz państwowych: obok Stalina oraz wniosko­dawcy figurują na niej nazwiska premiera, dwóch wicepremierów i dwóch ministrów.

Przez lata sądzono, że nie ma pisemnego polecenia mordu. Nie spodziewano się, by Sowieci zostawiali dowody – powszechne było przeświadczenie, że w przeciwieństwie do Niemców, którzy dokumentowali swoje zbrodnie, bolszewicy załatwiali sprawy bez zbędnych formalności. Wydawało się też, że jesienią 1939 roku nikt nie ogarniał aresztowań i wywózek – chaotycznych z pozoru, jak dziś wiemy. Polaków wziętych do niewoli prze­rzucano przecież z miejsca na miejsce, zaś więźniów na Kresach włączonych do ZSRS wywożono w nieznane. Tropy rwały się często, a informacje bywały sprzeczne, w czym bez wątpienia miała udział komunistyczna dez­informacja.

                                            „Nie rokują poprawy”

Beria pisał we wniosku, że w obozach NKWD dla jeńców wojennych oraz w więzieniach „zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi” – tak najeźdźcy określali polskie Kresy, znajduje się „wielka liczba byłych oficerów armii polskiej, byłych pracowników polskiej policji i organów wywiadu, członków polskich nacjonalistycznych kontrrewolucyjnych partii, członków ujaw­nionych kontrrewolucyjnych organizacji po­wstańczych, uciekinierów i innych”.

„Wielka liczba” ludzi, których trzeba się pozbyć… Bo „wszyscy oni są zawziętymi wrogami władzy radzieckiej, pełnymi niena­wiści do ustroju radzieckiego” – by zacytować Berię; bo „próbują kontynuować działalność kontrrewolucyjną, prowadzą agitację anty­radziecką”, co w języku bolszewików ozna­czało, że nie chcą zdradzić Ojczyzny; bo „każdy z nich oczekuje oswobodzenia, by uzyskać możliwość aktywnego włączenia się w walkę przeciwko władzy radzieckiej”.

Sowieci chcieli zlikwidować ludzi z kon­spiracyjnymi doświadczeniami, którzy zdolni byliby zorganizować podziemie i stawić opór sowietyzacji; żołnierzy, którzy mieli w sobie dość odwagi i sił, by powstrzymać marsz na Zachód w 1920 roku; Polaków wychowanych w II Rzeczypospolitej, którzy butelkami z benzyną atakowali czołgi czerwonej armii w Grodnie.

Sposób ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej Beria ujął zwięźle: „sprawy (…) roz­patrzyć w trybie specjalnym, z zastosowaniem (…) najwyższego wymiaru kary – rozstrze­lanie”. Lakonicznie dodał: „Sprawy rozpatrzyć bez wzywania aresztowanych i bez przedsta­wiania zarzutów, decyzji o zakończeniu śledz­twa i aktu oskarżenia”. Uzasadnił swój wnio­sek stwierdzeniem:. „Wszyscy oni są zatwar­działymi, nierokującymi poprawy wrogami władzy radzieckiej”.

I ani słowa więcej. Oschły dokument, za którym kryją się tysiące egzekucji nad dołami i w piwnicach, przeprowadzanych niemal mechanicznie przez doświadczonych katów.

Czemu na kompromitującym dokumencie znalazły się nazwiska ludzi z samych szczytów władzy? Stalin nie mógł wydać polecenia przez telefon, bo do przeprowadzenia ogrom­nej operacji konieczne były szczegółowe roz­kazy, dyrektywy, rozporządzenia, idące przez wszystkie szczeble władzy aż do wojsk kon­wojowych NKWD i komend obozów oraz naczelników więzień. Uruchomić trzeba było potężną machinę, a ta wyprodukuje tysiące raportów i spisów, list przewozowych, krą­żących między rozkazodawcami a wykonaw­cami. Stalin potrzebował więc współodpo­wiedzialnych, zarazem jednak bał się, że któryś z nich wykorzysta podpis, by odsunąć go od władzy. Podpisy złożone przez wszyst­kich dawały każdemu gwarancję, że żaden  z szóstki nie wystąpi przeciw pozostałym. Stalina dokument chronił przed intrygami innych, Berię zaś i innych – przed Stalinem na wypadek, gdyby uznał kiedyś, że trzeba kogoś obciążyć winą za tę decyzję.

                               „Masowa zbrodnia”

Katyń zdjęcie artykuł

 Stalin kłamał w grudniu 1941 roku, pytany przez tworzącego amię polską w ZSRS gen. Władysława Andersa o zaginionych oficerów. Mówił, że pouciekali przed nadchodzącym frontem po ataku III Rzeszy na Sowiety, albo upierał się, że wszyscy zostali zwolnieni. Kłamali wszyscy, którzy znali prawdę, kiedy nieżyjących od wiosny 1940 roku szukał Józef Czapski, pełnomocnik Andersa.

Tymczasem naoczny świadek zbrodni Ed­ward Koźliński zrobił wszystko, by wiadomość o masakrze dotarta do kraju.

Gdy znalazł się w areszcie w Gniezdowie, wiedział, że nie ma szans na przeżycie. Prze­kupiwszy sprzątaczkę swetrem, wydostał się na wolność i ruszył w kierunku Smoleńska, gdzie mieszkali jego zaufani współpracownicy z okresu międzywojennego. Ze Smoleńska wyjechał do Białegostoku, by wreszcie dotrzeć do Kiemian pod Grodnem. Spieszno mu było, bo domyślał się, że masakra trwa, że liczy się każdy dzień. Była połowa maja. Wezwał syna Zbigniewa, któremu przekazał meldunek niezwykłej wagi: „Zostałem aresz­towany w Lidzie przez NKWD. Na badania przewieziony do Smoleńska, w rodzinne strony. W połowie kwietnia zabrano mnie na konfrontację lokalną do Gniezdowa. W lesie Katyń nad Dnieprem są masowo roz­strzeliwani nasi jeńcy, oficerowie. Masowa zbrodnia. Potworne”.

Nie dowiedział się nigdy, że wpadł na trop masakry, która stać się miała symbolem so­wieckiego ludobójstwa i obłudy Zachodu; że odkrył fragment prawdy, za której ujaw­nianie i rozpowszechnianie ludziom przyjdzie ginąć jeszcze długo po zakończeniu wojny. Przepadł gdzieś w drodze do Szwecji, praw­dopodobnie zamordowany przez NKWD.

Zbigniew Koźliński musiał nauczyć się treści meldunku na pamięć, a dla pewności zapisał go w książeczce do nabożeństwa, na­kłuwając litery. Chociaż młodziutki, przeżył już wiele. Naukę w gimnazjum przerwała mu wojna. Brał udział w heroicznej dwu­dniowej walce mieszkańców o Grodno, po wkroczeniu krasnoarmiejców uniknął rzezi obrońców i wrócił do Czamowszczyzny. W konspiracji działał jako łącznik pod pseudo­nimem „Gryf”. Gdy nadeszło wezwanie do Kiemian, natychmiast się tam stawił.

Zgodnie z poleceniem ojca przekazał mel­dunek najpierw podziemiu w Grodnie, a na­stępnie wyruszył pociągiem do Generalnego Gubernatorstwa. Udało mu się przejechać bezpiecznie granicę, w dalszą drogę do War­szawy ruszył pieszo. Kiedy tam dotarł w czer­wcu 1940 roku, informację, dla której młody Koźliński ryzykował życiem, potraktowano z niedowierzaniem. Żeby się uwiarygodnić, podał nazwiska ludzi z podziemia na Gro- dzieńszczyźnie. Przepytywano go wciąż od nowa, opowiadał swoją historię wiele razy.

Postanowiono przerzucić go na Zachód przez Rumunię. Na sygnał miał czekać w majątku Zygmunta Klemensiewicza, przed­wojennego posła na Sejm i senatora. W Sygneczowie pod Wieliczką spędził rok, pracując jako fornal.

Tymczasem w krakowskich strukturach ZWZ powstała jesienią 1940 roku specjalna komórka pod dowództwem majora Anto­niego Hniłki ps. „Bomba” do weryfikacji faktów zawartych w meldunku. Jej członkowie przesłuchali Zbigniewa jeszcze raz bardzo szczegółowo. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej wrócił na polecenie władz po­dziemnych do rodzinnej Czamowszczyzny.

                                   Świat woli kłamstwo

Niespodziewanie latem 1941 roku nadszedł z Krakowa rozkaz dla rotmistrza Bolesława Lisowskiego „Gardy” z nowogródzkiego ZWZ, by wysłał rekonesans w okolice Gniez- dowa i Katynia. Pierwsze dwie wyprawy nie osiągnęły celu, lecz trzecia, w której wziął udział Zbigniew Koźliński, dotarta na miejsce. Ponieważ władzy sowieckiej już nie było, mieszkańcy opowiadali dużo o masakrze, wymieniali liczby idące w tysiące, a wreszcie zaprowadzili zwiadowców na miejsce egze­kucji. Kiedy żołnierze ZWZ zaczęli kopać, natknęli się na zwłoki w polskich mundurach.

Po powrocie Zbigniew walczył na Grodzieńszczyźnie, gdzie pocisk rozerwał mu nogę. Ukrywał się przez kilka dni w chlewiku, lecz w końcu trzeba było sprowadzić lekarza, który nogę amputował. W takich warunkach o znieczuleniu mowy nie było. Po wojnie zdał maturę w Łodzi jako „Józef Mackie­wicz”. Dopiero w 1956 roku wrócił do swojego nazwiska.

Mijały lata, o sprawie meldunku „Dniep- rowskiego” zapomniano. Aż wreszcie pod koniec 1989 roku Jacek Trznadel, pisarz i li­teraturoznawca gromadzący materiały o zbrodni katyńskiej, odebrał niespodziewany telefon. „Mówił Zbigniew Koźliński, inżynier z Warszawy – wspomina. – Gdy spotkałem się z nim w styczniu 1990 roku, okazało się, że mam przed sobą Polaka z Kresów, który w czerwcu 1940 roku przekazał spod Lidy do Warszawy pierwszy polski meldunek o dokonaniu przez Rosjan mordu na oficerach polskich (…). To, co mi opowiedział, wydaje się historią fantastyczną, ale przede wszystkim historią bohaterstwa”.

O eksterminacji Polaków generał Anders napisał: „Moskwa wykonywała swój nor­malny plan »obezhołowienia« społeczeństw, nad którymi rozciągnęła władzę. Bo »obez- hołowienie«, czyli pozbawienie głowy, jest wstępnym warunkiem sowietyzacji narodu, a więc zrobieniem zeń bezwolnej i bez­kształtnej masy ludzkiej”.

W rocznicę formalnej decyzji o wymor­dowaniu Polaków trzeba przypominać ojca i syna Koźlińskich – pierwszych bijących na alarm w przekonaniu, że świat chce znać prawdę. Łudzili się. Już 15 kwietnia 1943 roku z rozgłośni BBC padły słowa: „Radio moskiewskie zaprzeczyło dziś wiadomościom rozpuszczanym przez Niemców o rozstrze­laniu przez władze sowieckie oficerów pol­skich. Te kłamstwa niemieckie wskazują, jaki los spotkał oficerów polskich”. Świat wybrał kłamstwo.

Nasi sojusznicy z NATO też nie chcą prawdy o Rosji. Milczeli, gdy w Smoleńsku zginęli członkowie najwyższych władz Polski z prezydentem i generalicją; odwracali wzrok, gdy czołgi wjeżdżały do Gruzji w 2008 roku; wydają oświadczenia, gdy Mosk­wa prowadzi pełzającą wojnę z Ukrainą; „Wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na Polskę!” – mówił w Tbilisi prezydent Lech Kaczyński. Słowa te wyśmiewali rzą­dzący dzisiaj Polską. Myśleli, że „obezhołowione” społeczeństwo pozwoli karmić się kłamstwem.

Wypowiedz się