Ukraina w UE i NATO?

BY RZECZPOSPOLITAPOLSKA | 4 LIPCA 2022 · 13:23

NATO nigdy nie było paktem obronnym, a obecnie jawnie występuje jako organ anglosaskiej soldateski, zainteresowanej wojną światową.

_________________________

tekst za stroną: https://konserwatyzm.pl/rekas-ukraina-w-ue-i-nato/

_________________________

Status kandydata do członkostwa w Unii Europejskiej to obecnie nie największy z problemów Ukrainy, z pewnością też jednak powodem do radości dla zwykłych Ukraińców również nie jest. Polacy wyparli to z pamięci, nie mogą więc nawet naszych sąsiadów ostrzec jakim nieszczęściem dla polskiej gospodarki były już rygory umowy stowarzyszeniowej ze Wspólnotami Europejskimi, zawartej 16. grudnia 1991 r. przez rząd Jana Olszewskiego. To m.in. w jej wyniku przez następne 13 lat polski rynek był sukcesywnie drenowany i przejmowany przez państwa zachodnie, podczas gdy równocześnie Polacy nie mogli korzystać z żadnych uprawnień przynależnych obywatelom państw EWG / UE.

Warto to podkreślić, bowiem w praktyce to status stowarzyszony, a następnie kandydacki bywają ważniejsze od ostatecznego członkostwa. To wtedy właśnie dokonują się najważniejsze zmiany gospodarki państwa aspirującego i przeważnie po ostatecznym wchłonięciu nie ma już czego chronić, ani z czym uczestniczyć w tak zwanej wspólnej polityce gospodarczej. Skądinąd akurat Ukraińcy powinni proces ten rozumieć znakomicie, mieli bowiem takie negocjacje zilustrowane w popularnym serialu „Sługa Narodu”. Jak pamiętamy, na długą listę ultymatywnych żądań europejskich filmowy prezydent Ukrainy umiał jednak odpowiedzieć szantażystom zgrabnym „Идите в жопу!”. Jaka szkoda, że Wasia Gołobrodko naprawdę nie został głową państwa, zamiast tego posłusznego Zachodowi we wszystkim Zełenskiego

Tryptyk „Ukraińskie marzenie o UE”: 

„Trudna droga do UE”, „Już w wiatrołapie UE”, „Pełna integracja”

Dwie Europy

Czy jednak Ukraina w ogóle ma szansę znaleźć się w strukturach europejskich, a jeśli tak – w… których i w jaki sposób? Cóż, najprostsza jest sytuacja tzw. Ukrainy Zachodniej, czyli polskich Kresów. Te mogą znaleźć się w UE po prostu zawierając głośno proponowaną unię z Polskę. Ale wiadomo też, że to teren mało atrakcyjny gospodarczo, w każdym razie dla Zachodu. Gra więc będzie się toczyć o przedłużanie negocjacji i jak najdłuższą eksploatację Ukrainy Centralnej, zwłaszcza jej zasobów rolniczych, dopóki się da – także energetycznych. Zwłaszcza Anglosasi każą władzom kijowskim przedłużać walkę, by można było dłużej korzystać z ukraińskiego potencjału, energii, ziemi. Docelowo jednak Ukraińcy muszą mieć świadomość, że obecnie kwestia dalszej integracji europejskiej, także z ich udziałem jest bardziej niż wątpliwa w sytuacji, gdy Europa coraz wyraźniej dzieli się na dwa bloki: pierwotne kraje jeszcze dawnej Wspólnoty Węgla i Stali, następnie EWG, a obecnie głównie strefy euro, które pod egidą Niemiec i Francji przyspieszają i pogłębiają budowanie jednego państwa federalnego. Równocześnie zaś pod kierunkiem brytyjskim próbuje się wyłuskać z UE co najmniej część państw Europy Środkowej, w tym Polskę i Pribałtikę, przy czym cel takiej operacji nie jest oczywiście ekonomiczny, ale tylko polityczny i militarny. Otóż Ukrainie nikt przecież nie pozwoli przystąpić do rozwiniętej strefy ścisłej integracji, a więc może liczyć tylko na unię z Polską, Litwą i Rumunią, czyli podział wspólnej biedy i wiecznej wojny.

Współpraca rosyjsko-europejska

Co ważne, przyznanie Ukrainie statusu kandydata było całkiem spokojnie, a nawet… życzliwie odebrane w Moskwie, podkreślającej, że UE jest wspólnotą polityczną, a nie wojskową. Stanowisko to nie jest bynajmniej zaskakujące. Faktycznie między Rosją a Europą (Unią Europejską) nie ma przecież sprzecznych interesów. Przeciwnie. Zwłaszcza na polu gospodarki, polityki energetycznej współpraca okazywała się obustronnie korzystna. Paradoksalnie, pozbycie się z UE koni trojańskich atlantyzmu mogłoby tylko ułatwić powrót do kooperacji, bo przecież jej konieczność jest oczywista dla zachodnich kręgów gospodarczych. Niezależnie od tego jakie technologie energetyczne miałyby być rozwijane w UE i jak ambitne cele klimatyczne nie byłyby stawiane – żaden z nich nie nadaje się do osiągnięcia w realnej perspektywie bez pełnego wznowienia transportu gazu z Rosji. Ani Francja, ani Niemcy, ani Włochy nie chcą i nie mogą trwale i szczerze popierać bezmyślnych sankcji i wojny handlowej bez końca. Europa może i powinna stać się jednym z pełnoprawnych ośrodków świata wielobiegunowego, jednak jedynie prowadząc interesy ze swym naturalnym eurazjatyckim zapleczem. Jeśli Ukraina suwerennie, czyli bez oligarchów, klasy kompradorskiej oraz neokolonializmu widziałaby siebie w takim właśnie środowisku – to przecież nie powinien to być dla Rosji żaden problem. Relacje rosyjsko-europejskie w oczywisty sposób zawsze będą prędzej czy później znów zwracać się ku współpracy, choćby i szorstkiej. To anglosaski atlantyzm/imperializm chciałby ten stan zastąpić wojną i agresją, jednak Ukraińcy zauważyli już chyba, że ich kraj nie leży nad Atlantykiem…

Auksztockie mocarstwo

Nie oznacza to jednak, że ryzyko rozlania się wojny ukraińskiej na inne kraje już nie istnieje. Niestety, słychać wciąż nie tylko kijowskie (coraz cichsze), ale także polskie i bałtyckie wezwania do przekazywania broni „stawiania oporu Rosji”. A przecież nikt w naszych krajach, zwłaszcza po doświadczeniu ukraińskim nie powinien mieć złudzeń odnośnie „obronnych gwarancji” Zachodu. Dla jasności, jeśli już – to Polacy i Litwini będą walczyć za Amerykanów i Anglików, a nie odwrotnie. Tak, jak się to obecnie przydarza Ukraińcom. Anglosasi dzielnie ich zachęcają do oporu, deklarując poparcie – ale to Ukraińcy mają ginąć. Tak zawsze było i będzie w historii i geopolityce. Nasze narody są potrzebne jako mięso armatnie i tania siła robocza, nikt nas przecież bronić nigdy nie zamierzał.

Tymczasem największe ryzyko polityki wojskowej narzucanej Polsce powoli przenosi się z Ukrainy na Litwę. Z jednej strony kwestia wejścia wojsk polskich do Lwowa i dalej, pod pretekstem unii z Kijowem, cały czas jest realna. Równocześnie jednak równie możliwe stają się prowokacje z udziałem Polaków na północnym-wschodzie.Pamiętajmy, że to Siły Zbrojne RP odpowiadają w NATO za bezpieczeństwo powietrzne Litwy, Łotwy i Estonii, a zatem faktycznie mogłyby zostać użyte w związku z jakąś litewską akcją przeciw obwodowi kaliningradzkiemu. Co więcej, znowu modna jest w Polsce opowieść o rzekomym zagrożeniu rosyjsko-białoruskim wobec tzw. „przesmyku suwalskiego”, czyli terytorium oddzielającego Kaliningrad od Białorusi. Pod hasłem obrony tego obszaru mogłaby zostać przeprowadzona akcja np. przeciw Białorusi, celem wciągnięcia jej w konflikt z udziałem państw NATO. Fakt, że ani Polska, ani Litwa nie są obecnie w żadnym stopniu gotowe do takiego starcia – nie miałby oczywiście żadnego znaczenia, bo decyzje w tej sprawie zapadłyby najpewniej w Londynie, a nie w Warszawie czy Wilnie.

Ponieważ zaś Polaków na wojnę z Rosją zwyczajowo Anglosasi wysyłali z kosami, zatem nie można sądzić, by tym razem dali nam coś bardziej skomplikowanego (i kosztownego…). Podobnie przecież rzecz się ma na Ukrainie, dokąd najbardziej zaawansowany sprzęt (niby to ofiarowywany/sprzedawany przed kamerami) w rzeczywistości nigdy nie dociera, trafiając do obozów dla terrorystów w Albanii czy okupowanej części Syrii. To zaś, co ostatecznie ląduje na polu walki – i tak jest obsługiwany przez zachodnich najemników. Fakty są jasne – Słowianie mają ginąć, po obu stronach, a nie pozyskiwać bardziej złożone technologie wojskowe. Te są zastrzeżone dla anglosaskiej rasy panów.

Szczyt pokoju czy globalizmu?

Sytuacja na samej Ukrainie wyraźnie się stabilizuje. Po pierwsze coraz więcej żołnierzy kijowskich ma dość i rozsądnie kapituluje. Po drugie tak naprawdę nie ma czym walczyć. Po trzecie zaś samo zaplecze Zełenskiego nagle rakiem wycofuje się z dotychczasowych aspiracji NATO-wskich. Nawet oficjalnie podawane poparcie społeczne dla wstąpienia do Paktu jest na Ukrainie coraz niższe. Cóż, lepiej późno niż wcale, można było oszczędzić Ukraińcom wielu problemów przyjmując taki kurs kilka miesięcy temu.

Jednocześnie jednak Londyn nie rezygnuje, a to Anglicy, nie Amerykanie, są obecnie głównymi przeciwnikami pokoju na Ukrainie. Wielka Brytania wyraźnie zaostrza ton, o czym świadczy wtorkowa (28.06.22) wypowiedź generała sir Patricka Sandersa, szefa Sztabu Generalnego British Army, który wprost zapowiedział brytyjski udział w wojnie i wezwał do intensyfikacji przygotowań: militarnych, politycznych i finansowych. Sam premier Boris Johnson na szczycie G7 niespodziewanie tonował ten jingoistyczny wyskok, jednak zdarzenie to potwierdza ciągły wzrost udziału kompleksu wojenno-przemysłowego w polityce Anglosasów. Kiedy urzędujący generał najwyższego szczebla zapowiada, że armia będzie „bronić zagrożonej demokracji” – to na milę pachnie eskalacją militaryzmu..

Nawet więc gdyby większość krajów NATO podtrzymała wizję Koncepcji Strategicznej Paktu nie wykluczającej bynajmniej powrotu do partnerskich stosunków z Rosją – można być pewnym, że Brytyjczycy, Kanadyjczycy i Amerykanie będą torpedować każdą taką możliwość, oczywiście wysuwając na plan pierwszy hałaśliwie antyrosyjskie protesty Polaków, Bałtów czy Rumunów. NATO nigdy przecież nie było paktem obronnym, natomiast obecnie już jawnie występuje jako organ anglosaskiej soldateski, zainteresowanej wojną światową. Ta zaś staje się tym bardziej realna, że na madrycki szczyt Anglosasi ściągnęli swe dalekowschodnie dominia. Australia, Nowa Zelandia, Japonia i Korea pasują wprawdzie do NATO niczym „Izrael” do konkursu Eurowizji – potwierdza to jednak, że USA i UK chcą mieć wszystkie grzybki w jednym koszyku i kwestię polityki jednocześnie antyrosyjskiej i antychińskiej koordynować łącznie. Pytanie tylko czy żywotnie zainteresowani pokojem zachodnioeuropejscy członkowie Paktu będą umieli wyciągnąć wnioski. Jeśli nie – anglosaska tyrania, militaryzm i imperializm mogą doprowadzić do globalnej katastrofy.

Konrad Rękas

Opublikowano za: https://wiernipolsce1.wordpress.com/2022/07/04/ukraina-w-ue-i-nato/

Wypowiedz się