POMASZERUJEMY W NIEMIECKICH BUTACH – EURO SZANSĄ CZY PUŁAPKĄ DLA POLSKI ?

UE Europejski kalifat

Europejski Kalifat

Europejczycy z coraz większym niepokojem myślą o własnej przyszłości i przyszłości kontynentu. Szukając przyczyn niepokoju jedni wskazują na kwestie ideowe, tożsamościowe, kulturowe akcentując brak bezpieczeństwa, zagrożenie dla instytucji takich jak państwo. Inni zwracają uwagę na szybkość zmian ekonomicznych i technologicznych – wynikający stąd brak poczucia pewności, stabilności, niemożność „odnalezienia się w pędzącym świecie”. Są też tacy, którzy podkreślają, że Europa nie nadąża za tempem przemian w świecie, zaś porażka w wyścigu z Azją i Ameryką przyniesie groźne konsekwencje polityczne, ekonomiczne i społeczne.

 Głównymi podmiotami w Europie są państwa oraz instytucje ponadnarodowe, w tym pełniąca rolę przewodnią Unia Europejska. Stąd pytanie wielu Europejczyków – czy Unia Europejska przetrwa kryzys, w jakim się znalazła, a jeśli tak, to w jakim kierunku będzie ewoluować, jeśli nie – to co powstanie na jej gruzach? Pada wtedy wypowiadane niemal jednym tchem pytanie dodatkowe –  czy wspólna waluta – euro jako czynnik scalający i dynamizujący gospodarkę Wspólnoty spełni oczekiwania teoretyków i ideologów, czy przeciwnie – euro skonfliktuje, a następnie rozsadzi istniejący układ, by na koniec przestać istnieć?

 Podzielam pogląd ekonomistów i polityków uważających, że odpowiedź na pytanie co do przyszłości wspólnej waluty w sposób znaczący, a może nawet dominujący wpłynie na rozwój wypadków w Unii Europejskiej w nadchodzących dziesięcioleciach.

  Sądzę, że w sporze co do perspektyw i przyszłości euro należy cofnąć się i rozpocząć analizę od momentu, gdy euro kiełkowało jako koncepcja teoretyczna, a następnie gdy było wprowadzane w życie. Uważam, że pouczająca będzie powtórka z historii, gdyż unaoczni ona od czego zależały, kto podejmował rozstrzygające decyzje dotyczące wprowadzenia euro i jakimi przesłankami, kalkulacjami się kierował.

  W moim artykule posłużę się metodą sięgania w przeszłość do „czasu przeszłego dokonanego”, bo fakty i prawda historyczna wiele wyjaśniają. W drugiej części artykułu posłużę się metodą „czasu przyszłego dokonanego”, bo jak będę starał się wykazać – o przyszłości, o faktach w przyszłości możemy mówić jako o wydarzeniach i procesach z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że nastąpią. Jeśli tak, to po ich analizie będziemy mogli wyciągnąć wnioski.

CZAS PRZESZŁY DOKONANY

Wspólnota Europejska i jej następczyni – Unia Europejska powstawały w imię szczytnych haseł pokoju i zapobiegania konfliktom, współpracy gospodarczej, zapewnienia dobrobytu mieszkańcom kontynentu i jednoczenia wysiłków w walce konkurencyjnej ze Stanami Zjednoczonymi. Nie należy zapominać, że jednocząca się stara Europa miała być też zaporą i przeciwwagą dla ekspansji ze Wschodu radzieckiego totalitaryzmu. Większość tych zadań została wykonana skutecznie. Najlepszym dowodem jest rozpad systemu komunistycznego, zjednoczenie Niemiec, odbudowa potencjału gospodarczego, zapewnienie dobrobytu i komfortu socjalnego mieszkańcom starej Europy i zmniejszenie dystansu ekonomicznego do Stanów Zjednoczonych.

  Nowym etapem w jednoczeniu Europy a jednocześnie polem do konfrontacji w skali globalnej ze Stanami Zjednoczonymi była idea własnej, wspólnej waluty europejskiej. Ustanowiono ją jednak nie w momencie i nie według scenariusza sugerowanego przez teoretyków ekonomii, a w chwili brzemiennych w skutki faktów politycznych. Niemcy i osobiście kanclerz Helmut Kohl przez wiele lat byli przeciwnikami szybkiego utworzenia wspólnej waluty. Orędownikiem tej idei stała się Francja w momencie zjednoczenia Niemiec, a myślą przewodnią było pozbawienie potężniejących Niemiec ich własnej waluty – marki, uzyskanie (jak to mniemali Francuzi) kontroli nad gospodarką niemiecką po wprowadzeniu euro i utworzeniu Europejskiego Banku Centralnego, gdzie władza wykonawcza w znacznym stopniu spoczywać miała w rękach Francuzów. Dokonajmy krótkiej analizy historycznej, następstw i konsekwencji wprowadzenia euro. Cele, które sobie stawiano to:

1) Uzyskanie większej dynamiki gospodarczej całej Unii, szczególnie państw strefy euro.

2) Zmniejszenie różnic między bogatą północą, a biednym południem Unii Europejskiej.

 Czas poprzedzający wprowadzenie euro można podzielić na dwa okresy – lata 1979-1992 oraz 1992-1999. W roku 1979 wprowadzono w krajach aspirujących do wspólnej waluty system ERM – Exchange Rate Mechanism, tj. mechanizm zobowiązujący kraje uczestniczące do ograniczenia wahań kursu własnej waluty w stosunku do jednostki rozliczeniowej ECU – European Currency Unit o plus, minus dwa i pół procent. Mechanizm ten nazwano wężem walutowym. System ten działał sprawnie do końca lat osiemdziesiątych. W roku 1989 po zjednoczeniu, Niemcy przystąpiły z właściwą sobie determinacją i sprawnością  do scalania dwu państw w jedno państwo niemieckie. Fakt ten – zjednoczenie, powiększenie Niemiec i umocnienie ich w stosunku do wszystkich państw europejskich okazał się być brzemienny w skutki. W tym miejscu warto zaznaczyć coś, co jest pomijane przez większość polityków i historyków – fakt, że po roku 1989 w Europie nastąpił rozpad kilku państw i powstanie w ich miejsce wielu małych państw narodowych. Wymieńmy tylko niektóre. W efekcie rozpadu ZSRR powstały: Litwa, Łotwa, Estonia, Białoruś, Ukraina i państwa na Zakaukaziu. Czechosłowacja rozpadła się na Czechy i Słowację. Na Bałkanach powstały: Słowenia, Chorwacja, Serbia i inne. Polska po roku 1991 graniczy wyłącznie z państwami, które przed 1989 rokiem nie istniały.

  Zjednoczenie Niemiec od 1990 roku pozwoliło im na lepsze wykorzystanie zasobów kapitału i zdolności produkcyjnych przemysłu RFN do zaspokojenia popytu w dawnym NRD. Umożliwiło podjęcie szerokiego frontu inwestycji infrastrukturalnych, a także uruchomiło mnożnik konsumpcji. Żaden z pozostałych krajów starej Unii nie miał wtedy takiej szansy i przywileju jak Niemcy. Przyznać trzeba, że Niemcy go wykorzystały nie oglądając się na żadne unijne umowy i ograniczenia, chociażby dotyczące deficytu budżetowego. Przekraczał on wtedy 3% PKB. O skali wydatków Niemiec na przyłączenie i scalenie NRD niech świadczy fakt, że według szacunków łączne nakłady poniesione na ten cel w ciągu ponad dwudziestu lat wyniosły około dwa biliony euro.

 Rozpad systemu komunistycznego i powstanie wielu nowych, małych państw sprzyjał realizacji starej, niemieckiej doktryny Mittle Europy. To do Polski, Węgier, Rumunii, Chorwacji, Słowenii oraz dawnych państw wchodzących w skład ZSRR nakierowano ekspansję eksportową Niemiec. Polegała ona zarówno na eksporcie gotowych wyrobów, głównie konsumpcyjnych, ale też na wykupie za bezcen przedsiębiorstw, często doprowadzaniu ich do upadku i tą drogą przejmowania całego rynku zbytu. Osobnym sposobem ekspansji było zakładanie przedsiębiorstw z kapitałem niemieckim w tych dziedzinach przemysłu, gdzie dominował wysoki udział robocizny, produkcji brudnej, ekologicznie szkodliwej.  O tym, że polityka ekonomiczna Niemiec była przemyślana i nawiązywała do strategii Mittle Europy niech świadczą fakty uznania państwowości Chorwacji i Słowenii przez Niemcy bez konsultowania tego z pozostałymi krajami Unii Europejskiej oraz, co szczególnie ważne w stosunku do Polski, umożliwienie przedsiębiorcom niemieckim zaliczenia w koszty do 10% ich przychodów bez ujawniania sposobu wydatkowania. Domyślić się należy, że pieniądze te przeznaczone były na nieewidencjonowany wykup majątku w państwach postkomunistycznych, łapówki i korupcję.

  W roku 1990 do węża walutowego przystąpiła Wielka Brytania. Około roku 1992 uwidoczniła się różnica w dynamice i strukturze gospodarczej między Niemcami i krajami Południa, głównie Włochami i Hiszpanią. Konieczną okazała się korekta współczynników węża walutowego – zrewaluowano markę o 3,5% i zdewaluowano lira o 3,5%. Ponieważ działania te okazały się nieskuteczne, to już w roku 1993 Włochy i Wielka Brytania wystąpiły ze strefy ERM. Do roku 1995 lir i funt brytyjski zostały zdewaluowane w stosunku do ECU o około 30%.  Hiszpania i Portugalia pozostały w wężu walutowym dewaluując swoje waluty kilkukrotnie. Widełki dopuszczalnych odchyleń kursów własnych walut od kursu ECU rozwarto do plus minus 15%.

  Okres lat 1992-1999 to w efekcie dewaluacji lira czas gwałtownego przyspieszenia w eksporcie Włoch. Poprawia się też sytuacja producentów brytyjskich, portugalskich. Napływ tanich, konkurencyjnych włoskich produktów do południowych Niemiec, obawa o przetrwanie własnych firm wymusiła i przyspieszyła zgodę Niemiec na wprowadzenie wspólnej waluty – euro. O tym, że sprawa była poważna, niech świadczy fakt, w ostatniej dekadzie XX wieku udział Niemiec w światowym eksporcie produktów przemysłowych spadł o kilkanaście procent. Można sobie wyobrazić, co stałoby się z gospodarką niemiecką, gdyby w tym czasie nie wykorzystała ona „amortyzatora”, jakim stał się zwielokrotniony eksport do byłych państw komunistycznych. Stąd decyzje Niemiec były stanowcze, ale też dobrze skalkulowane. I tak oto obawy Francji przed rosnącą potęgą zjednoczonych Niemiec, uznanie euro za narzędzie umożliwiające skrępowanie i poddanie kontroli gospodarki niemieckiej spotkało się z przychylnością samych Niemców. Dostrzegli niekorzystne dla siebie efekty dewaluacji lira i funta i uznali, że wprowadzenie wspólnej waluty wprawdzie ograniczy im swobodę manewru, ale jeszcze bardziej utrudni życie takim krajom jak Włochy, Hiszpania czy Portugalia. Czas pokazał, że to Niemcy mieli rację. Obrazowo rzecz ujmując, Francuzi po wprowadzeniu euro chwycili rękami za lejce, a Niemcy dostały do rąk bat.

 Obalenie muru berlińskiego i zjednoczenie Niemiec, ale przede wszystkim wprowadzenie wspólnej waluty euro uświadomiły myślącym dalekowzrocznie przedsiębiorcom i politykom niemieckim – bo Niemcy to państwo poważne, że należy dokonać manewru poprawiającego konkurencyjność gospodarki niemieckiej. Z jednej strony powinna ona szybko podnosić średnią wydajność pracy poprzez skoncentrowanie nakładów w dziedzinach o największym postępie technicznym, by wygrać batalię eksportową z państwami Azji, z drugiej strony – powinna zahamować wzrost kosztów robocizny, by nie przegrać pojedynku z tanim robotnikiem azjatyckim bądź pochodzącym z Europy postkomunistycznej. Poprawa ta powinna dotyczyć przede wszystkim ograniczenia kosztów tzw. społecznej gospodarki rynkowej, a zatem sprowadzać się do ograniczenia wydatków socjalnych i spowolnienia tempa wzrostu płac. Reforma polityki społecznej i polityki płac w Niemczech podjęta w latach 2003-2005 nazywana jest reformą Petera Hartza.

 W jej efekcie nastąpiło radykalne spowolnienie wzrostu płac, ponad dwa miliony osób utraciło prawo do długoterminowych zasiłków dla bezrobotnych. Ograniczono koszty robocizny, zwiększono stopę oszczędności w społeczeństwie niemieckim i dzięki temu wygenerowano fundusze na udzielanie pożyczek krajom Europy Południowej. Koszty robocizny w krajach Unii (Grecji, Hiszpanii, Portugalii, Włoszech) w latach 1998-2011 w stosunku do kosztów robocizny w Niemczech wzrosły w tym okresie od 20 do 50%. Widać tu najwyraźniej, jak ogromną przewagę konkurencyjną uzyskały firmy niemieckie. Ograniczenie dynamiki konsumpcji w Niemczech spowodowało z drugiej strony spadek popytu na dobra i usługi dostarczane przez państwa Europy Południowej – niektóre dobra luksusowe, turystykę. I znowu, jak w latach poprzednich, Niemcy w realizacji tej polityki skorzystały z zaplecza, jakim dla własnej gospodarki uczyniły rynki i przedsiębiorstwa postkomunistycznej Europy Środkowo-Wschodniej. Ograniczenie tempa wzrostu funduszu płac w Niemczech było możliwe dzięki „wypchnięciu” do sąsiadów ze wschodu, w tym Polski, tych branż przemysłu, a także faz produkcyjnych, które wymagały dużego udziału robocizny. Ponieważ koszty robocizny w krajach takich jak Polska stanowiły często jedną dziesiątą i mniej kosztów robocizny na podobnych stanowiskach w Niemczech, to łatwo zrozumieć dlaczego reforma Petera Hartza mogła zostać przeprowadzona tak skutecznie i sprawnie. Co więcej, przedsiębiorcy niemieccy wobec własnych związków zawodowych jako straszaka użyli robotników ze Wschodu argumentując, że brak porozumienia w sprawie płac spowoduje przeniesienie produkcji do byłych państw komunistycznych.

Rozpad systemu komunistycznego i zjednoczenie Niemiec umożliwiły firmom niemieckim ekspansję gospodarczą i kapitałową na Europę Środkowo-Wschodnią. Wykorzystana została ona jako nowy, uzupełniający rynek zbytu, bufor i stabilizator dla własnych przedsiębiorstw. Euro – wprowadzone po dziesięciu latach od zjednoczenia dzięki przemyślanej i starannie przygotowanej przez Niemców strategii pozwoliło im zdominować gospodarkę europejską, wyrosnąć na największego eksportera w gospodarce światowej i kredytodawcę państw Europy wschodniej i południowej. Stopniowe wciąganie w orbitę swoich wpływów nowo powstałych po rozpadzie komunizmu państw europejskich takich jak Słowenia, Chorwacja, Łotwa, Estonia po przyjęciu przez nie euro doprowadziło do uzyskania formalnej przewagi politycznej Niemiec w głosowaniach w ramach Unii Europejskiej.

CZAS PRZYSZŁY DOKONANY

 Po powtórce z historii dokonajmy wyboru horyzontu czasu w spojrzeniu w przyszłość. Jestem przeciwnikiem koncentrowania uwagi na „zegarze politycznym” –  ten odlicza czas od kadencji do kadencji, od wyborów do wyborów, najczęściej są to cztery, pięć lat. To okres zbyt krótki, zbyt wiele w nim zjawisk i wydarzeń przypadkowych, trudno uchwycić trend. Czas, który powinniśmy przyjąć do naszej analizy to czas jednego, dwóch pokoleń.

     Zacznijmy mówić o „czasie przyszłym dokonanym”. Już dziś mamy dane, moim zdaniem najważniejsze, które w sposób dominujący wpłyną na przyszłe procesy ekonomiczne, społeczne i polityczne. Tą informacją jest prognoza demograficzna dla Europy do roku 2050. Możemy o niej śmiało powiedzieć, że dane tam zawarte spełnią się z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością w przyszłości. Co można wyczytać z prognozy?

  Do roku 2050 na świecie przybędzie około 2,5 miliarda ludzi. Ludność USA osiągnie 400 milionów dzięki przyrostowi o około 90 milionów. W tym samym okresie populacja w Europie zmniejszy się o około 30 milionów, zaś w krajach Unii Europejskiej, licząc z Wielką Brytania, nie ulegnie ona zmianie utrzymując się na poziomie około 500 milionów. Jako ciekawostkę podam, że w tym okresie ludność Rosji spadnie o około 20 milionów do 120 milionów, a ludność Ukrainy o 13 milionów do 34 milionów. Łącznie w dziesięciu postkomunistycznych krajach Europy ubędzie około 50 milionów ludzi. Zdaniem demografów jest to zapaść, jakiej Europa nie zna od XIV wieku, tj. od epidemii dżumy. Szczególnie ważny jest spadek liczby ludności w Niemczech o 10-12 milionów. W Polsce ubędzie około 4-6 milionów. Liczba ludności Francji zwiększy się o 5 milionów, a Hiszpanii i Włoch o 5-6 milionów. Będziemy zatem świadkami (kto dożyje) zapaści demograficznej Niemiec i wzrostu liczby ludności w krajach Europy Południowej.

  Zjawiskiem, które już dotknęło wszystkie kraje Unii Europejskiej, a którego siła będzie narastać jest wzrost udziału ludności w wieku poprodukcyjnym, spadek udziału dzieci do lat czternastu i spadek udziału ludności w wieku produkcyjnym. Siła tego zjawiska będzie bardzo duża. W Niemczech liczba pracujących spadnie o około 12 milionów ( o ponad 20%) i osiągnie 40 milionów pracujących. W całej Unii Europejskiej udział ludności w wieku powyżej 66 lat wzrośnie o około 10% do 28% społeczeństwa. Udział ludności w wieku produkcyjnym spadnie z obecnych 70% do około 50%. Powyższe dane nakazują zastanowić się nad ich skutkami ekonomicznymi, społecznymi i politycznymi oraz działaniami, które zostaną podjęte przez rządy poszczególnych krajów, by negatywne skutki zmian demograficznych złagodzić, a niekorzystne trendy w dłuższej perspektywie odwrócić.

 Przykładem działań doraźnych, próbą znalezienia rozwiązania „gotowego” jest doktryna imigracyjna Angeli Merkel. Doktryna ta mówi, że skoro Niemcy znalazły się w sytuacji bez wyjścia i potrzebują rąk do pracy to nie mogąc czekać, powinny w większym stopniu niż dotychczas otworzyć się na imigrację zarobkową. Nie przewidziano jednak, że polityka ta szybko doprowadzi do zradykalizowania nastrojów społecznych, konfliktów etnicznych i religijnych, wzrostu przestępczości. Podjęta przez Angelę Merkel bez konsultacji z innymi przywódcami Unii decyzja o otwarciu granic skonfliktowała Niemcy z wieloma państwami Unii Europejskiej, które z imigrantami mają problemy od szeregu lat.

 Porażka polityki imigracyjnej Niemiec unaoczniła, że należy działać wielotorowo. Dlatego Niemcy mocno poparły otwarcie UE na napływ Ukraińców. Można spodziewać się, że politykę zachęcania do osiedlania się w Niemczech przedstawią państwom Europy Południowej, gdzie przyrost naturalny jest dodatni. Proszę nie posądzać mnie o cynizm bądź czarnowidztwo, ale nie zdziwiłbym się, gdyby za jakiś czas sformułowano odpowiednie zachęty do osiedlania się polskich rodzin… z dziećmi z programu 500+.

 Niemcy z pewnością podejmą wielokierunkowe działania pronatalistyczne. Otrzymają one priorytet w wymiarze ekonomicznym, społecznym i kulturowym. Działania prokreacyjne skierowane będą na wzrost wydatków budżetowych oraz ulg i przywilejów dla rodzin z dziećmi. Z pewnością polegać będą one na wydłużeniu płatnych urlopów macierzyńskich i ojcowskich, dofinansowywaniu ruchomego czasu pracy dla rodziców i opiekunów, powiązaniu wysokości emerytur z liczbą dzieci bądź latami opieki nad nimi czy wreszcie na finansowaniu przez państwo żłobków i przedszkoli a także dóbr konsumpcyjnych oraz edukacji dzieci i młodzieży. Wydatki z budżetu państwa będą rosły – to pewne. Ale pewne jest też to, że nie zawsze i nie z tą samą efektywnością przekładają się one na rosnącą dzietność rodzin. W Niemczech wydatki z budżetu państwa na politykę prorodzinną wynoszą około 1,5% PKB (są stosunkowo niskie). Współczynnik dzietności od lat waha się między 1,4 a 1,5 na jedną kobietę. Dla przykładu, relacje te w innych krajach przedstawiają się następująco: we Francji 2,5% PKB przy 1,96 współczynniku dzietności, w Wielkiej Brytanii 1,5% PKB przy 1,8, w Danii 4,6% PKB przy 1,7, w Szwecji 2,5% PKB przy 1,85 i w Polsce 1,4% PKB przy 1,32. Dla przykładu w Wielkiej Brytanii rodzice na pierwsze dziecko otrzymują tygodniowo 20,7 funtów, a na każde kolejne 13,7 funtów. Jeśli przyjąć, że większość krajów pójdzie śladami państw skandynawskich, co do wysokości wsparcia rodzin to należy oczekiwać, że wydatki na politykę prokreacyjną w większości krajów, w tym w Niemczech, podwoją się w najbliższych latach osiągając poziom 3-4% PKB. Dla porównania podam, że składka państw członkowskich do budżetu Unii Europejskiej wynosi średnio około 1% PKB danego kraju. Wniosek, który się nasuwa jest prosty i oczywisty – wydatki na politykę prospołeczną, szczególnie w Niemczech, będą szybko rosły.

 Z drugiej strony, wzrost udziału w populacji ludzi w wieku poprodukcyjnym spowoduje dodatkowy wzrost kosztów polityki społecznej. Będziemy mieli do czynienia z szeregiem bardzo ważnych i głębokich zmian w relacjach ekonomicznych. Jeśli przyjąć, że średnia emerytura stanowi 30 do 70% średniej płacy to wzrost udziału ludności w wieku poprodukcyjnym przełożyć się może na spadek globalnego popytu konsumpcyjnego. Z pewnością nastąpi jednocześnie zmiana struktury tego popytu, gdyż rosnąca populacja emerytów o wiele więcej wydawać będzie na zdrowie, opiekę i usługi niż na żywność, odzież i dobra konsumpcyjne trwałego użytku.

 W ciągu najbliższych dziesięciu, dwudziestu lat skala spadku globalnego popytu konsumpcyjnego w Niemczech może być poważna. Jeśli odniesiemy ujemną dynamikę popytu konsumpcyjnego do wysokiego tempa wzrostu średniej wydajności pracy, to z całą mocą pojawi się problem „realizacji” czyli zbytu i skonsumowania wytworzonych produktów. Jedynym rozwiązaniem będzie powiększenie eksportu.

 Problem przed którym stoją Niemcy  to sposób sfinansowania rosnących wydatków socjalnych związanych z polityką prokreacyjną oraz rosnącym udziałem emerytów w populacji tak, by podtrzymać a nawet podnieść konkurencyjność własnej gospodarki, szczególnie w stosunku do państw azjatyckich. Odpowiedź jest tylko jedna. Ponieważ popyt wewnętrzny na rodzimą produkcję będzie się stabilizował bądź malał, należy dokonać przeglądu branż i działów gospodarki wybierając te, w których perspektywy wzrostu eksportu są największe.  Po drugie – należy skoncentrować inwestycje na badania naukowe  w tych działach, które rokują najszybszy postęp techniczny, gdyż na nim zarabia się najwięcej. Po trzecie – trzeba postawić na te działy i branże przemysłu, gdzie przyrost zatrudnienia jest stosunkowo niewielki, a nakłady na stanowisko pracy bardzo wysokie. I po czwarte – trzeba produkcję pracochłonną, ekologicznie brudną i o niższej dochodowości „wyeksportować” do sąsiadów, w tym także do Polski. Można uznać, że tym sposobem Niemcy podobnie jak to miało miejsce w latach 1990-2010 będą starały się narzucić krajom Europy Środkowo-Wschodniej, w tym także Polsce kolejny „nowy, międzynarodowy podział pracy”. Będzie on korzystny dla Niemiec, a jednocześnie wiążący i uzależniający sąsiadów od gospodarki tego kraju. By tezę tę poprzeć przykładem wskażę na rosnący eksport polskich produktów pochodzenia rolniczego do Niemiec. Szybki wzrost tego eksportu cieszy wielu polskich polityków na czele z przedstawicielami PSL-u. Nie należy jednak zapominać, że produkcja rolna i oparta na surowcach pochodzenia rolniczego odznacza się z reguły wyższą pracochłonnością, niższym tempem wzrostu wydajności pracy, a także wolniejszym postępem technicznym od większości działów przemysłu. Jest także ograniczona rozmiarami popytu, który przy spadku ludności (co będzie miało miejsce w Niemczech) może zacząć maleć.

 Paradoks, na który zwracam uwagę polega na tym, że o ile w latach 2003-2010 Niemcy realizowały politykę ograniczania wydatków socjalnych jako metodę poprawy konkurencyjności całej gospodarki, o tyle od roku 2020 będą zmuszone realizować politykę wzrostu wydatków socjalnych przy spadającym zatrudnieniu, a mimo to poszukiwać rozwiązań podnoszących konkurencyjność ich przedsiębiorstw. Zadanie będzie zatem o wiele bardziej skomplikowane. O ile bowiem wzrost kosztów społecznych będzie pewny, to wzrost efektywności ekonomicznej będzie… pożądany.

ROZWAŻANE SCENARIUSZE

 Wobec narastających napięć i różnic w poziomie oraz dynamice gospodarczej poszczególnych krajów Unii Europejskiej padają propozycje rozwiązania strefy euro, likwidacji wspólnej waluty jako głównej przyczyny wzrostu dysproporcji. Pojawiła się też teza, że uzasadnione byłoby wystąpienie Niemiec jako pierwszych ze strefy euro, powrót do marki przy jednoczesnym pozostaniu pozostałych państw Unii Europejskiej w obrębie wspólnej waluty. Czy teza ta może być zrealizowana?

 Moim zdaniem zdecydowanie nie. Dla Niemiec wyjście ze strefy euro to utrata przywileju kontroli nad gospodarkami wielu państw Europy i groźba powrotu do stanu z lat 1992-1999, gdy po rozluźnieniu węża walutowego, dewaluacji włoskiego lira konkurencyjność firm niemieckich zaczęła się gwałtownie pogarszać. Co więcej, ponieważ z przyczyn demograficznych i omówionego powyżej wzrostu wydatków socjalnych konkurencyjność gospodarki niemieckiej może ucierpieć, to Niemcy utraty kontroli nad strefą euro nie zaakceptują.  Wychodząc ze strefy euro znalazłyby się w izolacji politycznej w stosunku do szeregu państw starej Unii i przeciwstawione by zostały jako przedstawiciel bogatej Północy biednemu Południu. Dodatkowy problem to spłata zadłużenia bądź umorzenie zadłużenia państw południa Europy wobec Niemiec. Sprawa ta z punktu widzenia politycznego, a też sytuacji banków niemieckich ma szczególne znaczenie, gdyż umorzenie długów dla niektórych banków oznaczałoby po prostu bankructwo. Powrót Niemiec do marki oznaczałby jej szybką aprecjację w stosunku do euro i spotęgował międzynarodową spekulację walutową, konfliktując Niemcy z państwami, które pozostały w strefie euro.

  Jeśli zatem Niemcy pozostaną w strefie euro, to w którą stronę ewoluować będzie wspólna waluta i cała Unia Europejska?

  Niemcy potrzebując środków – pieniędzy na politykę socjalną i modernizację przemysłu muszą dokonać manewru ograniczającego ich wydatki na politykę wspólną Unii Europejskiej. Muszą „związać” mocniej ze sobą te państwa Unii, które ze względów ekonomicznych i politycznych uznają za ważne, osłabiając jednocześnie relacje z pozostałymi. Dlatego też jesteśmy w przededniu powstania trzech grup państw członków Unii Europejskiej. Do grupy pierwszej obok Niemiec zaliczać będą się Francja, Holandia, Belgia, Austria. Do grupy drugiej pozostałe państwa należące do strefy euro, jak Włochy, Hiszpania, Portugalia, Grecja. Zaś do grupy trzeciej zaliczyć należy państwa nie należące do strefy euro. Bez względu na to, czy dany kraj należeć będzie czy nie do strefy euro musi liczyć się z poważnym spadkiem dopłat i pomocy finansowej w ramach Unii Europejskiej po roku 2020. Podział Unii Europejskiej na trzy grupy umożliwi Niemcom aktywniejszą politykę walutową i umocnienie euro na co firmy niemieckie są przygotowane. Dla pozostałych zaś państw, szczególnie drugiej grupy, może być to powodem dodatkowych problemów. Ponieważ Niemcy jako globalny eksporter od szeregu lat dokonują przeorientowania swojego handlu zagranicznego, to sądzić należy, że polityka ta ulegnie przyspieszeniu. Zwróćmy uwagę, że w ciągu piętnastu lat od wprowadzenia wspólnej waluty udział państw strefy euro w obrotach handlowych z Niemcami spadł o około 20%. Dla przykładu – udział Polski w obrotach z Niemcami w tym czasie podwoił się i stanowi 4,5%.

     Należy oczekiwać, że wobec stagnacji demograficznej w Unii Europejskiej i zapaści demograficznej w Europie Środkowo-Wschodniej Niemcy coraz bardziej będą orientować się na handel pozaeuropejski. Jeśli tak, to polityka kursu walutowego euro zostanie temu podporządkowana. Euro stanie się narzędziem wspierania własnych firm, poprawy ich konkurencyjności a jednocześnie narzędziem hamowania bądź eliminowania konkurencji ze strony pozostałych państw Unii. Euro w większej niż do tej pory skali stanie się czynnikiem alokacji inwestycji, koncentrowania ich w dziedzinach, branżach i regionach najnowocześniejszych. Nie może dziwić orientowanie się Niemiec na Rosję i Chiny jako dwa, o różnym wszakże potencjale, ale ogromne rynki zbytu.

WNIOSKI DLA POLSKI    

Teza pierwsza, z którą należy się rozprawić mówi o tym, że ze względów politycznych, by „ostatecznie zakotwiczyć Polskę w UE powinniśmy przyjąć walutę euro”. Jej autorem jest Aleksander Kwaśniewski. Profesor Grzegorz Kołodko w swym artykule, w tytule zadaje pytanie „Czy Polska zbawi euro?” zaś profesor Witold Małecki mówi: „Agresywna polityka Rosji, przetaczająca się przez świat fala populizmu i nacjonalizmu oraz groźba nawrotu izolacjonizmu w Stanach Zjednoczonych i tym samym znacznego osłabienia NATO powodują, że polską racją stanu powinno być, aby Unia Europejska była jak najsilniejsza, a Polska zajmował w niej znaczące miejsce. Może się okazać, że pozostanie w Unii pierwszej prędkości będzie wymagało przystąpienia do strefy euro”.

 Postawmy sprawę jasno. Wejście Polski do strefy euro w najbliższym czasie „zakotwiczyłoby” nas u boku Niemiec jako pomocnika w realizacji ich celów społecznych, politycznych i ekonomicznych. Zadajmy sobie pytanie: na jakie to kwestie ważne dla Polski moglibyśmy wywierać wtedy większy, a co pożądane, decydujący wpływ? Odpowiedź brzmi – na żadne od kwestii finansowo-budżetowych poczynając poprzez imigracyjne, a skończywszy na polityce zagranicznej Unii Europejskiej. Podział stanowisk, sposób procedowania w Europejskim Banku Centralnym, w instytucjach rozstrzygających o losach euro został już dokonany i rozdzielony między Niemców i Francuzów. Nie mamy na co liczyć, nie mielibyśmy nic do gadania.

 Na pytanie, czy Polska powinna zbawiać Europę odpowiedzi udzieliła historia poczynając od Wiktorii Wiedeńskiej przez Cud nad Wisłą i klęskę 1939 roku. Byliśmy przedmurzem, byliśmy państwem frontowym – płaciliśmy za to krwią i niewolą, gdy dzięki nam uratowana Europa „kręciła deale” z naszymi wrogami i okupantami. Czy dziś umowy dotyczące Nord Stream 1 i 2 nie nakazują zachowania ostrożności?

 Na pytanie o polską rację stanu odpowiem Panu Profesorowi, że jest nią wysoka dynamika gospodarcza i szybka poprawa konkurencyjności polskich firm na rynkach zagranicznych.

  Czy bycie w „Unii pierwszej prędkości” jest przywilejem i obowiązkiem? Dane za lata 1998-2015 pokazują, że średnie tempo wzrostu PKB w krajach strefy euro wynosiło 1,3% rocznie, tyle samo co w Niemczech. W nienależących do strefy euro: Szwecji – 2,5%, Rumunii – 3%, w Polsce – 3,8%. Co gorsza, kraje należące do strefy euro: Włochy osiągnęły 0,25%, a Portugalia 0,6% w tym okresie. Na lata 2016-2019 prognozowane tempo wzrostu dla Niemiec wynosi 1,5-1,8%, dla strefy euro – 1,6%, dla USA ponad 2%, dla Chin ponad 6%, dla Polski ponad 3%. Wniosek, który się nasuwa jest oczywisty. Wejście Polski do strefy euro przesądziłoby o tempie wzrostu polskiej gospodarki, które nie mogłoby w znaczący sposób różnić się – być wyższe – od pozostałych państw strefy euro. Jest niestety wysoce prawdopodobne, że byłoby ono niższe od tempa wzrostu Niemiec i jakościowych przemian w tej gospodarce. Taka dynamika gospodarcza to, powiedzmy otwarcie – wyrok na Polskę. Po kilkunastu latach kraj o takim położeniu geograficznym jak nasze, nie potężniejący, a słabnący gospodarczo skazany byłby na likwidację.

Zakotwiczenie u boku Niemiec oznacza świadomą akceptację polityki państwa, które, by strzec własnych firm nie wypełnia warunku sprawnego funkcjonowania strefy euro sformułowanego w modelu wspólnego obszaru walutowego przez Mundella. Przypomnę, że warunek ten mówi o zniesieniu barier w przepływie towarów, kapitału i siły roboczej. O utrudnieniach w wejściu na niemiecki rynek, a co dopiero o inwestowaniu i wykupie niemieckich firm najlepiej wie polski Ursus, który dopiero po interwencjach na najwyższych szczeblach politycznych otrzymał ostatnio zgodę na eksport traktorów do Niemiec.

W wymiarze ekonomicznym Polska uzależniałaby się coraz bardziej od niemieckiego przemysłu i niemieckiego systemu kredytowania i finansowania przedsiębiorstw oraz inwestycji. Już sam wybór kursu wymiany złotego na euro wydaje się być decyzją nie mogącą pogodzić punktów widzenia polskich przedsiębiorców, eksporterów i polskich konsumentów. Dla polskiego konsumenta pożądany byłby kurs zbliżony do parytetu siły nabywczej, czyli wynosić powinien około 2 złote za 1 euro. Powiedzmy jasno – taki kurs oznaczałby klęskę bez mała wszystkich polskich eksporterów. Profesor Kołodko proponuje kurs między 3,8 a 4 złote za 1 euro. Kurs ten jest mało atrakcyjny dla polskich eksporterów w dłuższym horyzoncie czasowym, gdyż liczyć się należy ze wzrostem płac – są one przecież w Polsce bardzo niskie, a to przełożyłoby się na wzrost kosztów produkcji i pogorszenie konkurencyjności przedsiębiorstw. Kurs zbliżony do 5 złotych jest trudny do zaakceptowania dla większości polskich obywateli, gdyż ich płace i dochody nie przekraczałyby wtedy 300 euro miesięcznie. Kwestią strategiczną dla Polski jest szybka poprawa konkurencyjności i opłacalności eksportu oraz przyspieszenie tempa rozwoju gospodarczego. Dokonać się to może tylko poprzez bardzo aktywną politykę wspierania przedsiębiorczości i stabilizowanie bądź hamowanie wydatków socjalnych. Wejście do strefy euro odbiera nam narzędzia i możliwość prowadzenia takiej polityki. Wejście do strefy euro odbiera nam też wpływ na politykę finansowania i kredytowania inwestycji.

     Szczególny argument w sporze o przystąpienie Polski do strefy euro przedstawił Jarosław Kaczyński. Stwierdził on, że o sprawie warto będzie rozmawiać, gdy Polska osiągnie 85% poziomu rozwoju Niemiec. Przecieram oczy i nie mogę się nadziwić. Jeśli Polska zdobyłaby się na mądrą strategię gospodarczą i własnym wysiłkiem nadrobiła ogromny dystans dzielący nas od Niemiec to pytam – po co miałaby wtedy przyjmować euro, czyli walutę kraju, który rozwija się wolniej i ma własne problemy. Po co, gdy jedzie się szybko, zwalniać, doczepiać swój pojazd do wlokącego się wehikułu, którym nawet nie będzie można kierować, którym kieruje ktoś inny?

     Sumując. Niemcy już jedną batalię przy pomocy euro wygrały. Czy wygrają kolejną? Dominacja Niemiec w Unii Europejskiej i Europie jest faktem. Niemcy wchodzą w długi okres wzrostu kosztów polityki społecznej oraz wynikające stąd poważne zmiany w strukturze gospodarki. Do realizacji swych celów wykorzystają swoją uprzywilejowaną pozycję w Europie i możliwość wpływania poprzez narzędzie jakim jest wspólna waluta euro na gospodarkę kontynentu. Koszty tej polityki będą starali się przerzucić na partnerów. Ułatwi im to ten, kto jako słaby partner należy bądź wstąpi do strefy euro.

   Zwolennikom członkostwa Polski w euro, nie tracąc nadziei, że moje argumenty ich przekonają dedykuję sentencję Aleksandra Fredry: „Nie pomoże i męstwo, gdy przezorność mała. Samobójcze skłonności Polska ma i miała”.

 dr Dariusz Grabowski

Autor jest prezesem Stowarzyszenia Klub Inteligencji Polskiej

   

Wypowiedz się