WOJNY WYGRYWAJĄ REZERWY

WOJSKO POLSKIE

W kołach zbliżonych do rządu kolejny zwrot w zakresie obronności kraju. Jeszcze do końca decydenci nie  zrozumieli, na czym ma polegać reorganizacja na najwyższych piętrach dowodzenia siłami zbrojnymi, a już pojawił się nowy temat. Do rządu zaczynają docierać oczywiste i historyczne racje mówiące o tym, że wojny wygrywają rezerwy i jeśli chcemy być wiarygodni w stosunku do sojuszników, to musimy mieć przejrzysty system szkolenia rezerw. Aby nie przyznawać się do pełnej kompromitacji, w kołach rządowych mówi się o konieczności poprawy ustawy o Narodowych Siłach Rezerwy. Oczywiście jest to próba rozmydlenia tematu i ukrycia odpowiedzialnych osób za ten gniot legislacyjny. A przecież w tym miejscu  trzeba przypomnieć, jakie były zachwyty poprzedniego ministra i całej koalicji rządzącej na tymi chorymi pomysłami oraz fakt, że wszystkie najważniejsze osoby z wojska w wiernopoddańczej postawie nie zdobyły się na wskazanie szkodliwości dla obronności kraju tego pomysłu, nie mówiąc o zmarnowanych pieniądzach. Ale taka to już jest uroda obecnej koalicji.

Zupełnie zaskakująco należy odnotować wypowiedź obecnego szefa resortu pana Tomasza Siemoniaka , który przyznał, że koncepcja z NSR poniosła klęskę. Nikt jednak nie analizuje głębiej sytuacji, główna uwaga polityków sprowadza się bowiem tylko do eliminacji armii z poboru. Powiedzmy sobie szczerze, dziś posiadamy możliwości i potrzeby, by kompleksowo ocenić NSR i wyraźnie powiedzieć, albo ma się dużą kasę na armię zawodową i ochotniczą formację na wzór amerykańskiej Gwardii Narodowej, albo wraca się do powszechnego obowiązku służby wojskowej i robi wszystko, by kraj nie był tak, jak teraz bezbronny, a jego niepodległość zależała tylko od dobrej woli Amerykanów lub innych sojuszników.

W sukurs wychodzi pan Piotr Makarewicz, który dokładnie rozprawia się z ta rzeczywistością. Niestety, nie podoba się to rządzącym. Proponuje jednak zapoznać się z tym tekstem.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

wojsko polskie I

Piotr Makarewicz.

Ostatnio powrócił temat Narodowych Sił Rezerwowych (NSR). Na moim ulubionym portalu „polska-zbrojna.pl” wypowiedział się na ten temat wiceminister Mroczek oraz sam szef MON Tomasz Siemoniak. Skupię się na słowach samego ministra, gdyż są one zarówno zadziwiające jak i szokujące. Portal wspomina, że słowa wypowiedziane przez ministra znalazł na jego blogu (sic!), a więc tym bardziej je skomentuję – jak bloger blogera. Oczywiście nie szokuje mnie fakt, że minister prowadzi bloga. Wolałbym jednak, aby raczej zajmował się kierowaniem resortem niż pisaniem kolejnych postów, ale co tam, przecież i tak już od dawna komunikuje się ze społeczeństwem za pomocą Twittera, tak jak to na specjalistę od mediów przystało. Ponieważ wypowiedź ministra cytowana przez „polska-zbrojna.pl” dotyczy NSR, a był to swego czasu mój ulubiony temat, nie mogłem oprzeć się pokusie, aby jeszcze raz zabrać głos w tej sprawie. Swój tekst minister Siemoniak zaczyna ostro, w amerykańskim stylu: „Amerykanie”, „filmy katastroficzne”, „ludzie zmagają się z klęskami żywiołowymi” i w końcu prezentacja bohaterów drugiego planu – „żołnierze Gwardii Narodowej”. Ponieważ w USA funkcjonowanie Gwardii Narodowej się sprawdza, minister płynnie przenosi się na grunt polski: „stąd właśnie pomysł na Narodowe Siły Rezerwowe. Kiedy w 2009 roku koszary opuszczali ostatni żołnierze z poboru, kilka miesięcy później, w 2010 roku, rozpoczęła działalność nowa formacja – Narodowe Siły Rezerwowe”. No cóż, zgadzają się daty, ale nic poza tym. Po pierwsze, zestawienie amerykańskiej Gwardii Narodowej z naszymi Narodowymi Siłami Rezerwowymi, to duże nieporozumienie, żeby nie powiedzieć nadużycie lub ściema. Takie porównania są po prostu nieuczciwe w stosunku do większości społeczeństwa, które nie musi wiedzieć, na czym polega idea NSR. Jedynym usprawiedliwieniem ministra może być chyba tylko to, że albo nie wie co to jest Gwardia Narodowa USA, albo (co gorsza) nie wie co to są Narodowe Siły Rezerwowe, albo i jedno i drugie.

Myślę, że będzie pożytecznym przypomnieć niezorientowanym (w tym być może ministrowi) faktyczną ideę, jaka przyświecała tworzeniu NSR. Rzeczywiście, wszystko zaczęło się wtedy, gdy poprzednik ministra Siemoniaka minister Bogdan Klich rozpoczął tak zwaną „profesjonalizację” sił zbrojnych, jednocześnie drastycznie obniżając zdolność bojową wojska. Szybko okazało się, że w takiej sytuacji utrzymanie zawodowej armii liczącej powyżej 120 tysięcy żołnierzy w czasie pokoju, jest przez Polskę nie do udźwignięcia. Zredukowano, zatem Wojsko Polskie do pułapu owych 120 tysięcy żołnierzy. Pomyślano jednak wtedy, że i te 120 tysięcy ludzi, którym trzeba płacić co miesiąc pensje i wszystkie pozostałe apanaże, to też zbyt dużo. Pod pozorem budowania czegoś na wzór właśnie Gwardii Narodowej w Stanach Zjednoczonych, ustalono ostateczną liczbę żołnierzy w służbie czynnej na niecałe sto tysięcy i około 20 tysięcy żołnierzy, jako uzupełnienie do etatu pokojowego, na co dzień będących właśnie w Narodowych Siłach Rezerwowych. Utworzenie NSR nie było, zatem podyktowane chęcią utworzenia czegoś na podobieństwo Gwardii Narodowej, lecz była to kolejna, tym razem ukryta redukcja liczby żołnierzy w Wojsku Polskim w czasie pokoju. Żeby bardziej obrazowo wyjaśnić na czym to polegało, powrócę do przytaczanego już kiedyś przeze mnie przykładu jakiejś tam brygady zmechanizowanej. Dajmy na to, że brygada ta powinna mieć na czas wojny w swoich szeregach 4,5 tysiąca ludzi i jest to tak zwany etat wojenny tej brygady. W czasie pokoju nie ma potrzeby utrzymywać pod bronią takiej ilości ludzi i ustalono, że w czasie pokoju brygada ta będzie miała 2 tysiące ludzi, a pozostałe 2,5 tysiąca będzie w rezerwie, jako zasoby mobilizacyjne na czas wojny. Owe 2 tysiące żołnierzy w koszarach w czasie pokoju to tzw. etat pokojowy brygady. Rozpoczęto profesjonalizację i okazało się, że i te 2 tysiące ludzi trudno utrzymać w szeregach. Wymyślono, więc myk, który polegał na tym, że z owych 2 tysięcy wydzielono, dajmy na to 500 stanowisk i ogłoszono, że tych ludzi na co dzień w służbie czynnej w brygadzie nie będzie. Będą oni w Narodowych Siłach Rezerwowych, a faktycznie w koszarach w czasie pokoju będzie jedynie 1500 ludzi i jedynie tej liczbie żołnierzy będziemy płacić pensję. Dodać jeszcze należy, że dotychczas owe 500 stanowisk dla NSR w tej przykładowej brygadzie było „rozrzuconych” po całej jej strukturze i NSR nie tworzył zwartych pododdziałów. To głównie odróżnia tę formację od Gwardii Narodowej USA, oprócz skali i wielkości sił. Nie dość zatem, że profesjonalizacja zniszczyła system odnawiania zasobów mobilizacyjnych i trudno będzie powołać te 2 i pół tysiąca żołnierzy rezerwy, aby brygadę rozwinąć do etatu wojennego, to jeszcze z pośród pozostałych dwóch tysięcy żołnierzy etatu pokojowego zrezygnowano z kolejnych 500 żołnierzy, a więc faktycznie do użycia będzie 1500 żołnierzy, czyli 1/3 stanu wojennego. Podkreślam to jeszcze raz, że NSR to uzupełnienie do etatu pokojowego tej brygady, a nie do jej etatu wojennego. Trudno, więc zrozumieć co miał na myśli komendant – rektor AON gen. Pacek gdy mówił, że „jednym z kierunków prac prowadzonych w AON jest tworzenie poprzez NSR rezerw mobilizacyjnych”. Żołnierz rezerwy może mieć tylko jeden przydział, gdyż nie może zajmować po mobilizacji dwóch różnych stanowisk, w dwóch różnych jednostkach jednocześnie.

Powracając do bloga ministra, uwagę przykuwają podane przez niego liczby. Otóż pomimo limitu 20 tysięcy stanowisk dla NSR w Wojsku Polskim, aktualnie w tej formacji pełni służbę jedynie 10 tysięcy żołnierzy. Czyli aż 10 tysięcy stanowisk w jednostkach WP, jako uzupełnienie do etatu pokojowego, jest nieobsadzonych. Po 1 lipca 2010 roku akces do NSR w ciągu trzech lat zgłosiło 34 tysiące chętnych. Minister twierdzi, że NSR stał się zasadniczą bazą uzupełnienia czynnej służby zawodowej i z tej drogi skorzystało już 10 tysięcy żołnierzy NSR. To dobrze, ale jednocześnie obnaża w ten sposób fakt, że co najmniej tyle samo żołnierzy zawodowych odeszło ze służby w ciągu trzech lat, a to już źle.

Dalej w swoim tekście minister Siemoniak prezentuje szereg kosmetycznych zmian, które, według ministra, mają uatrakcyjnić służbę w NSR. Niestety, te wszystkie zabiegi przypominają raczej próby reanimacji pacjenta w sytuacji, gdy ten jest już od dawna w krainie wiecznych łowów. Z tych wszystkich zabiegów można wyciągnąć jeden wniosek, że decydenci w końcu zrozumieli ścisłą zależność stanu NSR od ilości pieniędzy, które trzeba zapłacić żołnierzom za służbę w tej formacji. Tak, więc nie żaden patriotyzm, żadna powinność wobec Ojczyzny, tylko kasa – oto główny argument, jaki przemawia do „profesjonalnych” żołnierzy nowego typu.

Groźnie zabrzmiały natomiast słowa ministra o pracach komendanta-rektora AON i jego „specjalistów” z tejże uczelni nad „całościową, systemową propozycją zmian w systemie funkcjonowania NSR”. Po pierwsze, nie rozumiem dlaczego właśnie ta instytucja zajmuje się systemowymi rozwiązaniami w dziedzinie obronności. A gdzie jest Sztab Generalny WP? Czyżby pod rządami obecnego kierownictwa ta instytucja nie mogła już wykrzesać z siebie żadnej twórczej myśli? Po drugie, niepokoją warianty, nad którymi pracują owi „specjaliści”. O ile zasadnym jest utworzenie z NSR zwartych pododdziałów, skupienie rozproszonych po całej strukturze jednostki stanowisk w jednym ogniwie, to już bardzo niepokojąco brzmią słowa o podporządkowaniu tych ogniw szefom Wojewódzkich Sztabów Wojskowych. Oznacza to, bowiem nieuchronne wydzielenie tych pododdziałów z dotychczasowych struktur, a to pociąga za sobą dalsze zmniejszenie liczebności stanów osobowych jednostek liniowych w czasie pokoju. Można, oczywiście rozwiązać ten problem tworząc, obok wojsk operacyjnych, jednostki wojsk terytorialnych (czy jak kto woli, Gwardii Narodowej), ale to musiałoby być powiązane z powiększeniem liczebności Sił Zbrojnych RP o kolejne kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, a więc o nowe formacje terytorialne. Musiałby być również stworzony nowy system intensywnego szkolenia takich formacji, a z tym będzie bardzo ciężko, gdyż nawet szkolenie wojsk operacyjnych mocno szwankuje i brak na nie środków, a co dopiero mówić o „jakichś tam rezerwach”. Tak, więc owe marzenia, uwzględniając obecną sytuację ekonomiczną naszego kraju, można zaliczyć do „baśni z mchu i paproci”. Skończy się, więc tak jak zwykle, na dalszej redukcji wojsk operacyjnych. Wszystko po to, aby rozpaczliwie ratować pomysły kolejnych, cywilnych, ale „wysoko wojskowo wykwalifikowanych” ministrów obrony narodowej.

Piotr Makarewicz.

Wypowiedz się