SZOKUJĄCE DANE LICZBOWE, FAKTY I SKUTKI TRANSFORMACJI KOLONIALNEJ W POLSCE dla… NACZELNEGO TRYBUNAŁU NARODOWEGO

Kolonializm 2

Prezentowaliśmy szokujące i zarazem bardzo syntetyczne zestawienie: licznych danych liczbowych, faktów, opinii i skutków kolonialnej transformacji ustrojowej w Polsce w książce dr Ludwika Staszyńskiego pt. „Transformacja w III RP” napisanej w 2008 r.  Jednak na życzenie Autora   w związku z pomyłkami i błędami, usunęliśmy ten tekst  (po poprawieniu zamieścimy go ponownie). W miejsce tego tekstu publikujemy inną , nie mniej ważną publikację tego samego Autora pt. “CHŁOPI A PRZYSZŁOŚĆ POLSKI”.

Ta skondensowana publikacja została napisana na Kongres Polskiego Stronnictwa Ludowego. Gdyby delegaci tego Kongresu przeczytali ją i wyciągnęli wnioski, to nie byłoby takiego wyniku tej partii, jak w ubiegłym roku w wyborach parlamentarnych. Mimo tego, PSL był w istocie jedyną siłą polityczną posadowioną na ideowej bazie społecznej, która najbardziej blokowała niekorzystne przemiany społeczne i gospodarcze w Polsce od początku transformacji. Na samym starcie transformacji w marcu 1990 r. Stronnictwo Ludowe przeciwstawiło się “szokowi bez terapii” planu Sorosa, Sachsa, realizowanego przez L. Balcerowicza, – “Korekcyjnym programem gospodarczym W TROSCE O JUTRO POLSKI” na linku: https://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2015/04/program-gospodarczy-i-prognoza-transformacji-z-1990-r/

Za ten Program i sojusz ze Stronnictwem Narodowym w wyborach samorządowych na wiosnę 1990 r. komunoliberałowie – polityczni z Solidarności i medialni z “GW” na czele – atakowały PSL “Odrodzenie” jako najgorszą komunę. Czy może być większy szczyt bezczelności w wydaniu potomków wdrożycieli Komunizmu Wojennego, których ojcowie niszczyli fizycznie i politycznie PSL Mikołaczyka po wojnie ?

Samoobrona, czy w mniejszym stopniu inne partie jak np. LPR, które także sprzeciwiały się tej transformacji, były jednak organizacjami sezonowymi o mało ugruntowanym zapleczu fachowym oraz ideowym wśród wyborców i łatwiej było je zniszczyć. PSL dopiero teraz, jest bliski zniszczenia, dzięki systematycznej destrukcji od wewnątrz i „umoczeniu się” w sojusz z neoliberalną Platformą Obywatelską – przeciwstawną programowo. Bardzo dużą rolę w niszczeniu PSL i całego ruchu ludowego odgrywają polskojęzyczne media we własności  zagranicznej.

Ta niezwykła książka stanowi bogaty materiał dowodowy dla Naczelnego Trybunału Narodowego, jak zostanie powołany i rzetelnego wymiaru sprawiedliwości, w tym sądów. Dokumentuje ona zaprogramowaną i bezwzględnie realizowaną grabież, niszczenie polskiego rolnictwa, wsi i całej sfery wyżywienia narodu.

Największą winę za skutki transformacji, także w rolnictwie i na wsi, ponoszą sami Polacy, w wyniku swojej naiwności, braku: roztropności, współpracy, solidarności narodowej i samodzielnego myślenia oraz zwykłej głupoty, chciwości, antyobywatelskiej i antypaństwowej postawy. Trafnie pisze znana komentatorka NANA w poprzedzającym artykule: „…Polacy nie posiadają żadnej świadomości narodowej i nie myślą w kategoriach wspólnoty państwa, języka czy historii. Każdy Polak, czy domniemany Polak, to już cała Polska sama w sobie. Polakom zepsuto mózgi i Polacy mają w głowach niekontrolowany przepływ myśli i impulsów, których z niczym nie mogą korelować, jako że pozbawieni są Polacy świadomości – zarówno narodowej jak i rodowej. Kto i dlaczego to zrobił, widać jak na dłoni, ale tego właśnie Polacy za wszelką cenę rozumieć nie chcą.   (…) Zbieraniną nierobów, roszczeniowców, leniów, kombinatorów i „panów” rządzić można skutecznie tyko przy pomocy terroru. Polacy okazali się być stadem baranów, wypuszczonych na łąkę bez płotów i Polacy niczym barany rozłażą się w różnych kierunkach nie mogąc nic wspólnego ustalić. Poza tym same organizacje „kresowe” są najlepszym przykładem rozwalania naszego państwa dla korzyści własnych. Po co więc szukać źdźbła w oku bliźniego, gdy nie widzi się belki w oku własnym?”. Więcej na linku: https://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2016/02/nana-a-coz-moze-zrobic-przywodca-jakiegos-kraju-w-ktorym-obywatele-dostali-wolnosc-i-kazdy-z-nich-ciagnie-w-swoja-strone/

Dużą współwinę za taki stan umysłów Polaków, doprowadzenie do transformacji ustrojowej i jej obecne skutki ponosi – podobno polski – Kościół Katolicki, który w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zdecydowanie wsparł przemiany w neoliberalny kolonialny kapitalizm i zawsze wspierał te pookrągłostołowe partie polityczne, które były głównymi siłami rozkładowymi: gospodarki, społeczeństwa i państwa. Kościół jako wpływowa struktura, nie stanął ani razu jednoznacznie po stronie narodu polskiego w zakresie ważnych jego interesów. Niestety. I zaprzeczył tym samym, tym wartościom, które głosi.

Ta publikacja dla dociekliwych i samodzielnie myślących pozwoli zaoszczędzić czytania i analizowania co najmniej kilkudziesięciu tysięcy stron, zwłaszcza gazetowej „sieczki”, gdzie ważna prawda jest ukryta w mieszance wielkich kłamstw zmieszanych z mało ważną prawdą, która spełnia role uwiarygadniającą.

Redakcja KIP

 Kolonializm 4

Ludwik Staszyński: Chłopi a przyszłość Polski

Warszawa 2008

ãCopyright by Ludwik Staszyński, 2008

e-mail: lstaszynski@op.pl

      „…Pragnę oddać hołd miłości rolnika do ziemi, bo ta miłość zawsze stanowiła mocny filar, na którym opierała się narodowa tożsamość. W chwilach wielkich zagrożeń, w momentach najbardziej dramatycznych w dziejach narodu – ta miłość i przywiązanie do ziemi okazywały się niezmiernie ważne w zmaganiu o przetrwanie. Dzisiaj w czasach wielkich przemian, nie wolno o tym zapominać. Oddaję dziś hołd spracowanym rękom polskiego rolnika. Tym rękom, które z trudnej, ciężkiej ziemi wydobywały chleb dla kraju, a w chwilach zagrożenia były gotowe tej ziemi strzec i bronić…”

Jan Paweł II w Dukli 10 czerwca 1997 r.

Położenie wsi – sprawą ogólnonarodową

Prognozy demograficzne zapowiadają poważne zmiany ludnościowe w naszym kraju. Od 2002 r. mamy ujemny przyrost naturalny ludności. W miastach pojawił się już w 1998 r. Z prognoz demograficznych wynika, że do 2030 r. liczba ludności Polski ma się zmniejszyć do 35,7 mln osób. W miastach ubędzie ok. 3 mln osób, natomiast liczba mieszkańców wsi zwiększy się o ok. pół miliona. Jeśli te prognozy się sprawdzą – liczba ludności wiejskiej wzrośnie z obecnych 38 proc. do ponad 44 proc. Na wsi będzie przy tym procentowo więcej ludzi młodych niż w mieście. Prognoza powyższa nie uwzględnia nasilonej po 2004 r. emigracji z Polski, która niewątpliwie dodatkowo pogorszy bilans ludności Polski w nadchodzących latach. Do pracy poza granicami kraju wyjeżdżają głównie ludzie młodzi.

Przyrost naturalny ludności jest na wsi nadal jeszcze wyższy niż w miastach, ale też bardzo się zmniejsza. W 1995 r. na każde 1000 kobiet w wieku od 15 do 49 lat było na wsi 60 żywych urodzeń. W 2000 r. już tylko 48; w 2006 r. – 42 (w miastach – 36).

Opinie o malejącym znaczeniu mieszkańców wsi, o czekającym nas zaniku warstwy chłopskiej – nie mają więc obecnie nic wspólnego z rzeczywistością. Większym niż dotychczas źródłem rąk do pracy w gospodarce narodowej będzie w nadchodzących latach wieś. Położenie społeczne i gospodarcze wsi, poziom i warunki życia jej mieszkańców, a także ich kwalifikacje są i będą w coraz większym stopniu wpływać na sytuację społeczną i gospodarczą Polski. Warunki życia i pracy mieszkańców wsi to problem ogólnonarodowy o szczególnej wadze dla naszego państwa. Sama wieś musi mieć też w Polsce coraz więcej do powiedzenia nie tylko na swój temat, ale i na całokształt spraw w kraju.

Według spisu z 2002 r. ludność rolnicza liczy na wsi 10 474,5 tys. Osób, tj. 27,4 proc. całej ludności Polski i prawie 72 proc. mieszkańców wsi, gdzie mieszka także ponad 4 mln osób niezwiązanych bezpośrednio z rolnictwem.

Kryzys demograficzny to nie tylko niepokojący spadek urodzin, któremu zaczyna się obecnie dość nieśmiało przeciwdziałać. To także problem starzenia się polskiego społeczeństwa. Mamy ok. 6 mln ludzi w wieku poprodukcyjnym. W 2010 r. ma ich być prawie 6,5 mln, w 2015 – 7,5 mln, w 2020 – 8,5 mln, w 2025 – 9,3 mln, w 2030 – 9,6 mln, w tym na wsi 3,5 mln osób, tj. 36,7 proc. ogólnej liczby osób w tym wieku. Miasta starzeją się szybciej niż wieś. Wzrost liczby ludzi w wieku poprodukcyjnym jest coraz poważniejszym problemem, trudnym do udźwignięcia przez osłabione obecnie państwo, tym bardziej że obok milionów ludzi starych jest w Polsce ok. 5,5 mln ludzi niepełnosprawnych. Na utrzymanie ludzi starych i niepełnosprawnych oraz na ich coraz kosztowniejsze leczenie ktoś będzie musiał pracować. Wszystko wskazuje na to, że obowiązek ten w coraz większym stopniu będzie spadał na pochodzące ze wsi ręce do pracy.

Z rolnictwa utrzymuje się na świecie 3 mld ludzi. Gdyby światowe rolnictwo zostało zmodernizowane źródło, utrzymania utraciłoby 2 mld ludzi; w Polsce skutki modernizacji rolnictwa dotknęły już boleśnie 5–6 mln. osób.

                                         Miało być lepiej…

Od kilkunastu lat z wielką konsekwencją realizowany jest program restrukturyzacji i modernizacji rolnictwa oraz jego otoczenia nakreślony przez Radę Strategii Społeczno-Gospodarczej przy rządzie Jerzego Buzka (przy wydatnym udziale ministrów rolnictwa Jacka Janiszewskiego i Artura Balazsa), kontynuowany z powodzeniem w drugim okresie rządów Leszka Millera (pod dyktando Brukseli rękami ministra rolnictwa Wojciecha Olejniczaka). Zgodnie z tym programem koncentracja produkcji rolnej w Polsce ma być większa niż w UE, stosownie do wymagań przemysłu przetwórczego przekazanego już w większości w obce ręce, który chce dużych partii jednolitych surowców. Liczba czynnie zatrudnionych w rolnictwie ma się zmniejszyć w ciągu kilku lat z 27 do 5 proc., a liczba gospodarstw indywidualnych z ok. 2 mln do ok. 700 tys.

Autorzy tego programu, który zakłada likwidację prawie 2/3 indywidualnych gospodarstw rolnych – otwarcie zapowiedzieli, że jego następstwem będzie …długoletnie występowanie na wsi ubóstwa wielu rodzin… Ma to więc być modernizacja rolnictwa na koszt milionów ludzi – bez pytania się ich o zdanie (jak przy kolektywizacji za komuny), bez zgody wiejskich organizacji i parlamentu, pod dyktando Komisji Europejskiej.

Efekty społeczne tego programu są przerażające. Szacunki GUS oparte na Narodowym Spisie Ludności i Mieszkań w 2002 r. mówiły o ok. 3,5 mln mieszkańców wsi (ok.1/4) żyjących w skrajnym ubóstwie. Liczbę osób niepełnosprawnych na wsi oceniano wówczas na 2,2 mln osób. Z prowadzonych przez GUS badań budżetów rodzinnych wynika, że poniżej minimum socjalnego żyło na wsi w 2003 r. 71 proc. ludności (ogólnie w kraju 59 proc.). Badania te nie obejmowały ubóstwa związanego z ciężką chorobą, ze starością, czy ze zjawiskami patologicznymi, a również żyjących w głębokim ubóstwie osób bezdomnych.

Minimum socjalne, ustalone przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych jest koszykiem dóbr i usług, dzięki którym rodzina określonego typu może zaspokoić swoje potrzeby biologiczne, kulturalne i społeczne na poziomie uznanym za niezbędny. W 2003 r. brakująca do tego poziomu luka dochodowa (wydatkowa) ludności żyjącej poniżej minimum socjalnego wynosiła średnio aż 35 proc! Z kolei minimum egzystencji jest granicą uwzględniającą jedynie te potrzeby człowieka, których zaspokojenie nie może być odłożone w czasie, a konsumpcja niższa od wyznaczonej tą granicą prowadzi do biologicznego wyniszczenia. W 2003 r. poziom wydatków gospodarstw domowych w sferze ubóstwa skrajnego był przeciętnie o 20 proc. niższy od minimum egzystencji! Na takim poziomie żyło w 2003 r. 7,5 proc. mieszkańców miast, w tym – 4 proc. w miastach liczących co najmniej 500 tys. mieszkańców i ok. 11 proc. w miastach do 20 tys. mieszkańców, natomiast na wsi aż 18 proc. mieszkańców. 24 proc. wiejskich dzieci w wieku do 15 lat należało w 2003 r. do rodzin żyjących poniżej poziomu egzystencji. O tempie, w jakim rozszerza się bieda, świadczy wzrost odsetka wiejskich rodzin żyjących poniżej tego poziomu: w 2001 r. – 12,6 proc., w 2002 r. – 16,7 proc. w 2003 r. – 18 proc., w 2004 r. – 19,5 proc., w 2005 r. – 18,7 proc.

Do najbiedniejszych regionów należą województwa o największym rozdrobnieniu gospodarstw oraz te, w których było dużo PGR-ów: świętokrzyskie, lubelskie, kujawsko-pomorskie, zachodnio-pomorskie, podkarpackie, pomorskie. Instytut Pracy i Spraw Socjalnych ocenia, że coraz większy odsetek dzieci żyje w ubóstwie, nie korzysta z ciepłych posiłków, cierpi na przewlekłe choroby, przyznaje się do głodowania. Tylko 10 proc. dzieci chłopskich kończy szkołę średnią. Ze wsi pochodzi zaledwie 3 proc. studentów! Zdobywanie wiedzy kosztuje, tymczasem chłopom brakuje pieniędzy na kształcenie swoich dzieci.

Według GUS – umocnienie pozytywnych tendencji w gospodarce w latach 2004–2005 nie znalazło wyraźnego bezpośredniego przełożenia na warunki życia przeciętnego Polaka. 40 proc. populacji było w 2004 r. zagrożone ubóstwem skrajnym, w tym 28 proc. dzieci w wieku do 14 lat! Więcej niż połowę całej populacji zagrożonej ubóstwem skrajnym stanowili w 2005 r. mieszkańcy wsi. Według oceny GUS ludzie młodzi żyją gorzej w Polsce niż pozostała część ludności! W najgorszej sytuacji są rodziny wielodzietne oraz samotne matki.

Opłakany obraz położenia dużej części mieszkańców Polski potwierdzają badania GUS przeprowadzone w maju i czerwcu 2006 r. po raz pierwszy według unijnej metodyki (EU-SILC). 55,9 proc. badanych w miastach i 62,4 proc. na wsi przyznało, że nie miałoby możliwości pokrycia z własnych środków nieoczekiwanego wydatku w wysokości 500 zł. W miastach 20,4 proc. badanych, a na wsi 22,4 proc. mówiło, że z wielkim trudem wiąże koniec z końcem; z trudem – 24,0 proc. w miastach i 29,3 proc. na wsi; z pewnym trudem – 31,6 proc. w miastach i 33,9 proc. na wsi. 25,9 proc. badanych w miastach i 36,3 proc. na wsi przyznawało, że nie stać ich na jedzenie mięsa lub ryb co drugi dzień. Na zły stan zdrowia uskarżało się 12,7 proc. badanych w miastach i 14,0 proc. na wsi. Wśród przyczyn rezygnacji z wizyty u lekarza badani wymieniali przede wszystkim brak pieniędzy (30,3 proc. w miastach i 42,5 proc. na wsi). Brak możliwości tygodniowego wypoczynku rodziny raz w roku deklarowało 59,7 proc. gospodarstw domowych w miastach i 79,5 proc. na wsi. Brak możliwości ogrzewania mieszkania odpowiednio do potrzeb deklarowało 28,4 proc. gospodarstw domowych w miastach i 34,1 proc. na wsi.

W badaniach EU-SILK zabrakło pytania o możliwość kształcenia dzieci.

Przeciętny roczny dochód netto na osobę (wraz ze świadczeniami społecznymi) wyniósł (wg badań EU-SILC) 10 585 zł w rodzinach pracowniczych i 5 402 zł w rodzinach rolniczych (bez świadczeń odpowiednio 9 326 zł i 4 365 zł).

…Zasięg ubóstwa i niedostatku w rodzinach rolniczych i wiejskich jest ponad dwukrotnie większy niż w rodzinach miejskich – pisał w 2003 r. prof. Józef S. Zegar w swojej książce o dochodach w rolnictwie W najtrudniejszej sytuacji są gospodarstwa utrzymujące się wyłącznie z rolnictwa, położone w miejscowościach odległych od rynku pracy, a przy tym posiadające zbyt małe gospodarstwa rolne. Również bardzo trudna jest sytuacja rodzin niepełnych (na przykład gospodarstw prowadzonych przez samotne kobiety…

Już za kilka lat 3/4 nowych rąk do pracy w Polsce będzie pochodzić ze wsi. W znacznej części będą to ludzie o osłabionym rozwoju fizycznym, o złej kondycji zdrowotnej i słabym wykształceniu. Przyczyną są rozległe obszary biedy.

Biedę w Polsce dostrzegają ośrodki zagraniczne. W 2007 r. Polacy uznani zostali przez Komisję Europejską za najbiedniejszy naród w Unii. W raporcie Banku Światowego uznano Polskę za jedyny kraj postkomunistyczny, w którym biedy nie ubywa, lecz jej przybywa. Innego zdania jest architekt „polskich przemian” prof. Leszek Balcerowicz, który na łamach „Rzeczpospolitej” (z 5.11.2004) powiedział m.in.: …pod względem stopnia poprawy wskaźników poziomu życia Polska jest w absolutnej czołówce świata postsocjalistycznego …Polska kolosalnie awansowała w porównaniu z tym, co by było, gdybyśmy nadal grzęźli w bagnie socjalizmu…

Reformy robi się po to, aby było w kraju lepiej. „Reformy”, które wyrządzają krzywdę i przynoszą cierpienia milionom   ludzi nie są żadnymi reformami. To zwyczajne, zbrodnicze, karygodne szkodnictwo.

                   Zupełnie inny ustrój rolny

W 1988 r. dochody z pracy w swoim gospodarstwie rolnym były głównym źródłem utrzymania dla 12,3 proc. polskich rodzin; w 2002 r. już tylko dla 4,9 proc. rodzin. Na wsi z pracy w swoim gospodarstwie utrzymywało się 33,3 proc. gospodarstw domowych; w 2002 r. jedynie 14,3 proc.

Głębokiemu spadkowi dochodów z tytułu zmniejszenia produkcji rolnej, niskich cen skupu oraz wysokiego dysparytetu dochodowego wsi odnotowywanemu przez cały okres transformacji – towarzyszyły powroty na wieś ludności dwuzawodowej, zwalnianej w pierwszej kolejności z pracy w przemyśle i w usługach. Dochody wsi wydatnie malały, a liczba ludzi, którzy musieli się z nich utrzymywać, bardzo się zwiększyła. Jawne i ukryte bezrobocie na wsi oceniano w 2005 r. na ok. 1,7 mln osób.

W polskim rolnictwie ludzi mamy dużo a w stosunku do ich liczby – ziemi nie za wiele. Liczbę i stan posiadania użytków rolnych oraz zaludnienie gospodarstw indywidualnych przedstawiają w zaokrągleniu dane ze   spisów rolnych przeprowadzonych przez GUS (w 2007 r. bez zaludnienia):

                             tys. gospodarstw              tys. ha.                       tys. osób

                             2002         2007         2002           2007                 2002

od 0 do 1ha             998           771           396             331                 2 956

od 1 do 2 ha           517           423           725             613                 1 764

od 2 do 3 ha           281           274           685             667                 1 005

od 3 do 5 ha           348           340         1 353         1 323                 1 306

od 5 do 10 ha         427           400         3 029         2 836                 1 700

od 10 do 15 ha       183           166         2 214         2 020                     784

od 15 do 20 ha         84            77         1 438         1 333                     378

od 20do 30 ha           64             65         1 537         1 568                     2 99

od 30 do50 ha           31             37         1 172         1 387                     148

ponad 50 ha             17                           2 301                                           73

od 50 do 100 ha                         16                           1 044

100 ha i więcej                             6                           1 295

W gospodarstwach od 1 do 7 ha, a więc w gospodarstwach o średnim obszarze mniejszym od przeciętnej krajowej – żyło w 2002 r. łącznie niemal 5 mln osób, tzn. prawie połowa całej ludności rolniczej. Posiadali 4,2 mln ha, tj. niecałe 25,7 proc. ogólnej powierzchni użytków rolnych gospodarstw indywidualnych. Autorzy raportu ze spisu rolnego 2002 r. podkreślali, że ludność związana z rolnictwem jest bardzo wartościowa pod względem struktury wiekowej. Odznacza się większym udziałem ludzi młodych niż ludność miejska, a równocześnie procentowo mniejszym udziałem osób w wieku poprodukcyjnym.

W 2002 r. wyłącznie z rolnictwa utrzymywało się ok. 2 555 tys. osób, tj. ok. 24 proc. ogólnej liczby ludności rolniczej. Rolnictwo było częściowym źródłem dochodów dla prawie 2 280 tys. osób z gospodarstw domowych utrzymujących się głównie z pracy najemnej, z działalności pozarolniczej, ze źródeł niezarobkowych, a także z emerytur nierolniczych, emerytur rolnych i rent inwalidzkich. Głównie z dochodów uzyskiwanych z gospodarstw rolnych utrzymywało się w 2002 r. ok. 4030 tys. osób, co stanowiło 38,5 proc. ogólnej liczby ludności rolniczej.

Jak wynika z kolejnych badań przeprowadzonych w 2007 r. przez GUS* dla 33,7 proc gospodarstw domowych z użytkownikiem gospodarstwa indywidualnego o powierzchni ponad 1 ha użytków rolnych (w okresie od 1.06.2006 r. do 31.05.2007 r.) głównym (ponad 50 proc.) źródłem dochodów była działalność rolnicza (w 2005 r. – dla 36,3 proc.). Obok dochodów z działalności rolniczej 52,5 proc. omawianych gospodarstw uzyskiwało dochody z rent i emerytur (w 2005 r. – 42,8 proc.), 51,5 proc. z pracy najemnej (w 2005 r. – 41,5 proc.), 14,2 proc. z działalności pozarolniczej (w 2005 r. – 8,4 proc.). Z innych niezarobkowych źródeł (poza emeryturą i rentą) – czerpało dochody 11,4 proc. gospodarstw (w 2005 r. – 4,4 proc.) Badania te wskazują na dalszy proces zmniejszania się dochodów gospodarstw z działalności rolniczej oraz pozarolniczej i na wzrost wagi dochodów z emerytur i rent, z pracy najemnej oraz ze źródeł niezarobkowych.

Dane z przeprowadzonych przez GUS w 2005 r. badań reprezentacyjnych wskazują, że struktura agrarna w Polsce się zmienia i restrukturyzacja naszego rolnictwa postępuje naprzód. W porównaniu z 1995 r. odsetek gospodarstw indywidualnych o powierzchni od 20 do 50 ha zwiększył się z 3,3 do 5,5 proc, a gospodarstw prywatnych o obszarze ponad 50 ha wzrósł prawie czterokrotnie (z 0,3 do 1,1 proc.). W 2005 r. 10,9 proc. gospodarstw indywidualnych (194,6 tys.) miało więcej niż 15 ha, posiadając 6 300 tys. ha, tj. 46,2 proc. ogólnej powierzchni użytków rolnych należących do gospodarstw indywidualnych.

Według spisu gospodarstw z czerwca 2007 r. ponad 15 ha miało 201 650 gospodarstw indywidualnych. Posiadały 6 400 tys. użytków rolnych, tj. ok. 44,4 proc. całej ich powierzchni w kraju. Było w tym 3 883 gospodarstw o powierzchni od 100 do 200 ha (łącznie posiadały 520 tys. ha), 976 gospodarstw od 200 do 300 ha (237 tys. ha), 608 gospodarstw od 300 do 500 ha (229 tys. ha), 311 gospodarstw od 500 do 1 000 ha (209 tys. ha) oraz 68 gospodarstw o powierzchni 1000 ha i więcej (101 tys. ha). Liczba dużych gospodarstw obecnie prawie się już nie powiększa, rośnie za to ich przeciętny obszar.

Postępy w restrukturyzacji polskiego rolnictwa dokonują się w dużym stopniu na koszt biedniejszej części wsi. Zmniejsza się przede wszystkim liczba małych i średnich gospodarstw rodzinnych oraz ich stan posiadania. Od 2002 r. do 2007 r.   gospodarstwa w grupie obszarowej do 10 ha straciły ponad 400 tys. ha użytków rolnych a grupa gospodarstw o obszarze od 10 do 20 ha – ok. 300 tys. ha tych użytków. Tempo tego procesu i jego skala kłócą się z z konstytucyjnym zapisem o tym, że podstawą ustroju rolnego państwa jest gospodarstwo rodzinne. Obserwowany proces przemian na wsi zmierza w innym kierunku.

________________

*Charakterystyka gospodarstw rolnych w 2007 r., GUS, Warszawa

Komu więc ma służyć i co ma na celu „restrukturyzacja” polskiego rolnictwa? Jej celem nie jest przecież wzrost produkcji w polskim rolnictwie, bo wytwarzająca wielkie ilości żywności stara część Unii Europejskiej sobie tego nie życzy. Nie kryją

się za tym również   interesy   wielomilionowej   rzeszy naszej ludności rolniczej pozbawionej w większości możliwości znalezienia innych źródeł utrzymania. Nie ma to także na celu dobra polskich konsumentów, którym polskie rolnictwo zapewniało i nadal mogłoby zapewniać dostateczne ilości bardzo dobrej i względnie taniej żywności. Za naciskami na restrukturyzację rolnictwa kryją się więc inne cele.

Polityka przyspieszonej restrukturyzacji rolnictwa lekceważy całkowicie społeczne skutki pobudzanych przemian. Jest podporządkowana interesom właścicieli dużych gospodarstw i zakładów przemysłu rolno-spożywczego, znajdujących się w większości w rękach koncernów zagranicznych, które w ogóle nie interesują się społecznymi następstwami przemian na wsi.

Zdaniem prof. Józefa S. Zegara „…Duże gospodarstwa tworzą silne i wpływowe

lobby, co możemy obserwować również w Polsce, gdzie w parlamencie rolników i

to niezależnie od ugrupowania od politycznego – reprezentują przede wszystkim właściciele i użytkownicy dużych gospodarstw rolnych, mający na względzie przede wszystkim własne interesy, a zatem promujący rozwiązania korzystne dla nich, nawet kosztem dominującej liczby drobnych rolników…” (z pracy pt. „Dochody rolników na progu akcesji do Unii Europejskiej”, Warszawa 2003).

Pogarda i niechęć

Za „restrukturyzacją” polskiego rolnictwa, za zamykaniem przed wielką liczbą gospodarstw chłopskich możliwości prowadzenia działalności produkcyjnej nie kryją się żadne obiektywne korzyści makroekonomiczne i żadne ważne cele społeczne. „Restrukturyzacja” nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem i swobodną konkurencją. Służą jej głównie różne regulacje administracyjne realizowane pod dyktando Unii Europejskiej – przy aktywnym współudziale niektórych rodzimych polityków i ekonomistów oraz znajdujących się pod ich wpływem organów państwa. Dążenia do likwidacji rozdrobnienia i poprawy struktury agrarnej wydają się być tylko pretekstem.

Na pierwszym miejscu postawiono interesy dużych gospodarstw typu farmerskiego i ziemiańskiego. Istotnym, ważnym celem może być również materialna degradacja i ostateczna społeczna marginalizacja bardzo licznej w Polsce warstwy chłopskiej. W systemie demokratycznym jest „niebezpieczna” jako potencjalnie bardzo duża siła polityczna. Wieś stanowi prawie trzecią część całego polskiego elektoratu. Chłopi są w części środowisk traktowani z pogardą i niechęcią. Bywają źle widziani, uznawani za siedlisko zacofania, ciemnoty i zabobonów, uważani za przeciwników wszelkiego postępu i reform.

Genezą uprzedzeń do chłopów są różne uwarunkowania historyczne, sięgające czasów pańszczyźnianych, a także kolejnego niewolnictwa, tym razem komunistycznego, którego wyrazem były przymusowe dostawy produktów rolnych i przymusowa kolektywizacja. Już K. Marks uznawał chłopów za przeżytek feudalny i hamulec wszelkiego postępu. W PRL-u chłopi należeli do najbardziej dyskryminowanych i prześladowanych grup społecznych. Byli piętnowani przez Władysława Gomułkę, który przed sfałszowanymi wyborami w 1947 r. nawoływał do wypierania wpływów PSL Stanisława Mikołajczyka „…usiłującego przykuć idącą za nim część chłopów do obozu wstecznictwa…”.

Instrumentem rozprawy z chłopami w III RP stało się mnożenie podziałów politycznych wśród mieszkańców wsi i rolników, występowanie przeciw jedności politycznej chłopów (Lech Wałęsa), przeciw dopuszczeniu partii chłopskich do Sejmu, przeciw utworzeniu jednej, silnej partii chłopskiej (Marcin Król), opowiadanie się za najniższym miejscem dla chłopów w hierarchii społecznej (Teresa Bogucka), a nawet przedstawianie chłopów jako sojuszników i faworytów komunistów.

Osobliwą opinię o Polakach i polskich chłopach wyraził nieżyjący już redaktor paryskiej „Kultury” Jerzy Giedroyc, który w rozmowie z Ernestem Skalskim z „Gazety Wyborczej” (z 11.02.2000 r.) uznał, że polskie społeczeństwo jest …niedojrzałe …kompletnie zdziczale… zaś o chłopach wypowiedział się tak: Chłopa polskiego do Polski doprowadził dopiero Hitler. Po klęsce wrześniowej chłopi wyobrażali sobie, że zacznie się dla nich okres trwałej koniunktury, jak za czasów niemieckiego gubernatora Beselera podczas I wojny światowej. Że przy ogromnym zapotrzebowaniu nie będą się liczyły koszty żywności itd. I dopiero kiedy zaczęły się kontyngenty, kolczykowanie świń i wywożenie na roboty, to zrozumieli, co to jest własne państwo… Uwagi te przyjął za dobrą monetę Ernest Skalski, zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”.

Żyjący przez pół wieku w dalekim Paryżu Giedroyc udowodnił swoją wypowiedzią, że mało o Polsce wiedział i już jej nie rozumiał. Trzeba ją być może zapisać na karb podeszłego wieku sędziwego redaktora, a może było to zapożyczenie przez niego czyjejś niesprawiedliwej wobec polskich chłopów opinii z otoczenia „Kultury”?

Osobliwa opinia J. Giedroycia mijała się z faktami. Przedwrześniowa Polska nie była dla wszystkich dobrą matką. Jak w „Tworzywie” Wańkowicza …jedni trzymali ją za cycki (był wśród nich Jerzy Giedroyc) …a inni za d..pę… A jednak chłopi ją kochali, Polskę w sercach nosili, jak pisał Żeromski o bandosach. Kochali ją, walczyli o nią i ginęli za Polskę – pod Racławicami, w roku dwudziestym i w trzydziestym dziewiątym, w mrocznych latach okupacji, wystawiając 160-tysięczną, największą w historii chłopską armię podziemną. Byli u Sońty – Ośki w BCh, byli i u Hedy – Szarego w AK. Dziwne, że redaktor „Kultury” tego wszystkiego nie wiedział albo już zapomniał – o tysiącach egzekucji zbiorowych, o pacyfikacji tysięcy wsi, o tragicznych losach ludności wiejskiej Zamojszczyzny, o Wojdzie i Zaborecznie. Chłopi byli wszędzie – w II Korpusie i u Maczka, pod Narwikiem i Tobrukiem, w przeprawie przez Wisłę w czasie powstania, w walkach o Wał Pomorski i o Berlin, w wielu innych bitwach o Polskę w kraju i na świecie Wśród 6 milionów obywateli polskich, ofiar II wojny światowej było 1 272 tys. mieszkańców wsi, którzy stracili życie w wyniku niemieckiej eksterminacji ludności polskiej i działań wojennych.

Niedoceniony jest wkład mieszkańców wsi, przechowujących z narażeniem życia tysiące ukrywających się Żydów w okresie niemieckiej okupacji, a także wielka bezinteresowna pomoc okazywana ludności polskiej wysiedlanej przez Niemców do tzw. Generalnej Guberni – z zachodnich i północnych terenów Polski „włączonych” w 1939 r. do III Rzeszy (prawie 2,5 mln osób).

Ostry protest przeciw oczernianiu chłopów przez redaktora paryskiej „Kultury”, jaki wystosował do niego ówczesny prezes NKW PSL Jarosław Kalinowski nie wpłynął na zmianę opinii J. Giedroycia o polskich chłopach.

Chłopi nie byli też pieszczochami komuny. Byli jej największymi ofiarami. Stali w pierwszym szeregu walki o wyzwolenie Polski spod komunistycznego ucisku – po powrocie do kraju Stanisława Mikołajczyka, w okresie sfałszowanych wyborów 1947 roku, sprzeciwiając się dotkliwym ciężarom podatkowym i eksploatacji wsi za pomocą trwających 28 lat przymusowych dostaw produktów rolnych, występując przeciw przymusowi kolektywizacyjnemu itp., itd. Walka ta pochłonęła wiele ofiar, wiele istnień ludzkich. Setki tysięcy chłopów przeszło przez kazamaty UB, więzienia i obozy pracy. Polscy chłopi ponieśli ogromne ofiary, ale uratowali w większości swoją prywatną własność. Jako jedyni w krajach „demokracji ludowej” skutecznie przeciwstawili się kolektywizacji rolnictwa na wzór sowiecki.

Po polskich „grudniach” i „sierpniach”, których pożywką były podwyżki cen żywności – „władza ludowa” zmuszona była odstąpić od planów kolektywizacji, zrezygnować z okradania chłopów za pośrednictwem przymusowych dostaw produktów rolnych, pogodzić się z istnieniem prywatnego chłopskiego rolnictwa.

Niechętny stosunek do polskich chłopów przejawiają też niektóre ośrodki zagraniczne, a wśród nich (między innymi) londyński Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOR). Przedstawicielem Polski w tym banku był b. premier Jan Krzysztof Bielecki, a od 2002 r. – Hanna GronkiewiczWaltz, b. prezes Narodowego Banku Polskiego. W jednym ze swoich raportów EBOR domagał się „zdynamizowania przekształceń w polskim rolnictwie, gdzie – jak twierdził – pracuje 19 proc. siły roboczej, a jego udział w tworzeniu dochodu narodowego nie przekracza 3,7 proc.”. Autorzy raportu EBOR nie szczędzili krytycznych uwag (w części mylących i nieprawdziwych) pod adresem polskiego rolnictwa, ale nie mieli odwagi żądać przekształceń w rolnictwie Grecji, Włoch, czy Portugalii, gdzie rozdrobnienie w rolnictwie jest nawet większe niż w Polsce, nie mówiąc już o Niemczech, gdzie również znaczna część rodzinnych gospodarstw chłopskich ma mniej niż 5 ha.

Jednym z przykładów opinii niechętnych polskiej wsi może być depesza korespondenta agencji Reutera w Polsce Seana Maguire, który m.in. napisał, że „Unia Europejska nie powinna ponosić kosztów dostosowania polskiego rolnictwa do UE, bo byłoby to wyrzucanie pieniędzy w błoto, ponieważ polska wieś jest biedna i zacofana. Dopłacanie do produkcji żywności – zdaniem tego autora – nie miałoby żadnego sensu, bo nie jest to jedzenie zdrowe, a biednym polskim chłopom od nagłego bogactwa mogłoby się poprzewracać w głowach…”

Największa włoska gazeta „Corriere della serra” (z 21.03.2008 r.) dostrzegła: …uprzedzenia i wstręty zakorzenione na polskiej ultrakonserwatywnej wsi…

Przytoczone niektóre tylko poglądy i wypowiedzi głoszone w kraju i poza jego granicami, otwarcie wrogie, antychłopskie – znajdują odbicie w brutalnej w formie i złowrogiej w kształcie „restrukturyzacji” polskiego rolnictwa i jego otoczenia, których skutki możemy obecnie obserwować. „Restrukturyzacja” została prawdopodobnie dokładnie przemyślana i zaprogramowana. Chłopi zostali potraktowani w niej przedmiotowo, jak „za komuny” – jako „ciemna zacofana masa”. Zaprogramowane zostało „…długoletnie występowanie na wsi sytuacji ubóstwa wielu rodzin…” (z raportu Rady Strategii Społeczno-Gospodarczej przy rządzie J. Buzka).

Omawiając wspomniany raport („Nowe Życie Gospodarcze” nr 12/1999) prof. Antoni Leopold wypowiedział się przeciw dopłatom do produkcji rolnej w Polsce. Rolników przestrzegał, aby nie liczyli na taką opłacalność produkcji, jaką będą mieli ich zachodni sąsiedzi. Koncentracja produkcji rolnej – według raportu – ma być w polskim rolnictwie nawet większa niż w Unii Europejskiej, co ma prowadzić do poprawy opłacalności. Rolnictwo musi dostosować swoją produkcję do wymagań przemysłu przetwórczego, który chce dużych partii jednolitych surowców. Za główny cel polityki społecznej i gospodarczej wobec wsi raport uznaje tworzenie miejsc pracy na wsi, bez potrzeby migracji, ale – patrząc zapewne realistycznie na perspektywy rynku pracy – autor pisał w konkluzji, że …niezależnie od głównego nurtu polityki restrukturyzacyjnej wsi i rolnictwa musimy się liczyć z długoletnim występowaniem na wsi sytuacji u b ó s t w a w i e l u r o d z i n…

Prof. A. Leopold ujawnia właściwie tylko jeden konkretny powód „polityki restrukturyzacyjnej wsi”, której następstwem ma być bieda na wsi i to wieloletnia, dotykająca przy tym wielu rodzin. Tym powodem są… wymagania przemysłu, który chce dużych partii jednolitego produktu… Patrząc na to, co działo się i dzieje nadal na wsi – przerażającą perspektywę masowej biedy na wsi, jaką w 1999 r. przedstawił prof. Antoni Leopold, uznać należy już obecnie za ponurą rzeczywistość.

Radykalna i szybka przebudowa ustroju rolnego w Polsce już w pierwszym okresie przemian zapoczątkowanych w Polsce w 1989 r. została odrzucona w uchwale III Kongresu PSL z 22 listopada 1993 r., w której m.in. powiedziano: odrzucamy filozofię radykalnej przebudowy ustroju rolnego zakładającą bankructwo około 1,5–1,8 mln najdrobniejszych gospodarstw rodzinnych i ukształtowanie zamiast nich 600–700 tys. farmerskich gospodarstw rolnych, które byłyby w stanie wyprodukować dostateczną ilość surowców rolnych i żywności. Program ruchu ludowego obejmuje problemy egzystencji całej ludności wiejskiej i małych miast. I ten właśnie fakt odróżnia program agrarny PSL od programów agrarnych innych partii, zwłaszcza o orientacji liberalnej. Polska nie może powtórzyć amerykańskiej, angielskiej, francuskiej, czy skandynawskiej drogi przebudowy wsi. Nie możemy bowiem liczyć na tak szybki rozwój działów pozarolniczych i miast, aby kilka milionów ludzi mieszkających na wsi mogło sprzedać lub wydzierżawić ziemię …Zmiany obecnych struktur mogą się dokonać tak, jak dokonały się w Europie Zachodniej, tj. dzięki wielkiej koniunkturze w całej gospodarce…

Po przezwyciężeniu komunizmu, którego istotą było dążenie do wywłaszczenia wszystkich obywateli, powstaje w Polsce ustrój obywatelski, którego myślą przewodnią powinno być zapewnienie wszystkim obywatelom możliwości bogacenia się w warunkach chronionej przez prawo własności… Byłoby więc niezgodne z tą tendencją dążenie do powstania setek tysięcy pełnorolnych gospodarstw przez bankructwo ekonomiczne i wywłaszczanie ponad miliona gospodarstw chłopskich… Zmiany strukturalne w rolnictwie powinny się dokonywać stopniowo, ewolucyjnie, w sposób naturalny – w dostosowaniu do zewnętrznych i wewnętrznych uwarunkowań rozwojowych… Zdecydowanie opowiadamy się przeciwko powrotowi do kapitalistycznego rolnictwa ziemiańskiego…

Tak więc PSL było jedyną partią, która opowiedziała się tak zdecydowanie przeciw planom radykalnej przebudowy ustroju rolnego w Polsce. Stronnictwo było także jedyną partią, która w uchwałach swoich Kongresów za szczególnie pilne zadanie uznawała zwalczanie ubóstwa. …PSL z głęboką troską odnosi się do tych grup ludzi, którzy żyją poniżej poziomu uznawanego za społecznie akceptowalny… Zwiększa się do alarmujących rozmiarów liczba ludzi żyjących poniżej minimum socjalnego, jak i linii ubóstwa, największego w regionach rolniczych i słabo uprzemysłowionych, szczególnie w miasteczkach, przeludnionych wsiach i miejscowościach popegeerowskich… Istotnym problemem polskiej biedy jest to, że dotyczy najbardziej ludzi młodych i rodzin wielodzietnych. Fakt ten powinien stać się istotną przesłanką określającą i lokalizującą działania państwa w rozwiązaniu tego problemu… Z szerokim zakresem biedy wiąże się niedożywienie ludności. Jednocześnie polski rolnik nie może sprzedać wytworzonej przez siebie żywności… Istnieje potrzeba pilnego i globalnego rozwiązania tego problemu…

PSL sprzeciwia się liberalnej tendencji do uwalniania państwa od odpowiedzialności za społeczną sferę życia i spychania jej w coraz większym stopniu na obywateli, co musi owocować narastaniem nierówności i ograniczeniem możliwości wykorzystania potencjału tkwiącego w ludziach, niemających finansowych warunków rozwoju. (VII Kongres PSL, 24–25. 03. 2000)

Zwolennicy szybkich radykalnych przemian agrarnych, zarówno po prawej, jak i po lewej stronie sceny politycznej nie przejmowali się biedą, którą wywoływali. Powstawały nowe, coraz to bardziej radykalne programy takiej przebudowy. Jej zwolennikiem okazał się Roman Jagieliński, sprawujący funkcję wicepremiera i ministra rolnictwa w gabinecie Włodzimierza Cimoszewicza, który również, wbrew uchwałom swojej partii (PSL), opowiedział się za ograniczeniem liczby gospodarstw do 700 tys. Na wniosek PSL, także z innych przyczyn (brak reakcji na zbędny import zbóż) musiał być z tego stanowiska odwołany, mimo poparcia ze strony ówczesnego premiera W. Cimoszewicza i prezydenta A. Kwaśniewskiego, uważającego R. Jagielińskiego za najlepszego ministra rolnictwa III RP.

Powstał też plan, nazwany „teoretycznym”, na pograniczu poczytalności, kreślący docelowy model przyszłościowy polskiego rolnictwa. Zakładał zmniejszenie liczby gospodarstw do 10 tys., a zatrudnienia w rolnictwie – do 200 tys. osób!!! (opracowanie Anny Grzybek i Wiesława Golki z Instytutu Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa). Podobną wartość, graniczącą ze zbrodniczą nieodpowiedzialnością, miała ekspertyza, wykonana za pożyczkę udzieloną Polsce przez Bank Światowy. Zakładała wykup ziemi od drobnych rolników i skierowanie 2 mln ludzi (wraz z rodzinami ok. 8 mln osób) do miast jako rezerwową siłę roboczą do zagospodarowania!!!

Miliony ludzi zbędnych

Oczekiwana wielka koniunktura w gospodarce nie pojawiła się. Zamiast niej nastąpiła, prowadzona na wielką skalę, w ramach „terapii szokowej” Balcerowicza oraz przekształceń własnościowych – zamierzona, katastrofalna – ekonomiczna, strukturalna i społeczna destrukcja polskiego państwa. Zamiast nowych miejsc pracy – ogromne bezrobocie. Miliony zatrudnionych i członków ich rodzin szły na bruk. Powstawała idealna dla pracodawców struktura społeczna z dużym udziałem ludzi poszukujących pracy – za każdą zapłatę, na każdych warunkach.

Na wsi realizowane były złe, szkodliwe programy przebudowy polskiego rolnictwa. Ziemia stopniowo zmieniała i zmienia właścicieli, ale ludzie, którzy ją tracili i tracą na wsi, żyją tam nadal. Traktat akcesyjny nie wyszedł im naprzeciw, chociaż w starych państwach Unii Europejskiej cały kompleks rozwiązań miał na celu nie tylko polepszenie struktury agrarnej, ale także… ograniczenie likwidacji ekonomicznie słabych gospodarstw, które zapewniały byt i egzystencję ludności rolniczej…

Skutki nie dały na siebie długo czekać. W 2002 r., w trakcie powszechnego spisu rolnego naliczono ponad 600 tys. indywidualnych gospodarstw rolnych, które nie prowadziły żadnej działalności gospodarczej. W 2003 r. prof. Wojciech Jóźwiak, jeden z czołowych ekonomistów rolnych, oceniał, że 53 proc. indywidualnych gospodarstw rolnych (ponad 1 mln) nie funkcjonuje już na rolnym rynku. Gospodarstwa te nie były użytkowane lub służyły jedynie jako źródło samozaopatrzenia rodzin wiejskich. Badania GUS z 2007 r. mówią o ponad 908 tys. gospodarstw prowadzących działalność rolniczą, w których gospodarstwo domowe użytkownika zużywało więcej niż 50 proc. wartości wytworzonej produkcji rolniczej. W grupie tej było ponad 500 tys. gospodarstw o powierzchni użytków rolnych ponad 1 ha. W 384,5 tys. gospodarstw prowadzących działalność rolniczą więcej niż 50 proc. wartości ogólnej sprzedaży stanowiła wartość bezpośredniej sprzedaży konsumentom. W tej grupie było 305,4 tys. gospodarstw o powierzchni ponad 1 ha.

Wielka część indywidualnych gospodarstw rolnych pracuje głównie dla zaspokojenia własnych potrzeb i poszukuje dochodów drogą sprzedaży bezpośredniej. Dla wielu rolników dawne tradycyjne kierunki produkcji stały się niedostępne. Front rolniczej pracy niezwykle się skurczył. W 1988 r. było 384 tys. plantatorów buraków cukrowych; w 2004 r. – już tylko 84 tys., w 2007 r. niespełna 67 tys. Produkcja ziemniaków zmniejszyła się 3-krotnie, tytoniu 5-krotnie. Ok. 200 tys. drobnych plantatorów tytoniu utraciło liczące się dochody. Od 2000 r. liczba dostawców mleka do mleczarń zmniejszyła się o ponad pół miliona. Setki tysięcy rolników musiało zaprzestać towarowej produkcji mleka, a nawet bezpośredniej jego sprzedaży konsumentom, co zostało zakazane przez służby weterynaryjne i objęte limitowaniem! Bezpośrednia sprzedaż mleka zmniejszyła się z ok. 3 mld do ok. 300 tys. litrów rocznie. Z wielu łąk nie zbiera się już siana. Część pastwisk zamienia się w nieużytki. Bydła i krów jest o połowę mniej, owiec ponad 15-krotnie mniej, koni ponad – 3-krotnie mniej.

Dążenia do radykalnych zmian w produkcji zwierzęcej, będącej do niedawna domeną niewielkich gospodarstw rodzinnych, znajdują wyraz m.in. w planie zarysowanym przez wspomnianych już autorów z Instytutu Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa (Anna Grzybek i Wiesław Golka), zakładającym ograniczenie pogłowia krów mlecznych do 1,6 mln, doprowadzenie do przeciętnej rocznej wydajności mleka od krowy do 6,5 tys. litrów, co byłoby w stanie zrealizować 80 tys. gospodarstw, posiadających po 10 do 70 krów. Za ograniczeniem liczby gospodarstw produkujących mleko opowiadają się obecnie także niektórzy ekonomiści rolni i przedstawiciele przemysłu mleczarskiego.

Autorzy powyższych planów nie uwzględniają w ogóle następstw społecznych proponowanych przez siebie zmian. Z czego będą żyć ludzie utrzymujący się do niedawna ze sprzedaży mleka? Te następstwa to również ogromny spadek krajowej produkcji i spożycia mleka oraz mięsa wołowego, znaczny wzrost ich cen, a przede wszystkim – zanik chowu bydła i krów, który był źródłem liczących się dochodów i pożywienia dla wielu chłopskich rodzin.

W 1991 r. krowy posiadało prawie 80 proc. indywidualnych gospodarstw rolnych, a w gospodarstwach o powierzchni od 5 do 15 ha nawet 89–93 proc. Od tego czasu liczba gospodarstw utrzymujących bydło i krowy zmniejszyła się prawie trzykrotnie. Jeszcze w 2000 r. krowy posiadało 1034 tys. gospodarstw; w 2007 r. już tylko 657 tys. W większości zaprzestali chowu bydła i krów drobni hodowcy posiadający po 1–2 krowy (ubyło ich 68,3 proc.) i od 3 do 9 krów (ubyło 27,6 proc.). Wrosła natomiast liczba gospodarstw utrzymujących po 10–30 krów (z 41,8 do 117 tys.) oraz ferm posiadających po 30 i więcej krów (z 1347 do 31 178 tys.) Poprawiła się przeciętna roczna wydajność mleczna od krowy, która przekroczyła 4400 kg.

Czy poprawiła się również jakość produkowanego mleka? Badania Inspekcji Handlowej Artykułów Rolno – Spożywczych wykazały, że norm jakości nie spełnia 70 proc. mleka i co trzeci kilogram sera. W niektórych „masłach” tłuszcz mleczny zastępowany jest tłuszczem roślinnym.

Zastąpienie dojenia ręcznego maszynowym, wprowadzenie do obór chłodziarek powinno mieć korzystny wpływ na jakość mleka. Badania przeprowadzone swojego czasu przez SGGW tej opinii nie potwierdziły. Jakość mleka z ferm okazała się gorsza niż mleka z gospodarstw chłopskich. Dojenie wymaga szczególnej higieny – krowy, pomieszczenia i człowieka. Przy produkcji fermowej i mechanicznym dojeniu konieczne jest stosowanie środków chemicznych, nierzadko – w razie stanów zapalnych wymion – także farmakologicznych (antybiotyków). Czystą odzież, czyste ręce, czyste naczynia, ciepłą wodę i mydło, konieczne przy małej liczbie krów zarówno dojonych ręcznie, jak i mechanicznie – w dużej zmechanizowanej fermie w części zastępuje chemia – środki dezynfekcyjne i detergenty. Ich pozostałości mogą trafiać do mleka. Swoje znaczenie ma indywidualna opieka nad każdym zwierzęciem, o co trudniej w dużej fermie.

W 1991 r. ponad 84 proc. krów posiadały gospodarstwa indywidualne o powierzchni użytków rolnych do 15 ha, przy czym więcej niż połowę całego krajowego indywidualnego pogłowia krów miały gospodarstwa od 2 do 7 ha. To były źródła 12–13 mld litrów mleka dla Polski, no i oczywiście także dużych ilości mięsa wołowego i cielęcego. Obecnie gospodarstwa małe i średnie (licząc procentowo) mają w przybliżeniu trzykrotnie mniejszy udział w ogólnej o wiele mniejszej krajowej produkcji mleka. Przestało produkować mleko na rynek i dla siebie wiele setek tysięcy drobnych hodowców.

W 1991 r. gospodarstwa indywidualne posiadały 3,9 mln krów. Zmiany na rynku, spadek popytu, niekorzystne warunki integracji z Unią i związane z nią coraz ostrzejsze wymagania sanitarne przyniosły w Polsce wielki spadek pogłowia bydła (z 10,7 do 5,2 mln) i krów (z ok. 5 ml do ok. 2, 7 mln) oraz ogromne zmniejszenie liczby dostawców mleka do zakładów mleczarskich. Jeszcze w 2004 r. mleczarnie miały ok. 800 tys. dostawców. Po integracji z Unią – limity na dostawy mleka do przetwórstwa otrzymało zaledwie 353,4 tys. posiadaczy krów; na sprzedaż bezpośrednią zaledwie 78,8 tys. rolników. Liczba rolników sprzedających mleko topniała jednak z każdym rokiem. W styczniu 2007 r. działające w Polsce mleczarnie miały już tylko 267 tys. dostawców.

Polska była zawsze krajem „mlekiem płynącym”. W 1989 r. jego produkcja sięgnęła 16,3 mld litrów; w 2000 r. już tylko 11,5 mld, w 2007 r. – 12,1 mld. Upadek krajowej produkcji mleczarskiej zaczął się już w 1990 r., gdy w ramach „terapii szokowej” zlikwidowano dotacje do spożycia mleka. Wysokie dotacje do mleka, zjawisko wówczas normalne w wielu innych krajach – miały być w Polsce utrzymane po uwolnieniu cen żywności w 1989 r. Stało się inaczej. Zniesienie dotacji pociągnęło za sobą bardzo znaczny, gwałtowny wzrost cen detalicznych mleka i jego przetworów, poważny spadek popytu, a w wyniku tego również wydatne zmniejszenie jego produkcji. Przy końcu negocjacji traktatu z Unią, w 2002 r. – spożycie mleka wyniosło w Polsce już tylko niecałe 10 mld litrów, o ponad 5 mld litrów mniej niż w 1989 r.!

W 1989 r. na ogólne spożycie 15 mld litrów mleka przypadało na mieszkańców miast 11,7 mld litrów i na ludność rolniczą 3,3 mld litrów, z czego prawie 2,9 mld litrów pochodziło z produkcji własnej. Na 1 mieszkańca spożycie mleka w 1989 r. wyniosło 260 litrów, masła 7,0 kg; w 2007 r. odpowiednio – 176 litrów i 4,3 kg.

W ostatnich latach obserwuje się szybkie tempo spadku spożycia mleka na wsi (w 2004 r. o 11 proc., w 2005 r. o 15 proc.) Nie ma się temu co dziwić. Większość gospodarstw nie ma już krów. Nie ma też często pieniędzy, aby kupić mleko, masło czy ser w sklepie, tym bardziej, że ich ceny detaliczne rosną w szybkim tempie. Większość krów została wyrżnięta, bo mleka nie było i nie ma komu, i nie wolno nikomu sprzedać, nawet sąsiadowi. Za zabicie cielaka też grozi wysoka kara. (Próbowano takim zakazem objąć również ubój gospodarczy świń). Od 1989 r. w gospodarstwach indywidualnych ubyło prawie 1,7 mln krów.

Dr Jadwiga Seremak-Bulge z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej przewiduje, że już niedługo, w wyniku zapisanego w traktacie akcesyjnym do UE bardzo małego limitu towarowej produkcji mleka, będziemy jego importerami netto. Obserwujemy prawdziwą katastrofę na rynku mięsa wołowego, którego spożycie na 1 mieszkańca zmniejszyło się w latach 1990–2006 prawie 4-krotnie (z 16,4 do 4,3 kg). Jego krajowa produkcja zmniejszyła się więcej niż o połowę, a równocześnie znacznie wzrosły ceny mięsa tego gatunku.

Z badań budżetów rodzinnych wynika, że spożycie mleka na osobę w rodzinach z dziećmi jest obecnie już mniejsze niż w rodzinach bez dzieci! Przyczyną jest trudna sytuacja materialna wielu rodzin i systematyczny wzrost cen mleka i jego przetworów. Ceny te zbliżają się już do zachodnich. Zapowiada to dalszy spadek spożycia mleka i jego przetworów W większości państw starej części Unii spożycie mleka na jednego mieszkańca jest o 30–40 proc. większe niż w Polsce a w Finlandii, Szwecji, Holandii, Irlandii, Austrii – nawet o 50-90 proc. większe.

Ceny mleka i jego przetworów rosną szybciej niż ceny większości innych artykułów spożywczych. W grudniu 2007 r. ceny żywności były w Polsce o 8,2 proc. wyższe niż w grudniu 2006 r. W tym samym okresie masło zdrożało o 26,4 proc., sery dojrzewające o 24,5 proc., mleko spożywcze o 16,2 proc. (w okresie 4 miesięcy 2008 r., wskutek spadku popytu krajowego i zagranicznego ceny masła spadły o 8,4 proc., serów dojrzewających – o 2,6 proc.).

Spożywamy stanowczo za mało mleka i jego przetworów. Konkurencją dla polskich konsumentów jest mleczarski eksport, głównie do innych krajów Unii. Dość dobra koniunktura cenowa sprawiła, że w 2007 r. 2 mld litrów skupowanego mleka (prawie 1/4) pochłonęła produkcja eksportowa, a jej sprzedaż przyniosła przemysłowi mleczarskiemu po raz pierwszy ponad 1 mld euro. Niezależnie od tego pewne ilości mleka surowego mleczarnie zagraniczne nabywają w Polsce bezpośrednio z gospodarstw rolnych.

Upadek chowu bydła i owiec w Polsce, gdzie ponad połowę użytków rolnych stanowią liche gleby piaszczyste, prowadzi do ogólnego obniżenia kultury rolnej, a zwłaszcza produkcji roślinnej, opieranej w dużej części na nawozach naturalnych. Badania GUS z 2007 r. potwierdziły zmniejszanie się stosowania obornika i innych nawozów organicznych w miarę wzrostu powierzchni użytków rolnych w gospodarstwie. Gleby jałowieją. Więcej niż o połowę zmniejszyła się uprawa roślin pastewnych. Zasiewy zbóż zajmują już ponad   75,4 proc. gruntów ornych (w 1989 r. – 58,4 proc.). Nawozy naturalne w coraz większym stopniu a nawet w całości zastępuje nawożenie sztuczne, chemiczne . Koncentracja chowu bydła w dużych stadach rodzi problemy ekologiczne związane z gromadzeniem w jednym miejscu i z wykorzystaniem na nawóz dużych ilości odchodów zwierząt.

Także tradycyjną chłopską drobnotowarową produkcję żywca wieprzowego coraz bardziej wypiera produkcja żywca na dużą i wielką skalę. Na początku lat 90. ubiegłego wieku czerpało dochody z chowu świń ponad 70 proc. gospodarstw indywidualnych, przy czym tylko 1,4 proc. gospodarstw miało ich więcej niż 50 szt. (1991 r.). Po prawie dwudziestu latach – w 2000 r. – liczba gospodarstw prowadzących chów świń zmniejszyła się do ok. 46 proc. ogólnej ich liczby, a w 2007 r. robiło to już tylko niecałe 28 proc., tj.. tylko 664 tys. gospodarstw. Ponad 47 proc. pogłowia świń posiadało w 2007 r. zaledwie 67,5 tys. gospodarstw o powierzchni od 20 do 100 ha i więcej; prawie 45 proc. – 348 tys. gospodarstw od 5 do 20 ha. Gospodarstwa do 5 ha (ok. 249 tys.) miały zaledwie 8 proc. całego krajowego pogłowia trzody chlewnej. W 2 158 gospodarstwach o powierzchni 100 i więcej ha było w 2007 r. ok. 3 mln sztuk trzody chlewnej – prawie 1/6 całego krajowego pogłowia.

Ogromne zmiany w strukturze producentów żywca wieprzowego pociągnęły oczywiście za sobą zasadnicze zmiany w rozkładzie dochodów z tego źródła między poszczególne grupy gospodarstw indywidualnych. Największe szkody i straty z tego powodu poniosły setki tysięcy rodzinnych gospodarstw chłopskich o niewielkim obszarze posiadanej ziemi, które zostały wyeliminowane z rynku żywca. Przyczyniło się do tego zapewnienie monopolistycznej pozycji dużym zakładom mięsnym, a przede wszystkim koncentracja i uprzemysłowienie ubojów zwierząt oraz administracyjne zniszczenie lokalnego rynku żywca i mięsa.

Rozwój wielkich ferm w Polsce, popierany do niedawna przez resort rolnictwa był także wspierany finansowo m.in. przez rząd duński i londyński Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju. Szereg dużych, wielotysięcznych ferm przemysłowych trzody chlewnej w znacznej części prowadzonych jest przez koncerny zagraniczne. Za pomocą polityki niskich cen skupu i importu wieprzowiny z Zachodu – koncerny „odbierają chleb” setkom tysięcy rodzin chłopskich. Obecność wielkich ferm na polskim rynku rolnym narastała od kilku lat w szybkim tempie, przy poparciu lub biernym stosunku polskiego państwa.

Ogromny spadek pogłowia bydła, krów i owiec oraz eliminowanie z rynku żywca wieprzowego bardzo wielu drobnych i średnich gospodarstw rodzinnych, przyniosło im poważne straty i uszczerbek w dochodach, które w większości (ponad 60 proc.) zapewniała im do niedawna sprzedaż mleka i zwierząt rzeźnych. W ostatecznym rachunku nie było to również korzystne dla konsumentów Wielki potencjał produkcji zwierzęcej – ręce do pracy, doświadczenie indywidualnych hodowców, zasoby pasz, doskonałe w Polsce łąki i pastwiska oraz znaczna część pomieszczeń dla zwierząt nie są w dużej części należycie wykorzystywane.

Polska była przez wiele lat czołowym w Europie producentem i bardzo cenionym w Europie i na świecie eksporterem owoców miękkich – wiśni, porzeczek, malin, a także truskawek (czarne porzeczki – 45 proc. europejskiego rynku, wiśnie – 54 proc.). Owoce te, wymagające dużych nakładów pracy ręcznej, zwłaszcza przy zbiorze – produkowano niemal w całości na niewielkich plantacjach w drobnych gospodarstwach rodzinnych. Spółdzielczość ogrodnicza organizowała im sprawnie na ogół funkcjonujący rynek zbytu. Sezonowe punkty skupu tworzono z reguły w każdej wsi, w której były takie plantacje. Produkcją wiśni i owoców jagodowych na sprzedaż, jako gałęzią uboczną przy uprawie polowej innych roślin oraz przy chowie bydła, czy świń, zajmowała się ogromna część drobnych rodzinnych gospodarstw chłopskich (ok. 450 tys.), które nie miały żadnych problemów ze zbiorem tych owoców, wykonywanym we własnym zakresie, rękami rodziny. Wartość skupu owoców (jagodowych i z drzew) była niewiele mniejsza od wartości skupu drobiu rzeźnego, pszenicy, czy żyta.

Przed 1989 r. truskawki uprawiało ponad 300 tys. drobnych gospodarstw rodzinnych, dostarczając, w latach 1985–1989 średnio rocznie na rynek i przede wszystkim na eksport 266 tys. ton tych owoców. W latach 2001–2005 roczna produkcja truskawek zmniejszyła się średnio do 176 tys. ton, ale w 2000 r. zajmowało się nią jeszcze ponad 268 tys. gospodarstw (w tym ok. 212 tys. gospodarstw o obszarze od 1 do 10 ha), uprawiając truskawki na 45,5 tys. ha. W 2007 r. obszar uprawy był niemal taki sam – 45,3 tys. ha, ale liczba gospodarstw, które miały truskawkowe plantacje zmniejszyła się więcej niż o połowę – do ok. 130 tys. Wśród nich gospodarstw o powierzchni od 0 do 10 ha było już tylko ok. 106 tys. Posiadały plantacje o obszarze od 0,17 do 0,35 ha (w 2000 r. – od 0,11 do 0,20 ha). Większe gospodarstwa (10–30 ha) uprawiające w 2007 r. truskawki – miały także większe plantacje (przeciętnie od 0,59 do 0,86 ha). W tych gospodarstwach ich zbiór w krótkim czasie mógł już wymagać pomocy siły najemnej. Potrzebują jej z pewnością plantacje zajmujące 1–2 ha, 2–5 ha, 5–10 ha, 10–20 ha i więcej niż 20 ha, które miały w 2007 r. już połowę ogólnej powierzchni uprawy truskawek.

Proces przejmowania uprawy truskawek przez gospodarstwa o większym obszarze i proces powiększania plantacji zabrał źródło dochodów wielu tysiącom rodzin chłopskich. Kłopotem większych plantatorów okazały się jednak coraz większe trudności w pozyskaniu sezonowych pracowników najemnych do zbioru truskawek i wzrost wysokości koniecznej zapłaty za tę dość uciążliwą pracę. W konsumentów uderzył poziom cen detalicznych truskawek, które w pełni truskawkowego sezonu zrównały się z cenami wielu dobrych owoców z importu, a nawet przekraczały je. W ostatecznym rachunku „restrukturyzacja” truskawkowego rynku prawdopodobnie okaże się również niekorzystna w swoich skutkach dla przemysłu przetwórczego i dla eksporterów.

Sytuacja na rynku truskawek staje się korzystna dla tych drobnych producentów, którzy radzą sobie sami z ich zbiorem. Nie można wykluczyć, że truskawki znów wrócą do wielu drobnych gospodarstw, które zaniechały ich uprawy. Zależy to od organizacji skupu i stosowania uczciwych zasad w ustalaniu cen.

Dlaczego drobni rolnicy rezygnowali z uprawy truskawek? Nie było ich komu sprzedać po opłacalnej cenie. Z lektury publikacji w gazetach, np. z 2004 r. można się dowiedzieć, że za 1 kg płacono wówczas producentom: za wiśnie – 0,70 zł, za maliny – 1,50 zł, za czarne porzeczki – 0,25–0,30 zł, za truskawki 0,75–1,00 zł, co w wielu przypadkach nie pokrywało nawet kosztów zbioru tych owoców. Urząd Konkurencji i Konsumentów podejrzewał wówczas, że w skupie owoców miękkich miała miejsce zmowa cenowa wymierzona w rolników. Wyjątkowo niskim cenom skupu towarzyszył bowiem wzrost cen eksportowych tych owoców w formie przetworzonej i półprzetworzonej. Miał więc miejsce wyzysk, zmuszanie plantatorów do przyjęcia drastycznie niskich cen skupu – wobec braku jakichkolwiek innych możliwości sprzedaży szybko psujących się owoców. Podobnie wygląda skup wiśni w 2008 r.

Prywatyzacja i oddanie w obce ręce prawie wszystkich, na ogół dość już nowoczesnych spółdzielczych i państwowych zakładów owocowo-warzywnych, zbudowanych dużym nakładem środków, w części pochodzących z zagranicznych kredytów, wyrządziła polskim rolnikom i konsumentom nieobliczalne szkody. Powinni szukać dzisiaj innych niż istniejące sposobów uczestnictwa w rynku owoców i warzyw. Przy solidarnym współdziałaniu nie powinno to być trudne.

Zmniejsza się udział drobnych gospodarstwach nie tylko w uprawie truskawek. Coraz mniej drobnych gospodarstw zajmuje się także uprawą warzyw gruntowych, choć ogólna powierzchnia uprawy warzyw nie maleje, lecz nawet nieco wzrasta, rośnie natomiast średnia powierzchnia ich uprawy w jednym gospodarstwie. W podobny sposób przebiega proces koncentracji produkcji sadowniczej. Maleje liczba gospodarstw zajmujących się produkcją warzyw czy owoców na rynek. Maleje równocześnie liczba rodzin czerpiących dochody z tego źródła. Zanikają inne uprawy wymagające sporych nakładów pracy ręcznej, takie jak np. uprawa maku, chmielu i lnu, których Polska była liczącym się eksporterem. Niemal całkowitej likwidacji uległ chów owiec. Mak, chmiel, len, wełnę, produkowało do niedawna wiele drobnych gospodarstw, dziś produkty te sprowadza się do Polski w dużych ilościach z zagranicy. Straciła niemal całkowicie swoje znaczenie dla rynku krajowego i dla eksportu drobnotowarowa produkcja drobiu rzeźnego i jaj, przejęta przez wielkie fermy.

Być może doczekamy się nareszcie rewizji polityki rolnej i polityki wobec otoczenia rolnictwa, które wyrządziły tyle szkód i przyniosły tak wiele strat dużej części rodzin chłopskich. Marek Sawicki z PSL (zanim jeszcze objął stanowisko ministra rolnictwa w gabinecie Donalda Tuska), oceniając politykę rolną poprzedniego rządu i ministra rolnictwa Andrzeja Leppera, stwierdził, że polityka ta …zmierzała do przesunięcia wsparcia Unii Europejskiej z gospodarstw rodzinnych, chłopskich – do gospodarstw dużych, wielkoobszarowych i wysoko towarowych… Była nawet koncepcja jednorazowej pomocy inwestycyjnej do 500 tys. zł na jedno gospodarstwo… Nie ma obecnie wsparcia dla gospodarstw niskotowarowych, mimo że w ustawie zostało to zapisane. Mamy do czynienia z polityką „udawania”. Prochłopskiej i prorodzinnej polityki niestety nie realizuje się w faktach, decyzjach i rozporządzeniach. Istnieje natomiast „przesuwanie” pieniędzy tylko do gospodarstw wielkoobszarowych.

Widzimy również absolutny brak działań w zakresie grup producenckich, spółdzielczości, przetwarzania i wiązania rolników z przetwórstwem. W tych obszarach przez ostatnie dwa lata dosłownie nie uczyniono nic. Podstawą ustroju rolnego jest rodzinne gospodarstwo chłopskie i temu będzie podporządkowana cała nasza polityka rolna. Ostatnią koalicję rządzącą kojarzono z programem prospołecznym, natomiast posłowie Samoobrony RP „uwłaszczali” się na gruntach Agencji Nieruchomości Rolnych… Potworzyły się fortuny z gospodarstw liczących dziesięć lat temu kilka lub kilkanaście hektarów, gdyż zwiększyły tym sposobem swój stan posiadania do kilkuset hektarów w chwili obecnej… („Nasz Dziennik” z 3–4. 11. 2007 r.).

Czy autorowi tej wypowiedzi, reprezentującemu ugrupowanie sprawujące władzę wespół z Platformą Obywatelską uda się odwrócić proces restrukturyzacji rolnictwa w pożądanym kierunku i naprawić, choćby w części, szkody, które wcześniejsza polityka rolna wyrządziła wielkiej liczbie mieszkańców wsi? W przeszłości PSL, jako koalicjant SLD napotykało w rządzie i w parlamencie na trudności w realizacji wielu elementów swojego dobrego i słusznego programu społeczno-gospodarczego. Będąc w koalicji było równocześnie w wielu istotnych sprawach – w pełni uzasadnionej opozycji. Nie sięgnęło jednak po broń ostateczną, z pewnością bardzo skuteczną, jaką mogłaby być zapowiedź zerwania koalicji w sytuacji braku możliwości realizacji najważniejszych punktów własnego programu. W koalicjach PSL miało i ma obecnie bardzo mocną pozycję. Bez tego ugrupowania wcześniej SLD, a obecnie Platforma Obywatelska nie byłyby w stanie samodzielnie sprawować władzy.

Zdrowe rolnictwo – zdrowy naród

Ustrój rolny oparty na rodzinnym gospodarstwie chłopskim potrzebny jest nie tylko przeważającej części ludności rolniczej jako ważne źródło utrzymania chłopskich rodzin. Rodzinne chłopskie rolnictwo potrzebne jest całemu polskiemu społeczeństwu. Niewielkie gospodarstwa najlepiej wykorzystują posiadane zasoby, produkują względnie tanio najlepszą, zdrową żywność, wpływają też korzystnie na naturalne środowisko człowieka.

Jakość produkowanej w Polsce żywności została oceniona bardzo wysoko w opublikowanym w 1995 r. raporcie ekspertów zachodnich z Ośrodka Współpracy z Krajami Europy Środkowej i Wschodniej przy OECD. W raporcie podkreślono, że… małe gospodarstwa mogą zapewnić bardziej efektywne wykorzystanie zasobów… Niski poziom substancji szkodliwych w żywności jest przede wszystkim wynikiem znacznie niższego zużycia środków chemicznych w Polsce w porównaniu z krajami zachodnioeuropejskimi… Rolnictwo polskie zużywa średnio 2–3-krotnie mniej nawozów nieorganicznych i około 7-krotnie mniej pestycydów niż w wielu krajach OECD… Jest to dogodny czynnik dla rozwijania eksportu… Zapotrzebowanie na taką żywność na rynkach międzynarodowych zwiększa się…

Autorzy raportu OECD wypowiedzieli się przeciw intensyfikacji produkcji w polskim rolnictwie i przeciw powiększaniu gospodarstw prywatnych, które jeśli… ulegną powiększeniu, staną się bardziej wyspecjalizowane i bardziej zmechanizowane, będą korzystały w większym stopniu z nawozów i środków chemicznych, co… niesie za sobą ryzyko pewnych zjawisk szkodliwych dla środowiska.

Podobnego zdania był niemiecki przyrodnik Lutz Ribbe, który w wydanej przez siebie w 1994 r. broszurze o polskim rolnictwie pt. „W kraju bocianów pisał:…W krajach UE w rezultacie intensyfikacji rolnictwa mamy do czynienia z poważnym zanieczyszczeniem ziemi, wody i powietrza… W Polsce powstały lub też zachowały się dzięki produkcji chłopskiej, prawdziwe raje przyrody, …w dużym stopniu zachowały się kolorowe, bogate w wiele gatunków pastwiska i łąki, na których ekstensywnie hoduje się bydło lub uzyskuje siano, podczas gdy w Niemczech dawno już nie mają ekonomicznej wartości i zrezygnowano z nich… Niewiarygodne bogactwo przyrody w Polsce jest rezultatem produkcji chłopskiej. W dalszym ciągu istnieje daleko idąca symbioza z naturą. Są jednak widoczne pierwsze tendencje nasuwające przypuszczenia, że nadejdą szkodliwie dla przyrody i środowiska zmiany…

Ten sam autor już w 1993 r. tak pisał o polskim rolnictwie na łamach niemieckiego tygodnika „Die Zeit”:…Polskie rolnictwo jest jaskrawym przeciwieństwem gospodarki rolnej Wspólnoty. Daje pracę wielu ludziom, którzy inaczej przepadliby; nie kosztuje państwa wielomiliardowych dotacji, nie produkuje nadwyżek rolnych, daje szanse przeżycia środowisku i naturze. Powinno więc być przykładem, ale polscy chłopi czują się zagrożeni. Nie pasują do koncepcji tzw. ekspertów zachodnich, których błędne wizje mają być teraz zaprowadzane w Europie Wschodniej…

Także prof. Jan Szyszko z SGGW (minister środowiska w rządach J. Buzka i J. Kaczyńskiego) wskazuje na korzystny wpływ struktury agrarnej na środowisko przyrodnicze… Zdecydowanie lepszy stan naszego środowiska naturalnego w porównaniu z państwami o wysokim stanie rozwoju gospodarczego spowodowany jest również przetrwaniem rozdrobnionej własności rolnej… To dzięki temu nasze gleby znajdują się w dobrym stanie biologicznym pozwalającym na produkcję żywności o podwyższonej jakości… („Nasz Dziennik” z 11.03.2008 r.).

Wartość odżywczą i zdrowotną żywności w Polsce tak ocenił dr Zbigniew Szlenk, prezes Związku Lekarzy Polskich: …W wielkich gospodarstwach do produkcji żywności zarówno pochodzenia zwierzęcego, jak i roślinnego używane są środki chemiczne i biologiczne działające szkodliwie na zdrowie …Naturalna produkcja zdrowej żywności może się odbywać tylko w warunkach małych gospodarstw rolnych. Dr Szlenk ocenia krytycznie jakość produkowanej przemysłowo żywności …pozbawionej naturalnych cech trwałości, barwy i smaku, z konieczności nasycanej środkami konserwującymi, barwnikami, substancjami smakowymi, które również są szkodliwe dla zdrowia…

Według prof. Lucjana Szponara z Instytutu Żywności i Żywienia mięso od zwierząt pochodzących z gospodarstw chłopskich ma lepszy smak oraz większą wartość odżywczą i zdrowotną w porównaniu z mięsem od zwierząt z chowu fermowego. Podobne różnice dotyczą mleka. Zdaniem Dariusza Sapińskiego – prezesa Spółdzielni Mleczarskiej Mlekovita, sztuczne pobudzanie bardzo wysokiej mleczności krów odbija się niekorzystnie na jego jakości. Chłopskie krowy dają mniej mleka, ale w sposób naturalny, co ma duży wpływ na jego wysoką jakość. Wysoko wydajne, dojone maszynowo krowy w fermach przemysłowych żyją też znacznie krócej niż dojone ręcznie krowy w małych gospodarstwach. Długowieczne krowy w chłopskim chowie ekstensywnym dają w ciągu swojego życia prawie tyle samo mleka, co w okresie swojego krótkiego życia wysoko wydajne krowy fermowe. Dają do tego więcej cieląt, bo dłużej żyją.

Koncentracja i uprzemysłowienie chowu bydła, a także dążenie do znacznego zwiększenia wydajności mlecznej krów, ślepe powielanie wzorców zachodnich – stanowi zagrożenie dla zdrowia konsumentów …Mamy szanse uchronić się przed chorobą „szalonych” krów – mówił prof. Jan Żmudziński w wywiadzie udzielonym „Polityce” (nr 50/2000) – …Sprzyja nam, paradoksalnie, nienowoczesność polskiego rolnictwa. Dominują drobnotowarowe gospodarstwa, w których krowy żywione są tradycyjnymi metodami. Niewiele jest przemysłowych ferm korzystających z koncentratów paszowych, które były w Anglii źródłem zagrożeń dla ludzi oraz ogromnych strat materialnych spowodowanych przez chorobę „szalonych” krów.

Sprzyjająca zdrowiu zwierząt i ludzi „nienowoczesność” polskiego rolnictwa, jaka była jeszcze w 2000 r. zaczyna już przechodzić do przeszłości. Bydła i krów w drobnotowarowych gospodarstwach pozostało już niewiele, zastępuje je w coraz większej części fermowa produkcja mleka i żywca wołowego.

Tak więc poza znaczeniem ekonomicznym dla egzystencji wiejskiej społeczności na jakim takim poziomie – rozdrobniona struktura agrarna i związane z nią ekstensywne formy gospodarowania mają duże znaczenie ogólnospołeczne, jako źródło zdrowej i względnie taniej żywności, a w ogóle wieś jako swojego rodzaju gwarancja dobrostanu naturalnego środowiska. Nasza struktura agrarna i wieś jako twór swoistej ludowej kultury ma również znaczenie międzynarodowe. Sprzyja eksportowi polskiej żywności, podnosi atrakcyjność naszych terenów turystycznych.

Najważniejszą jednak korzyścią naszej struktury rolnej w obecnych warunkach – była i nadal może być praca w gospodarstwach rolnych, jako podstawa bytu milionowych rzesz rodzin chłopskich. Mówił o tym raport unijnej fundacji PHARE, według którego – …rozdrobnienie utrzyma się w polskim rolnictwie przez dziesięciolecia. Przez dziesięciolecia utrzyma się także przeludnienie polskiej wsi, gdzie co trzeci mieszkaniec jest bezrobotnym (1996 r.).

Eksperci PHARE doszli do wniosku, że …rozdrobnienie w rolnictwie jest obecnie dla polskiego państwa korzystne, ponieważ drobne gospodarstwa zapewniają utrzymanie milionom ludzi. Gdyby ich nie było – ten obowiązek musiałoby wziąć na siebie państwo… Tak było jeszcze przed 1996 r., gdy powstawała ta ekspertyza. Byli wówczas jeszcze nabywcy na produkty dostarczane na rynek przez drobne gospodarstwa rodzinne. Obecnie należy to w większości już do przeszłości.

Wielu znanych naukowców wypowiada się w swoich publikacjach, że nie ma obecnie warunków dla szybkiej i radykalnej przebudowy struktury agrarnej w Polsce… Na wsi żyje i mieszka około 1,7 mln osób bezrobotnych (jest to bezrobocie jawne i ukryte)… Zatrudnienie w polskim rolnictwie mogłoby się zmniejszyć radykalnie, jeśli pojawiłyby się możliwości zatrudnienia poza rolnictwem. Takich możliwości nie ma…(prof. Augustyn Woś).

Nie można spodziewać się powstania warunków sprzyjających przepływom siły roboczej z rolnictwa do działów pozarolniczych… Klucz do rozwiązania problemu drobnych gospodarstw leży w stworzeniu odpowiednich możliwości pracy poza gospodarstwem.(prof.prof. I. Frenkiel i A. Rosner)…

Procesem modernizacji objęte jest ok. 10 proc. gospodarstw indywidualnych… Działalność rolnicza może pomóc w rozwiązaniu problemu dochodów co najwyżej dla kolejnych 10 proc. gospodarstw indywidualnych. Nie można jednak przejść do porządku dziennego nad brakiem szans, a zatem perspektyw dla pozostałych 8/10 ogólnej liczby indywidualnych gospodarstw… Chodzi przecież o daleko liczniejszą grupę aniżeli inne grupy społeczno-zawodowe zagrożone utratą pracy…(Prof. Józef S. Zegar, „Dochody rolników na progu akcesji do Unii Europejskiej”, Warszawa, 2003).

W obronie polskich drobnych gospodarstw rodzinnych wystąpił były minister rolnictwa Francji Jean Glavany. Zachęcał rząd (J. Buzka) do podjęcia starań w Komisji Europejskiej o środki finansowe na podtrzymanie drobnych gospodarstw, aby zapobiec błędom krajów UE, w których doprowadzono do wyludnienia wsi. …Małe gospodarstwa indywidualne – mówił J. Glavany w czasie wizyty w Polsce w 2000 r. – powinny mieć swoje miejsce w krajobrazie wiejskim

Praca jedyną szansą

Problem naszej struktury agrarnej poruszony został na międzynarodowym seminarium w Lublinie ( 23–24.10.2000). Dr Franciszek Bujak powiedział tam m.in.: …Największą głupotą, wręcz zbrodnią na narodzie polskim będzie likwidacja małych niedochodowych gospodarstw rolnych, o czym się słyszy z ust polityków niemających nic wspólnego z polską racją stanu, a myślących o posadach w Brukseli. Zawsze polskie rolnictwo było przechowalnią dla nadwyżki rąk do pracy. Obecnie te małe gospodarstwa mogą stanowić bardzo istotny element ochrony przed psychicznymi i społecznymi skutkami bezrobocia. Ta praca jest jedyną szansą na psychiczną stabilizację, będzie chronić całe pokolenia przed równią pochyłą, jaką jest bezrobocie ze skutkami obserwowanymi na dużą skalę w rodzinach popegeerowskich. Te małe gospodarstwa dla właścicieli i ich rodzin stanowić będą punkt oparcia, dawać poczucie bezpieczeństwa…

Odnosząc się do nawoływań do szybkich przemian na wsi (min. Jacka Janiszewskiego i wicemin. Henryka Wujca) pos. Waldemar Pawlak pytał z trybuny sejmowej: …Kto na wsi przynosi straty, kto zyski? Czy rolnik gospodarujący na małym gospodarstwie, dający utrzymanie swojej rodzinie, zapewniający dzieciom wykształcenie przynosi zyski, czy straty społeczeństwu? Każda grupa społeczna powinna wiedzieć, jakie są jej perspektywy. Jakie są perspektywy dla dużych gospodarstw, dla chłoporobotników, dla innych mieszkańców wsi, rzemieślników, nauczycieli, lekarzy… (19.02.1999 r.).

Praca jest podstawową potrzebą człowieka. Daje mu możliwość rozwoju i środki materialne do życia …Wszelkie decyzje gospodarcze podejmowane w kraju powinny być analizowane pod kątem ich skutków dla rynku pracy… (VII Kongres PSL 24–25 marca 2000 r.).

Znaczenie małych warsztatów pracy dla rodzin chłopskich przekonująco przedstawił na własnym przykładzie ks. prof. Czesław Bartnik z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego: …U mnie w domu na wsi pod Szczebrzeszynem mieliśmy od 1917 do 1990 r. 3 ha ziemi ornej, trochę łąki i lasu. Żyło nas z tego dziewięcioro, a siedmioro dzieci ukończyło studia wyższe. Przy tym ojciec sprzedawał jeszcze pewne płody rolne: pszenicę, buraki, tytoń oraz w swoim czasie, za Niemca i za Sowieta oddawał kontyngenty. Czy byłoby lepiej owe 3 ha i budynki oddać komukolwiek, za dwa lata iść na żebry, umierać z głodu, zrezygnować z nauki, przejść na garnuszek państwowy lub być najemnikiem? Zresztą ojciec, jak każdy chłop polski posiadający ziemię, miał godność, honor i duch szlachcica i wybrałby raczej śmierć niż wyzbycie się gospodarstwa. Rządy, które nie mogą lub nie chcą dostrzegać duchowej strony problemu są zbrodnicze(„Nasz Dziennik” z 8.03.02 r.).

Rzeczywiste problemy polskiego rolnictwa doskonale rozumie Bernard Margueritte, związany z Polską publicysta francuski. W 2000 r napisał: …Polska ma rozdrobnioną rodzinną strukturę rolnictwa. Elity warszawskie uważają, że to wstyd i kula u nogi. Należy w momencie przystąpienia do Unii zlikwidować 1,5 mln gospodarstw, kreować wielkie farmy. Innymi słowy Polska demokratyczna miałaby zniszczyć to, czego komunistom nie udało się zniszczyć. To jest zarówno głupie, jak i karygodne… Można by wykorzystać to rozdrobnienie gospodarstw polskich i orientować się na bardzo drogie, pracochłonne rolnictwo ekologiczne…(tyg. „Solidarność” nr 1/2000).

…Musicie chronić swoje rolnictwo, bo jeśli nie – Polska zginie… – przestrzegał amerykański miliarder i polityk James Goldsmith. Wypowiadał się przeciw Wspólnej Polityce Rolnej UE, …ponieważ jest ona strategią polegającą na produkowaniu maksymalnie dużych ilości żywności i kupowaniu każdej nadwyżki, która nie może być sprzedana na rynku wewnętrznym… Celem rolnictwa powinno być wytworzenie odpowiedniej ilości żywności właściwej jakości, zarówno w sensie ludzkiego zdrowia, jak i w trosce o środowisko i nie po najniższej cenie, lecz po cenie najwyższej…, przy zatrudnieniu na roli nie najmniejszej liczby ludzi, ale takiej, która zapewnia zachowanie społecznej stabilności… Ekonomia jest po to, aby służyć społeczeństwu. Społeczeństwo nie istnieje po to, aby służyć ekonomii… Zdrowe rolnictwo, w którym ludzie spełniają odpowiednią rolę, oparte na rodzinie – jest niezbędne… Bez zdrowego rolnictwa nie można myśleć o zdrowym narodzie… (z rozmowy z Radkiem Sikorskim w progr. I TVP, „Wieś i Państwo” nr 4/1995).

Również o. prof. Mieczysław Krąpiec wybitny filozof katolicki podkreślał na jednym z seminariów rolę chłopów w historii Polski: to, że Polska przetrwała i istnieje zawdzięczamy chłopom i Kościołowi…

Przytoczone opinie ukazują zasadnicze, wielostronne – narodowe, społeczne, przyrodnicze i ekonomiczne – przesłanki potwierdzające głęboki sens i słuszność konstytucyjnego zapisu, który postanawia, że podstawą ustroju rolnego w Polsce ma być gospodarstwo rodzinne. Ten niezwykle istotny i ważny dla Polski konstytucyjny zapis został zlekceważony przez autorów i wykonawców programów modernizacji i restrukturyzacji naszego rolnictwa. Nie był brany pod uwagę w trakcie negocjacji przedakcesyjnych do UE, a również przy kształtowaniu polityki państwa wobec wsi. Surowe krytyczne wypowiedzi, że są to działania głupie, zbrodnicze, karygodne – są prawdziwe i uzasadnione.

Gospodarstwa o obszarze poniżej 5 ha stanowiły w Polsce w 2005 r. 58,6 proc. ogólnej liczby gospodarstw rolnych. W „15” UE takich gospodarstw w tym samym roku było 54,6 proc.; w Grecji – 76,2 proc., w Portugalii – 74,6 proc.; we Włoszech – 72,3 proc.; w Austrii – 32,2 proc., w RFN – 22,5 proc., we Francji – 26,2 proc., w Holandii – 29,3 proc. Drobne gospodarstwa rolne – o obszarze poniżej, ale także przecież i powyżej 5 ha mają więc w Unii Europejskiej pełne prawa obywatelstwa.

W Rosji posiadacze działek o powierzchni średnio 0,40 ha, mając do dyspozycji 7 proc. użytków rolnych dają na rynek 92 proc. ziemniaków, 77 proc. warzyw, 59,4 proc. mięsa i 49,7 proc. mleka. Z tej produkcji żyje tam kilkanaście milionów ludzi, karmiąc połowę całej ludności tego wielkiego kraju!

W Japonii przeciętny obszar gospodarstwa rolnego wynosi 1,14 ha, a za gospodarstwo rolne uznaje się już skrawek ziemi o powierzchni 0,30 ha. Na 5 mln ha żyje i pracuje w Japonii tyle samo ludzi, co w Polsce na obszarze 3,5-krotnie większym i Japończycy uznają to za korzystne, bo ludzie mają pracę.

Zupełnie inaczej niż Polska przeprowadziły restrukturyzację swojego rolnictwa inne kraje Europy Środkowowschodniej. Oto dane za 2005 r. (Źródło: Eurostat, w zaokrągleniu):

                 Liczba gospodarstw. tys.       do 5 ha tys.                           w %

Bułgaria                      535                               511                                   95,5

Czechy                         42                                 22                                   52,9

Estonia                         28                                13                                   46,4

Łotwa                         129                                 61                                   47,3

Litwa                         253                               130                                  51,4

Węgry                       715                               641                                   89,7

Rumunia               4 256                             3 871                                   90,9

Słowenia                    77                                   46                                   59,7

Słowacja                     68                                   62                                   91,2

Różnice są zasadnicze – w Polsce koncentracja, w wymienionych wyżej państwach dekoncentracja ziemi. W Bułgarii, na Węgrzech, w Rumunii i Słowacji radykalny odwrót od wielkich gospodarstw państwowych i kolektywnych w kierunku drobnych gospodarstw rolnych o obszarze poniżej 5 ha, troska o warunki życia każdego człowieka, o podstawy bytu każdej wiejskiej rodziny. W Polsce całkowite zlekceważenie losów milionów ludzi w rodzinach chłopskich i robotników rolnych w b. PGR-ach, restrukturyzacja i modernizacja dla nielicznych, feudalizacja rolnictwa, budowa ustroju rolnego dla większej i wielkiej własności, opartego niejednokrotnie na źle opłacanej pracy najemnej, pozbawionej zabezpieczeń socjalnych, świadome skazanie wielkiej części mieszkańców wsi na upokarzające ubóstwo, zaprzeczenie konstytucyjnego zapisu o ustroju rolnym, którego podstawą miało być chłopskie gospodarstwo rodzinne.

W innych krajach postkomunistycznych ziemia upaństwowiona i kolektywna została w większości po prostu rozdana chłopom i pracownikom przedsiębiorstw rolnych. Ich dzieci nie będą głodne, jak w Polsce. W Czechach nie wszyscy chcieli ziemię brać. Utrzymało się szereg dobrze funkcjonujących spółdzielni produkcyjnych, część gospodarstw państwowych przekształcono w spółdzielnie. Od 5 do 20 ha ma w Czechach ok. 9,1 tys. gospodarstw (21,5 proc.), od 20 do 50 ha – 4,4 tys. (10,4 proc.), 50 i więcej ha – 6,4 tys. gospodarstw (15,2 proc.).

Wiedza o przemianach na wsi w państwach postkomunistycznych, w tym w Rosji, na Ukrainie i na Białorusi jest nader skąpa. Dotyczy to również rolnictwa b. NRD. Doświadczenia krajów, w których tak duże znaczenie mają drobne gospodarstwa rolne warto poznać i wykorzystać m.in. w dziedzinie organizacji rynku rolnego i żywnościowego w warunkach rozdrobnionego rolnictwa.

W Polsce polityka zagospodarowania ziemi należącej do państwa wykluczała możliwości jej otrzymania przez b. pracowników PGR, a także ograniczała możliwości jej nabycia przez rolników indywidualnych. W ustawie o własności rolnej skarbu państwa znalazł się nawet zakaz parcelacji PGR-ów między pracowników i tworzenia na tych gruntach nowych gospodarstw indywidualnych. Chłopi i robotnicy rolni nie mieli zresztą środków na zakup ziemi z tego źródła, choć jej ceny były bardzo niskie. Dochód rolniczy w gospodarstwach prowadzących rachunkowość (a więc lepszych od przeciętnych) zmniejszył się w latach 1990–1999 aż o 54,7 proc! Przyczyną stał się spadek produkcji, niskie ceny skupu produktów rolnych oraz otwarcie granic na import żywności z zagranicy.

Przetargi na zakup ziemi państwowej wygrywali ludzie z pieniędzmi. Tak powstawały latyfundia liczące setki i tysiące hektarów. Wnioski PSL o uznanie powiększania istniejących indywidualnych gospodarstw za podstawowy sposób zagospodarowania gruntów państwowych nieruchomości rolnych, o ograniczenie obszaru gruntów nabywanych przez jednego nabywcę, a także o wprowadzenie ograniczeń obszarowych przy wydzierżawianiu takich gruntów były w Sejmie odrzucane głosami posłów AWS, UW i SLD.

W szczególnie trudnej sytuacji znaleźli się b. pracownicy PGR-ów. W ogromnej większości stracili pracę, znaleźli się bez środków do życia. PSL występowało z wnioskiem o ustawowe zapewnienie byłym pracownikom państwowych przedsiębiorstw gospodarki rolnej bezpłatnych akcji (udziałów) prywatyzowanych przedsiębiorstw, co miało i ma miejsce przy prywatyzacji przedsiębiorstw przemysłowych, usługowych i banków. Wniosek ten został odrzucony przez sejmową Komisję Skarbu Państwa głosami posłów Akcji Wyborczej „Solidarność” i Unii Wolności. Podobny los spotkał wniosek PSL, aby wszystkim b. pracownikom PGR-ów ustawowo przyznać na własność działki o obszarze 1 ha. Niestety i ta inicjatywa nie spotkała się z poparciem większości sejmowej – zarówno po lewej, jak i po prawej stronie sceny politycznej.

Tama dla wzrostu cen

Do upadku setek tysięcy małych i średnich rodzinnych gospodarstw rolnych przyczyniła się zła polityka państwa i Brukseli preferująca, wbrew polskiej Konstytucji i wbrew polskiej racji stanu, duże i wielkie gospodarstwa, kosztem większości ludności rolniczej w chłopskich gospodarstwach rodzinnych. Wysoce niekorzystna okazała się również prywatyzacja większości państwowych i spółdzielczych zakładów przetwórczych, oddanych przeważnie w ręce kapitału zagranicznego, niezainteresowanego współpracą z niewielkimi rodzinnymi gospodarstwami chłopskimi. „Restrukturyzacja” w rolnictwie i przekształcenia w jego otoczeniu wyrządziły ogromne szkody wielkiej części ludności rolniczej, pozbawiając ją dotychczasowych źródeł dochodów. Duże straty ponieśli także konsumenci w postaci wzrostu cen żywności i konieczności ograniczania spożycia, czego przykładem jest m.in. mleko i jego przetwory.

Likwidacja lokalnego rynku rolnego poprzez uprzemysłowienie oraz koncentrację ubojów zwierząt rzeźnych w istocie doprowadziła do powstania w Polsce monopolu (oligopolu) mięsnego poprzez przekazanie rynku żywca i polityki jego cen w ręce dużych, przeważnie zagranicznych zakładów mięsnych. Koncentrację i uprzemysłowienie ubojów zarządził i przeprowadził pod naciskiem przemysłu mięsnego i Brukseli minister rolnictwa Wojciech Olejniczak.

Bardzo niekorzystna dla sytuacji na rynku okazała się likwidacja ok. 4 tys. mniejszych lokalnych zakładów mięsnych i mleczarskich w okresie rządów Wojciecha Olejniczaka, pod naciskiem dużego przemysłu mięsnego i mleczarskiego, dla których małe zakłady przetwórcze stanowiły konkurencję na rynkach lokalnych (dawały nierzadko lepsze i na ogół tańsze wyroby). Pretekstem likwidacji przez służbę weterynaryjną tysięcy mniejszych zakładów przetwórczych było rzekome niespełnianie przez nie wymogów sanitarnych, ustalonych w rozporządzeniach ministra rolnictwa. Artura Balazsa na poziomie wyższym niż w państwach „15” UE. Źródło utrzymania straciło wskutek tego 30–40 tys. osób.

Zagranicznym koncernom traktat akcesyjny do UE zapewnił wieloletnie odroczenie terminów realizacji wymogów weterynaryjno-sanitarnych w zakładach mięsnych. Takie same przywileje traktat zapewnił zagranicznym fermom przemysłowym zwierząt.

Na ograniczenie dochodów setek tysięcy rodzin chłopskich, na spadek spożycia mleka i jego przetworów decydujący wpływ miało kilkakrotne administracyjne ograniczenie bezpośredniej sprzedaży mleka przez drobnych hodowców w stosunku do ilości ustalonej pierwotnie w traktacie akcesyjnym i przekazanie lwiej części tego limitu dużym producentom mleka i przemysłowi mleczarskiemu. Wnioski o dalsze ograniczenie sprzedaży bezpośredniej mleka kierował do Brukseli minister rolnictwa Andrzej Lepper.

W wyniku wyżej przedstawionej „restrukturyzacji” przemysłu przetwórczego i zaniku lokalnego rynku rolnego podupadające jeszcze kilka lat temu zagraniczne koncerny mięsne, stojące na krawędzi bankructwa, niepłacące podatków i składek na ZUS – osiągnęły poprawę swojej sytuacji finansowej, osiągając dawno nienotowane wyniki. Wydatnie poprawiły się wskaźniki ich płynności finansowej i kwoty wolnych środków własnych w obrocie. Źródłem tych „sukcesów” była likwidacja tzw. nieuczciwej konkurencji, tzn. tysięcy mniejszych zakładów przetwórczych. Ich właściciele i pracownicy, a także setki tysięcy drobnych rolników zaopatrujących ich w surowiec rzeźny straciło główne źródło utrzymania. Wielkiemu przemysłowi przetwórczemu zapewniono faktyczny monopol (oligopol) na rynku i możliwość samodzielnego kształtowania zarówno cen skupu, jak i cen hurtowych mięsa i jego przetworów. Ułatwiło to znakomicie uprzemysłowienie ubojów, sięgające w 2006 r. 1,5 mln ton, w czym ok. 90 proc. stanowiła trzoda chlewna.

Uprzemysłowienie ubojów świń nie było uzasadnione żadnymi względami sanitarnymi i ekonomicznymi. Wymaga odległych transportów, podnosi koszty i psuje jakość mięsa ze zwierząt transportowanych na duże odległości, dezorganizuje lokalny rynek żywca, odcinając od niego mniejszych producentów, umożliwia również dyktowanie niskich cen skupu, z czym mamy często do czynienia, co pozostaje bez większego wpływu na detaliczne ceny mięsa i przetworów.

Pomoc materialna dla wszystkich potrzebujących mieszkańców wsi jest nader skromna. Nie ma co liczyć na jej zwiększenie do niezbędnego poziomu ze środków Unii Europejskiej, a tym bardziej z budżetu państwa. Wsi nie są potrzebne różne formy niewielkiej „jałmużny”; potrzebne są warunki, aby ludzie zdolni i chętni do pracy sami mogli zarobić na utrzymanie swoje i swoich rodzin, aby poczuli się w Polsce potrzebni, aby mieli satysfakcję, nie czekając na czyjąś łaskę – z pracy dla siebie i dla społeczeństwa. Przemiany na wsi i modernizacja rolnictwa powinny następować, ale nie kosztem milionów ludzi. Powinny wynikać z procesów naturalnych (odpływ mieszkańców wsi do innych zawodów, starzenie się rolników, brak następców). Powinny być rozłożone na lata, a nawet na dziesięciolecia, jak to było w państwach starej części UE.

Rozwiązaniem dla wielkiej części mieszkańców wsi jest obrona resztek oraz pełna odbudowa i racjonalna organizacja lokalnego rynku rolnego dla małych i średnich gospodarstw wyposażonego w miarę nowoczesną infrastrukturę. Wiodącą rolę na tym rynku powinny odegrać spółdzielczość wiejska i rolnicza oraz samorząd terytorialny. Odbudowa i rozwój lokalnego rynku rolnego wymaga środków finansowych. Ich źródłem powinny stać się pieniądze z UE przeznaczone na dotacje i kredyty dla osób i organizacji (spółdzielni) zainteresowanych lokalnym przetwórstwem surowców rolnych pochodzących z produkcji drobnotowarowej.

Odbudowa i rozwój tradycyjnych kierunków produkcji zwierzęcej i roślinnej, w tym ogrodniczej, w niewielkich gospodarstwach rodzinnych, połączona z odbudową i modernizacją lokalnego rynku żywności stanowić mogą bardzo skuteczną barierę dla wzrostu cen żywności, co ma szczególnie duże znaczenie w Polsce, w której większość ludności żyje na bardzo skromnym poziomie. Drobni producenci owoców i warzyw mogą je sprzedawać taniej, w porównaniu z większymi plantacjami, ponieważ mogą się obejść bez coraz droższej pracy najemnej, angażując do pracy, np. przy zbiorze truskawek, porzeczek, malin czy wiśni członków swojej rodziny. Nietrudno wyprodukować, trudniej wytworzone produkty sprzedać. Dlatego potrzebne są spółdzielnie, czy choćby grupy producentów w celu zorganizowanego, możliwie jak najbardziej korzystnego zbytu wytworów własnej pracy.

Prawo obywatelstwa powinno uzyskać m.in. wiejskie drobnotowarowe przetwórstwo produktów rolnych. Dla wielu rolników, zwłaszcza wówczas, gdy nie ma nabywcy na wyprodukowane surowce lub gdy ceny spadają, niekiedy poniżej poziomu opłacalności – ich przetworzenie na sprzedaż może się okazać jedynym możliwym rozwiązaniem. Istnieje niewątpliwie potrzeba organizowania kursów wyrobu jakościowo dobrych i zdrowych przetworów z mięsa, mleka, owoców czy warzyw w warunkach rodzinnego gospodarstwa rolnego.

Jak podaje w cytowanej wcześniej publikacji, niemiecki przyrodnik Lutz Ribbe, wiązanie rolnictwa ekologicznego z rolniczym przetwórstwem propagują w Niemczech i wspierają takie organizacje, jak: Związek Ochrony Środowiska Naturalnego i Przyrody Niemiec, Niemiecki Związek Ochrony Zwierząt, Inicjatywa Konsumentów i Koło Robocze Chłopskiego Rolnictwa. W Nadrenii Północnej Westfalii ideę tę podchwycili i poparli lokalny minister rolnictwa pani Hoehn i jej sekretarz stanu Griese, którzy opowiedzieli się za priorytetem gospodarstw ekologicznych powiązanych z przetwórstwem przy rozdziale środków finansowych pochodzących z UE. Warunkiem jest m.in. humanitarne obchodzenie się ze zwierzętami, zapewnienie im ruchu na świeżym powietrzu, ograniczenie liczby utrzymywanych zwierząt, rezygnacja z chowu kur w klatkach itp. Jak pisał L. Ribbe w latach 90. ubiegłego wieku Bruksela patrzyła na te inicjatywy niezbyt życzliwym okiem.

Dogodne kredyty i subwencje powinny stać się m.in. dostępne na wykup przez rolników zakładów mięsnych, mleczarskich, owocowo-warzywnych oraz innych branż, które zostały zamknięte lub są przez nowych właścicieli przeznaczone do likwidacji.

Całą produkcję żywności ekologicznej w drobnych gospodarstwach powinien objąć rynek lokalny. Producenci owoców i warzyw, a także zbieracze runa leśnego są obecnie przedmiotem bezwzględnego wyzysku ze strony różnego rodzaju pośredników. Uwolnić ich może od tego tworzenie spółdzielni i objęcie przez nie wiodącej roli na rynku wewnętrznym i w eksporcie. Bardzo potrzebne jest również organizowanie targowisk w ośrodkach miejskich dla drobnych producentów warzyw, owoców, grzybów, drobiu, jaj itp. Tego rodzaju targowiska, na których producent spotyka się bezpośrednio z konsumentem są obustronnie korzystne i dzięki temu stały się bardzo popularne m.in. na Węgrzech. Sam Budapeszt ma ok. 40 takich targowisk, na których każdy może sprzedać wytwory swojej pracy, pod warunkiem wniesienia niewielkiej opłaty i uwidocznienia kupującym swoich personaliów.

Potrzebny jest program odbudowy drobnotowarowej produkcji zwierzęcej, zapewniający odpowiednie środki na ten cel, pomoc zootechniczną i weterynaryjną oraz rozwój infrastruktury rynków lokalnych. Wiodącą rolę w realizacji takiego programu powinny wziąć na siebie samorządy – terytorialny i rolniczy.

Kwestią do rozważenia są instrumenty pobudzenia spożycia mleka i jego przetworów w warunkach rozległych obszarów biedy w Polsce. Usprawiedliwione byłoby częściowe przynajmniej przywrócenie dotacji z budżetu państwa do mleka spożywczego i prostych mlecznych przetworów.

Małe ubojnie, ewentualnie połączone z przetwórstwem mięsa na małą skalę powinny być w gminach, a nawet w większych wsiach dla ułatwienia rolnikom i zracjonalizowania samozaopatrzenia w ramach ubojów gospodarczych na potrzeby rodzin chłopskich. Nadwyżki mięsa i przetworów z uboju gospodarczego rolnik powinien mieć prawo sprzedać, oczywiście po odpowiednim badaniu weterynaryjnym. W niektórych gminach mogłyby się okazać pożyteczne małe mleczarnie obliczone na zaspokojenie lokalnych potrzeb.

Problemem wielu indywidualnych gospodarstw rodzinnych o niewielkiej powierzchni jest brak własnej siły pociągowej. Nie ma na rynku małych i tanich traktorów, a jeśli nawet są, to brakuje na ogół rolnikom pieniędzy na ich zakup. Największy odsetek ugorów i odłogów, sięgający przeciętnie nawet połowy gruntów ornych naliczono w 2000 r. w gospodarstwach o obszarze od 1 do 5 ha. Przyczyną jest brak własnej siły pociągowej i pieniędzy na korzystanie z coraz droższych usług maszynowych. Rozwiązaniem może być powrót do żywej siły pociągowej, przede wszystkim do koni i współpraca oraz wzajemna pomoc sąsiedzka. Wzrost cen paliw pociągnie prawdopodobnie za sobą szersze zastosowanie koni w polskim rolnictwie, zwłaszcza rozdrobnionym. W Niemczech są już gminy, w których w rolnictwie ciągniki zostały w całości zastąpione przez konie.

Przemysł maszynowy w latach PRL-u strukturę asortymentową swojej produkcji dostosowywał głównie do potrzeb dużych gospodarstw. Gdyby pojawiła się koniunktura dla gospodarstw o mniejszym obszarze, gdyby pojawił się popyt na małe maszyny i narzędzia rolnicze zapewne rozpoczęłaby się ich produkcja na skalę większą niż obecnie.

W USA, w rejonach, w których jest nadal sporo drobnych gospodarstw rolnych, spotyka się przy szosach co kilkanaście mil świetnie zaopatrzone składy małych traktorów i narzędzi towarzyszących. W Georgii, na Florydzie czy w Luizjanie nikt nie straszy jakąś „restrukturyzacją” czarno- i białoskórych farmerów żyjących z rodzinami na kilku czy kilkunastu akrach ziemi, nikt im nie grozi „długoletnią biedą licznych rodzin”, nikt im nie broni pracować dla siebie i dla współobywateli. Tak może i musi być również w Polsce!

Renegocjacja traktatu z UE

Zasadnicza różnica między rolnictwem w Polsce i w starej części Unii sprowadza się przede wszystkim do liczby ludności, która z pracy w rolnictwie musi się utrzymywać, bo nie ma na razie większych szans na pracę poza rolnictwem. W Polsce jest to liczba wielokrotnie większa niż w starych państwach Unii o rozwiniętym rolnictwie. Z tej przyczyny, w przeliczeniu na jedną osobę utrzymującą się z pracy w rolnictwie, dopłaty bezpośrednie są kilkunastokrotnie mniejsze niż w państwach Piętnastki.

W naszym rolnictwie kilkunastokrotnie mniejsze w przeliczeniu na jedną osobę są także dochody rolnicze – nie tylko w wyniku większej liczby ludności rolniczej, lecz również – w wyniku ograniczania (limitowania) rozmiarów produkcji rolnej ustalonego w traktacie dla Polski. Te zasadnicze różnice – o wielkim znaczeniu nie tylko ekonomicznym, lecz przede wszystkim społecznym, w ogóle nie były brane pod uwagę w negocjacjach przedakcesyjnych z Brukselą!

W Komisji Europejskiej sektor rolnictwa i gospodarki żywnościowej był i jest opanowany przez rzeczników interesów głównych państw zachodnioeuropejskich. Są wprawdzie w Komisji również przedstawiciele Polski. Są to dawni polscy negocjatorzy – współautorzy wyjątkowo niekorzystnych dla polskiego rolnictwa postanowień traktatu akcesyjnego do UE. Jak mogliby dziś podważać jego postanowienia?

Wyjątkowo niekorzystny dla większości naszej ludności rolniczej traktat akcesyjny wymaga jak najszybszych renegocjacji, ponieważ nie zapewnia polskiemu rolnictwu równoprawnych warunków w porównaniu z państwami Europy Zachodniej. Także polityka Komisji Europejskiej wobec Polski w ogóle nie uwzględnia specyfiki naszego rolnictwa. Była i jest podporządkowana interesom niektórych państw „15” UE, działających w Polsce koncernów zachodnich, a także nakierowane pod tym samym kątem na przemiany na polskiej wsi.

Maksymalnego ograniczenia rozmiarów produkcji rolnej w Polsce domagali się przed akcesją do UE ekonomiści zachodni, wśród nich prof. Konrad Hagedorn z Uniwersytetu Humboldta w Berlinie, który w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” (25.03.99) stwierdził m.in. …kraje kandydujące do Unii, przede wszystkim Polska, mają bardzo niskie koszty produkcji rolnej i duży potencjał produkcyjny… Dlatego trzeba zmniejszyć zachęty do produkcji rolnej dla nowych członków… Taki egoistyczny punkt widzenia, nie uwzględniający społecznej struktury rolnictwa i położenia milionów polskich chłopów – przeforsowała Komisja Europejska w podpisanym przez Polskę traktacie z Unią – za zgodą polskich negocjatorów i polityków reprezentujących wyłącznie SLD. Traktat ze strony polskiej podpisali 16 kwietnia 2003 r. – Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz i Danuta Hübner. Poza D. Hübner w negocjacjach uczestniczył także inny funkcjonariusz Kancelarii Prezydenta Kwaśniewskiego – S. Truszczyński.

Punkt widzenia strony rolniczej nie był przez negocjatorów uwzględniany. Stojąca na ich czele min. Danuta Hübner posunęła się tak daleko, że zażądała od ówczesnego premiera Leszka Millera całkowitego wyłączenia z negocjacji z Komisją UE wicepremiera i ministra rolnictwa Jarosława Kalinowskiego

Oceniając postawę polskich negocjatorów traktatu z Unią, w wypowiedzi dla tygodnika „Wprost” (31.12.03) Jarosław Kalinowski stwierdził: …na własne życzenie strona polska nie tylko doprowadziła do zaniżenia limitów niemal we wszystkich dziedzinach, lecz także rozwaliła solidarność Grupy Wyszehradzkiej… Przez wiele miesięcy Hübner reprezentowała stanowisko sprzeczne z polskim interesem narodowym… Danuta Hübner zna tylko jedną strategię – ustępstw… Skutkiem tego są bardzo niskie rozmiary produkcji rolnej przyznane Polsce przez Komisję Europejską, relatywnie znacznie niższe w porównaniu z państwami piętnastki, a powinno być odwrotnie. Dotyczy to m.in. limitu towarowej produkcji mleka i wskaźników redukcji produkcji cukru. To Polska powinna dostać relatywnie znacznie większe limity produkcyjne w porównaniu z państwami zachodnimi, z tej prostej przyczyny, że z rolnictwa musi się jeszcze przez wiele lat utrzymywać u nas znacznie większa liczba ludności rolniczej.

Polska, kraj o dużym potencjale rozwoju produkcji rolnej, najpoważniejszy konkurent kilku państw starej części Unii na europejskim rynku żywnościowym – stała się celem najdalej idących ograniczeń rozmiarów produkcji rolnej narzuconych przez Komisję Europejską. Widoczne jest to najlepiej na przykładzie mleka i jego przetworów oraz cukru. Wielkimi producentami mleka i jego przetworów (m.in. serów i masła) są Dania, Irlandia. Holandia. Nadwyżki produktów mleczarskich na eksport, z produkcji znacznie przekraczającej własne potrzeby mają też Niemcy, Francja, Austria, Portugalia, Szwecja, Hiszpania, Finlandia. Pod względem rozmiarów produkcji cukru ogromne nadwyżki, ponad własne spożycie mają Niemcy, Belgia, Dania, Francja, Holandia. Polsce Komisja Europejska obniżyła w traktacie akcesyjnym produkcję cukru do poziomu zbliżonego do naszych własnych potrzeb. Mimo to wskaźnik dalszej redukcji tego produktu dla Polski, nakazany przez Komisję Europejską był najwyższy spośród wszystkich krajów Unii. Prowadzi to do zamykania cukrowni i pozbawia dalszych plantatorów możliwości uprawy buraków cukrowych.

Najwięksi producenci cukru w Europie – koncerny cukrownicze z Francji i Niemiec wykupiły w Polsce wiele cukrowni nie po to, aby kupować buraki od polskich rolników, lecz po to, aby zamykać, a nawet burzyć polskie cukrownie. Praktyki te popiera Komisja Europejska. Ustanawia nawet wysokie premie za demontaż urządzeń cukrowniczych i za zaniechanie uprawy buraków cukrowych. Są to posunięcia niesprawiedliwe, dyskwalifikujące autorów regulacji dotyczących rolnictwa w Komisji Europejskiej. Wykazują brak obiektywizmu, prowadząc politykę uprzywilejowania niektórych krajów kosztem innych.

Zasadnicze błędy popełnione przez negocjatorów i wynikające z traktatu ustalenia – wymagają renegocjacji. Nie zostały podjęte, choć przed wyborami 2005 r. zapowiadali to niektórzy politycy, wśród nich Andrzej Lepper.

Dla Polski sprawą wielkiej wagi mogą się okazać pojawiające się w Parlamencie Europejskim opinie postulujące odbiurokratyzowanie Komisji brukselskiej i ograniczenie jej scentralizowanych uprawnień na korzyść państw członkowskich. Zaczyna się także zmieniać spojrzenie na politykę wobec rolnictwa. Po szkodach, jakie zachodniej Europie wyrządziły choroba „szalonych krów”, pryszczyca i częste chemiczne zatrucia żywności, Unia głosi dziś odwrót od jej produkcji metodami przemysłowymi, sprzeciwia się przesadnej intensyfikacji produkcji rolnej, chce zwiększyć zdrowotne bezpieczeństwo żywności, poszerzyć produkcję żywności ekologicznej (organicznej). Mają być wprowadzone ekonomiczne instrumenty wymierzone przeciw nadmiernej koncentracji zwierząt w jednym miejscu. Prawo obywatelstwa odzyskują ekstensywne metody ich chowu, a obsada zwierząt w stosunku do obszaru użytków rolnych ma być ograniczana. Mają wreszcie być lepiej uwzględniane życzenia konsumentów i rozwijane rynki lokalne. Pojawiają się również propozycje stopniowej redukcji wsparcia ekonomicznego dla rolników i eksporterów żywności, a także odejścia od limitowania rozmiarów produkcji rolnej.

Projektowane kierunki zmian w rolnictwie dotyczą starej części Unii. Stoją w zasadniczej sprzeczności z tym, co robiono dotąd w Polsce, gdzie odrzucona została drobnotowarowa chłopska produkcja ekstensywna. Zielone światło zapalono dla jej szybkiej intensyfikacji i uprzemysłowienia. W przetwórstwie obrano kierunek na koncentrację i likwidację mniejszej, ale licznej konkurencji. Lokalny rynek rolny i żywnościowy został decyzjami administracyjnymi w poważnej części zniszczony pod pretekstem rzekomego niespełniania niezwykle surowych wymogów sanitarnych w drobnym przetwórstwie i w rolnictwie. Zmiany te nie brały w ogóle pod uwagę następstw społecznych tego rodzaju „restrukturyzacji” rolnictwa i jego otoczenia. Były czymś gorszym nawet od kolektywizacji, która nie pociągała za sobą tak dużej biedy na wsi, z czym mamy do czynienia obecnie.

Zmiany polityki rolnej w ramach przynależności Polski do Unii w kierunku, który uwzględniałby nasze warunki społeczne i gospodarcze – są możliwe i są ku temu formalne prawne podstawy. Polskę, pozostałe państwa Unii oraz Komisję Europejską wiązał bowiem nie tylko traktat akcesyjny. Wszystkich obowiązywał również traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską, który w art. 33 mądrze i logicznie postanawiał, że jej celem jest …optymalne wykorzystanie czynników produkcji, zwłaszcza siły roboczej, zapewnienie w ten sposób odpowiedniego poziomu życia ludności wiejskiej, zwłaszcza przez podniesienie indywidualnego dochodu osób pracujących w rolnictwie. Ten sam, wiążący Polskę art. 33 Traktatu ustanawiającego Wspólnotę Europejską postanawiał, że…kształtowanie zasad ustroju rolnego jest sprawą prawodawstwa krajowego… Chodzi bowiem o… uwzględnienie szczególnego charakteru gospodarki rolnej wynikającego ze struktury społecznej rolnictwa w poszczególnych państwach członkowskich…

Na możliwość pewnych odstępstw od przyjętych ustaleń wskazuje również art. 37 Traktatu akcesyjnego (w przypadku poważnych trudności gospodarczych i zagrożenia poważnym pogorszeniem sytuacji gospodarczej nowego państwa członkowskiego). Trudności są. Mają charakter bardzo poważny Zmiany są więc konieczne, uzasadnione i możliwe. Trzeba wreszcie sięgnąć po zapis traktatu ustanawiającego Wspólnotę Europejską zobowiązujący jej członków do zapewnienia ludności wiejskiej należytych dochodów i przekazujący poszczególnym państwom członkowskim prawo samodzielnego kształtowania ustroju rolnego – przy uwzględnieniu szczególnego charakteru gospodarki rolnej wynikającego ze struktury społecznej rolnictwa. Z prawa tego Polska nie korzystała i nadal nawet nie próbuje korzystać. Zmierzała, jak dotąd, w przeciwnym kierunku. Aby stan ten zmienić, trzeba zrobić wszechstronny i obiektywny, nie tylko ekonomiczny, lecz również społeczny, bilans zysków i strat akcesji do UE.

Odbudowa i rozwój lokalnego rynku rolnego w Polsce zapewne napotka na opór Komisji Europejskiej, bowiem oznaczać będzie zagrożenie konkurencją ze strony zwiększonej w Polsce produkcji żywności, czego sobie nie życzą główni jej producenci w starej części Unii (Niemcy, Francja, Holandia, Dania, W. Brytania, Irlandia). Należy się również liczyć z koniecznością przełamania oporu ze strony koncernów przetwórstwa rolno-spożywczego, które będą niewątpliwe bronić swojej obecnej monopolistycznej pozycji na rynku.

Zapisane w traktacie akcesyjnym limity ograniczające rozmiary produkcji rolnej są zaprzeczeniem gospodarki rynkowej, która jest rzekomo fundamentem Unii. Limity nie służą całej Unii, lecz tylko niektórym jej członkom. Są zazdrośnie strzeżone i obwarowane wysokimi karami. Pozbawione są sensu w sytuacji coraz większych niedoborów żywności na rynkach światowych i znacznego wzrostu jej cen. Szkodliwość i dotkliwość limitów widoczna jest m.in. w Polsce. Są przyczyną drożyzny (m.in. mleka i jego przetworów), dużego spadku spożycia i biedy znacznej części ludności rolniczej, pozbawionej możliwości produkowania na rynek. Pilnie potrzebna jest niezwłoczna rezygnacja z wszelkiego limitowania rozmiarów produkcji rolnej we wszystkich państwach Unii i oparcie całego unijnego rolnictwa wyłącznie na prawach rynku.

Zniesienia limitów nie chcą najwięksi producenci żywności w Europie. Niemieccy rolnicy demonstrują i protestują przeciw rezygnacji z limitowania rozmiarów produkcji mleka. Limity zapewniają im bowiem obecną wysoką produkcję i wysokie dochody. Jest zadziwiające, że za utrzymaniem limitów opowiada się nawet przemysł mleczarski w Polsce, który woli ograniczenia produkcji, umożliwiające decydowanie o cenach skupu i gotowych wyrobów w warunkach, gdy podaż nie nadąża za popytem (mały obrót – duży zysk). Zaniepokojenie zniesieniem limitów to po prostu lęk przed prawami rynku i przed konkurencją, chęć utrzymania obecnego mleczarskiego oligopolu. Limitowanie rozmiarów produkcji rolnej pociąga za sobą wielkie szkody społeczne. Na rynku żywności powinny decydować jakość i ceny, a nie, na ogół nieobiektywne, scentralizowane na kontynentalną skalę biurokratyczne regulacje.

Działające w Polsce koncerny rolno-spożywcze były i będą stanowczo przeciwne odbudowie i rozwojowi lokalnego, całkowicie wolnego rynku rolnego, bo pozbawi je monopolistycznej pozycji i będzie stanowił dla nich skuteczną konkurencję. Przezwyciężanie tych oporów wymaga siły politycznej. Powstaje więc wielka potrzeba wzmocnienia politycznego znaczenia wsi i odegrania przez nią znacznie większej roli w niezbędnych przemianach społecznych i gospodarczych w kraju.

Rozwiązania powinny zmierzać do zniesienia narzuconych przez Komisję Europejską administracyjnych ograniczeń w drobnotowarowej produkcji zwierzęcej, a także do odbudowy sieci małych zakładów przetwarzających mleko i zwierzęta rzeźne na potrzeby lokalne. Samorząd terytorialny powinien przejąć w całości z rąk Brukseli i Warszawy nadzór sanitarno-weterynaryjny oraz pomoc zootechniczną dla sektora drobnej lokalnej produkcji mleka i mięsa.

Brukselscy komisarze są być może w stanie zrozumieć obecną sytuacje na wsi w Polsce i wyjść naprzeciw takim inicjatywom. Jeśli okazałoby się, że tego zrozumienia nie ma, to powstanie konieczność podjęcia stosownych kroków bez oglądania się na Brukselę. Polskie dzieci nie mogą dłużej przymierać głodem!

Krzywdzący system

Konieczna wydaje się rewizja zasad udzielania polskim rolnikom naliczanych od hektara dopłat bezpośrednich ze środków UE. W Polsce korzystają z nich najpełniej i najwięcej gospodarstwa wielkie i duże, m.in. rolnik Henryk Stokłosa (6 299 ha) w 2007 r. – 3,7 mln zł, Top Farms Głubczyce – spółka z kapitałem angielsko-irlandzkim (11,1 tys. ha) – 7,7 mln zł, RSP w Witkowie (11,6 tys. ha) – 7,6 mln zł, Top Farms Wielkopolska, także spółka angielsko-irlandzka (10 tys. ha) – 7,4 mln zł, Przechlewo, spółka duńska (12,4 tys. ha) – 7,3 mln zł, państwowy b.PGR Kietrz (8,2 tys. ha) 7 mln, spółka pracownicza Kobylniki (5,5 tys. ha) – 4,1 mln zł, Agro–Skandawa, własność rodziny Boruchów 3,9 mln zł, gosp. Kętrzyn (5,6 tys. ha) – 3,6 mln zł, państwowy b.PGR Szymankowo (5,5 tys. ha) – 3,3 mln zł.

Na jedną osobę, dla której źródłem utrzymania jest gospodarstwo rolne, przypada w gospodarstwach do 5 ha średnio 0,72 ha, w gospodarstwach od 5 do 15 ha – 2,2 ha, w gospodarstwach od 15 do 50 ha nieco ponad 5 ha, w gospodarstwach o powierzchni ponad 50 ha prawie 38 ha. W gospodarstwach wielkoobszarowych na jedną osobę przypadają setki, a niekiedy nawet tysiące hektarów. To porównanie (oparte na spisie rolnym z 2002 r.) wskazuje, jak krzywdzący dla gospodarstw rodzinnych jest hektarowy system naliczania dopłat bezpośrednich. Ten system, który przypomina dotacje, jakie otrzymywały dawne PGR-y powstał głównie w interesie dużych i wielkich majątków. Dopłaty są całkowicie niezależne od poziomu gospodarowania. Dla dużej części gospodarstw rodzinnych dopłaty mają znaczenie symboliczne. Według pierwotnego projektu małe rodzinne gospodarstwa rolne miały ich w ogóle nie otrzymywać…

Powstają obecnie w Brukseli propozycje całkowitego zniesienia lub zmniejszenia dopłat bezpośrednich w rolnictwie i przekazania zaoszczędzonych środków na inne cele. Polska oczywiście powinna bronić dopłat bezpośrednich, choć ich całkowite zniesienie w całej Unii raczej nie byłoby groźne, bowiem nasze koszty produkcji rolnej są stale jeszcze o wiele niższe niż w Europie Zachodniej, bylibyśmy więc jeszcze bardziej konkurencyjni niż obecnie. W Unii po zniesieniu dopłat ceny rolne poszłyby w górę.

Dopłaty zapewne pozostaną zarówno w Unii, jak i w Polsce. Powinny być jednak u nas możliwie szybko podwyższone do poziomu obowiązującego w starych państwach Unii. Pieniądze na to Unia ma.

Byliśmy świadkami upokarzających sporów wokół wysokości budżetu Unii Europejskiej na lata 2007–2013. Wielka Brytania, korzystająca od lat z wyjątkowego przywileju w postaci znacznego rabatu, czyli obniżenia wpłat do budżetu Unii, zaproponowała dalsze jego zmniejszenie kosztem 10 nowo przyjętych do Unii państw. Na ograniczeniach budżetowych najbardziej ucierpiałaby Polska, jako największe państwo wśród nowych członków Unii. Pod naciskiem przedstawicieli Polski i innych krajów Brytyjczycy nieco ustąpili, ale niestety nie uzyskaliśmy tak dobrego budżetu Unii, jaki proponowały wcześniej Komisja Europejska i Parlament Europejski.

Nie wyciągamy rąk do Unii po jałmużnę. Nie robi nam łaski. Chcemy jedynie uczciwego udziału w korzyściach, jakie rozszerzenie przyniosło starej części Unii. Informacje na ten temat znaleźć można w wydanej w 2005 r. książce autora pt. W potrzasku” poświęconej obecnej trudnej sytuacji wielkiej części mieszkańców wsi. Główne korzyści z integracji – czytamy tam – osiągają państwa starej części Unii Europejskiej. Z raportu zachodniego ekonomisty Alana Buckwella można się dowiedzieć, że wysokość ekonomicznych korzyści dla obecnych państw Unii Europejskiej, wynikających z integracji gospodarki krajów Europy Środkowowschodniej – z n a c z n i e p r z e w y ż s z y przewidziane wydatki budżetowe Unii na ten cel… Dzięki poszerzeniu o nowe państwa dochód narodowy państw Unii w jednym tylko 2006 r. wzrośnie o 0,6 proc., czyli o 70–90 mld euro… Nawet Szwajcarii, która nie jest członkiem Unii, jej poszerzenie przyniesie spore korzyści ekonomiczne i z tego tytułu musi wnosić corocznie swój kilkusetmilionowy wkład do unijnego budżetu.

Czy jednak dopłaty powinny być u nas rozdzielane według dotychczasowych zasad? Nasuwa to wątpliwości. Wskazuje na to opublikowana w 2003 r. prognoza prof. Wojciecha Jóźwiaka, według którego dochody parytetowe lub większe osiągnie w 2006 r. zaledwie ok. 260 tys. gospodarstw. W największych gospodarstwach, w przeliczeniu na jedną osobę zatrudnioną na cały etat dochody będą 3,3-krotnie większe od dochodu z pracy netto w innych działach gospodarki narodowej. Będzie tak w sytuacji, gdyż wielka część indywidualnych gospodarstw rolnych nie ze swojej winy w ogóle nie korzysta z dopłat (bo nie prowadzi żadnej działalności gospodarczej) lub otrzymuje je w bardzo skromnej wysokości, po prostu dlatego, że ma mało hektarów, na podstawie których wylicza się dopłaty.

System obszarowy naliczania dopłat nie jest sprawiedliwy. Największe gospodarstwa uzyskują bardzo wysokie dopłaty niezależnie od tego, jak ich posiadacze (użytkownicy) pracują. Korzyści powinna im przynosić skala produkcji, a nie posiadane hektary, nawet wówczas gdy są źle użytkowane. Są dwie możliwości. Jedna to ograniczenie dopłat, np. tylko do gospodarstw rolnych o powierzchni do 50 ha i ewentualne obniżenie dopłat według degresywnej skali w gospodarstwach powyżej 50 ha, (Konstytucja RP mówi, że podstawą naszego ustroju rolnego jest gospodarstwo rodzinne); druga zaś to nadanie dopłatom charakteru pomocy socjalnej i naliczanie ich nie do hektara, lecz od liczby niemających żadnych innych dochodów członków rodziny zamieszkujących razem z użytkownikiem gospodarstwa rolnego. Możliwe jest połączenie obydwu rozwiązań.

Pauperyzacja wielkiej części ludności rolniczej w Polsce jest efektem rozwiązań narzuconych nam przez Unię Europejską. Państwa starej części Unii odnoszą z przyłączenia nowych państw bardzo poważne korzyści ekonomiczne. Komisja Europejska nie powinna więc sprzeciwiać się skierowaniu części dopłat tam, gdzie są najbardziej potrzebne.

Bez oglądania się na Unię

Finlandia jest państwem, które stoi na straży interesów rodzinnych gospodarstw chłopskich, troszczy się o ich warsztaty pracy i o to, z czego będą żyć. Już w latach osiemdziesiątych ub. wieku zdołano tam skutecznie powstrzymać proces nadmiernej koncentracji w rolnictwie za pomocą ustawy, która zapewniała prawo do subwencji rolnych wyłącznie właścicielom gospodarstw posiadających nie więcej niż 8 krów mlecznych, 30 sztuk bydła mięsnego, 25 świń, 100 kur, 15 tys. brojlerów. Niewielkie przekroczenie tych norm bez utraty prawa do subwencji było możliwe pod warunkiem uzyskania zgody władz rolniczych dystryktu lub nawet Krajowej Rady Rolniczej. Ustawa oddała więc decyzje w tych sprawach samorządom rolniczym. Podobne regulacje formalno-prawne, mające na celu ochronę interesów rodzinnych gospodarstw chłopskich potrzebne są także w Polsce. Konstytucyjny zapis o rodzinnym gospodarstwie jako o podstawie ustroju rolnego w Polsce nie może pozostawać martwą literą prawa bez pokrycia w rzeczywistości.

Podobne regulacje formalno-prawne powinny dotyczyć również dużych przemysłowych ferm zwierząt gospodarskich. Powinny zostać zaostrzone przepisy dotyczące ochrony środowiska przed jego zanieczyszczaniem odchodami zwierząt oraz racjonalnego ich wykorzystania w celach nawozowych. Potrzebny jest zakaz prowadzenia dużych ferm trzody chlewnej, czy drobiu bez własnego zaplecza w postaci gruntów rolnych do produkcji pasz. Fermy opierające w całości produkcję na paszach z zakupu przynoszą szkodę gospodarce narodowej, ponieważ zwiększają rozmiary importu pasz, które mogą być produkowane w kraju na dużych obszarach odłogowanych i ugorowanych gruntów ornych. Zakazy i ograniczenia chowu zwierząt w dużych fermach bez własnego zaplecza paszowego wprowadziła przed laty Holandia, broniąc się przed szybko rosnącym importem zbóż i pasz.

Próby rygorystycznego ustawowego unormowania przepisów regulujących zasady prowadzenia dużych ferm przemysłowych były torpedowane w Senacie RP m.in. przez b. senatora Henryka Stokłosę. Na tym tle nasuwa się sprawa oceny skuteczności nadzoru służb sanitarnych i weterynaryjnych nad produkcją surowców rolnych, w tym w fermach przemysłowych, nad zakładami przemysłu rolno-spożywczego, nad importem i eksportem produktów rolnych oraz żywności. Tylko sporadycznie dowiadujemy się, że ten nadzór jest niedostateczny (afera w starachowickim „Constarze”, masowe zachorowania na włośnicę w wyrobach zakładu przemysłu mięsnego na Pomorzu Zachodnim, zagrożenia ekologiczne w zakładach b. senatora Henryka Stokłosy oraz w innych fermach przemysłowych). Dowiadując się o tym z polskich mediów Rosjanie dostali do ręki argumenty przeciw importowi produktów rolnych i żywności z Polski.

Odpowiedzialność ponosi również Komisja Europejska, która zapewniła sobie prawo decydowania o tym, kto może eksportować z Polski, a kto nie. Zezwolenia daje po uważaniu i po kumotersku. Kilkudziesięciu działającym w Polsce zagranicznym fermom przemysłowym i zakładom przetwórczym zapewniono w traktacie akcesyjnym łagodniejsze wymagania dotyczące poprawy warunków sanitarno-weterynaryjnych – w porównaniu z mniejszymi firmami polskimi.

Służba weterynaryjna wykazała dużą energię i efektywność przy zamykaniu tysięcy małych oraz średnich zakładów mięsnych i mleczarskich, a także przy dyskwalifikowaniu ze względu na warunki sanitarne gospodarstw korzystających z możliwości bezpośredniej lokalnej sprzedaży mleka. Tej energii, stanowczości i efektywności nierzadko brakuje przy nadzorze nad funkcjonowaniem ferm przemysłowych oraz zakładów przemysłu rolno-spożywczego, z mięsnymi na czele. Najwyższa Izba Kontroli powinna przeprowadzić kontrolę funkcjonowania służb sanitarnych i weterynaryjnych na tym odcinku. Jednym z nasuwających się wniosków jest likwidacja wielotorowości nadzoru sanitarnego i weterynaryjnego. Kontrolerów jest wielu, ale efekty ich pracy są słabe. Być może celowe byłoby utworzenie jednego państwowego organu do nadzoru sanitarno-weterynaryjnego nad zdrowotną jakością żywności. Służba weterynaryjna nie powinna być sanitarną policją. Powinna skupić się na leczeniu zwierząt.

Ziemia zagrożona wykupem

„…Ile ziemi, tyle będzie i Ojczyzny. Jeśli ziemia zostanie nam spod nóg wydarta, jeśli przejdzie do naszych wrogów, to my pozostaniemy jako heloci* i nie będziemy mieli nic więcej do roboty, jak spełniać rolę niewolników…”

Wincenty Witos

Bardzo groźne dla rolników na ziemiach zachodnich i północnych są roszczenia o zwrot majątków lub o odszkodowania wysuwane przez niemieckich przesiedleńców. Niezależnie od pozwów składanych przez nich w Trybunale w Strasburgu szczególnie muszą niepokoić przypadki orzeczeń polskich sądów przywracających prawa własności dawnym właścicielom lub ich spadkobiercom. Jak donoszą niektóre media, zdarzają się już przypadki wysuwanych w majestacie prawa żądań pod adresem rodzin polskich opuszczenia nieruchomości zajmowanych przez nie od dziesięcioleci. Niekorzystne dla mieszkańców tych ziem orzeczenie w tej sprawie wydał również Sąd Najwyższy. Sprawa kwalifikuje się do szczegółowego rozpoznania, celem okazania pomocy rodzinom zagrożonym eksmisją. Są to często osoby, które nie potrafią same się bronić i nie mają na to pieniędzy, a jest im przede wszystkim potrzebna pomoc prawna.

Oceny wymaga prawidłowość sądowych orzeczeń o zwrocie majątków w świetle obowiązującego w Polsce prawa i niezwłoczne dokonanie przez samorządy i wojewodów zmian nakazanych przez ustawę z września 2007 r. o ujawnieniu w księgach wieczystych własności nieruchomości Skarbu Państwa

oraz jednostek samorządu terytorialnego, aby pozbawione uzasadnienia pozwy o zwrot majątków wnoszone do polskich sądów nie mogły być uznawane. Stare, nieważne księgi wieczyste muszą być zamknięte i złożone w archiwach.

Komuś bardzo zależy na tym, aby utrudniać przekształcanie prawa wieczystego użytkowania gruntów w prawo własności. Miało to być przekształcenie z urzędu, na mocy ustawy. Ktoś jednak przeforsował przepis, że musi to być przekształcenie na wniosek wieczystego użytkownika. Niby nic, a powstała biurokratyczna bariera.

___________

*Heloci – niewolnicy państwowi w starożytnej Sparcie. Nie wolno ich było zabijać, ani sprzedawać poza granice kraju. Heloci próbowali przy każdej sposobności zrzucić swoje jarzmo. Od III wieku przed Chrystusem nie ma już o nich wzmianki. Przestrzegał przed ich losem Wincenty Witos.

Z kolei trzy samorządy z ziem odzyskanych – w Człuchowie, Lęborku i Gryfinie, a więc z terenów, na których uwłaszczenie użytkowników wieczystych ma szczególnie duże znaczenie, zastosowały inną skuteczną barierę dla uwłaszczenia:

zaskarżyły ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. I wtedy – jak Polska długa i szeroka – organy wielu samorządów wstrzymały podejmowanie decyzji w sprawie składanych wniosków uwłaszczeniowych, choć ustawa nadal obowiązywała. Wójtowie, burmistrze, prezydenci miast, także w stolicy, gdzie prezydentem był wówczas Lech Kaczyński – czekali, jak sparaliżowani na orzeczenie Trybunału, choć ten, po dwóch latach (!) oddalił skargę wymienionych trzech gmin. W międzyczasie zaczęto podnosić opłaty za użytkowanie wieczyste, w Warszawie, w niektórych przypadkach nawet o ponad 1 000 proc!

Po odrzuceniu przez Trybunał Konstytucyjny skargi trzech samorządów niektóre gminy zaczęły wydawać decyzje uwłaszczeniowe, ale inne nadal czekały. I doczekały się nowej, w pośpiechu uchwalonej ustawy, która wprowadziła kolejną, jeszcze bardziej skuteczną barierę antyuwłaszczeniową. W pierwszej ustawie mowa

była o uwłaszczeniu nieodpłatnym; w kolejnej pojawiła się odpłatność – według aktualnych cen rynkowych – z bonifikatami… Osobliwością tej ustawy jest m.in. przepis, że cenę nieruchomości ustala rzeczoznawca powołany przez gminę, ale koszty wyceny musi pokryć użytkownik wieczysty. Ktoś „stanął na głowie”, aby maksymalnie utrudnić przekształcanie prawa wieczystego użytkowania w prawo własności i ostatecznie zniechęcić do tego obywateli. Z wieczystego użytkowania gminy ciągną duże i stałe dochody. Robią wszystko, co mogą, sięgając także do ustawodawców, aby tych profitów nie stracić.

Perturbacje związane z przekształcaniem wieczystego użytkowania w prawo własności są przykładem szkodliwego prawniczego brakoróbstwa i samowoli interpretacyjnej władz administracyjnych. Część użytkowników wieczystych, zgodnie z prawem, została przez niektóre gminy nieodpłatnie uwłaszczona. Inne gminy uznały, że zaskarżona do Trybunału ustawa ich nie obowiązuje i wstrzymywały tak ważny i potrzebny proces powszechnego uwłaszczenia zainteresowanych obywateli na dogodnych warunkach. Nie zapewnia tego obecny stan prawny przepisów uwłaszczeniowych.

Tak więc lata płyną, a uwłaszczenie polskich użytkowników wieczystych znów się wlecze i przewleka. Czas ucieka, a zachodni nabywcy, głównie Niemcy nie próżnują. Znajdują sposoby kupowania polskiej ziemi, poprzez podstawionych obywateli polskich, poprzez wchodzenie w różne niby polskie spółki. Niektóre największe przekręty trafiają do sądów i… są umarzane (w woj. zachodniopomorskim). Setki tysięcy hektarów na ziemiach zachodnich i północnych biorą Niemcy w dzierżawy, (aby je następnie po 7 latach legalnie wykupić). Dlaczego tak się dzieje? Trafną odpowiedź na to pytanie być może dali Przemysław Krzemień i Włodzimierz Achmatowicz w wydanej w 1997 r. książce pod alarmująco brzmiącym tytułem: „Wyprzedaż polskiej ziemi, tragedia narodowa” (Wydawnictwo Maryja), w której autorzy piszą o …proniemieckim lobby w wydawanej w Polsce lewicowo-liberalnej prasie, a także o politykach pozostających na utrzymaniu niemieckich fundacji, partii i instytucji…

Ogromnym zagrożeniem nasilenia przepływu ziemi z rąk polskich w ręce obce jest prawo do jej zakupu przez dzierżawców – po 3 latach na ziemiach dawnych i po 7 latach na ziemiach odzyskanych. To bardzo złe prawo. Kwalifikuje się do niezwłocznego całkowitego uchylenia

Zwolennikiem sprzedaży państwowej ziemi w obce ręce był prezes dawnej Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa Adam Tański (b. minister rolnictwa), który chciał nawet powołać do życia specjalną spółkę pośredniczącą w sprzedaży naszych PGR-ów nabywcom zagranicznym. A. Tański uważał, że jest to konieczne, ponieważ polscy rolnicy nie kwapią się do kupna ziemi od państwa. (Nie kwapili się, czy też po prostu nie mieli tej ziemi za co kupić?). Za liberalizacją rynku ziemi i za udostępnianiem jej cudzoziemcom opowiadały się w Polsce ugrupowania lewicowe i liberalne. Sprzeciwiało się temu przede wszystkim PSL. Za złagodzeniem przepisów dotyczących sprzedaży ziemi w obce ręce opowiadały się m.in. „Trybuna”, „Gazeta Wyborcza”, „Życie Warszawy”, a z tygodników „Wprost”, „Nie” i „Polityka”.

Ze znanych osób za zezwoleniem cudzoziemcom na zakup ziemi w Polsce opowiedzieli się m.in. prof. Zbigniew Brzeziński z USA oraz ks. Józef Tischner. Nie wszyscy niestety rozumieli powody, które sprawiają, że utrzymywanie zakazu sprzedaży gruntów rolnych cudzoziemcom jest u nas nie tylko uzasadnione, ale wręcz konieczne. Tym się wyróżnia Polska, że obce mocarstwa już dwukrotnie próbowały ją wykreślić z mapy Europy, a głównym instrumentem zniewolenia był dla nich zabór naszej ziemi. Nie wolno nam o tym zapominać, tym bardziej że i obecnie obce ręce znów wyciągają się po ziemię, zwłaszcza na zachodzie i północy kraju, którą odzyskaliśmy po 1945 r. Poza historycznymi są i powody praktyczne. Polska wieś jest przeludniona i ziemia powinna służyć przede wszystkim do częściowego przynajmniej rozwiązania tego wielkiego problemu. Nie można też ignorować kwestii ekonomicznych.

Ceny gruntów rolnych w Polsce nadal są od kilku do kilkudziesięciu razy niższe niż w Europie Zachodniej, w tym w Niemczech. W 2005 r. przeciętna cena 1 ha gruntów rolnych wyniosła w starych landach RFN 15 825 euro, w nowych (po b. NRD) – 3 964 euro. W Polsce ceny ziemi rosną, ale stale są jeszcze o wiele niższe niż przeciętnie w RFN.

W niektórych rejonach kraju hektar gruntów rolnych można było do niedawna nabyć za cenę, jaką rolnik zachodnioeuropejski otrzymywał co roku w formie dopłaty bezpośredniej do 1 ha swoich gruntów. Przeciętna cena 1 ha gruntów sprzedanych w 2007 r. przez Agencję Nieruchomości Rolnych w Polsce wyniosła ok. 11 tys. zł; w I kw. 2008 r. – ok. 12 tys. zł.

Polską ziemię w PGR-ach wspomniana Agencja, gdy jej prezesem był A. Tański, sprzedawała za kilkaset tysięcy st. złotych za hektar (50–80 ówczesnych marek). W RFN cena ziemi sięgała wówczas 31,5 tys. marek. Ceny ziemi były więc wtedy w Polsce kilkaset razy niższe niż w RFN!

Różnice w cenach ziemi obecnie są już mniejsze, ale nadal spore. Uwzględniając różnice cen gruntów rolnych w Polsce i w Unii Europejskiej – do polskich uregulowań prawnych – biorąc pod uwagę również przeludnienie naszej wsi – należałoby wprowadzić przepis o prawie bezwzględnego pierwszeństwa rolników polskich przy nabywaniu ziemi oferowanej do sprzedaży. Kwestią do rozważenia jest przekazanie całkowitego nadzoru nad obrotem ziemią w ręce specjalnej organizacji państwowej. Tak jest w Japonii, która ma 3,5 razy mniej gruntów rolnych, a ponad 3 razy więcej ludności niż Polska i żywi się w dużej części sama. Obrót ziemią objęty tam został ścisłą państwową kontrolą. (Agencja Nieruchomości Rolnych takiego nadzoru nie sprawuje).

Procesy tzw. „restrukturyzacji” polskiego rolnictwa, pogarszająca się sytuacja materialna wielu gospodarstw rodzinnych mogą zwiększyć podaż gruntów rolnych wyprzedawanych w celu zaspokojenia podstawowych potrzeb bytowych rodzin chłopskich. B. minister rolnictwa Wojciech Olejniczak nawet nawoływał do tego, aby drobni rolnicy sprzedawali swoją ziemię. Zwiększona jej podaż może oddziaływać na utrzymywanie się niskich cen użytków rolnych. Może też hamować wyrównywanie się cen ziemi w Polsce i w Unii. Wymaga to zdecydowanych kroków zmierzających do ograniczenia możliwości nabywania ziemi w Polsce przez cudzoziemców po „bajecznie” niskich cenach. Służyć temu mogą opłaty wyrównawcze wnoszone przez cudzoziemców nabywających grunty rolne w Polsce. Opłatami takimi powinny być objęte wszystkie zrealizowane transakcje kupna – sprzedaży gruntów rolnych cudzoziemcom.

Opłaty wyrównawcze powinny dotyczyć zarówno obrotu gruntami sprzedawanymi przez państwo, jak i przez osoby prywatne. Dopłaty powinny być corocznie ustalane przez państwo w takiej wysokości, aby niwelowały wielkie różnice cen ziemi w Polsce i w państwach Unii. Tego rodzaju ekonomiczną ochronę użytków rolnych wprowadziła u siebie Szwecja.

Opłaty wyrównawcze obowiązujące przy zakupie ziemi przez cudzoziemców powinny być gromadzone na specjalnym funduszu, przeznaczonym na dogodne kredyty dla polskich rolników nabywających ziemię, na tworzenie nowych lub powiększanie istniejących gospodarstw rolnych. Fundusz mógłby również służyć jako źródło dogodnych kredytów udzielanych polskim rolnikom pragnącym nabyć ziemię lub całe gospodarstwa rolne w Europie Zachodniej, a zwłaszcza w regionach dotkniętych wyludnieniem wsi i brakiem rąk do pracy w rolnictwie. W państwach zachodniej Europy coraz większe kłopoty mają producenci warzyw i owoców (m.in. szparagów i truskawek) z powodu braku rąk do ich zbioru. Rozwiązaniem jest przenoszenie tej produkcji do Polski, zwłaszcza do niewielkich gospodarstw rodzinnych, gdzie rąk do pracy nie brakuje albo przejmowanie gospodarstw w państwach zachodnich przez rolników z Polski.

Ciężka i często źle opłacana praca robotników z Polski na różnych zachodnich plantacjach nie powinna być popierana przez polskie państwo. W warunkach wielkiej biedy i bezrobocia na polskiej wsi nie powinno też być przepisów ułatwiających nabór cudzoziemców do prac sezonowych w polskim rolnictwie i ogrodnictwie.

Komisja Europejska powinna przygotować program rolniczego osadnictwa w regionach, gdzie brakuje rąk do pracy i zapewnić środki na jego realizację. Dla polskich rolników szczególnie dogodnym terenem dla rolniczego osadnictwa mogą się okazać wschodnie landy RFN (tereny b. NRD), gdzie rąk do pracy w rolnictwie brakuje najbardziej, a równocześnie ceny ziemi są znacznie niższe niż w starych landach RFN.

W perspektywie trzeba również brać pod uwagę konieczność przeprowadzenia w Polsce kolejnej reformy rolnej, likwidacji latyfundiów rolnych i nowożytnego obszarnictwa nieznanego już niemal w ogóle w innych krajach Unii Europejskiej. Za parcelacją wielkich majątków przemawia przeludnienie oraz wielka bieda i bezrobocie na wsi. Agencja Nieruchomości Rolnych ma ustawowe prawo pierwokupu wcześniej sprzedanych przez siebie gruntów rolnych. Z tego prawa powinna szeroko korzystać, zwłaszcza w przypadku sprzedaży gruntów w obce ręce.

Ziemia z pierwokupu powinna być przeznaczana na tworzenie nowych i powiększanie istniejących rodzinnych gospodarstw rolnych, powinna też być udostępniana b. pracownikom PGR oraz repatriantom deportowanym w czasie wojny do państw b. ZSRR (Kazachstan), co mogłoby dać materialne podstawy bytu powracającym do ojczyzny rodzinom.

W latach PRL gospodarstwa indywidualne utraciły prawie 4,3 mln hektarów użytków rolnych zabieranych za niewielką zapłatą lub w ogóle bez zapłaty pod budowę miast, zakładów przemysłowych, dróg, przekazywanych PGR-om i spółdzielniom produkcyjnym, a także lasom państwowym pod zalesienia. Chłopską krzywdę należy starać się choć w części naprawić za pomocą ziemi, którą nadal dysponuje państwo.

Priorytet polskich chłopskich gospodarstw rodzinnych w dostępie do ziemi z zasobów państwowych powinien ułatwiać system dogodnych, długoletnich, gwarantowanych przez państwo kredytów. Za priorytetem przemawia przeludnienie wsi, a także pewność, że nabyta ziemia będzie dobrze użytkowana – z korzyścią dla właścicieli i dla społeczeństwa. Nie będzie wymagała pracy najemnej. Ziemia w chłopskich rękach ma większe szanse przetrwania jako ziemia polska. Nowi nabywcy dużych obszarów gruntów rolnych raczej tego nie gwarantują.

Ograniczenia w sprzedaży ziemi cudzoziemcom, objęcie tego rodzaju transakcji kontrolą państwową, opierały się w Polsce do niedawna na prawie ustanowionym w 1920 r., wydanym w kilkanaście miesięcy po wyzwoleniu się z okrutnej niewoli i odzyskaniu niepodległości, wymodlonej przez pokolenia i okupionej wielką ofiarą krwi Polaków. U źródeł tego rygorystycznego prawa legły dramatyczne i bolesne doświadczenia Polski z okresu 123-letniej niewoli. Jednym z głównych elementów brutalnej germanizacji, rusyfikacji i bezwzględnego tępienia wszelkich przejawów walki o wolność stał się zabór polskiej ziemi. Przedrozbiorowa Polska, w 1770 r. posiadała 733,5 tys. km²; w 1939 r. przed najazdem hitlerowskich Niemiec i sowieckiej Rosji prawie o połowę mniej – 389, 7 tys. km²; po II wojnie światowej, w 1946 r. – 311,7 tys. km²

Państwa zaborcze wprowadzały przepisy umożliwiające kolonizację ziem polskich. Taki charakter miała pruska ustawa z 1886 r. powołująca do życia Komisję Osadniczą z ogromnymi funduszami przeznaczonymi na wykup majątków polskich i osadzanie w nich niemieckich kolonistów. W 1894 r. powstało agresywnie antypolskie towarzystwo popierania niemczyzny (Ostmarkenverein, Hakata). W 1904 r. sejm pruski uchwalił ustawę zabraniającą Polakom tworzenia nowych gospodarstw w drodze parcelacji, a nawet wznoszenia przez polskich rolników budynków mieszkalnych. W 1907 r. w kolejnej ustawie pruski sejm upoważnił rząd do przejmowania ziemi polskiej w drodze wywłaszczenia

Także w zaborze rosyjskim zakazano nabywania ziemi przez Polaków w drodze dziedziczenia i sukcesji beztestamentowej. Na polskich właścicieli majątków ziemskich nakładano specjalne wysokie podatki, prowadzono rusyfikację za pomocą rosyjskiej kolonizacji. Uczestników powstań narodowych skazywano na syberyjską katorgę, a posiadane przez nich majątki konfiskowano.

Po napaści na Polskę we wrześniu 1939 r. hitlerowskie Niemcy i sowiecka Rosja podzieliły się zdobyczą po połowie. Niemcy pokaźną jej część (92,2 tys. km²) przyłączyły do III Rzeszy. Do Niemiec wcielono wówczas Śląsk, Wielkopolskę, Pomorze, a nawet część Mazowsza. Tereny te zamieszkiwało ponad 10.5 mln osób, wśród których było 9,2 mln Polaków (Niemców – 622 tys., Żydów – 550 tys.). Polscy mieszkańcy tych terenów zostali totalnie wywłaszczeni z posiadanej ziemi, nieruchomości, majątku ruchomego, a nawet osobistego. Okupant wyznaczył im los niewolniczej siły roboczej, pokaźną część (ok. 2,5 mln) wysiedlił do okupowanego przez siebie minipaństewka nazwanego Generalną Gubernią. Wielką liczbę wysiedlanych Polaków, skierowano na roboty przymusowe lub osadzono w obozach masowej zagłady.

Totalne wywłaszczenia z ziemi i nieruchomości dotknęły także ludność polską w sowieckiej strefie okupacyjnej, gdzie mieszkało ok. 5,3 mln Polaków. Byli tam najliczniejszą grupą narodowościową. Na zabranej im ziemi zakładano sowchozy i kołchozy. Znaczna część tej ludności została po 1945 r. przesiedlona na teren zachodnich części Śląska, Wielkopolski, Pomorza i Mazowsza (Warmia i Mazury), przekazane Polsce na podstawie poczdamskich postanowień zwycięskich wielkich mocarstw, jako rekompensata za utracone prowincje na Wschodzie. Ziemie zachodnie i północne (ok. 114 tys. km²) zamieszkiwała przed II wojną światową 1,5-milionowa ludność rdzennie polska. Dzisiaj żyje tam ok. 10 mln Polaków. Większość z nich urodziła się na ziemiach odzyskanych po 1945 r.

Nie można wykluczyć, że za naciskami Komisji Europejskiej na liberalizację przepisów dotyczących sprzedaży cudzoziemcom ziemi w Polsce – kryły się pragnienia Niemców do powrotu na terytoria utracone przez nich na Wschodzie po II wojnie światowej. Drogą do tego może być wykup gruntów rolnych w Polsce po niezwykle niskich cenach.

Swojej ziemi bronią nie tylko Polacy, bo nie jest prawdą, że na zachodzie Europy obrót ziemią rolniczą nie napotyka na żadne ograniczenia. Traktat rzymski zapewnił każdemu z państw EWG pełną samodzielność w udostępnianiu lub nieudostępnianiu ziemi obcokrajowcom. Zasadę tę utrzymały też niektóre kraje na nowym etapie integracji w wyniku traktatu z Maastricht (m.in. Francja i Dania). W Niemczech zakazów nie ma, ale decydują gminy, które z reguły się nie godzą. Wytykanie Polakom, że chcą, aby Polska była ich własnością, jest albo naiwnością, albo zwykłą bezczelnością , za którą kryją się podejrzane intencje.

Należy popierać wszystko, co prowadzi do kształtowania dobrosąsiedzkich, a nawet przyjaznych stosunków z Niemcami we wspólnej rodzinie narodów europejskich, choć dla Polaków nie jest to łatwe, bo nie można wykreślić z narodowej pamięci krzywd i zbrodni niemieckich wyrządzonych nam w czasie zaborów i w okresie II wojny światowej. Nie jest łatwo wybaczyć. Nie jest też łatwo uwierzyć w szczerość intencji po niemieckiej stronie, tym bardziej, że nieustannie dochodzą stamtąd kierowane pod naszym adresem żądania i roszczenia.

Odbudowa i rozwój spółdzielczości

Szansą rolników jest odbudowa i rozwój spółdzielczości, która wskutek wrogiego stosunku do niej i błędów w przemianach przeprowadzanych po 1989 r. została w Polsce bardzo osłabiona. Jej udział w skupie produktów rolnych i ogrodniczych, a także w zaopatrzeniu rolnictwa w środki produkcji i artykuły codziennej potrzeby zmniejszył się czterokrotnie. Miejsce spółdzielczości w dużej części zajęli agenci prowadzący skup dla przetwórstwa oraz pośrednicy i kupcy prywatni. Zamiast naprawiać wady spółdzielczości odziedziczonej po PRL – obrano kierunek na ograniczenie jej wpływów. Sprzyjało temu załamanie rynku rolnego w pierwszych latach „transformacji” i nieprzychylna polityka finansowa państwa (bardzo wysokie oprocentowanie kredytów). Niekorzystna okazała się także likwidacja związków spółdzielczych i przekazanie w ręce prywatne hurtowni, które te związki prowadziły.

Rolnicy i ogrodnicy utracili też większość spółdzielczych zakładów przetwórczych. W obce ręce przeszło szereg najlepszych, najnowocześniejszych zakładów mleczarskich. Wielkie straty poniosła spółdzielczość ogrodnicza, w tym oddano w obce ręce potężny spółdzielczy wielozakładowy kombinat przetwórstwa owocowo-warzywnego, jakim był Hortex. Są to niepowetowane straty i szkody widoczne niemal corocznie na rynku produktów ogrodniczych, które drobnym producentom często trudno sprzedać po opłacalnych cenach.

Komisja Europejska odnosi się raczej niechętnie do rozwoju spółdzielczości wiejskiej w Polsce, choć w wielu krajach Europy Zachodniej odgrywa ona w rolnictwie rolę dominującą. Komisja, jak wynika z publicznych wypowiedzi niektórych jej przedstawicieli, nie popiera rozwoju spółdzielczości wśród drobnych rolników w Polsce, gdyż kolidowałoby to z programem „restrukturyzacji”, tzn. likwidacji agrarnego rozdrobnienia. Likwidację spółdzielczości i przekształcenie istniejących jeszcze spółdzielni w spółki zapowiedziały w swojej umowie koalicyjnej Akcja Wyborcza „Solidarność” i Unia Wolności. Również Prawo i Sprawiedliwość nie dostrzegało konieczności odbudowy i rozwoju spółdzielczości. W programie tego ugrupowania nie można doszukać się niczego o spółdzielczości. Jeszcze gorszy stosunek do niej ma Platforma Obywatelska.

PSL, doceniając rolę, jaką ma do spełnienia spółdzielczość w kraju, w tym na wsi …stoi na stanowisku równoprawności historycznie ukształtowanych rodzajów własności: prywatnej (w tym spółdzielczej), państwowej i komunalnej. Wszystkie rodzaje własności, w tym również prywatna, służyć powinny dobru społecznemu… (VII Kongres PSL, 24–25 marca 2000 r.).

Przeciwnicy spółdzielczości bronią w gruncie rzeczy interesów pośredników i lichwiarzy wyzyskujących wieś, czemu w okresie międzywojennym coraz bardziej skutecznie przeciwstawiała się wiejska i rolnicza spółdzielczość. Rolnicze kasy oszczędnościowo-pożyczkowe i wiejskie banki spółdzielcze były wówczas silnym orężem walki z lichwą, którą i dzisiaj uprawiają niektóre duże banki. Spółdzielczość ma więc w Polsce wspaniałe tradycje i ogromny dorobek sięgający zaborów, a przede wszystkim lat międzywojennych. Zwłaszcza w obecnej sytuacji kraju, w szczególności na wsi – spółdzielczość może stać się jednym z głównych sposobów przetrwania rodzin chłopskich posiadających niewielkie gospodarstwa rolne. W pojedynkę rodziny te nie mają szans na wydźwignięcie się z biedy.

Rozwój spółdzielczości powinien dotyczyć nie tylko zaopatrzenia i zbytu, lecz także przetwórstwa, handlu, a nawet spółdzielczych form organizowania produkcji rolnej, co znajduje zastosowanie m.in. w krajach skandynawskich, w Niemczech, we Francji, także w USA i Japonii. Bardzo potrzebny jest także rozwój spółdzielczości pracy oraz spółdzielczości inwalidów, które mogą się okazać skutecznymi formami walki z bezrobociem zarówno w mieście, jak i na wsi. Pomyślny rozwój spółdzielczości wymaga odbudowy krajowych związków poszczególnych branż spółdzielczych, spółdzielczych central handlowych, hurtowni oraz dogodnej pomocy kredytowej ze strony banków. Należy zastanowić się, czy nie byłoby korzystne powoływanie do życia na wsi małych wiejskich kas oszczędnościowo-pożyczkowych, udzielających niewielkich kredytów na warunkach dostosowanych do potrzeb i możliwości małych gospodarstw.

Polak nie świnia, wszystko zje…

Konflikt Polski z Rosją wokół eksportu mięsa, przetworów oraz produktów roślinnych został niepotrzebnie wyolbrzymiony i włączony do stosunków Rosja–UE. Sprawę łatwiej byłoby rozwiązać drogą rozmów dwustronnych. Poza tym Rosjanie mają sporo racji, kwestionując przede wszystkim dokumentację związaną z tym eksportem. Mają również podstawy do kwestionowania jakości naszego mięsa i jego przetworów, czytając w naszych gazetach informacje o zatruciach pokarmowych w Polsce, a także m.in. o karygodnych praktykach jednego z największych producentów wyrobów mięsnych w Polsce amerykańskiej firmy Smithfield w Starachowicach.

Jesteśmy w Unii Europejskiej, gdzie co rusz odnotowuje się różne afery żywnościowe dotyczące chemicznych zanieczyszczeń produktów zwierzęcych oraz pojawianie się masowych chorób zwierząt i jest to nie tylko choroba „szalonych krów”. W Niemczech była niedawno wielka afera związana z wprowadzaniem do obrotu mięsa nieświeżego, nienadającego się już dla ludzi. Działające w Polsce zakłady mięsne nie tylko eksportują, ale również importują pokaźne ilości mięsa, głównie wieprzowiny (w 2005 r. – 205,4 tys. ton, w 2006 r. ok. 180 tys. ton, w 2007 r. 173 tys. ton). Jest to głównie wieprzowina mrożona w blokach służąca do wyrobu kiełbas. Dlaczego się ją sprowadza do Polski, gdzie mięsa wieprzowego na ogół jest i może być pod dostatkiem? Jaka jest jakość mięsa z importu? Dlaczego się on opłaca? Na te pytania warto by znać prawdziwą odpowiedź.

Wymagania jakościowe dotyczące żywności były w Polsce surowsze niż w krajach zachodnich, co ograniczało dostęp żywności zagranicznej na rynek polski. Pod naciskiem eksporterów zachodnich i Komisji Europejskiej wymagania te zostały złagodzone. Także krajowy przemysł przetwórczy nie zawsze chętnie dostosowuje się do utrudniających mu życie wysokich norm jakości. Dużą pozytywną rolę w ich wprowadzaniu odegrał Państwowy Instytut Higieny, aczkolwiek w latach PRL nie wszystkie jego wnioski były uwzględniane. Mało kto wie, że Instytut sprzeciwiał się stosowaniu saletry jako dodatku przy produkcji serów dojrzewających z mleka niskiej jakości, co może prowadzić do powstawania w serach nitrozamin, upośledzających układ krwionośny u dzieci, a nawet rakotwórczych. Eksperci instytutu wnioskowali; decydowały ówczesne władze państwowe. Nie zawsze zgodnie z interesem społecznym.

Wymagania dotyczące jakości zdrowotnej żywności powinny być w Polsce bardzo surowe, powinny być przez producentów bezwzględnie przestrzegane, a ich stosowanie stanowczo egzekwowane przez powołane do tego służby państwowe. Chodzi oczywiście nie tylko o żywność kierowaną na rynki zagraniczne, ale w równej mierze na rynek krajowy.

Wciąganie Komisji Europejskiej do mięsnego sporu Polska–Rosja o tyle nie miało sensu, że zachodnim eksporterom rosyjskie embargo wobec Polski było na rękę. Komisarz rolnej w Brukseli, powiązanej z duńskim przemysłem mięsnym, wcale nie zależy, żeby Polska eksportowała do Rosji. W okresie, gdy Polska do Rosji nie eksportowała – nasze miejsce zajęli eksporterzy zachodni. Wobec niektórych z nich Rosja też kwestionuje jakość produktów mięsnych. Wrócić na ten rynek nie jest łatwo. Drogę może mu torować wysoka jakość.

Polski eksport mięsny do Rosji będzie coraz trudniejszy. Firmy zagraniczne organizują tam ogromne fermy świń i można się spodziewać, że Rosja wkrótce nie tylko przestanie importować mięso, ale stanie się jego eksporterem. Na wschodnie rynki musimy jednak spoglądać ze szczególna starannością. Dotyczy to nie tylko Rosji, lecz także Litwy, Białorusi, Łotwy, Mołdawii. Kierujemy tam znaczną część naszego eksportu rolnego. Możemy podbijać te i inne rynki, w tym także rosyjski przede wszystkim bardzo dobrą jakością naszych produktów oraz wyrobów i o to Polska powinna szczególnie dbać, aby importerzy zabiegali o zakupy u nas, jak to było w II RP, a nie odwrotnie. Tej dobrej jakości nie zapewniają duże zagraniczne firmy, gdyż nastawione są nie tyle na dobrą jakość, lecz przede wszystkim na maksymalne zyski.

Produkcja metodami przemysłowymi nie zawsze gwarantuje dobrą jakość żywności. Nie sprzyja jej także zadziwiający liberalizm służb sanitarnych i weterynaryjnych. Dlaczego nie zamyka się zakładów i nie odbiera im uprawnień eksportowych w przypadkach rażącego lekceważenia obowiązku troski o jakość?

Szanse eksportowe miałyby prawdopodobnie niewielkie zakłady lokalne opierające się na dostawach żywca z mniejszych gospodarstw indywidualnych, które mogą zapewnić znacznie lepszą jakość surowca rzeźnego wskutek przewagi tradycyjnych metod żywienia zwierząt. W Niemczech żywieniowcy namawiają konsumentów do nabywania mięsa i jego przetworów u drobnych rzeźników. Niestety u nas zostali oni wytępieni. W chłopskich gospodarstwach zrodziła się w Polsce międzywojennej międzynarodowa sława najlepszej na świecie polskiej szynki i innych wyrobów mięsnych. Organizacja nadzorująca ten eksport (Polski Związek Eksporterów Bekonu i Artykułów Zwierzęcych) była bardzo aktywna, skuteczna i wymagająca. Licencje na eksport dostać było trudno, a stracić łatwo.

Każde państwo ma nie tylko prawo, ale i obowiązek surowej kontroli jakości żywności produkowanej w kraju i sprowadzanej z zagranicy. Chodzi przede wszystkim o zdrowie konsumentów, a także o zabezpieczenie się przed zawleczeniem niebezpiecznych chorób. Kontrole graniczne wwożonej żywności, produktów rolnych, zwierząt rzeźnych i hodowlanych, a także owoców południowych nie powinny więc nikogo dziwić. Dziwić musi brak skutecznej granicznej kontroli takich produktów.

Gospodarka żywnościowa stale ma do czynienia z żywnością złej jakości. Należy do niej m.in. niesprzedany drób, mięso drobiowe, czy inne gatunki surowego mięsa wycofywane ze sklepów, których już sam wygląd wskazuje, że są to produkty nieświeże – towar, którego wymagający konsument nie kupi, a jeśli w jakimś sklepie kupi, to więcej do niego nie przyjdzie. Mięso cierpi na jakości również przy zbyt długim przechowywaniu go w chłodniach. Szybszemu lub wolniejszemu pogorszeniu jakości ulegają również przetwory mięsne.

Także hurtownie owoców południowych i warzyw mają problemy z towarem składowanym przez dłuższy czas w obniżonej temperaturze w specjalnych przechowalniach. Wiadomo, jak długo bez ryzyka można przechowywać takie owoce, czy pomidory bez obawy zepsucia i wiadomo, kiedy trzeba z nimi szybko z przechowalni „uciekać”, bo w niedługim czasie zaczną gnić i pleśnieć, choć mają wygląd jeszcze zupełnie zdrowych. Jest to towar, który przed laty musiał być oddawany do zniszczenia i jego właściciel musiał za to jeszcze płacić. Rocznie niszczono kiedyś w Europie Zachodniej nawet do 800 tys. ton owoców cytrusowych.

Wiele wskazuje na to, że niepełnowartościowe, nieświeże, a nawet częściowo już nadpsute produkty z importu zalewają dziś Polskę, a być może również naszych sąsiadów. Nieświeżym towarem z upodobaniem częstują nas supermarkety. Czasem są tak bezczelne, że nawet go nie przebierają, zmuszając kupujących do oglądania każdego np. owocu z osobna, aby nie zapłacić i nie przynieść do domu zakupu nienadającego się już w ogóle do spożycia. Lekceważą nas. Myślą zapewne, że głupi Polak byle co zje i jeszcze za to dobrze zapłaci… Mamy najwyższe w Europie wskaźniki zachorowań na nowotwory. Jakie są przyczyny?

Na handlu żywnością złej jakości najwięcej się zarabia. Towar kupuje się tanio, bo hurtownik chce go się pozbyć za każdą cenę, aby nie stracić i nie ponosić kosztów niszczenia produktów, gdy niesprzedane ulegną zepsuciu. W handlu detalicznym „żywnościowe buble” udają towar dobrej jakości i próbuje się je sprzedać z jak największym zyskiem. Kontrolerów jakości żywności u nas nie brakuje, ale brakuje skutecznych kontroli. Potrzebne są surowe kary pieniężne, a nawet odbieranie nieuczciwym firmom uprawnień do handlu w Polsce.

Na władzach państwowych spoczywa odpowiedzialność za nadzór sanitarny nad rynkiem żywności i troska o to, aby Polska nie była „żywnościowym śmietnikiem” zachodniej Europy. Stan granicznej kontroli sanitarnej żywności wwożonej do Polski, o czym świadczą wyniki kontroli przeprowadzanych swojego czasu przez NIK, pozostawiał bardzo dużo do życzenia jeszcze wtedy, gdy granice między państwami Unii istniały. Wygląda na to, że obecnie, po otwarciu tych granic jakości sprowadzanej do Polski żywności nie kontroluje już nikt.

Być może błędem jest powierzanie nadzoru nad przestrzeganiem tych wymogów służbie weterynaryjnej. Za jakość zdrowotną żywności powinna odpowiadać przede wszystkim służba zdrowia. Ma w tej dziedzinie duży dorobek i doświadczenie, którego brakuje weterynarzom. Klub Parlamentarny PSL po aferze w starachowickim Constarze, gdzie „odświeżano” przeterminowane wyroby mięsne, zapowiedział powołanie do życia zespołu ds. bezpieczeństwa żywności i wprowadzenie ustawowego zakazu produkcji żywności z odpadów. Co się stało z tym wnioskiem? Może teraz należałoby do tej sprawy wrócić? Konieczne wydają się również surowe sankcje finansowe i zamykanie zakładów produkujących żywność z odpadów. Niezbędne jest wprowadzenie bezwzględnego surowego zakazu importu przeterminowanej żywności.

Niezależnie od służby weterynaryjnej, stacji sanitarno-epidemiologicznych – nadzór nad jakością zdrowotną żywności sprawuje również Państwowa Inspekcja Handlowa. Także przemysł mięsny ma, a przynajmniej powinien mieć, własne służby troszczące się o to, aby technologia produkcji gwarantowała dobrą, niezawodną pod względem zdrowotnym jakość wytwarzanych wyrobów. Mimo takiej wielostronności nadzoru i związanych z tym zapewne sporych kosztów jego skuteczność nie zawsze jest zadowalająca. Może efekty byłyby lepsze, gdyby ten nadzór powierzyć jednej instytucji.

W USA nadzór nad jakością żywności i lekarstw sprawowało nie zawsze skutecznie kilka służb państwowych i stanowych, dopuszczających na rynek niekiedy złe produkty żywnościowe i leki za łapówki. Sytuacja poprawiła się po utworzeniu przy federalnym departamencie zdrowia odrębnego urzędu państwowego ds. żywności i leków – FDA (Food and Drug Administration). Urząd ten uzyskał od Kongresu USA prawo przeprowadzania inspekcji i badań, decydowania o dopuszczaniu na rynek i oceny standardów bezpieczeństwa – żywności, substancji dodawanych do żywności, leków, produktów chemicznych, kosmetyków, artykułów gospodarstwa domowego oraz sprzętu medycznego. FDA kontroluje również reklamę produktów i wyrobów, których jakość nadzoruje. W uzasadnionych przypadkach nakłada kary, niekiedy bardzo wysokie. W roku 2004 – budżet FDA wyniósł 1,4 mld USD.

*   *   *

W 1995 r. amerykański miliarder i polityk James Goldsmith ( cytowany na str. 22 tego opracowania) pytany o polską wieś, którą cechuje duża liczba ludzi utrzymujących się z rolnictwa, dał nam bardzo ważną radę, mówiąc: musicie chronić swoje rolnictwo (oparte na rodzinie), bo jeśli nie Polska zginie. Niestety polityka społeczno-gospodarcza minionych kilkunastu lat i jej rzeczywiste, a nie propagandowe skutki, dowodzą, że trafna i dalekowzroczna przestroga życzliwego Polsce amerykańskiego polityka została zlekceważona, a przemiany w polskim rolnictwie potoczyły się w kierunku groźnym nie tylko dla chłopów, ale w ogóle dla Polski. Jakichkolwiek przychylnych perspektyw pozbawiona została najbiedniejsza i najliczniejsza część mieszkańców wsi.

Nasuwa się kilka pytań.

Co jeszcze można w rolnictwie i dla rolnictwa zrobić w interesie żyjących na wsi ludzi, jak przywrócić im wiarę w to, że są wolnymi i pełnoprawnymi obywatelami swojego państwa, posiadającymi pełną swobodę prowadzenia rolniczej działalności gospodarczej i zaspokajania tą drogą podstawowych potrzeb swoich rodzin?

Czy są jeszcze szanse, aby ratować Polskę, chroniąc rodzinne rolnictwo – co nam radził J. Goldsmith, przestrzegając, że inaczej Polska zginie?

Kto się ma tym wszystkim zająć? Czy są siły polityczne zdolne skutecznie stawić czoła trudnemu i wielkiemu zadaniu, jakim powinno być radykalne, zasadnicze uzdrowienie sytuacji w rolnictwie – zgodnie z potrzebami żyjących tam ludzi i wszystkich obywateli Polski?

Czy polscy chłopi, wszyscy właściciele chłopskich rodzinnych gospodarstw rolnych mogą nadal liczyć na polityczne wsparcie i polityczną opiekę ze strony Polskiego Stronnictwa Ludowego, na skuteczne działania zmierzające do pełnej realizacji uchwał Kongresów tego Stronnictwa oraz publicznych deklaracji jego przywódców, na konsekwentne wcielanie w życie wpisanego do Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej na wniosek PSL art. 23, że „Podstawą ustroju rolnego państwa jest gospodarstwo rodzinne”?

Wielką szansą mieszkańców wsi i wszystkich Polaków jest demokracja. Niestety nie wszyscy chcą i potrafią robić z niej dobry użytek. Nie głosują, a jeśli głosują, to niejednokrotnie popełniają błędy. Kłócą się i walczą ze sobą zamiast łączyć siły, zapominając, że dobre skutki i tak bardzo potrzebne zmiany może przynieść tylko potęga wiejskiej i narodowej jedności. Polska wieś jest niestety bardzo słabo zorganizowana, a w dodatku podzielona. Dysponuje potężnym politycznym potencjałem i może sama skutecznie się bronić i walczyć o należne jej prawa.

Treść

Położenie wsi – sprawą ogólnonarodową

Miało być lepiej…

Zupełnie inny ustrój rolny

Pogarda i niechęć

Miliony ludzi zbędnych

Zdrowe rolnictwo – zdrowy naród

Praca jedyną szansą

Tama dla wzrostu cen

Renegocjacja traktatu z UE

Krzywdzący system

Bez oglądania się na Unię

Ziemia zagrożona wykupem

Odbudowa i rozwój spółdzielczości

Polak nie świnia, wszystko zje…

 

dr Ludwik Staszyński – ekonomista i publicysta, ur. w 1923 r. w rodzinie nauczycielskiej. Przed 1939 r. uczył się w Gimnazjum Ziemi Kujawskiej we Włocławku. W latach okupacji – robotnik, praktykant rolny, kontynuował naukę m.in. w szkole rolniczej prof. Jana Rostafińskiego w Warszawie, która stanowiła niejawną formę studiów rolniczych. Uczestnik ruchu oporu w Armii Krajowej. W okresie Powstania Warszawskiego 1944 r. walczył w oddziałach partyzanckich AK na przedpolach stolicy.

Absolwent Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, doktor nauk rolniczych. Autor licznych publikacji na tematy związane z rolnictwem i gospodarką żywnościową na łamach prasy wiejskiej, rolniczej i ekonomicznej. W latach 1972–1981 był doradcą wiceprezesów Rady Ministrów – Zdzisława Tomala, Longina Cegielskiego i Mieczysława Jagielskiego, a następnie – kierownikiem działu rolnego „Rzeczpospolitej”. Jest autorem i tłumaczem szeregu publikacji książkowych z zakresu wsi i rolnictwa. Opublikował też szereg artykułów dotyczących okupacji hitlerowskiej i II wojny światowej. Wydał zbiór wspomnień z robót przymusowych na terenie III Rzeszy, a także opracowanie na temat strat Polski i odszkodowań wojennych od Niemiec.

Dr Ludwik Staszyński

Autor jest zwyczajnym i honorowym członkiem Stowarzyszenia Klub Inteligencji Polskiej, byłym żołnierzem Armii Krajowej, naukowcem, dziennikarzem, ekspertem, doradcą rządowym. Jego wieloletnie doświadczenie, dociekliwość, gromadzona wiedza i interdyscyplinarne umiejętności złożyły się na tą niezwykła publikację.

Comments

  1. prostopopolsku1 says:

    Chucpa. Trudno uniknąć k…icy

    kiedy mowa o „transformacji ustrojowej”. To jest znakomicie zorganizowana przez naszych odwiecznych gości chucpa. Stwierdzenie, że „winę za skutki transformacji ponoszą sami Polacy, w wyniku swojej, naiwności, braku roztropności, współpracy, solidarności narodowej i samodzielnego myślenia oraz zwykłej głupoty, chciwości, antyobywatelskiej i antypaństwowej postawy ” nie jest żadną przesadą, z przykrością muszę ten stan potwierdzić. Głupota zdaje się być najważniejszą cechą wielu Polaków, jakże cierpią przy tym ci, którzy zdają sobie sprawę, jakie to ma konsekwencje dla całego narodu, że durnie i kanalie otrzymali ogóle prawo wyborcze, wsparte na dodatek przez system okupacyjnych gadzinówek, które dzień w dzień robią tym Polakom o nieco słabym własnym rozumie wodę z mózgu.

    „III RP nie stała się kontynuacją II RP”, mam wrażenie, że jednak, są niebywałe podobieństwa pomiędzy II. i III. . Bezspornie RP 2,5 (PRL) odbiega wyraźnie od tradycji zarówno II jak i III, n.p. przez dokonanie powszechnej alfabetyzacji, udział analfabetów spadł praktycznie do 0, dziś szacuje CIA (patrz Fact Book. Literacy 99,8%) ich na 0,2 % w III., cel III. jest osiągnąć 1%, por. RFN, Francja, USA.

    Uderzające są różnice pomiędzy RP 2,5 i III: w zakresie kultury, o ile TVP przed był nierzadko
    źródłem wydarzeń kulturalnych, n.p. Teatr telewizji, po stała się TVP, o innych to nawet nie wspominam, źródłem po prostu chamstwa i kultury rynsztoka.

    „Wadliwe prawo wyborcze przynosi fatalne skutki. Należy do nich niska frekwencja. … W większości są to wyborcy, którzy nie bez podstaw nie wierzą, że głosując można coś na lepsze w Polsce zmienić. ” Oznaczałoby to, że nie samo prawo wyborcze, tylko panujący system jest przyczyną, gdyż „nie wierzą, że głosując można coś na lepsze w Polsce zmienić”

    „Niemal tak samo jak w PRL-u także i po przemianach ustrojowych ogromną większością rządzi w Polsce niewielka mniejszość ”, tak jest istotnie, dodajmy, ta mniej rozgarnięta mniejszość, jeśli uwzględnić wyniki wyborów, nawet przy założeniu, że nie są sfałszowane. Przy czym w krajach Zachodu jest dokładnie odwrotnie, ludność jest tam jak widać nieco opóźniona w rozwoju, Polacy zdają się lepiej pojmować ten rabunkowy system tzw. demokracji zachodniej.

    „tajnych współpracowników PRL-owskich służb specjalnych”, nie ma sensu przywoływać tu PRL, bowiem te kadry byłyby i są gotowe współpracować z każdą władzą, okupacyjną włącznie, przy czym III. RP niewiele się w skutkach od okupanta różni.

    „pojawiające się w Europejskim Parlamencie opinie postulujące odbiurokratyzowanie Komisji brukselskiej ”, chodzi o tzw. ”Europejski Parlament”, który naturalnie żadnym parlamentem nie jest.

    „Oczekiwana poprawa efektywności gospodarowania, która stanowi główny cel otwarcia gospodarki na kapitał zagraniczny – nie znalazła potwierdzenia w analizach statystycznych GUS.” Nie jest to zaskoczeniem, bowiem jak dotąd nigdzie jeszcze nie wykazała poprawienia efektywności w obiektach gospodarczych większej skali. Gdzie rejestrowano wyższe wskaźniki gospodarcze w jednostkach prywatnych, było to związane z większą efektywnością lobbyzmu (forma eksploatacji zasobów społecznych) i innymi przestępczymi metodami gospodarowania, które to efekty były rezultatem przerzucenia kosztów na społeczeństwo.

    ”Ziemia zagrożona wykupem” !!!!!,

    to jest szczególnie ważny aspekt obecnego rozkładu (jeśli nie rozbioru) Polski, przez zainstalowaną Polakom wrogą administrację kraju.

    Lekcja z Ukrainy

    czy jak niektórzy już piszą przewidując przyszłość krainy U :

    1. przez pauperyzację (ludności wsi, co autor relacjonuje) pozbawić mieszkańców ziemi uprawnej, Kissingerowi przypisano stwierdzenie: „Kto kontroluje żywność, kontroluje życie (ludzkość)”.

    2. pozbawić kraju organizacji państwa, co w tej krainie osiągnęli oligarchowie dość szybko, i doprowadzić do jego likwidacji, co być może jest scenariuszem nie tylko dla Ukrainy.

    Warto zwrócić uwagę na to, że nawet tzw. RFN jest właściwie krajem okupowanym, gdzie V. kolumna siedzi w rządzie tego kraju, jak to ostatnio zademonstrowała kanclerka tego kraju, wzywając migrantów do dokonania inwazji na RFN.

    Tekst wypadł nieco przydługi, ale waga tematu zmusiła mnie do poruszenia niektórych palących spraw.

Wypowiedz się