Dzieci i wnuki zdrajców Rzeczypospolitej: zło dobrem, a dobro złem nazywaj

Syjonizm 9
Karać za udział w komunizmie dziś, po dziesięcioleciach, to przejaw obłąkanej nienawiści. Wszyscy się przyzwyczaili do „polityki historycznej”, według której Polska Rzeczpospolita Ludowa była państwem wrogim Polsce i w zasadzie nielegalnym.

Ci, którzy ją wznosili z powojennego chaosu, z nicości niemal, bronili jej lub pełnili role kierownicze, byli przestępcami. Nie można było ich wszystkich ukarać, ponieważ ich liczba szła w miliony. „Winowajcy” w swojej większości biernie przysłuchiwali się temu, co uważali za pustą gadaninę pyszałkowatych zwycięzców wyborów 1989 r.

Głosy ostrzeżenia, że ta rzekomo pusta gadanina wyraża głębokie przekonanie „solidaruchów” i będzie miała następstwa realne w formie masowego karania „winnych”, były puszczane mimo uszu. Uważano, że postawienie przed sądem generałów pod zarzutami kryminalnymi zaspokoi „głód sprawiedliwości” obozu solidarnościowego, i nie widziało się wyraźnych objawów oburzenia z powodu tych procesów.

Pierwszy zauważony przeze mnie akt masowego karania za winę służenia Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej polegał na zmniejszeniu emerytur funkcjonariuszom Służby Bezpieczeństwa, wliczając do tej kategorii pracowników technicznych, jak sprzątaczki, sekretarki, kierowcy itp. Ten ukaz spotkał się z prawie jednomyślnym poparciem mediów i dziennikarskich autorytetów. Widziano tu wyraźnie stronę moralną — emeryci SB byli niesprawiedliwie uprzywilejowani — i nie myślano o stronie prawnej. Ogół oczywiście przychylił się do strony moralnej. Że złamanie prawa emerytalnego nie może pozostać jednorazowe i że będzie miało charakter normatywnego precedensu, to nikomu nie zaprzątało uwagi. A jeżeli komuś, to tym, co planowali następne takie wyroki.

Obecne rozszerzenie kary na wszystkie osoby, które choćby przez jeden dzień pracowały w dowolnym charakterze w strukturach obrony państwa PRL, jest poza swoją bezpośrednią, dosłowną treścią także legislacyjnym, że tak się wyrażę, stwierdzeniem, że Polska Ludowa państwem nie była, a jeśli była, to zbrodniczym. Ta zbrodnia, jaką to państwo sobą przedstawiało, ma kilka nazw synonimicznych: komunizm, totalitaryzm, sowiecka dominacja.

Wszyscy zbiorowo ukarani, zostali uznani przez ciało ustawodawcze za współuczestników zbrodni nazywanej wymienionymi i innymi słowami. Jakie były te nieprzedawnialne zbrodnie?

Czy Polska Rzeczpospolita Ludowa wydała wojnę innemu państwu i dopuściła się aktów okrucieństwa na jego ludności?

Czy utrzymywała obozy koncentracyjne na swoim terytorium? Czy władze, zastawszy miasta w dobrym stanie, doprowadziły do ich zburzenia?

Czy swoją nieludzką polityką doprowadziły do zmniejszenia liczby ludności?

„Komunizm”, „totalitaryzm”, „sowiecka dominacja” oznaczają niewątpliwie niedobry stan rzeczy, ale jakie czyny w PRL kryły się pod tymi groźnymi nazwami?

Nie każdy stan rzeczy, który jest niewłaściwy, stanowi zbrodnię, nie każdy jest nawet wykroczeniem i nie każdy czyn niewłaściwy powinien być karalny.

Między Macierewiczem i Łubianką

Jeśli się karze za jakiś czyn, to trzeba ten czyn najpierw nazwać właściwym słowem, a nie wprowadzać do dokumentów prawnych czy urzędowych propagandowych wykrzykników w rodzaju totalitaryzm! Komunizm — to słowo kiedyś dużo znaczyło i miało siłę mobilizacyjną, a dziś już prawie nic nie znaczy i jest tylko przedrzeźnianiem tego, czym było kiedyś.

Karać za udział w komunizmie dziś, po dziesięcioleciach, to przejaw obłąkanej nienawiści.

Przez ćwierć wieku legalnie i wszystkimi środkami wmawiano ludziom, że PRL była państwem zbrodniczym, nieludzkim, śmierdzącym (Agnieszka Holland), i młodzi ludzie czerpiący wiedzę tylko ze słów w to uwierzyli.

Czytałem gdzieś, że w pierwszych towarzystwach opozycyjnych, antypeerelowskich, połowa uczestników wywodziła się z rodzin komunistów. Oni położyli największe zasługi w kryminalizowaniu całej Polski Ludowej. Nic im to nie pomogło w opinii większych antykomunistów niż oni.

Prezydent Duda mówi: „Dzisiaj dzieci i wnuki zdrajców Rzeczypospolitej, którzy tutaj walczyli o utrzymanie sowieckiej dominacji nad Polską, zajmują wiele eksponowanych stanowisk w różnych miejscach w biznesie, mediach. Oni nigdy nie będą chcieli się zgodzić na to, żeby prawda o wyczynach ich ojców, dziadków i pradziadków zdominowała polską narrację historyczną, będą zawsze przeciw temu walczyli”.

Prezydentowi Dudzie często zdarza się widzieć rzeczy na opak i tym razem to mu się również zdarzyło.

Rodowicz

Nic się nie stało!

Kto choćby tylko od czasu do czasu w ciągu ostatnich dwóch dekad oglądał telewizję lub czytał gazety, ten wie, że w najbardziej oszczerczych kampaniach propagandowych przeciw PRL nie brakowało dzieci, wnuków, prawnuków „zdrajców Rzeczypospolitej”, a nierzadko byli oni wodzirejami tych tańców makabrycznych.

Jaką to prawdę o ojcach, dziadkach i pradziadkach trzyma w zanadrzu prezydent Duda, że obawia się, że wszechobecni potomkowie nie pozwolą mu jej ogłosić?

Mam ja swoje porachunki z owymi dziećmi i wnukami „zdrajców Rzeczypospolitej”, ale bledną one w zestawieniu ze słowami prezydenta.

Budowniczych PRL chce on karać, piętnować, dyskryminować do trzeciego czy czwartego pokolenia, nie zastanawiając się, czy są tu powody do jakiegokolwiek karania.

O „polskiej narracji historycznej” prezydenta Dudy już mamy pewne wyobrażenie. Polega ta narracja na przewartościowaniu fundamentalnych wartości politycznych, uznaniu za złe tego, dzięki czemu państwa powstają i trwają, i wynoszeniu pod niebiosa zdarzeń marginalnych kończących się klęską lub niczym.

Takie pomieszanie pojęć może się zrodzić w tej nieokreślonej warstwie społecznej, która wydała na świat poronione ideologie wywrotowe, te wszystkie maoizmy, anarchizmy, paleo- i neobolszewizmy i inne takie. Komisja Europejska chce przekonać tych ludzi do poszanowania konstytucji.

Bronisław Łagowski, profesor, polski publicysta

Autor jest komentatorem tygodnika „Przegląd”

Wypowiedz się