KTO OSĄDZI PRZESTĘPSTWA SĘDZIÓW?

KTO OSĄDZI PRZESTĘPSTWA SĘDZIÓW?

MICHAŁ PODOBIN

Media to jednak wielka siła, a większość naszych dziennikarzy pławi się w tej świadomości, realizując jednocześnie wytyczne władzy. Władza zawsze znajdzie temat zastępczy, co to odpowiednio uderzy wybrane ofiary, a jednocześnie skutecznie przykryje, to co naród boli i z czym wychodzi na ulicę. Czytając polską prasę/ z wyjątkiem nielicznych/ i oglądając główne kanały nie można nadziwić się tym pomieszaniem akcentów, tak że można odnieść wrażenie, że nad Wisłą wszystko jest OK, że spada bezrobocie, rosną pensje, dziatki pilnie się uczą, a uradowani emeryci trzymają się zdrowo i wybierają w zagranicznych wycieczkach. A do tego wszystkiego nie mamy afer, panuje powszechne poczucie sprawiedliwości i również za granica piszą o nas, jako kraju szczęśliwości.

Tymczasem, mleko ciągle gdzieś się wylewa. Przekręty i afery napiętrzyły się do tego poziomu, że u naszych sąsiadów wszystkie media nawołują, by nie kupować polskich wyrobów, a uczciwi polscy producenci pójdą wkrótce z torbami z tymi, co to faszerują nas drogowa solą, złym mlekiem w proszku, czy też padlina w szynkach. Zamiast ciągłego nadzoru i zdecydowanych systematycznych działań, zafundowano nam przed świętami spotkanie premierów bratnich krajów, minister uruchamia czerwoną linię i tworzy u siebie kolejny mocno rozbudowany rząd do walki z korupcją. Zapewne inni ministrowie też będą musieli to zrobić, bowiem przekręty są we wszystkich ministerstwach, a obecna administracja temu nie może podołać.

Media też się tym specjalnie nie przejmują, bowiem nie widać szukania winnych, ale trwa rozkoszowanie się jedynie faktami i to z ukrytymi nazwiskami. Ale za to w uderzaniu w kresie przedświątecznym na kościół katolicki nie brakuje nazwisk i wielu pikantnych szczegółów. Nawet jeżeli nie są one prawdziwe, to prawda w tym wypadku nie jest najistotniejsza, bowiem cel i tak zostanie osiągnięty.

Podobnie sprawa się ma z przestępstwami w obszarze sądownictwa. Dziennikarze / Ci najbardziej odważni / pokazują i piszą już nie tylko o przestępstwach, które zawsze są, ale o powszechnym udziale sędziów i prokuratorów w tej przestępczej działalności. Sędziowie przestępcy są odkrywani nie za kierownica swoich szybkich samochodów, ale na salach sądowych, gdzie przy pomocy kodeksów postępowania karnego, dokonują przestępstw na korzyść wybranych przez siebie osobników. Odbywa się to niestety za wiedzą najwyższych władz w państwie i organów powołanych w celu nadzorowania sprawiedliwości.

Od dawna jednym z pozytywnie odnotowanych dziennikarzy jest pan Cezary Gmyz, który w dostępnych mu gazetach usiłuje zwrócić uwagę opinii publicznej i decydentom na powiększający się bezmiar bezprawia.

Poniżej tekst jego autorstwa, który powinien dotrzeć do najszerszej opinii publicznej. Nie znajdziecie tego Szanowni czytelnicy w gazetach wykładanych w kioskach na widocznych miejscach, ani w samolotach LOT, dla tego zamieszczam przedruk na naszej witrynie, by inni też mogli przeczytać.

SĄDOWNICTWO III RP Ochrona szpiega z SB

Czerwony krawat pod sędziowską togą

Cezary Gmyz

Jeśli rzeczywiście – jak głosi napis na sądach na warszawskim Lesznie – „Sprawie­dliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej”, to istnienie republiki w Polsce jest poważnie zagrożone.

Większość Niemców zna opo­wieść o sporze Fryderyka Wiel­kiego z młynarzem z Sansso- uci. Staremu Frycowi w po­bliżu jego wymarzonej po­siadłości wiatrak burzył kon­cepcję ładu przestrzennego. Zaproponował więc właści­cielowi odkupienie posiadło­ści. Młynarz się nie zgodził. Fryc się wściekł i nawrzeszczał na młynarza: – Masz chyba świadomość, że mógł­bym cię pozbawić tego młyna i nie dostaniesz grosza. – Ow­szem wasza wysokość, mógł­byś, gdyby nie Wyższy Sąd Krajowy w Berlinie (Kammergericht) – odrzekł młynarz. Ta ostatnia kwestia bywa na polski błędnie tłumaczona – „są jeszcze sądy w Berlinie”.

Sebastian Haffner w książce „Historia pewnego Niemca” we wstrząsający sposób opi­suje koniec Kammergericht pod rządami Hitlera. Pewnego dnia, po zwycięstwie NSDAP w demokratycznych wybo­rach, do sądu wkracza bojówkarz z Sturm Abteilungen (SA) i w ciągu kilku godzin zapro­wadza swoje porządki.

Kammergericht to odpo­wiednik naszego Sądu Naj­wyższego. Problem polega jednak na tym, że do gma­chu przy pl. Krasińskich nie trzeba wysyłać żadnych bru­natnych żołdaków, by obalali sprawiedliwość.                       

Esbecka kariera

W ubiegłym tygodniu trzech sędziów Sądu Najwyższego – Piotr Hofmański, Michał La­skowski oraz Bogdan Rychlic­ki uznało wbrew faktom, że wieloletniego oficera Służ­by Bezpieczeństwa Tomasza Turowskiego, który podał nie­prawdę w oświadczeniu lu­stracyjnym, nie można uznać za kłamcę lustracyjnego.

Gmach Sądu Najwyższego ozdobiony jest cytatami z pra­wa rzymskiego. Nie dostrze­głem wśród nich zasady – in dubio pro reo – sprowadzają­cej się do tego, że wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść oskarżonego lustrowanego.

Problem polega jednak na tym, że w sprawie Turow­skiego nie ma żadnych wątpli­wości. Sąd rozpatrywał spra­wę człowieka, który od poło­wy lat 70. był oficerem Służ­by Bezpieczeństwa, skiero­wanym do zakonu jezuitów, by szpiegować Stolicę Apo­stolską, papieża Jana Pawła n, NATO i opozycję. Nie chodziło o żadnego biednego człowie­ka złamanego przez bezpiekę szantażem czy groźbami, lecz o kadrowego oficera tajnej służby totalitarnego państwa, który wiernie mu służył, do­póki komunizm nie padł.

Turowski był towarzyszem z SB morderców ks. Jerzego Popiełuszki. Nie przeszkodziło mu to po cichu zrobić nieby­wałej kariery w III RP Odna­lazł się bez problemu w Zarzą­dzie Wywiadu Urzędu Ochro­ny Państwa, którego szefem był zmarły właśnie Krzysztof Kozłowski. Kontynuował swo­ją karierę po wydzieleniu pio­nu wywiadu z UOP-u i prze­kształceniu go w Agencję Wy­wiadu.

SB pod ochroną

W III RP Turowski odnalazł się w nowej roli – dyplo­maty. Jego kariera rozwinę­ła się do tego stopnia, że zo­stał ambasadorem na Kubie. Mało tego, gdyby nie fakt wszczęcia procesu lustracyj­nego, Turowski miał szansę na objęcie funkcji ambasa­dora przy Stolicy Apostol­skiej po Hannie Suchockiej. Tej samej Stolicy Apostol­skiej, którą szpiegował, będąc w strukturach zakonu jezuitów, jako oficer bezpieki.

Jakimi zatem meandrami wędrowała myśl prawnicza sędziów Sądu Apelacyjnego i Najwyższego, którzy uznali, że komunistyczny szpieg nie powinien ponieść odpowie­dzialności za swoje kłamstwo?

Problem przy odpowiedzi na to pytanie polega na tym, że cały proces lustracyjny Tu­rowskiego toczył się z wyłą­czeniem jawności. Rąbka ta­jemnicy uchyla wygłoszone jawnie uzasadnienie posta­nowienia Sądu Najwyższego. Wynika z niego dość jednoznacznie, że uznano, iż Tu­rowski kłamiąc działał w sta­nie wyższej konieczności. Ukrywając fakt, że w szere­gach SB spędził kilkanaście lat, miał chronić informato­rów wywiadu już w III RP. W szczególności miało zaś chodzić o tych, którzy poma­gali wywiadowi w Rosji.

Wiara na gębę

Nie waham się nazywać te­go skandalem. Na żadnym etapie sądowego postępowa­nia lustracyjnego żaden sąd nie pokusił się o sprawdze­nie, czy linia obrony, jaką przyjął Turowski, wytrzymu­je konfrontację z rzeczywi­stością. Sąd zupełnie pominął fakt, że szpiegowska prze­szłość Turowskiego nie była dla Rosjan żadną tajemnicą co najmniej od 1998 r. Wtedy to rosyjska prasa opublikowała listę polskich dyplomatów z ambasady w Moskwie. Za­rzucono im, że biorą udział „w działalności wywiadow­czej na terenie Wspólnoty Niepodległych Państw”. Li­stę otwierał nie kto inny, jak właśnie Tomasz Turowski. Dla każdego jest oczywiste, że taka publikacja oznacza dekonspirację i kres kariery każdego szpiega. Dla każdego, jednak nie dla sędziów Sądów Apelacyjnego i Najwyższego. Żaden sędzia nie sprawdził, czy Turowski utrzymując, że po przejściu na emeryturę dalej pracował dla wywiadu, mówi prawdę. A wystarczy­ło wezwać na świadka szefa Agencji Wywiadu.. Nigdy tego nie uczyniono.

Sądy przeszły do porząd­ku nad faktem, że Turow­ski w procesie lustracyjnym ma bardzo podobny status do oskarżonego w procesie karnym. W praktyce oznacza to, że bez ryzyka odpo­wiedzialności może kłamać. W taki bowiem sposób w Pol­sce rozumie się realizowanie prawa do obrony. Gdyby mor­derca złapany z dymiącym rewolwerem na zwłokami wyjaśniał, że działał w stanie wyższej konieczności, bo de­nat usiłował zdetonować ła­dunek nuklearny, to każdy sąd musiałby sprawdzić, czy ma to najmniejszy choćby związek z rzeczywistością. Turowskiemu uwierzono zaś na gębę.

Pomyłka Strzembosza

Nie powiem, że postanowienie Sądu Najwyższego mnie zasko­czyło. Kiedy zobaczyłem w skła­dzie orzekającym w charakte­rze przewodniczącego sędziego Piotra Hofmańskiego, byłem pełen najgorszych przeczuć. li­nia orzecznictwa prezentowa­na przez tego przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości jest bowiem prosta jak drut. Dość powiedzieć, że był on również w składzie orzekającym, któ­ry uznał, że Marian Jurczyk nie był świadomym i tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa mimo przy­gniatających na to dowodów.

Smutna jest rzeczywistość, w której odpowiedzialność za współpracę ze Służbą Bez­pieczeństwa ponoszą nie kon­fidenci. i funkcjonariusze bez­pieki, lecz bohaterowie naszej wolności, którzy o tym głośno mówią. Mam na myśli skaza­nie Krzysztofa Wyszkowskiego w procesie z Lechem Wałęsą.

Adam Strzembosz na począt­ku transformacji powiedział, że sądy same się oczyszczą. Nic bardziej mylnego.

Oczywiście w polskich są­dach nie rządzą brunatne ko­szule. Niestety, niejeden polski sędzia nosi pod togą czerwony krawat.

Cezary Gmyz