Gdzie są polskie autorytety?

Poszukiwany AUTORYTET

 

Andrzej Ruraż-Lipiński

 

 

Jak pisze prof. Andrzej Kojder, autorytet, to czyjaś, ogólnie uznana, powaga, szczególny szacunek i uznanie. To ktoś, kto jest osobą godną zaufania, na której można polegać. Jest obdarzony poważaniem i respektem. Zawsze liczymy się z jego zdaniem, bierzemy pod uwagę jego opinie, a jego sądy są dla nas drogowskazem. Najogólniej mówiąc, to człowiek, do którego mamy absolutne zaufanie. Przypisujemy mu zawsze, obok umiejętności i doświadczenia, także walory moralne takie jak: prawość i sprawiedliwość, szlachetność intencji, czy bezstronność werdyktów. Ludzie posiadający autorytet, pośrednio, lub bezpośrednio wskazują, jak należy postępować, co wolno, a czego nie wolno. Autorytetami są nie tylko jednostki, czy tez określone zbiorowości, lecz także instytucje.

W jaki sposób powstają autorytety, kto je tworzy? Otóż najczęściej, nowe autorytety tworzą ci, którzy już mają autorytet. To ci ludzie, obdarzeni społecznym zaufaniem, wskazują na innych, zapewniając, iż są oni miarodajnymi ludźmi i także godnymi zaufania.

Polska, w okresie posierpniowym, obdarowała swym pełnym zaufaniem wybitnych rodaków, którzy, jak się wydawało, w pełni zasłużyli na miano autorytetów. To oni przecież, przez swoją bezkompromisowość, wyraziste poglądy i walkę o prawdę i lepszą Polskę byli przez miliony podziwiani i w pełni, zdaniem rodaków, na to miano zasługiwali.

Przykładem autorytetu zbiorowego stał się związek „Solidarność”, a jej przewodniczący, L. Wałęsa, przeskakując(?) przez płot Stoczni Gdańskiej (wszyscy w to wierzyliśmy), na trwałe wskoczył do historii Polski i serc Polaków, (dopóki nie okazało się, kim był naprawdę).

 

Polacy stojący u progu pełnych swobód obywatelskich, dramatycznie poszukiwali wybitnych osobowości, które natychmiast stawały się autorytetami. Im bezkrytycznie ufano. Powtarzane plotki o ich heroizmie w „internacie” i walce z czerwonymi przed 1989r., stały się tematem rozmów w tramwajach, w pracy i domach. Na spotkania przedwyborcze np. z Kuroniem, przychodziły tłumy. Wpatrywano się w niego, jak w święty obrazek i konfrontowano zasłyszane opowieści z tym, co mówił sam bohater. A to, co powiedział, było dla nas niepodważalne. Był niewątpliwym autorytetem.

Wielu z nas, ze łzami w oczach, przysłuchiwało się sejmowemu, programowemu wystąpieniu pierwszego premiera wolnej Polski, Tadeusza Mazowieckiego. Jemu także wierzono, w pełni ufano, tak jak innym bohaterom podziemia.

 

A później, rozpoczęła swą metodyczną pracę nad kreowaniem autorytetów, tzw. publiczna telewizja. Autorytetów, do których władza miała pełne zaufanie, a które potrafiłyby przekonać społeczeństwo, że np. realizacja umów Okrągłego Stołu, to najlepsze, co Polskę mogło spotkać, nie brakowało. Słynne wieczorne „kazania” pana Małachowskiego, czy też Jacka Kuronia, wprowadziły zamęt w głowach rodaków. Zapomniano szybko o zbiorowej mądrości Narodu, a stara biblijna prawda, iż „po owocach ich poznacie”, zmusiła Polaków do zastanowienia.

Jak to możliwe – pytano, by ten, który wypowiedział wojnę własnemu narodowi, został pierwszym prezydentem III Rzeczpospolitej, wybrany zresztą głosami solidarnościowych posłów (w tym, tzw. prawicowca, Marka Jurka)? Dlaczego Wałęsa wzmacnia „lewą nogę”?

Nikt komunistów nie chciał skazywać na śmierć, lecz zdumienie ogarniało Naród, gdy zamiast rozliczać ich z 50-ciu lat działalności antynarodowej, pan T. Mazowiecki wprowadził i realizował, wraz z innymi towarzyszami „Solidarności”, tzw. grubą kreskę. A my oczekiwaliśmy na prawdę o minionych latach, tak jak liczyliśmy, że zło zostanie napiętnowane i wskazane palcem; że organizacja PZPR, zostanie oficjalnie uznana za zbrodniczą, a jej prominenci, przynajmniej zostaną odsunięci od rządzenia nową Polską. Inne kraje, np. Czechy, potrafiły dokonać rozliczenia z przeszłością, a nasz jeden z autorytetów – A. Michnik, pokrzykiwał w Sejmie „ odpieprzcie się od generała”.

Proces lustracji był tym, czego postkomuniści i liberałowie najbardziej się obawiali i obawiają się nadal. Wszyscy dokładnie pamiętamy, z jaką trudnością rozpoczęły się prace Sądu Lustracyjnego. Dzisiaj, nie ma już tego sądu, a problem pozostał. Wszystkie dotychczasowe rządy, wspólnie z prezydentem nie wszystkich Polaków, robiły wszystko, by praktycznie zdusić proces lustracyjny. Kiedyś była cała nadzieja w nowym prezesie IPN i determinacji PiS-u. Dziś już nie ma nadziei.

 

Fatalne rządy J. Buzka i jego ministrów, zmusiły Naród do gremialnego głosowania, w następnych wyborach parlamentarnych, na SLD. Powiedzmy to sobie wreszcie jednoznacznie i wprost: to J. Buzek, wspólnie z M. Krzaklewskim, odpowiedzialni są za rozkład i kompromitację prawicy, za ośmieszenie jej. I to oni rozpoczęli proces wciskania nas do tej masońskiej, socjalistycznej Unii Europejskiej. A potem, raz jeszcze uwierzyliśmy i władzę przekazaliśmy Kaczyńskim.

Dzisiaj już wiemy, że nie było to myślenie o dobru państwa polskiego i Polaków. A skutki takiego rządzenia (entuzjastyczne oddanie suwerenności państwa, obcej i wrogiej mu, strukturze, już ponosimy i ponosić będziemy przez pokolenia.

Dzisiaj dal wstyd jest komukolwiek przyznać się, iż ma prawicowe poglądy na rzeczywistość. I nadal Naród nie ma autentycznego, naturalnego, autorytetu, którego poparliby wszyscy. Nie ma niekwestionowanego przywódcy, który, z poparciem Narodu, pokierowałby państwem, działając w oczywistym jego interesie. Który rzeczy nazywałby po imieniu, który wymusiłby respektowanie prawa, w tym także Ustawy Zasadniczej (którą szybko trzeba zmienić), zapewnił rozwój gospodarczy, właściwą politykę zagraniczną państwa, bezpieczeństwo i ochronę zdrowia swych obywateli i znacjonalizował banki.

Brak autorytetów i niski poziom zaufania, skutkuje nie tylko kosztami społecznymi, lecz także brakiem zaufania do instytucji państwowych; ma również swoje wyraźne skutki gospodarcze. Zła reputacja jednej instytucji, rodzi nieufność do całego aparatu państwowego i wytwarza przekonanie w społeczeństwie, że każdy „ma coś na sumieniu”, że każdego można przekupić, że wszystko można załatwić, tylko trzeba wiedzieć ile i komu dać. I wtedy już nie jesteśmy pewni, że np. „w sądzie nie staniemy się ofiarą, w banku nie zostaniemy oszukani, a w supermarkecie nie sprzedadzą nam mięsa z salmonellą”. Wszyscy dotychczasowi nasi wybrańcy (posłowie) chwalą się ilością „wyprodukowanych” ustaw – bardzo często nie dla dobra Narodu, lecz dla określonej opcji politycznej, – a przecież od ilości ustaw, państwo nie stanie się praworządnym, dostatnim i bezpiecznym.

 

A więc co dalej?

Jak pisze prof. Kojder, wyrywanie z tkanki życia społecznego autorytetów i towarzysząca temu zjawisku destrukcja zaufania w stosunkach międzyludzkich, jest świadectwem kulturowej zapaści. Tej zapaści, wyjątkowo sprzyja, wszechobecny i obowiązkowy liberalizm Jak długo jeszcze?

Wypada dzisiaj mieć nadzieję, że taki stan w miarę szybko przeminie, że skompromitowani politycy tzw. prawicy ( Platforma Obywatelska, to, według mediów, też prawica) zrozumieją, że polityka, jak mówił prof. P. Łączkowski, to nie rodeo, na którym toczy się walka o utrzymanie się w siodle (fotelu) i sami się wycofają. Ich czas już się skończył.

Wyraźne zapotrzebowanie na społeczne autorytety, być może wykreuje nowe twarze wśród konserwatywnych polityków, które cieszyć się będą trwałym, powszechnym zaufaniem Polaków i nie zawiodą nas. Oby jak najszybciej.

 

Pilnie poszukiwany jest prawdziwy autorytet!

Jeden, prawdziwie polski patriota, który zyska zaufanie Polaków i wokół którego złączą się wreszcie Narodowe siły, które odnowią oblicze polskiej ziemi

Bo dziś, w Ojczyźnie, trzeba bronić Ojczyzny.

Już najwyższy czas.

 

 

 

Andrzej Ruraż-Lipiński