Oto, co oznacza dalsza prywatyzacja.

Grzęźnięcie prywatyzacji

prof.Jerzy Żyżyński

Pokrywanie wydatków środkami z wyprzedaży majątku jest najbardziej demoralizującą i szkodliwą formą finansowania – działa jak narkotyk, przyzwyczaja do pewnego standardu bez pozyskiwania trwałych dochodów na jego sfinansowanie. Gdy majątek zostanie wyprzedany, zaczynają się problemy z utrzymaniem standardu i z pozyskaniem niezbędnych do jego sfinansowania środków.

Ministerstwo Skarbu Państwa realizuje plan prywatyzacji na lata 2012-2013. Minister skarbu zapowiada całkowite wyjście państwa z 85 proc. nadzorowanych jeszcze przez ministerstwo spółek. W tej reszcie, jaka zostanie – są to głównie spółki z sektora energetycznego, finansowego i obronnego, utrzymane zostaną pakiety większościowe lub pozwalające zachować – jak to się szumnie nazywa – władztwo korporacyjne państwa, w interesie, ma się rozumieć, nas wszystkich.

Gdyby się jednak przyjrzeć dokumentowi zawierającemu plan prywatyzacji na lata 2012-2013, widać, że jest to typowy produkt urzędniczej działalności, z jaką mamy do czynienia od lat, w wyniku której, w tym tak ważnym obszarze panuje chaos i płytkie, schematyczne, urzędnicze myślenie, niekierujące się głębszym poczuciem odpowiedzialności za gospodarkę i państwo.

Jeśli na przykład dokument ministerstwa skarbu stwierdza, że część przychodów z prywatyzacji będzie wspierać strategiczne cele rozwojowe państwa, finansując Fundusz Rezerwy Demograficznej, Fundusz Restrukturyzacji Przedsiębiorców, Fundusz Reprywatyzacji, Fundusz Skarbu Państwa, Fundusz Nauki i Technologii Polskiej, a ponadto zasili się specjalne fundusze ministra pracy i polityki społecznej na rzecz przeciwdziałania bezrobociu, ministra obrony narodowej i ministra gospodarki na restrukturyzację przemysłowego potencjału obronnego i modernizację techniczną Sił Zbrojnych oraz ministra finansów na rezerwy poręczeniową i gwarancyjną Skarbu Państwa, to nasuwa się oczywiste pytanie: Co będzie z tymi funduszami, gdy skończy się prywatyzacja? Po to, by zrealizować te zadania, które były finansowane środkami z prywatyzacji, będzie musiał nastąpić albo wzrost podatków, albo wzrost deficytu, a w konsekwencji długu, co w systemie bardzo silnych unijnych restrykcji na zadłużanie jest niemożliwe. Zatem możemy się pożegnać z dofinansowaniem Funduszu Rezerwy Demograficznej, restrukturyzacją przedsiębiorców czy dofinansowaniem nauki itd.

Kto da więcej

Planem prywatyzacyjnym objęto 300 spółek, w tym 279 nadzorowanych przez ministra Skarbu Państwa, 15 nadzorowanych przez ministra obrony narodowej, 4 nadzorowanych przez ministra gospodarki, 2 nadzorowane przez ministra transportu, budownictwa i gospodarki morskiej.

Wśród spółek, za które odpowiada Ministerstwo Skarbu Państwa, są spółki budowlane, zwłaszcza budownictwa drogowego, przedsiębiorstwa energetyczne (wiele, i jak widać na darmo, napisano, że energetyka to szczególny obszar strategicznej odpowiedzialności państwa), przedsiębiorstwa górnictwa, huty, kluczowe przedsiębiorstwa przemysłu chemicznego (w tym Stomil, Siarkopol i puławskie Azoty), resztki przemysłu elektronicznego.

Jest spora liczba ważnych przedsiębiorstw przemysłu metalowego i maszynowego, w tym sławne Zakłady Hipolita Cegielskiego, a raczej to, co z nich pozostało po bezmyślnym rozbiciu ich na spółki częściowo już wyprzedane. Aż nasuwa się pytanie, czy z tą resztką stanie się to, co z Fabryką Obrabiarek, którą przejął Volkswagen i utworzył tam odlewnię aluminium – niezbyt chlubny epilog znakomitego polskiego przemysłu obrabiarkowego. Są na liście Zakłady Mechaniczne Urządzeń Wiertniczych – jest oczywiste, że to będzie wspaniały biznes przy rozwijającej się koniunkturze na wiercenia w poszukiwaniu gazu. Poważne wątpliwości budzi prywatyzacja Przedsiębiorstwa Badań Geofizycznych, które dysponuje przecież strategiczną wiedzą o zasobach surowcowych, jest to ten typ instytucji, które z reguły są agencjami rządowymi. Podobnym nonsensem jest prywatyzacja Polskiego Centrum Certyfikacji – to też powinna być agencja rządowa.

Włączenie do prywatyzacji przedsiębiorstw transportowych użyteczności publicznej, w tym PKS, świadczy o niezrozumieniu funkcjonowania tej kategorii szczególnych usług, mających kluczowe znaczenie dla ośrodków prowincjonalnych. Transport użyteczności publicznej, czyli dla zwykłych ludzi, którzy dojeżdżają do pracy, szkół, po zakupy – powinien być elementem spójnej sieci (podobnie zresztą jak transport kolejowy), w której utrzymywane są zarówno linie o dużym popycie, jak również o małym ruchu, nieopłacalne dla prywatnych przewoźników, ale ważne dla małych wsi i miasteczek, dlatego nie powinien podlegać prywatyzacji, lecz pozostać w gestii państwa. Skutki chaosu w tej dziedzinie widać już teraz, gdy małe ośrodki tracą połączenia ze światem – w imię nowego bożka rentowności.

Finanse na sprzedaż

Wiele napisano o uzdrowiskach – pamiętamy, że już za rządów SLD funkcjonowała absurdalna koncepcja ich sprzedaży – nawet arabskim nafciarzom. Wyprzedaż uzdrowisk może oznaczać – z dużym prawdopodobieństwem – odcięcie zwykłego polskiego schorowanego pracownika i emeryta od możliwości rehabilitacji lub leczenia w tych ośrodkach. Nie dziwią więc opinie, że sprywatyzowanie uzdrowisk powinno być zakwalifikowane jako działalność przestępcza do rozliczenia przez następne rządy po zakończeniu „ery Tuska”.

Włączenie do listy prywatyzacyjnej instytutów badawczych, takich jak: Centrum Badawczo-Konstrukcyjne Obrabiarek, Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Przemysłu Rafineryjnego, Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Centrum Techniki Morskiej, Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Przemysłu Oponiarskiego, ośrodek badawczy przemysłu drzewnego, Instytut Automatyki Systemów Energetycznych czy Wojskowe Biuro Studiów Projektów Budowlanych i Lotniskowych, może dla wielu oznaczać koniec istnienia, bo zerwane zostały nici ich powiązań z przemysłem, który w wyniku przejęć przez kapitał zagraniczny stracił motywację współpracy z polskim zapleczem naukowym.

Niepokojące jest umieszczenie na liście prywatyzacyjnej Polskiej Agencji Prasowej, co rodzi niebezpieczeństwo przejęcia polityki informacyjnej przez trudne do przewidzenia gry interesów. Pojawia się oczywiste pytanie, jak z wierszyka Tuwima o lokomotywie: po co to, po co to, po co…?

I wreszcie sfera finansów – do listy dołączono te instytucje finansowe, o których od dawna mówi się, że powinny stanowić rdzeń autonomicznego, czysto krajowego sektora finansowego: Bank Gospodarki Żywnościowej, Powszechną Kasę Oszczędności Bank Polski i Powszechny Zakład Ubezpieczeń – tak jakby wyparowały gdzieś wspomnienia wszystkich problemów, jakie wynikały z prób przejęcia największego polskiego ubezpieczyciela przez Eureko.

Prywatyzację Giełdy Papierów Wartościowych, podobnie jak i Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych, które również pojawiły się na tej liście, uważam za kolejny nonsens, wynikający z niezrozumienia, czym są dla gospodarki te ważne instytucje rynku kapitałowego. Dla rynku papierów wartościowych istnieją tylko dwa sensowne rozwiązania własnościowe: albo powinna to być agencja państwowa, albo spółka handlujących na niej.

Demontaż armii

Plany prywatyzacyjne obejmują też spółki niepodlegające resortowi Skarbu Państwa. Poważne wątpliwości budzi oferta MON obejmująca Wojskowe Zakłady Elektroniczne, Wojskowe Centralne Biuro Konstrukcyjno-Technologiczne, Wojskowe Zakłady Inżynieryjne, Wojskowe Zakłady Lotnicze, Wojskowe Zakłady Łączności, Wojskowe Zakłady Mechaniczne, Wojskowe Zakłady Motoryzacyjne, Wojskowe Zakłady Uzbrojenia, Wojskowe Zakłady Kartograficzne, Wojskowe Biuro Projektów Budowlanych – tego typu instytucje z reguły są agencjami rządowymi, nie dziwi zatem opinia, jaką sformułował jeden z wyborców, że „robi to wrażenie szeroko zakrojonego programu likwidacji polskiej armii, zapoczątkowanego przez ministra Klicha”. Ta dramatyczna opinia zdaje się znajdować potwierdzenie w planie likwidacji Stoczni Marynarki Wojennej – doprowadzonej do upadłości przez sabotowanie przez urzędników odpowiedzialnych za finansowanie procesu budowy korwety Gawron, co dramatycznie zwiększyło jej koszty. Informacja ta jest o tyle znamienna, że niedawno dowiedzieliśmy się, że o budowę okrętów dla polskiej armii (między innymi łodzi podwodnych) starają się stocznie francuskie i niemieckie.

Jedyne, co jest optymistyczne, to to, że nie znalazły się w tym programie Polskie Koleje Linowe – widać ostry protest zakopiańskich górali, wsparty przez Prawo i Sprawiedliwość, odniósł skutek – a był to też jeden z pomysłów prywatyzacyjnych uważanych przez ludzi za przestępstwo.

Autorzy programu prywatyzacji nie potrafią wyciągać wniosków nawet z całkiem świeżych doświadczeń. Ostatnie problemy z budową autostrad pokazały, że zawiodły praktycznie wszystkie prywatne firmy wyłonione w przetargach na budowę dróg. Warto zatem zastanowić się, czy w tym ważnym obszarze odpowiedzialności państwa nie powinno się pozostawić firm będących własnością państwa lub władz lokalnych, które realizowałyby funkcje głównych wykonawców robót drogowych w zakresie projektowania i organizacji, zlecając prace bezpośrednim wykonawcom – wtedy zarówno wykorzystanie grosza publicznego, jak i cała inwestycja byłyby bardziej przejrzyste i efektywne niż w tym ułomnym procesie, z jakim mamy do czynienia obecnie? Zasadniczo poraża nie tylko chaos, niedowład koncepcji, niezdolność wypracowania wizji rozwoju i brak świadomości specyfiki różnych dziedzin, ich funkcji publicznych (czyli dobra wspólnego) – jest tylko chęć wyszarpania grosza na doraźne łatanie dziury budżetowej. Niepokoi też całkowite pominięcie kwestii kryzysu finansowego – jak wiadomo, sprzedaż czegokolwiek w kryzysie rodzi ryzyko dużych strat.

Autor: Jerzy Żyżyński, jest posłem PiS z Opolszczyzny, profesorem Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego.

Za: http://jerzyzyzynski.info/