Jeśli Ukraina chce się spierać o Wołyń – to tym gorzej dla Ukrainy

Bandera

Jeśli list ukraińskich polityków, duchownych, liderów opinii publicznej miał na celu przekazanie Polakom, że uhonorowanie ofiar OUN-UPA będzie przez Kijów postrzegane jako zabieg polityczny, to pozostaje przejść nad tym do porządku dziennego. W rzeczywistości nie mamy wiele do stracenia, relacje polsko-ukraińskie to historia systematycznego frajerstwa, bo tylko tak można określić rażącą asymetrię na niekorzyść Polski. Gdy odsłaniane są kolejne pomniki Szuchewycza, gdy UPA honoruje już sam prezydent Poroszenko, nikt nie ma zamiaru pytać nas o opinię. Z ukraińskiego punktu widzenia jest to podejście zdrowe, tym bardziej, że Polacy na nie przyzwalali – pisze Marcin Skalski

List byłych prezydentów Ukrainy, tamtejszych dostojników cerkiewnych i liderów opinii, czyli tzw. intelektualistów, dotyczący „tragedii wołyńskiej”, jest dowodem na to, że zbrodnie popełnione przez OUN-UPA na Polakach to nad Dnieprem zagadnienie polityczne. Tymczasem, nad Wisłą sprawa ta powinna być od polityki wolna. Jedynie przyjęcie perspektywy ukraińskiej, zgodnie z którą stosunek Polaków do Wołynia wpłynie na relacje międzypaństwowe, uniemożliwia godne uhonorowanie zamordowanych rodaków.

Warto zauważyć, że w kwestii ludobójstwa na Wołyniu nie osiągnęliśmy jako naród choćby ułamka tego, co udało się dokonać w stosunkach z Rosją w temacie Katynia. Wprawdzie znaczna część polskiej opinii publicznej byłaby w pełni usatysfakcjonowana, gdyby Rosja uznała zbrodnię katyńską za ludobójstwo, a z pewnością na odtajnienie czekają kolejne akta, jednak jakieś określone gesty zostały wobec nas wykonane. Do takowych można zaliczyć zarówno emisję dzieła „Katyń” w państwowej telewizji rosyjskiej, żal wyrażony przez prezydenta Borysa Jelcyna pod Krzyżem Katyńskim w Warszawie w 1994 roku, wreszcie – uznanie przez parlament rosyjski i ówczesnego premiera Władimira Putina odpowiedzialności NKWD za mord.

Wobec zbrodni wołyńskiej żądam od każdego polskiego rządu postawy równie pryncypialnej, jak wobec zbrodni katyńskiej. Jest to kwestia, którą należy rozpatrywać wyłącznie na takim elementarnym poziomie. Nie wnikając w rozważania, czy oficerowie w Katyniu zginęli z powodu narodowości polskiej czy z uwagi na przynależność do stanu oficerskiego podbitego przez ZSRR państwa (zginęli tam także Żydzi czy Węgrzy – oficerowie WP), to nie ulega wątpliwości, że czcimy ofiary właśnie dlatego, że utożsamiamy się z nimi jako Polacy. Wołyń nie jest kwestią polityki, a przynajmniej nie powinien być, to jest kwestia opowiedzenia się za Polską, za polskością, albo przeciw niej. Tertium non datur.

Spekulacje nad celowością uhonorowania ofiar kresowego ludobójstwa, toczone nad Wisłą w pewnych kręgach, przypominają jako żywo oficjalny dyskurs dotyczący Katynia za pierwszej komuny. To właśnie „nienaruszalne sojusze” czy różnego rodzaju obiektywne rzekomo „okoliczności” spychały prawdę o Katyniu do podziemia. Nie mogę sobie odmówić w tym miejscu uwagi pod adresem środowisk przyznających się do tradycji narodowej, a które upierają się przy swoim przywiązaniu do tzw. „Polski Ludowej” jako pełnoprawnej formy państwowości polskiej (tzw. endekomuna). Właśnie wiosną 1940 podłożono podwaliny pod ten system. Miał on zatrute korzenie od samego początku, jakkolwiek pewne zjawiska w PRL-u wypadają na korzyść w porównaniu z III Rzeczpospolitą. To, że w określonych aspektach komuna wypada lepiej niż obecna McRzeczpospolita, to tylko dowód na nieudaną „transformację ustrojową”, a nie reprezentatywność polskich interesów przez czerwony reżim. Warto to wziąć sobie do serca, a przede wszystkim do rozumu.

Prawdę o Katyniu jednak znał chyba każdy, co nie było – i słusznie – żadnym usprawiedliwieniem dla władz III RP, która przynajmniej tutaj wywiązała się ze swojej powinności, zabiegając o pamięć i uhonorowanie zamordowanych oficerów. Sensu tych zabiegów nie ma potrzeby tłumaczyć, była to po prostu weryfikacja polskości nas wszystkich i ten test zdaliśmy.

Tymczasem, na portalu związanym z „Gazetą Polską” – Niezalezna.pl, który śmiało można nazwać jawną ukraińską V-tą kolumną w Polsce (w ramach wymiany uprzejmości sugeruję zmianę domeny na Niezalezna.ua), Katarzyna Gójska-Hejke pisze:

„Jeśli polska polityka zrezygnuje teraz z walki o prawdę o ludobójstwie naszych przodków, to uniemożliwi stworzenie silnego sojuszu z Kijowem” – czytamy.

Po pierwsze, mamy tu do czynienia z całkowicie błędną oceną rzeczywistości. W liście ukraińskich liderów, w tym byłych prezydentów, zawarta jest sugestia, że dobre stosunki polsko-ukraińskie wymagają od nas zrezygnowania z form upamiętnienia ludobójstwa, o które dopominają się Polacy. Gójska-Hejke martwi się, iż wypowiedzi nowego ambasadora w Kijowie Jana Piekło, lekceważącego polską wrażliwość w temacie Wołynia, „wywołają szczerą i zrozumiałą niechęć środowisk kresowych do władz RP”. Czy to powinno być największym problemem?

Nie, nie powinno. Problemem jest to, że w Polsce rządzonej przez PiS wypowiedzi Jana Piekło na temat Wołynia nie dyskwalifikują jego kandydatury na starcie, a dyskwalifikować powinny. Dla autorki portalu Niezalezna.pl i „Gazety Polskiej” sednem problemu jest odwrócenie się Kresowian od rządu PiS, a nie fakt, że rząd ten relatywizuje historyczną pamięć, dzieląc ofiary na lepsze (te zamordowane przez NKWD) i gorsze (te zamordowane przez nowych ukraińskich bohaterów).

Gójska-Hejke podszczypuje co prawda Jana Piekło, pisząc: „Ciekawe, czy zaserwowałby te złote myśli więźniom obozów koncentracyjnych, tłumacząc fascynację wielu młodych Niemców formacją SS”. Czy jednak autorka dochodzi do wniosku, że Piekło to osoba skompromitowana i nie nadająca się na reprezentanta polskich interesów gdziekolwiek, a szczególnie w Kijowie? Oczywiście, nie. Problemem numer jeden jest to, iż nierozliczenie Wołynia uniemożliwi sojusz z Ukrainą, a Piekło robi tu krecią robotę.

Nie ma oczywiście czegoś takiego jak wyizolowana laboratoryjnie „wrażliwość Kresowian” i jeśli to określenie zostało przeze mnie użyte wcześniej, to jedynie na użytek odtworzenia sposobu myślenia środowisk pro-ukraińskich w Polsce. Jest jedna niepodzielna wrażliwość polska, w której na równych prawach mieści się i Katyń („wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną katyńską”), i Wołyń. Nie da się być wiarygodnym w czczeniu jednych ofiar bez równoprawnego traktowania tych drugich i na odwrót. W innym przypadku mamy do czynienia z uwikłaniem tych tragedii w politykę i to właśnie robi dziś środowisko „Gazety Polskiej” piórem Katarzyny Gójskiej-Hejke.

Szczęśliwie nikt jeszcze nie postuluje wpisania wieczystej przyjaźni z Ukrainą do konstytucji Rzeczypospolitej, ale nadrzędny imperatyw, jakim jest sojusz z Ukrainą, w dobie Majdanu wymagał przemilczania rozwijającego się kultu UPA nad Dnieprem (wówczas to był „margines” – innego zdania byli coraz liczniejsi obecnie „ruscy agenci”), współcześnie ten sam imperatyw wymaga, by o ofiarach zbrodni wołyńskiej wyrażać się bardziej taktownie. Jan Piekło najwyraźniej zaspał i pozostał na majdanowym etapie zachwytu wszystkim, co ukraińskie, stąd obsztorcowanie go przez Gójską-Hejkę. Piekło nie rozumie najwyraźniej, że utrata poparcia Kresowian przez PiS mogłaby uniemożliwić tej partii pozostanie u władzy, a w konsekwencji zawarcie sojuszu z Ukrainą. Tragedia, prawda?

Jeśli list ukraińskich polityków, duchownych, liderów opinii publicznej miał na celu przekazanie Polakom, że uhonorowanie ofiar OUN-UPA będzie przez Kijów postrzegane jako zabieg polityczny, to pozostaje przejść nad tym do porządku dziennego. W rzeczywistości nie mamy wiele do stracenia, relacje polsko-ukraińskie to historia systematycznego frajerstwa, bo tylko tak można określić rażącą asymetrię na niekorzyść Polski. Gdy odsłaniane są kolejne pomniki Szuchewycza, gdy UPA honoruje już sam prezydent Poroszenko, nikt nie ma zamiaru pytać nas o opinię. Z ukraińskiego punktu widzenia jest to podejście zdrowe, tym bardziej, że Polacy na nie przyzwalali.

Kijów nie wniósł we wzajemne stosunki żadnego istotnego wkładu, którego wycofanie mogłoby Polskę zaboleć. Jeśli jednak Ukraina chce traktować to zagadnienie jako polityczne, to w symetryczny sposób powinniśmy zareagować i my. Przecież to Ukrainie zależy na odzyskaniu Krymu i Donbasu, to Ukraina toczy polityczno-militarny konflikt z Rosją o te terytoria. Jednocześnie na obszarze zajętego przez Rosję półwyspu czy w Donbasie, na których tak Ukrainie zależy, interesy Polski i Rosji nie są na kursie kolizyjnym. Jeśli nasze wsparcie jest tak istotne w tym konflikcie, to niech Kijów nam za nie zapłaci. Skoro Ukraina chce upolityczniać oddawanie czci ofiarom UPA, to i my możemy upolitycznić kwestię honorowania sprawców ludobójstwa przez Ukrainę. W końcu rezygnacja z heroizowania zbrodniarzy nie jest zbyt wygórowaną ceną za na nasze – podobno kluczowe dla Ukrainy – poparcie, czyż nie?

Jeśli rząd PiS nie ugnie kolan przed Ukraińcami w temacie Wołynia, to i tak w relacjach z Kijowem będziemy współpracować tam, gdzie na tę współpracę jesteśmy skazani, a rywalizować będziemy tam, gdzie to nieuniknione. Może wreszcie wtedy relacje polsko-ukraińskie staną się relacjami zdrowymi, opartymi na interesach – raz zbieżnych, raz sprzecznych, raz nienachodzących na siebie (to samo podejście proponuję wobec Rosji). A co najważniejsze dla nas samych, Polacy zamordowani na Kresach zostaną uhonorowani przez swoich rodaków w należyty sposób. Wreszcie, po ponad 70 latach.

„Mam Ukraińcom pomóc? Nie widzę powodów,

nie mieszajcie Polski w wojnę naszych wrogów.

Wielcy tego świata zwalczają Putina,

niepotrzebna Polsce jest silna Ukraina”

STOPA – „Operacja Majdan”

Marcin Skalski

http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/jesli-ukraina-chce-sie-spierac-o-wolyn-to-tym-gorzej-dla-ukrainy

Wypowiedz się