PAMIĘĆ O TRAGEDII NA KRESACH WCIĄŻ JEST WŚRÓD NAS.

70 rocznica śmierci śp. Heleny Dacowej

Śp. Helena  Dacowa z domu Chichlowska, matka pięciorga dzieci, żona Wojciecha Dacy, urzędnika sądowego w Tłumaczu, została zamordowana w okrutny sposób przez Banderowców, za to, że ukryła najstarszego syna Romana, skazanego na śmierć.

Najstarszy syn urodził się 23 lutego 1905 roku w Kopyńczycach . W czasie wojny polsko-bolszewickiej przerwał naukę w gimnazjum i wstąpił jako ochotnik(15-letni) do Wojska Polskiego. Po zdaniu matury w 1927 roku  wstąpił do Centralnej Szkoły Podchorążych Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. Otrzymał stopień podporucznika w 11 Karpackim Pułku Artylerii Lekkiej w Stanisławowie gdzie służył na przełomie lat 1927/28. W 1928 roku wstąpił do Seminarium Duchownego diecezji lwowskiej. W 1933 roku przyjął święcenia kapłańskie. Do 1939 roku służył jako kapelan różnych jednostek na Wołyniu i Podolu.  W1939 roku ks. Roman Daca został proboszczem parafii w Nowosielcach.(…) Masowe mordy przybrały formę czystek etnicznych, w wyniku których wiele rdzennie polskich, a także mieszanych polsko-ukraińskich miejscowości zostało startych z powierzchni ziemi. Hasło „riezat’ Lachiw” rozlegało się raz po raz na całych ówczesnych Kresach Wschodnich II RP. Szczególnie brutalnie obchodzono się z rzymskokatolickimi duchownymi jako głównymi depozytariuszami polskości na tych niepewnych terenach. Morderstwa były na porządku dziennym, stosowano odpowiedzialność zbiorową — ginęli wszyscy, którzy mieli jakikolwiek związek z duchownym. Wyrok śmierci banderowcy wydali również na proboszcza parafii w Nowosielcach — ks. Romana Dacę (noszącego wówczas pseudonim „Longin”), organizatora i przywódcę okolicznych oddziałów partyzanckich w powiatach Bóbrka, Chodorów i Rohatyn, który niejednokrotnie musiał ukrywać się przed prześladowcami i dla ratowania życia często opuszczał parafię.

 

Pamiętnej nocy 28/29 września 1943 r. było jednak za późno, by gdziekolwiek uciekać.  Służący za plebanię stary dwór w Nowosielcach otoczyła tejże nocy zgraja banderowców, by wykonać wydany przez UPA wyrok. Matka proboszcza Helena Dacowa  zdążyła ostrzec syna i ukryć go w specjalnej skrytce pod podłogą plebanii. Uczyniła to zresztą w ostatnim momencie, gdy u drzwi do pokoju stali już uzbrojeni po zęby napastnicy. Wybierający się do snu ks. Roman nie zdążył się nawet ubrać, gdy na całą noc wylądował w zimnej i brudnej dziurze pod podłogą. Oto jak sam wspomina te pełne grozy godziny:    „Co przeżyłem w tym schronie-grobie (mówię grobie, bo takiej był niemal wielkości, może trochę płytszy), to jedynie Bóg wie! Wszystko, co się działo na zewnątrz, nade mną, działo się w moim mózgu i sercu. Pod ciężarem kilkudziesięciu stóp ludzkich wieko schronu coraz bardziej i szczelniej zaciskało się nad tą moją kryjówką-grobem. Nie mogłem się ruszyć, leżąc w śmierdzącej mazi pleśni, grzybni i wilgoci ściekającej  ze starych, grubych murów plebanii, która do tego wszystkiego, od początku wojny 1939 r. była systematycznie dewastowana i niszczona (…) miałem wrażenie, że zamiast podłogi z desek jest rozciągnięta nade mną skóra jak na bębnie, co działało jak najczulsza membrana, dlatego każdy krok, każdy stuk, głos, słowo, każde wprost drgnienie dudniło, huczało i drgało zwielokrotnione, ogłuszając i rozrywając mózg i serce. (…) Nagle wśród tego piekła wrzawy, nawoływań, pytań, złości, gniewu i przekleństw usłyszałem strzały, które przeszyły mnie ogromnym niepokojem i lękiem o życie Mamy, że może w tym złowrogim piekle zginąć i to przeze mnie. W tej grobowej bezsile mojej i sparaliżowaniu,  i wprost straszliwych wyrzutach sumienia, poczucia winy, że wszystko to przeze mnie, miałem na tyle jeszcze świadomości, co należy mnie, kapłanowi, w takiej chwili zagrożenia in articulo mortis zrobić — przesłałem w Jej kierunku rozgrzeszenie. W czasie kiedy wymawiałem słowa rozgrzeszenia, nastąpił ogromny wstrząs całą plebanią i gwałtowny wybuch, a raczej tępy huk — zdawało mi się, że cała plebania razem ze mną została wysadzona w powietrze. Co się dalej działo, nie wiem; straciłem przytomność.” (…)Spod podłogi pomógł wydostać się Księdzu Dacy mieszkający na plebanii Ukrainiec, Fedio Kostyszyn, którego banderowcy o mały włos nie zakatowali na śmierć, gdy nie chciał wydać miejsca kryjówki „lackiego księdza”. O­n to pierwszy pojawił się w zdewastowanych pomieszczeniach i z największym trudem odnalazł i podważył wieko skrytki. Z wnętrza wyłonił się, skostniały z zimna, pokryty błotnistą mazią, proboszcz i od razu zapytał o matkę. W odpowiedzi usłyszał mrożące krew w żyłach słowa: „Jejmość zabyły, Starzewską takoż!” Jak oszalały miotał się ks. Roman po nieprawdopodobnie zdewastowanej plebanii. Półnagi, pokryty pancerzem błota, usiłował wśród gruzu, szkła, połamanych sprzętów i rozrzuconego w nieładzie dobytku odnaleźć zwłoki matki. Odnalazł je wreszcie; nieludzko zbezczeszczone, pokryte zakrzepłą skorupą rozlanych przetworów, rozsypanej mąki, pierza z pościeli i kawałków szkła. Zanim uciekł z miejsca kaźni, zdążył jeszcze ucałować zakrwawione czoło rodzicielki i nakreślić znak krzyża nad zwłokami gospodyni Anieli Starzewskiej. „Ale tak naprawdę nie uciekłem z tej plebanii w Nowosielcach nigdy! — wspominał. — Jestem tam ciągle! Jest już przeszło 40 lat po tym jak stamtąd „uciekłem”, a ja tam zawsze jestem dzień i noc, bo uciec z tego miejsca nie potrafię.” Uciekł tak jak stał, ubłocony i zakrwawiony, okryty strzępem łachmanu. Ludzie, którzy widzieli go gnającego przez opłotki i pola, myśleli, że to upiór jakiś wracający z nocnych łowów — tak bardzo nie przypominał człowieka. W popłochu kryli się w domach, ci zaś, którzy poznali nieszczęśnika, żegnali się nabożnie i ze łzami w oczach pozdrawiali nieznacznym ruchem ręki. Pędząc na oślep, jakimś cudownym niemal trafem, dotarł ks. Roman do Adama Burdzego, żołnierza AK, mieszkańca przysiółka Żurawno należącego do wsi Nowosielce.(…) Dzięki brawurowej postawie Burdzego udało się dotransportować ks. Romana do bezpiecznej kryjówki w Łukowcu Wiszniowskim, polskiej wsi nad Dniestrem, (powiat Rohatyn, woj. Stanisławowskie).

Jego parafianie i ludzie z innych miejscowości /różnych narodowości i wyznań/ uratowali go od śmierci kilka razy. (…)Zdażyło się kilka cudownych ocaleń, nawet  z gangreny nóg.  Do swej parafii nie powrócił jednak już nigdy.

Najtragiczniejszym przeżyciem dla Księdza była męczeńska śmierć Matki w obronie syna. Naoczni świadkowie mówili: zabito Matkę naszego Proboszcza siekierą.  Po latach Ksiądz powiedział do Rodziny:  ”odkupiła wszystkie nasze grzechy”.

W 1944 roku ks. Roman Daca został odznaczony Krzyżem Orderu Virtuti Militari V kl. za pracę duszpasterską w Lwowskim Okręgu AK.

Po 1945 roku osiadł w Krakowie. W Domu Księży Profesorów przy ul. św. Marka 10 mieszkał przez blisko 50 lat jako rezydent na wygnaniu z diecezji lwowskiej. To właśnie tu, w domowej kaplicy, pod obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej zostawił swój Krzyż Virtuti Militari, który  stał się swoistym wotum złożonym Matce Zbawiciela w hołdzie za uratowanie życia podczas wojny.

Pracował w kościele Najświętszego Salwatora.

Traumatyczne przeżycia z lat wojny i okupacji nie zabiły w nim ducha cierpliwości i pokory, nie wpędziły w zgorzknienie i cynizm, wręcz przeciwnie — rozbudziły życzliwość do wszystkich ludzi, nawet tych, którzy kiedyś w bestialski sposób pozbawili życia jego matkę. Chrześcijańskie miłosierdzie pozwoliło mu na ten wielki wyczyn, jakim jest potrzeba ciągłego wybaczania największym nawet zbrodniarzom. Wybaczenie, aby miało sens, musi być postawione na solidnym fundamencie braterskiej miłości, bez której nic nie jest możliwe. Nawoływał więc ksiądz pułkownik do nieustannego budowania wspólnych dróg i pomostów koegzystencji wielu narodów.

Podczas Mszy za Ojczyznę odprawionej w kościele Najśw. Salwatora 11 XI 1985 r. z jego ust padły znamienne, bo potwierdzające ciągłą potrzebę przebaczania, słowa: „Mury polskiego Jeruzalem w przeszłości budowane były nie tylko ofiarną krwią i mądrością Polaków, ale także zgodą, braterską miłością i wyrzeczeniem się ambicji niezgodnych z wolą całego Narodu, ambicji zagrażających jego wolności i suwerenności. Budowano te święte mury polskiego Jeruzalem we wzajemnym braterskim pojednaniu ” Do końca swych dni pozostał wielkim orędownikiem Bożego Miłosierdzia, tego samego, które wzbudzało w nim łaskę ciągłego przebaczania i zaufania człowiekowi. Po długim i pracowitym życiu zasnął w Panu 18 września 1994 r. w Krakowie i został pochowany na Cmentarzu Salwatorskim.

Mama  ks.Romana  śp. Helena Dacowa zginęła śmiercią męczeńską w nocy 28/29 września  w 1943 roku w Nowosielcach.

Odeszła do Pana 70 lat temu.

Opr. Janina Daca na podstawie:

1. http://pl.wikipedia.org/wiki/Roman_Daca

2. Piotr Śliwiński. Ks. pułkownik dr Roman Daca (cz. 2). „Tygodnik Salwatorski”. 10/533.

3. Kapłan przecięty piłą. W: Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Przemilczane ludobójstwo na kresach. Kraków: Małe Wydawnictwo, 2008  s.45  ISBN 978-83-922939-8-3.

Wypowiedz się