Wielki krok wstecz. Restrukturyzacja polskiego rolnictwa część III

Rolnictwo 10

ZDROWA WŁASNA ŻYWNOŚĆ – TO DŁUŻSZE ZDROWE ŻYCIE, A NAWET…  PRZEŻYCIE.  Publikujemy III część bardzo interesującej analizy o skutkach transformacji w rolnictwie i na wsi oraz konsekwencjach dla wyżywienia Narodu Polskiego, opracowaną przez  dr Ludwika Staszyńskiego, wybitnego znawcę spraw wsi i rolnictwa, długoletniego publicysty m.in. na te tematy, byłego żołnierza Armii  Krajowej i obecnego Honorowego Członka Stowarzyszenia Klub Inteligencji Polskiej.

Analiza ta jest porażająca dla wszystkich rządów, przede wszystkim z rodowodu solidarnościowego, do czego doprowadzili kolonialną transformacją ustrojową w zakresie wyżywienia Narodu, poprzez politykę wobec rolnictwa i wsi. Polska z rozdrobnioną strukturą agrarną i naturalną,  nie zniszczoną chemią i pestycydami glebą jak na Zachodzie,  miała wszelkie predyspozycje: produkcji ekologicznej zdrowej żywności, zachowania naturalnego ekosystemu oraz zatrudnienia dużej liczby ludzi na wsi, zamiast bezrobocia, wykluczenia, biedy i ucieczki do miast lub za granicę za chlebem..

Redakcja KIP

Wielki krok wstecz. Restrukturyzacja polskiego rolnictwa część III

Jak gospodarują?

Wśród gospodarstw rolnych o obszarze 100 i więcej ha są zarówno gospodarstwa indywidualne, jak i  należące jeszcze do państwa grunty po dawnych PGR-ach, a także nadal istniejące PGR-y i  spółki oraz spółdzielnie rolnicze. Są z pewnością wśród nich bardzo dobre, wzorowo prowadzone gospodarstwa, dające pracę wielu ludziom i wnoszące pozytywny wkład w rozwój naszego rolnictwa i  gospodarki żywnościowej. Są jednak także gospodarstwa bardzo słabo prowadzone i zaniedbane. Trzeba o tym pamiętać, analizujące dane statystyczne  dotyczące prawie 10 tys. tych największych  gospodarstw, które w 2010 r.  posiadały  prawie 3.8 mln ha gruntów, w tym  3454 tys. ha użytków rolnych.

W 2010 r. w grupie obszarowej „100 i więcej ha” zasiewy zbóż w 8872 tys. gospodarstwach tej grupy zajmowały 1591 tys. ha, co  stanowiło 62,8%         powierzchni  zasiewów (2531 tys. ha).Równocześnie w tym samym roku te same gospodarstwa tej grupy obszarowej  posiały rzepak i rzepik na obszarze 517 tys. ha, co stanowiło 20,4% powierzchni zasiewów. Razem zboża, rzepak i rzepik zajmowały przeciętnie w tej grupie gospodarstw aż – 83,2% powierzchni zasiewów.  Jest to wskaźnik przeciętny dla 8872. gospodarstw i zapewne w poszczególnych gospodarstwach mogą być od niego odchylenia w dół i w górę. Są bowiem publikacje, że na gruntach państwowych  wielu dzierżawców uprawia rok w rok  tylko pszenicę i rzepak niemal na całej powierzchni użytkowanych  gruntów ornych, stosując bardzo wysokie dawki nawozów sztucznych celem uzyskania bardzo wysokich plonów. Jest to swojego  rodzaju monokultura, nie mająca w polskich warunkach nic wspólnego z racjonalną gospodarką.

Uprawa rzepaku i rzepiku opłaca się. W całym kraju obydwie te rośliny w 2010 r. były uprawiane przez prawie  86 tys. rolników na obszarze ponad 946 tys. ha z czego 517 tys. ha  (prawie 55%)  znalazło się w 5599  gospodarstwach grupy obszarowej 100 i więcej ha,  a reszta 429 tys. ha (45%) trafiła do ponad 80 tys. gospodarstw pozostałych grup obszarowych.

Podobnie ma się rzecz z uprawą buraków cukrowych. Z ogólnej powierzchni ich uprawy w kraju w 2010 r. (206,4 tys. ha) ponad 1/3 (70,9 tys. ha.) znalazła się w 1605 gospodarstwach  grupy obszarowej 100 i więcej ha, a reszta buraczanych plantacji (137,5 tys. ha) znalazła się na polach prawie 50 tys. rolników (49721). Współczesna technika uprawy buraków cukrowych na dużych obszarach nie wymaga dużych nakładów pracy w porównaniu z tym, co było dawniej. Środki  techniczne uzupełnia chemia.

Mniej więcej co czwarte gospodarstwa grupy obszarowej „100 i więcej ha”  posiadało bydło i krowy, ale  ich pogłowie, w stosunku  do powierzchni użytków rolnych, licząc w odsetkach było w 2010 r. więcej niż o  połowę mniejsze niż średnio w kraju.  Chowem trzody chlewnej zajmowały się 1672 gospodarstwa, a pogłowie świń liczyło w 2010 r prawie 3 mln szt., co stanowiło  wówczas prawie  1/5 całego krajowego pogłowia. Część gospodarstw  tej grupy obszarowej (1319) zajmowała się  w 2010 r. produkcją drobiarską. Liczba . drobiu kurzego w tej grupie gospodarstw przekraczała 18 mln szt., co stanowiło  niecałe 12%  tego drobiu  w kraju.

Produkcję zwierzęcą  w grupie obszarowej 100 i więcej haprowadziła w 2010 r.  4500 gospodarstw. Na 9888 gospodarstw  tylko 4092 posiadały budynki inwentarskie i tylko 4142 gospodarstwa stosowały nawozy organiczne pochodzenia zwierzęcego. Liczone w sztukach dużych pogłowie zwierząt  wynosiło w  2010 r.  w tej grupie obszarowej 1421 tys. szt. (ok. 14% całego pogłowia zwierząt gospodarskich w kraju).

Grupą obszarową, w której było  najwięcej zwierząt gospodarskich  (1511 tys. szt. dużych) były w 2010 r.  gospodarstwa o obszarze od 5 do 10 ha, posiadające 1880 tys. ha użytków rolnych.

Dominująca  pozycja gospodarstw  grupy „100 i więcej ha” w  uprawie  dwóch naszych głównych roślin przemysłowych – buraków cukrowych,  rzepaku i rzepiku  przesądza sprawę  udziału różnych grup obszarowych  gospodarstw  w dochodach z tytułu uprawy tych roślin  dla przemysłu przetwórczego. Udział ten jest zdecydowanie niekorzystny dla mniejszych gospodarstw. Natomiast z koncentracji upraw zadowolony jest zapewne  przemysł przetwórczy.

W grupach obszarowych „50 – 100 ha” oraz „100 i więcej ha ” było w 2010 r.   prawie 1300 gospodarstw uprawiających  warzywa w  większości na sporych obszarach. Było także 479 gospodarstw uprawiających truskawki na łącznym  obszarze 3637 ha. w tym 93 gospodarstwa z truskawkami na 5  – 10  ha i  55 gospodarstw z truskawkami na obszarze 20  i więcej ha.  Innymi słowy niektórzy właściciele tych największych   gospodarstw  podejmują  pracochłonne kierunki produkcji, do których należy zwłaszcza zbiór truskawek. Więcej niż  1/3  gospodarstw w obydwu grupach obszarowych  posiadała w 2010 r.  sady, w tym w ponad 700 gospodarstwach były to sady duże,  po 20 i więcej ha, zajmujące łącznie  prawie 50 tys. ha. Nie wiemy zbyt wiele o tym ,jak sobie radzą właściciele dużych i wielkich  sadów, czy  truskawkowych plantacji ze zbiorem produkowanych owoców. Zajmują się tym  głównie cudzoziemcy,

 Największe  nasze gospodarstwa rolne o obszarze  100 i więcej ha mają niezwykłe  małe zatrudnienie. Na prawie 3,5 mln ha użytków rolnych w 2010 r. całkowita liczba pracujących, wliczając do nich także stałych pracowników najemnych, dorywczych, kontraktowych i pozostałych  wynosiła tylko   65,1 tys.  osób.  PGR-y na podobnym  obszarze zatrudniały w 1990 r. ok. 420 tys. pracowników. Małą liczbę pracujących (38,0 tys.) miały w 2010 r. także  gospodarstwa grupy obszarowej 50 100 ha

Gdyby na gruntach dawnych dużych posiadłości ziemskich na  Ziemiach Odzyskanych utworzono proponowane przez Stanisława Mikołajczyka spółdzielnie parcelacyjno – osadnicze to na obszarze prawie 3 mln ha powstałoby kilkaset  tysięcy rodzinnych gospodarstw rolnych. Licząc wraz  z rodzinami mogłoby w nich znaleźć  się 2 2,5 mln mieszkańców przeludnionej wsi. Nie pomyślano także o podobnym rozwiązaniu  po 1989 roku… 

 Biedni biednieją, bogaci się bogacą…

Ogromne preferencje dla gospodarstw o większym obszarze  zapewnia  nie dostosowany do naszej struktury agrarnej  system  dopłat bezpośrednich dla polskiego rolnictwa ze środków unijnych i krajowych. Na kształt tego systemu istotny wpływ miała  strona polska.  Według pierwotnej polskiej koncepcji –  wsparcia finansowego ze środków UE miało być całkowicie pozbawione ponad 2.1 mln  gospodarstw indywidualnych o obszarze  do 5 ha, w których w 2002 r. żyło ponad 7 mln osób! Nie wyraziła na to zgody Komisja Europejska, ponieważ pominięcie tej grupy gospodarstw  byłoby  sprzeczne z polityką UE życzliwą  wówczas dla  małych gospodarstw rolnych. Powstał więc system dopłat oparty  głównie na zasadzie – kto uprawia więcej ziemi, ten dostaje więcej pieniędzy. Decydują nie tyle potrzeby gospodarstw, warunki pracy i  życia ludzi  utrzymujących się z   pracy na roli, lecz posiadane przez nich lub tylko użytkowane  hektary. Jak  to wygląda w praktyce, w poszczególnych gospodarstwach?  O tym zbyt wiele obecnie nie wiemy, ponieważ w 2009 r.  zakazano  udzielania informacji na ten temat…Kiedyś było  jednak inaczej i w  2007 r. informacje te były dostępne

 Tak np.  rolnik Henryk Stokłosa (6299 ha) otrzymał w 2007 r.  w ramach  dopłat bezpośrednich 3,7 mln zł, Top Farms Głubczyce spółka z kapitałem angielsko-irlandzkim (11,1 tys. ha) 7,7 mln zł, Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna w Witkowie (11,6 tys. ha) 7,6 mln zł, Top Farms Wielkopolska, spółka angielsko-irlandzka (10 tys. ha) 7,4 mln zł, Przechlewo, spółka duńska (12,4 tys. ha) 7,3 mln zł, państwowy b.PGR Kietrz (8,2 tys. ha) 7 mln zł, spółka pracownicza Kobylniki (5,5 tys. ha) 4,1 mln zł, AgroSkandawa, własność rodziny Boruchów 3,9 mln zł, gosp. Kętrzyn (5,6 tys. ha) 3,6 mln zł, państwowy b. PGR Szymankowo (5,5 tys. ha) 3,3 mln zł. (za Krystyną Naszkowską, „Gazeta Wyborcza” z 12.07.2007).

Tak to było  w 2007 r., gdy  całe polskie rolnictwo w formie jednolitych obszarowych dopłat bezpośrednich otrzymało 4  mld 238,5 mln zł; w 2014 r.  zrealizowana  kwota na obszarowe dopłaty wzrosła do 12 mld  653,8 mln  zl, a oprócz tego były płatności z innych tytułów. Dodatkowo na wzrost  wysokości dopłat obszarowych i innych płatności wpłynęło istotne  zmniejszenie powierzchni użytków rolnych (od 2007 r.  do  2014 r. o ponad 1,5 mln ha). Podniosło to poważnie  wysokość dopłaty obszarowej przypadającej na każdy  hektar użytków rolnych. Poza tym, w latach 2007 2014  zmniejszyła się również   dość znacznie (o ponad  1,1 mln) liczba gospodarstw indywidualnych korzystających z dopłat. Wszystko to sprawia, że w 2014 r.  jednolite dopłaty obszarowe wraz z płatnościami z innych tytułów były o wiele większe niż w 2007 r. i  w wielu dużych  gospodarstwach stanowiły  główne źródło dochodów. W 2015 r. ogólna suma dopłat przekroczyła 14,5 mld ; w 2016 r.  ponad 14,8 mld zł.

Na wspieranie rolnictwa Unia Europejska przeznacza znaczne fundusze. W UE 28 – dopłaty stanowiły w 2014 r.  61% wszystkich dochodów rolników; w UE 15 – 62,5%; w Polsce blisko .  50%. Pieniądze te były jednak dzielone u nas   nierównomiernie, Spośród ok. 1350 tys uprawnionych aż. 1250 tys., a więc ponad 90% wszystkich polskich rolników otrzymało w 2014 r. dopłaty mniejsze niż 5 tys. euro, w tym 2/3 spośród nich (770 tys.) otrzymało zaledwie po 5 tys. zł.  100 tys. największych  gospodarstw otrzymało 54% całej sumy dopłat.(Iwona  Nurzyńska, raport  „Polska wieś 2016).

Wielkie gospodarstwa rolne dostawały nie tylko bardzo wysokie dopłaty bezpośrednie,  ale zbierały również w coraz większym zakresie śmietankę z rolnego rynku w postaci wielkiego udziału w najbardziej dochodowych gałęziach rolniczej produkcji.

Dużym  gospodarstwom  rolnym  korzyści materialne przynosi sama duża skala produkcji. Podjęto  więc w Komisji Europejskiej decyzję o  znacznym ograniczeniu wsparcia finansowego dla dużych gospodarstw  rolnych, na rzecz gospodarstw o mniejszym obszarze.  W Polsce do 2014 r. nie doszło do żadnych  ograniczeń unijnego  wsparcia finansowego dla dużych gospodarstw. Dopiero  w  2015 r. górny maksymalny  pułap  dopłat  dla jednego gospodarstwa   został przez polski rząd ustalony na poziomie 150 tys. euro.

Duże  gospodarstwa miały silne wpływy, także polityczne, na co zwrócił uwagę  w 2003 r. prof. Józef S. Zegar z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej: Duże gospodarstwa pisał – tworzą silne i wpływowe  lobby, co możemy obserwować również w Polsce …gdzie…w  parlamencie rolników i to niezależnie od ugrupowania  politycznego reprezentują przede wszystkim właściciele i użytkownicy  dużych gospodarstw rolnych, mający na względzie przede wszystkim własne interesy, a zatem  promujący rozwiązania korzystne dla nich, nawet kosztem  dominującej liczby drobnych rolników…

Nasuwa się w związku z tym pytanie, czy ustawowy zakaz parcelacji gruntów b. PGR i zakaz tworzenia na tych gruntach gospodarstw indywidualnych to właśnie skutek egoistycznych  działań wpływowego lobby reprezentującego interesy dużych  gospodarstw?  Czy  za przedziwnym rządowym  planem z 1998 r. tworzenia w Polsce gospodarstw większych niż w UE również kryły się przemożne wpływy tego lobby? Czy stało ono także za ustawowym przyznaniem dzierżawcom gruntów państwowych prawa pierwokupu tych gruntów po 3 latach dzierżawy na ziemiach starych i po 6 latach na Ziemiach Zachodnich i Północnych? Jest też  pytanie jakie były przyczyny i jaki był cel ustawowego uznania 300 – hektarowego gospodarstwa za gospodarstwo rodzinne, w sytuacji gdy średni  obszar rodzinnego  gospodarstwa rolnego ledwie przekraczał wówczas  w Polsce  8 ha?

Na oczywisty wpływ  tego lobby na politykę rolną państwa wskazuje jednak przede wszystkim kształt systemu  dopłat bezpośrednich ze środków unijnych i krajowych, który sprawia, że niektórzy   właściciele i użytkownicy wielkich   gospodarstw rolnych otrzymywali corocznie dopłaty na miarę głównych wygranych w totolotku, a wiele tysięcy drobnych rolników otrzymywało dopłaty w bardzo skromnej,  często  niemal symbolicznej wysokości.

Stoi pod dużym znakiem zapytania celowość  dalszego utrzymywania  dotychczasowego systemu wsparcia finansowego naszego rolnictwa ze środków unijnych i krajowych. Należałoby się zastanowić nad częściowym przynajmniej  przekształceniem tych środków w instrument naprawy szkód „porestrukturyzacyjnych”:. Szkody  wyrządzone przez restrukturyzację są  duże i trudne do naprawy. Potrzebują pomocy materialnej. Dotyczy to m. in. odbudowy pogłowia bydła, krów i owiec (np. o użytkowości mięsnej), stworzenia  infrastruktury lokalnego rynku produktów rolnych i żywności, sieci  w miarę nowoczesnych niewielkich lokalnych zakładów przetwórczych różnych branż, nie tylko mięsnych, ale także mleczarskich, owocowo warzywnych, a nawet małych młynów i olejarni  na samozaopatrzenie rodzin wiejskich..

Rolnictwo 11

Rolnicy i i ogrodnicy muszą mieć alternatywę wobec  pozbawionych skrupułów  pośredników i kupców. W sierpniu 2016 r. na Kujawach  producentom   proponowano za 1 kg cebuli  12 groszy, mówiąc, aby się na taką cenę godzili,  bo inaczej sprowadzą sobie cebulę z Holandii, gdzie jest jeszcze tańsza. Za kilogram zwykłej cebuli w sklepie Carrefour w Warszawie 10 pażdziernika 2016 r. trzeba było zapłacić 2 złote i 49 groszy!!!  Za litr mleka w sierpniu 2016 r płacono  rolnikom na Kujawach   85 groszy,  za  tonę pszenicy  – 600 zł (w 2015 r. jej cena   sięgała  700  zł).

Za czarne porzeczki  przetwórnie  płaciły producentom   po  60 groszy za 1 kg, za jabłka przemysłowe. 20 groszy , za jabłka deserowe  – 50 groszy za 1 kg. Wcześniej truskawki skupowano nawet po 1,80 zł za łubiankę…Są sygnały, że niektórzych rolnicy pozostawiali pozostawiali warzywa – cebule,  marchew i kapustę na zimę na polu.Proponowane im ceny za  te warzywa nie pokrywały nawet kosztów zbioru i dostawy do punktów skupu….

Nadzieja w spółdzielczości

Działacz ludowy  Henryk Wasiak   z Latchorzewa pod Warszawą  zwracał w 2009 r.  uwagę na …patologię  życia społecznego na wsi w postaci korupcji, rozkradania majątku publicznego, w tym spółdzielczego i wyzyskiwania rolników przez skup produktów rolnych i ogrodniczych po niezwykle niskich cenach…Sygnały z Kujaw, a także z innych stron kraju  wskazują, że  patologia rynku produktów rolnych i ogrodniczych trwa. Rolnicy  i ogrodnicy są bezradni. Mówią o wielkiej potrzebie powrotu do uczciwego skupu prowadzonego przez spółdzielnie.  Rolnik powinien produkować na zamówienie i sprzedawać  swoje produkty po cenie z góry ustalonej w  umowie kontraktacyjnej. Takie są przepisy i tak  powinna wyglądać organizacja produkcji i skup ziemiopłodów oraz innych  produktów rolnych. I tak wygląda  rynek rolny w cywilizowanych krajach, a  w przeszłości również w Polsce – przy decydującym  udziale wiejskiej i rolniczej spółdzielczości.

W przedwojennej Polsce, w handlu rolnym i spożywczym i w ogóle w życiu wsi  i  kraju rosnącą rolę    zdobyła spółdzielczość licząca w 1938 r. ponad 3 mln członków. Miała decydujący udział w zaopatrywaniu  rolnictwa  w środki produkcji –  nawozy, nasiona, maszyny i narzędzia rolnicze, pasze, materiały budowlane  itp. Prowadziła na wielką skalę skup produktów rolnych, w tym zwierząt rzeźnych i mleka. Miała własne magazyny, a niektóre spółdzielnie nawet własne zbożowe elewatory. Tak było np. w Kutnie, w którym swój wspaniały rozwój spółdzielnia rolniczo – handlowa „Wspólna praca”zawdzięcza wielce przedsiębiorczemu  prezesowi Stefanowi Jóźwiakowi. Własne elewatory zbudowano tam po to,  aby rolnicy  zbóż nie musieli  sprzedawać zaraz po żniwach, gdy  były tanie.

Obok spółdzielczości mleczarskiej  powstawały także spółdzielcze przetwórnie owocowo–warzywne, a nawet mięsne. Spółdzielczość była aktywnie wspierana przez władze państwowe, które m. in. budowały przetwórnie mięsne po to, aby  następnie  ich udziały mogli stopniowo przejmować dostawcy żywca (m. in. w Dębicy). W obrocie finansowym znaczącą rolę odgrywały banki i kasy spółdzielcze. Stanowiły skuteczną obronę przed lichwą. Dużą pomocą dla gorzej sytuowanej ludności były bardzo popularne spółdzielnie kredytowe, których w  1938  r. było 5589. Istniało też 1570 kas bezprocentowych pożyczek.

 Rozwój spółdzielczości na wsi postępował w tym  okresie także w innych krajach europejskich, a w szczególności w państwach  skandynawskich z Danią na czele, z której doświadczeń korzystali także pionierzy spółdzielczości rolniczej i wiejskiej w Polsce. II wojna  światowa przekreśliła ten dorobek.

W latach PRL-u zdrowa idea spółdzielcza została skażona i skompromitowana poprzez kolektywizację w rolnictwie, centralizację i   podporządkowanie spółdzielczości organom państwowym.  Szereg spółdzielczych przetwórni (w tym mięsnych) zostało w 1952 r.  upaństwowionych, a w III RP  sprzedanych w ramach prywatyzacji zakładów przemysłu przetwórczego jako własność państwa…

 Ruch spółdzielczy nie napotykał niestety przychylności ze strony władz państwowych III RP. Także Komisja Europejska odnosiła się raczej  niechętnie  do rozwoju spółdzielczości wiejskiej i rolniczej w Polsce. Jak wynika z publicznych wypowiedzi niektórych jej przedstawicieli – Komisja nie chce popierać rozwoju spółdzielczości wśród drobnych rolników w Polsce, gdyż  kolidowałoby to z programem „restrukturyzacji”, tzn. likwidacji agrarnego rozdrobnienia…

Likwidację  spółdzielczości  i przekształcenie istniejących  jeszcze spółdzielni w spółki zapowiedziały w swojej umowie koalicyjnej Akcja Wyborcza Solidarność”  i Unia Wolności. PSL w 2000 r., doceniając rolę jaką ma do spełnienia spółdzielczość  w kraju, w tym na wsi stało…na stanowisku równoprawności historycznie ukształtowanych rodzajów własności: prywatnej (w tym spółdzielczej), państwowej i komunalnej. Wszystkie rodzaje własności, w   tym  również prywatna, służyć powinny  dobru społecznemu… (VII Kongres PSL, 24-25 marca 2000 r.). Takie były deklaracje. W praktyce spółdzielczość w III RP nie rozwinęła się, choć rozwój ten i powrót do przedwojennych tradycji  był i jest coraz bardziej  potrzebny.

  Naczelne organy spółdzielczości powinny zinwentaryzować utracony przez  spółdzielców majątek i przedstawić roszczenia z tego tytułu władzom państwowym  przygotowującym kolejną wersję ustawy  o reprywatyzacji, która być może wreszcie zostanie uchwalona. Celem powinno być zapewnienie spółdzielczości, w tym na wsi  przynajmniej tak  silnej pozycji, jaką zdobyła  w okresie przedwojennym w II RP.

Przeciwnicy spółdzielczości bronią w gruncie rzeczy interesów pośredników i lichwiarzy wyzyskujących wieś, czemu w okresie międzywojennym skutecznie przeciwstawiała się wiejska i rolnicza spółdzielczość. Ma w Polsce wspaniałe tradycje i ogromny dorobek sięgający  zaborów, a przede wszystkim lat międzywojennych. Zwłaszcza w obecnej sytuacji kraju, w szczególności na wsi – spółdzielczość może stać się jednym z głównych sposobów przetrwania rodzin chłopskich posiadających niewielkie gospodarstwa rolne. W pojedynkę rodziny te  mają  poważnie ograniczone szanse na wydźwignięcie  się   z  biedy.

Rozwój spółdzielczości powinien dotyczyć nie tylko zaopatrzenia i zbytu, lecz także przetwórstwa, handlu, w tym zagranicznego a nawet spółdzielczych form organizowania produkcji rolnej, co ma miejsce m.in. w krajach skandynawskich, w Niemczech,  we Francji, także  w USA.

Ogromną rolę odgrywa spółdzielczość w Japonii. Najważniejszą organizacją spółdzielczą rolników jest Nokyo. Stanowi łącznik między rolnikami a władzami terenowymi, zwłaszcza urzędami gmin i administracją prefektur (województw), Nokyo podporządkowała sobie instytucje obsługi rolnictwa, ośrodki postępu rolniczego, a także przemysł przetwórczy. Jest w istocie formą gminnej spółdzielni obejmującej wszystkie dziedziny związane z produkcją rolniczą, ze sferą zaopatrzenia i  zbytu oraz  przetwórstwa. Jest także organem opiniotwórczym, istotnym ogniwem kształtowania polityki rolnej. (prof. Franciszek Tomczak).

W strukturze Nokyo występują komisje  do spraw towarzystw wiejskich, młodzieży, gospodyń wiejskich, emerytów itp. Nokyo prowadzi również działalność oszczędnościowo – pożyczkową i ubezpieczeniową. Zajmuje się też skupem produktów rolnych, usługami maszynowymi, prowadzi stacje benzynowe, hurtownie i sklepy detaliczne, zakłady wylęgowe, a nawet salony piękności i wydawnictwa. Prowadzi też działalność matrymonialną. Organizuje zastępstwa rolników, jeśli muszą opuścić swoje gospodarstwo. Nokyo jest  organizacją bardzo wszechstronną. Zrodziła ją bardzo rozdrobniona  struktura japońskiego rolnictwa. Nokyo powstało po to, aby ułatwiać pracę i życie tamtejszym rolnikom. Jest zespołem wielu spółdzielni, w wielu dziedzinach monopolistą.

Także w naszym rolnictwie, w którym większość rolników jest pozostawiona sama sobie i nie ma często znikąd  pomocy – spółdzielczość mogłaby stanowić dla nich  zasadniczy punkt oparcia. Bardzo potrzebny byłby  również rozwój spółdzielczości pracy oraz spółdzielczości inwalidów, które mogą się okazać skutecznymi formami walki z bezrobociem  zarówno w mieście, jak i na wsi.

Pomyślny rozwój spółdzielczości wymaga odbudowy i aktywności krajowych związków poszczególnych branż spółdzielczych, spółdzielczych central handlowych, hurtowni oraz dogodnej  pomocy kredytowej ze strony banków takiej,  jakiej w II RP udzielał spółdzielczości Bank Związku Spółek Zarobkowych w Poznaniu. Tak np. w 1929 r. bank ten uzależnił udzielenie kredytu na kupno przetwórni mięsnej w stanie upadłości w Czerniewicach od utworzenia spółdzielni przez rolników dostarczających żywiec do tej przetwórni. Niezależnie od rolników swoje udziały do spółdzielni wniosły sejmiki okolicznych powiatów. Bank zapewnił początkowo spłaty kredytu bezprocentowe, a w dalszych latach gwarantował dogodne oprocentowanie.

W III RP inicjatywy i konkretne wnioski o przejęcie poszczególnych zakładów przemysłu rolno – spożywczego przez spółki (spółdzielnie) rolników, czy ogrodników oraz pracowników tych zakładów  z reguły były odrzucane przez ministrów przekształceń własnościowy (następnie skarbu państwa), reprezentujących zarówno  ugrupowania liberalne, jak i lewicowe. Utworzeniu plantatorsko – pracowniczego koncernu „Polski Cukier” otwarcie sprzeciwiali  się, wbrew ustawie sejmowej  zarówno  min. Aldona Kamela – Sowińska z AWS, jak i min. Wiesław Kaczmarek z SLD.”.

Odrzucony został wniosek producentów zbóż o przejęcie zakładów zbożowych w Brzegu i wielu innych zakładów PZZ w innych rejonach kraju. Podobny los spotkał poznańską „Goplanę” (chcieli ją przejąć pracownicy). Odrzucono wniosek o kupno zakładu koncentratów spożywczych w Winiarach złożony przez spółdzielczą przetwórnię owocowo – warzywną w pobliskim Kotlinie. Winiary sprzedano firmie Nestle, która w większości przeszła na surowce z importu. Takich przykładów można wymienić znacznie więcej.

Rzeszowską Alimę producenta doskonałych odżywek dla dzieci, sprzedano zagranicznej firmie Gerber, która zrezygnowała z lokalnych, specjalnie dobieranych i przeszkolonych  dostawców owoców i warzyw, przechodząc na surowce z importu. Alimę sprzedano na skandalicznie niekorzystnych warunkach, wbrew opinii wojewody i rzeszowskich organizacji rolniczych, a nawet wbrew opinii ówczesnego ministra rolnictwa.  Krytykujący tę transakcję  z trybuny sejmowej poseł Solidarności RI Józef  Frączek  został następnego dnia karnie zwolniony przez premier Hannę Suchocką ze stanowiska wicewojewody rzeszowskiego…

W  Łukowie grupa  850 pracowników, rolników i kupców wystąpiła z wnioskiem o  zakup 70 proc. akcji znanych, dochodowych i   cenionych przez konsumentów zakładów mięsnych. Mimo poparcia ze strony Sejmiku Wojewódzkiego  i lokalnych władz administracyjnych wniosek ten został odrzucony przez ministra skarbu  państwa  Jacka Sochę. Zakład sprzedano w 2005 r.  byłemu. senatorowi SLD Henrykowi Stokłosie

 Wbrew Konstytucji

Polityka rolna państwa i jej odbicie w ustawodawstwie tak wyraźnie i wielostronnie promującym sektor dużych gospodarstw zdaje się potwierdzać opinię prof. Zegara o wpływowym lobby reprezentującym nadzwyczaj skutecznie interesy tych gospodarstw w naczelnych organach władzy państwowej. Stawia to pod znakiem zapytania stosunek tych organów do  gospodarstw rodzinnych uznanych w Konstytucji za podstawę naszego ustroju rolnego.

Trzykrotnie wnoszone w Sejmie poselskie projekty ustawy o rodzinnym gospodarstwie rolnym (w latach 1997. 1998 i 1999) były odrzucane przez sejmową większość! Taka ustawa nie pasowała być może do planów tworzenia gospodarstw  większych niż w UE, do programów zakładających długotrwałą  i  rozległą biedę w licznych  gospodarstwach rodzinnych (objętych konstytucyjną ochroną)!!!

Przejęcie na własność dawnych PGR-ów przez dzierżawców zapewniła uchwalona w 2003 r. przez Sejm, przygotowana przez ówczesnego ministra rolnictwa Wojciecha Olejniczaka (SLD) – ustawa o kształtowaniu ustroju rolnego, która przyznała dzierżawcom prawo pierwokupu dzierżawionych gruntów i zaliczyła do rodzinnych nawet gospodarstwa rolne o powierzchni 300 ha! Było to w istocie ustawowe  odrzucenie  konstytucyjnego zapisu o prymacie gospodarstw  rodzinnych, Ich przeciętny obszar w 2003 r. wynosił w Polsce 8,2 ha (7,4 ha użytków rolnych)!!! Ustawa dodatkowo przyznała  dzierżawcom prawo kwestionowania ceny nabywanej ziemi, a w razie sporu – prawo żądania jej ustalenia przez sąd!!! 

Restrukturyzacja polskiego rolnictwa była procesem odwrotnym od wszystkich poprzednich reform i działań państwa, które zdołano z powodzeniem zrealizować w Polsce w okresie międzywojennego dwudziestolecia. Reformy  były wówczas  procesem stawiającym  sobie przede wszystkim  cele społeczne. Były niejako logicznym dalszym ciągiem odchodzenia od pozostałości pańszczyzny.  Przeprowadzano je w żywotnym interesie zarówno państwa, jak i  chłopów, a nie przeciw nim.

 Realizowana w III RP polityka wobec wsi w ogóle nie stawiała sobie żadnych celów społecznych. Sprowadzała się w istocie do starań o  przywrócenie  stanu z „dnia przedwczorajszego”, to znaczy –   powrotu do Polski ze strukturą agrarną opartą na pracy najemnej, w tym w pokaźnej skali do gospodarstw typu folwarcznego, a obok nich – do Polski coraz liczniejszej biedoty wiejskiej,  nędzarzy i parobków. Odpowiedź na pytanie o następstwa  tej polityki  daje ukazany ogólnie  w tym opracowaniu bardzo niepomyślny  stan polskiej  wsi i jej mieszkańców oraz równie niepomyślny  stan polskiego  rolnictwa i gospodarki żywnościowej po  dwóch dekadach  ich restrukturyzacji i modernizacji.

Celem polskiej  polityki rolnej  nie może być ślepe przenoszenie na nasz grunt wzorców z niektórych krajów zachodnioeuropejskich o wyższym poziomie gospodarczego rozwoju i o innych uwarunkowaniach społecznych. Specyfiką polskiego rolnictwa było, jest i długo jeszcze będzie rozdrobnienie gospodarstw i przeludnienie wsi. Tej specyfice w demokratycznym  państwie  powinna służyć polityka wobec wsi i rolnictwa. Może zyskać poparcie wsi, jeśli  zagwarantuje dobre efekty nie tylko gospodarcze, ale także – co jeszcze ważniejsze –  społeczne. Konstytucyjny zapis o ustroju rolnym w Polsce obejmuje swoją ochroną wszystkie, bez żadnych wyjątków gospodarstwa rodzinne, nie tylko o obszarze do 300 ha…

Tradycyjna gospodarka rolna a także duża  liczba gospodarstw rolnych i obfitość rąk do  pracy na wsi nie  jest „kulą u nogi” Polski, lecz może  jeszcze być szansą naszego rolnictwa na rozszerzenie produkcji  żywności wytwarzanej  tradycyjnym systemem opartym przede wszystkim na pracy ludzkiej bez lub przy niewielkim udziale przemysłowych środków produkcji. Zainteresowanie taką żywnością w kraju i na świecie  stanowi  ogromną, niestety bardzo słabo obecnie wykorzystywaną szansę polskiego rolnictwa, w którym mamy wielką liczbę ludzi chętnych do  pracy, cierpiących biedę wskutek  braku rolniczego zajęcia, oczekujących na to, że staną się  znów w Polsce potrzebni.

 Wieś zabrała głos

Polityka restrukturyzacji polskiego rolnictwa odbiła się zapewne na wynikach wyborów 2015 r., w których wyborczą porażkę poniosły  partie reprezentujące  dotychczasowe władze państwa. Najpierw wybory prezydenckie przegrał  Bronisław Komorowski. który na wsi uzyskał o 15,5% mniej głosów niż  Andrzej Duda. Gdyby nie wyniki głosowania na wsi prezydentem zostałby ponownie Bronisław Komorowski.

Aż 45.5% wiejskich głosów w wyborach  do Sejmu (9,7% więcej niż w  2011 r.) uzyskało Prawo i Sprawiedliwość. Poparcie dla Platformy Obywatelskiej zmniejszyło się na wsi o  10,4% i wyniosło  w 2015 r. 17.1%. Straty zanotowało również PSL, które  w wyborach  do Sejmu zdobyło na wsi 9,7% głosów (w 2011 r. – 16.8%).

Jerzy Bartkowski przedstawiając mapę  polityczną polskiej wsi (raport „Polska wieś 2016”) w  ocenie  nastrojów przedwyborczych w Polsce stwierdza, że były dużo gorsze.na  terenach wiejskich, a grupą silnie niezadowoloną byli rolnicy. Nie miało to podstaw ekonomicznych…Równocześnie autor pisze dalej, żeźródło niezadowolenia dużej części społeczeństwa, jak i mieszkańców wsi i rolników stanowiły elity rządzące i ich polityka… Podstawy ekonomiczne, których brak kwestionuje autor – jednak na wsi były, czego można się dowiedzieć z innego rozdziału tego samego raportu  o dochodach ludności  wiejskiej (p. str. 10).

Bartkowski, w posumowaniu rozdziału omawiającego wyniki wyborów – wypowiada  pogląd, że ludność wiejska jest  bardziej prawicowa, autorytarna i wykazuje mniejsze poparcie dla demokracji… Konserwatyzm wiejski wyraża się większym sentymentem do PRL, czy lepszą oceną  jej okresu. Szczególnie silne jest to wśród rolników…

 Doszukiwanie się  przyczyn wyborczej postawy ludności wiejskiej, w  tym rolników w ich usposobieniu  i  orientacji  ideologicznej nasuwa podstawowe wątpliwości. W świetle niepodważalnych, statystycznie potwierdzonych  szkód społecznych i gospodarczych, poniesionych przez  wieś wskutek restrukturyzacji polskiego rolnictwa  i jego otoczenia – wyniki wyborów 2015 r. były czymś, czego się można było spodziewać. Wieś zrobiła użytek z demokracji i oddała głos sprzeciwu wobec zagrożeniom, które na nią spadły. Był to być może  również głos przestrogi i woli  uświadomienia polityków, że z istniejącą na wsi sytuacją muszą się liczyć.

Także w PRL-u nie wszystko było złe. Nawet w czasie zaborów powstawały na ziemiach polskich rzeczy dobre, pożyteczne i piękne, które pozwoliły narodowi przetrwać. Również w nie suwerennym i nie demokratycznym  PRL-u nie brakowało ludzi, którzy owocnie troszczyli się o Polskę, o dobro kraju i  jego mieszkańców, także na wsi. Tego nie można przekreślać…

Co zaś się tyczy rzekomo „mniejszego poparcia dla demokracji na wsi zalecić można autorowi takiej opinii i czytelnikom lekturę załączonego do tego opracowania  artykułu o wyborach samorządowych w 2010 r. (str. 68).  

Wieś w okresie  przedwyborczym oczekiwała zmiany polityki wobec niej  i  PiS, krytycznie oceniając  stan państwa zapowiedziało taką  zmianę. Zapowiadał  ją już po wyborach 2005 r.  Jarosław Kaczyński… Stworzyliśmy rząd –  mówił wówczas – który  zwróci się ku wszystkim Polakom, a nie tylko ku niektórym.  Rząd, który podejmie  to ogromne wyzwanie  społeczne i moralne, jakim jest polska wieś. To, co się dzieje na polskiej wsi, nie tylko godzi w polski interes narodowy, w naszą przyszłość,  bo proszę pamiętać, że tam się rodzi większość polskich dzieci ale także jest łamaniem elementarnej przyzwoitości. Nie można prowadzić polityki państwa  w taki sposób, że wielka i ważna część społeczeństwa  – ta, z której wywodzi się  ogromna większość naszego Narodu po prostu się nie liczy. Takie podejście odrzucamy! Zrobimy zasadniczy  zwrot w polityce wobec polskiej wsi. Chcemy poprawić jej sytuację i przypomnieć polskim rolnikom, bo mieli prawo o tym zapomnieć – że to jest polskie państwo, ich państwo!

Od powyższej deklaracji Jarosława Kaczyńskiego upłynęło 11 lat. W tym okresie w polskim rolnictwie i na wsi  nastąpiły dalsze bardzo niepomyślne  zmiany, choć i w 2005 r. ich stan pozostawiał dużo do życzenia. Deklaracja prezesa PiS o potrzebie zasadniczego zwrotu w polityce wobec polskiej wsi jest więc dzisiaj jeszcze bardziej aktualna i ważna.

 W październikowych wyborach do parlamentu 2015 r. Polskie Stronnictwo Ludowe, partia szczycąca się ponad 120 – letnią tradycją, opierająca przez dziesięciolecia swoją  polityczną siłę na  milionowych rzeszach chłopów – ledwie przekroczyła 5 – procentowy próg wyborczy. Stała się na wsi jednym z najsłabszych ugrupowań politycznych…Powodem tej klęski było zapewne głównie odejście od  kierunków polityki rolnej  Stronnictwa nakreślonych m. in. przez  III Kongres PSL, który już w 1993 r. w swojej uchwale wypowiedział się stanowczo przeciw planom radykalnej strukturalnej przebudowy polskiego rolnictwa bez liczenia się z jej społecznymi  uwarunkowaniami.  Współrządząc państwem w latach 2007 2015, mając w swoich rękach resort rolnictwa PSL bezpośrednio wsparło szkodliwy dla znacznej części chłopów proces restrukturyzacji  polskiego rolnictwa.                                                 Polska wieś powinna i zasługuje na to, aby mieć liczącą się, własną silną  pozycję na ogólnokrajowej scenie politycznej. Polski ruch ludowy utrzymuje swoją siłę w gminach  i są być może szanse, że tam właśnie może się odrodzić, sięgając do tradycji i starej nazwy  „Stronnictwo Ludowe” będące w 1945 r. w rękach Witosa i Mikołajczyka oraz do ówczesnych  ideowych fundamentów  tego Stronnictwa.

 dr Ludwik Staszyński

Autor jest Członkiem Honorowym Stowarzyszenia Klub Inteligencji Polskiej

Poprzednie części na stronie:

Wielki krok wstecz. Restrukturyzacja polskiego rolnictwa, część I
Wielki krok wstecz. Restrukturyzacja polskiego rolnictwa część II
 ŹRÓDŁA
Głównym źródłem wykorzystanym w  tym  opracowaniu są publikacje Głównego Urzędu Statystycznego oraz niektóre publikacje autora dotyczące wsi i rolnictwa wymienione w poniższym zestawieniu:

Zmiany w produkcji żywca wieprzowego, Wieś Współczesnanr 10/1978

Buraki cukrowe i przemysł cukrowniczy w Polsce na tle  niektórych krajów europejskich, Wieś Współczesnanr 8/1979

Uwarunkowania i mechanizmy kształtowania cen rolnych, Wieś Współczesnanr 4/1980

Stan i perspektywy chowu bydła w Polsce, Wieś Współczesnanr 7/1980

Czy może być więcej mięsa, mleka i cukru?, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa, 1981

Polityka rolna i żywnościowa  w latach 1994 –  2000,Wieś i Państwo, nr 3-4/1994

Skutki społeczne transformacji ustrojowej,Wieś i Państwonr 2-3/1995

Polskie rolnictwo w oczach zachodnich ekspertów,Wieś i Państwonr 4/1995

Bezdroża prywatyzacji, Książka Polska, Warszawa,   1997

Ludzie, ziemia i Unia, Ośrodek  Wydawniczo Poligraficzny SIM, Warszawa, 2004 

W potrzasku, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna  KONIKA, Warszawa,   2005

Chłopi a przyszłość Polski, Fundacja Rozwoju, Warszawa  2008

Zmagania o przetrwanie, KMS ResCon, Warszawa, 2009

Wieś na wstecznym biegu. KMS ResCon, Warszawa, 2010

——————————————————————-

Niektóre  niepublikowane artykuły  autora korespondujące z treścią opracowania o restrukturyzacji:

Reformy rolne –  efekty  i  problemy (2016 r.)

Już w zaraniu   odzyskanej w 1918 r niepodległości odrodzona Polska spotkała się z wieloma bardzo trudnymi  problemami wewnętrznymi  i zewnętrznymi, którym musiał stawić czoło wybrany w styczniu  1919 roku Sejm nazwany Ustawodawczym. Jest znamienne, że  jednym z tematów pierwszych jego prac  stało się położenie ludności wiejskiej. Stanowiła ona wówczas prawie  75 proc, mieszkańców Polski, a w niektórych rejonach kraju (np. na Nowogródczyżnie, czy na Polesiu) liczba mieszkańców wsi  sięgała 90 proc. ogółu ludności. Polska wieś była po rozbiorach mocno przeludniona, rozdrobniona  i w większości bardzo uboga. 1/3 jej mieszkańców nie umiała czytać i pisać. W pierwszych wyborach do Sejmu w wielu okręgach zwyciężali jednak kandydaci  wysuwani przez chłopów.

Pierwszy spis  ludności  przeprowadzony w 1921 roku wykazał, że było wówczas na polskiej wsi 7,5 mln  ludzi  bezrolnych  i  11,4 mln  osób należących do ludności małorolnej w gospodarstwach do 5 ha. Łącznie było to 18,9 mln  obywateli, 83 proc. całej ludności wiejskiej. Na ogólną liczbę 3262 tys, gospodarstw rolnych – mniej niż 2 ha  miało 1109 tys. gospodarstw (34 proc), posiadając ogółem zaledwie  895 tys. hektarów użytków rolnych. Gospodarstw od 2 do 5 ha było  1002 tys. (31 proc.) i miały łącznie  2913 tys ha. Gospodarstw o obszarze  ponad 100 ha było zaledwie 19 tys., ale posiadały aż 5476 tys ha użytków rolnych a do tego jeszcze 8763 tys. ha lasów, niejednokrotnie zaniedbanych i nadmiernie eksploatowanych. W niektórych rejonach pozyskanie drewna nawet dwukrotnie przekraczało  roczne przyrosty masy drzewnej.

Debata związana z sytuacją  na wsi trafiała do porządków obrad wielu posiedzeń Sejmu Ustawodawczego w okresie kilku miesięcy. Potrzeby przeprowadzenia reformy ustroju rolnego (największego, jak mówiono, problemu gospodarczemu Polski) nikt nie kwestionował. “…Ze  wszystkich stron  był wydany wyrok śmierci   na obecny ustrój rolny – mówił  4 lipca 1919 r. z trybuny sejmowej poseł  Jan Dąbski (PSL Piast) –  od księdza arcybiskupa Teodorowwicza  począwszy poprzez księcia Czetwertyńskiego a kończąc  na kolegach  Daszyńskim i Barlickim. Nie  znalazł się nikt w tej Wysokiej Izbie  ktoby twierdził, że obecny ustrój rolny jest dobry… Z ust  księdza  arcybiskupa  Teodorowicza słyszeliśmy potępienie obecnego ustroju rolnego …Wszyscy się  zgadzają, że reforma rolna musi być przeprowadzona. Różnice są tylko co do sposobu i taktyki…

W pierwszej połowie 1919 roku głównym problemem debaty sejmowej związanej z projektowaną reformą rolną był obszar użytków rolnych  przeznaczonych do parcelacji, a inaczej mówiąc –  górna granica  gruntów w poszczególnych posiadłościach ziemskich nie podlegająca parcelacji. Posłowie  chłopscy chcieli, aby ten wyłączony z reformy obszar był jak najmniejszy,  odwrotnie niż  posłowie reprezentujący interesy ziemian, którzy dążyli do tego, aby ten  obszar  był   jak największy. Uzgodniono jednak, że majątki  zaniedbane i źle prowadzone będą parcelowane w całości. Majątki zajmujące się   nasiennictwem i hodowlą  zarodową a także posiadające zakłady przemysłowe   zostaną wyłączone z  parcelacji. Posłowie socjalistyczni byli za reformą rolną bez odszkodowania, ale przeciw parcelacji, a za przekształceniem  majątków w spółdzielnie rolnicze. Żądali także  objęcia reformą  dóbr kościelnych, co Sejm na wniosek posła księdza Sobolewskiego uzależnił od zgody Watykanu. Dobra kościelne  obejmowały ponad 300 tys. ha użytków rolnych. W dyskusji Sejm rozpatrywał także wnioski o  upaństwowienie  lasów prywatnych i kościelnych.

Największe napięcie i najbardziej zawzięte spory w sejmowej Komisji Rolnej i w czasie  obrad plenarnych Sejmu  wywoływał art. 6 projektowanej ustawy, określający maksimum obszaru nie polegającego parcelacji w poszczególnych posiadłościach  ziemskich.  W głosowaniu  w dniu 10 lipca 1919 r. wniosek posła Dąbala (PSL – lewica), który domagał się, aby to maksimum wyniosło 100 mórg (ok. 56 hektarów) poparli tylko socjaliści  i  PSL – lewica. W atmosferze dużych emocji poddany został pod głosowanie, określany jako  kompromisowy – wniosek posła Stanisława Staszyńskiego z Polskiego Zjednoczenia Ludowego o przymusowym wykupie  majątków powyżej 300  mórg – z możliwością obniżenia tego maksimum do 100 mórg lub jego podwyższenia do 500 mórg w zależności od rejonu  kraju. W głosowaniu liczba głosów „za”  i „przeciw” była  równa. Wówczas Marszałek Trąmpczyński zapytał posła  Staszyńskiego  a poseł referent jest  za, czy przeciw? Na co poseł odpowiedział, że jest oczywiście za swoim wnioskiem, po czym Marszałek  ogłosił, że art. 6  ustawy  o reformie rolnej został uchwalony większością głosów. Przyjęte to zostało z entuzjazmem przez posłów chłopskich i z głośnymi protestami i  głosami  niezadowolenia ze strony części posłów lewicowych i prawicowych. Za ustawą opowiedziało się 183 posłów, przeciw – 182.        

Pracom nad projektem ustawy o reformie rolnej towarzyszyło duże zainteresowanie społeczne. Do Sejmu napływały wówczas opinie i uchwały lokalnych organizacji z głosami poparcia dla reformy, nawet od mniejszości  białoruskiej na Kresach. Niemal nie było skarg na samowolne zajmowanie gruntów należących do ziemian. Ustawa o reformie rolnej wyłączała z prawa  do  parcelacji  osoby, które  zajmowały cudzą ziemię na własną rękę.

Ustawa została uchwalona, ale nie weszła w życie, ponieważ w niejasnych okolicznościach nie została opublikowana w Dzienniku Ustaw. Rozpoczęcie reformy nie było jednak sprawą prostą. Wymagało powołani do życia odpowiednich państwowych organów (Urzędów Ziemskich) organizujących  reformę, określających wartość ziemi, jej dotychczasowych i nowych właścicieli, uruchomienie  systemu przeprowadzania  pomiarów gruntów i działek (parceli), aparatu do jej finansowania i kredytowania, bowiem  ziemia w większości trafiać miała w ręce ludzi biednych.  Reforma, mimo  nieopublikowania ustawy została jednak rozpoczęta. Na pierwszy ogień poszedł pewien obszar gruntów, które po likwidacji zaborów znalazły się rękach polskiego państwa (grunty należące do państw zaborczych oraz ich funkcjonariuszy).

Wieści o ziemi dla chłopów i służby dworskiej upowszechniane szeroko  przez  stronnictwa ludowe  budowały na wsi autorytet i zaufanie do młodej II Rzeczpospolitej. Trwała wówczas wojna z bolszewikami i do oddziałów polskich  zgłaszało się dużo ochotników ze wsi. Z  rocznej  jednoklasowej szkoły rolniczej dla chłopskiej młodzieży w Mieczysławowie (pow. kutnowski) naukę przerwało w roku 1920 16 uczniów, Wstąpili jako ochotnicy do polskiego wojska. Jak mówił w Sejmie  wówczas Wincenty Witos  ustawa o  reformie rolnej stała się impulsem, który rozbudził tak potrzebne wówczas patriotyczne postawy w kraju, a także  napływ  ochotników do oddziałów wojskowych. .…Jestem w Zegrzu jako   żołnierz, który poszedł bronić kraju –   pisał  2 maja 1920 r.  do rodziny jeden z  wiejskich ochotników – Jan Talarek – Ale gdzie siedzę? Na  tyłach! Aż m  wstyd, że jeszcze nie na froncie…

Brak formalnych podstaw  reformy rolnej pobudził jednak  także do różnych działań i  rozpowszechniania  nieprzychylnych opinii przez jej przeciwników. W stenogramach sejmowych znaleźć można przykłady wypowiedzi, że ustawa o reformie  rolnej jest głupia i nigdy nie zostanie wcielona w życie. Stało się inaczej. 15 lipca 1920 roku, gdy bolszewicy zbliżali się do Warszawy – Sejm uchwalił jednomyślnie ustawę  o wykonaniu reformy rolnej.  Ustawę  poparli wówczas  nawet posłowie  reprezentujący  sfery ziemiańskie.

Do kwestii reformy rolnej Sejm powrócił w 1925 roku po uzyskaniu zgody Papieża  Piusa XI na objęcie tą  reformą także  gruntów kościelnych. Pius XI (Achille Ratti – od 1918 r. jako Nuncjusz Apostolski w Polce, godność biskupią otrzymał w Warszawie) – w odróżnieniu od innych dyplomatów nie opuścił stolicy Polski przed Bitwą Warszawską  w 1920 r.)

Ustawa z 28 grudnia 1925 r. podkreślała, że zasadniczym  celem reformy rolnej jest  tworzenie nowych samodzielnych gospodarstw rolnych, powiększanie istniejących gospodarstw karłowatych, tworzenie gospodarstw drobnych   produkujących owoce i warzywa. Potrzebne dla reformy grunty zapewni przymusowa parcelacja dóbr państwowych, kościelnych, fundacyjnych i prywatnych o obszarze większym niż 180  hektarów w okręgach wiejskich, na Kresach Wschodnich – o obszarze ponad 300 ha, zaś w okręgach przemysłowych lub podmiejskich – o obszarze ponad 60 ha. Ustawa zobowiązywała Radę Ministrów do corocznego  ustalania  kontyngentu gruntów  przeznaczonych do przymusowego wykupu. Podstawą do szacowania wartości parcelowanej przymusowo ziemi miała być wartość przyjęta do wymiaru podatku majątkowego. Zapłatą  częściowo miała być gotówka, a częściowo  listy renty ziemskiej, oprocentowane na 5% rocznie.  Z chwilą wykupu ciężary hipoteczne obciążające parcelowane nieruchomości wygasały, uprawnionych ustawa odesłała do  ceny wykupu. Za zgodą  Urzędu Ziemskiego właściciele mogli również  parcelować swoje grunty na własną rękę.

Parcelację,  zgodnie z Ustawą, prowadziły Okręgowe Urzędy Ziemskie . i Państwowy Bank Rolny. Ustawa zapewniała pierwszeństwo w parcelacji gospodarstwom karłowatym, stawiając na drugim miejscu tworzenie nowych gospodarstw  Ustawa zakazywała dzielenia, sprzedawania,  wydzierżawiania lub zastawiania gruntów z parcelacji bez zezwolenia – do czasu całkowitego spłacenia  pożyczek z funduszy państwowych. Zobowiązywała też  nabywców tych gruntów do dobrego gospodarowania – pod rygorem unieważnienia  ich sprzedaży. Ustawa zapowiedziała utworzenie funduszy na kredyty dla nabywców ziemi z parcelacji.

W latach 1919 – 1938 w ramach reformy rolnej utworzono 734,1 tys. kolonii i parceli o łącznym obszarze  2654,8 tys. ha. Niezależnie od tego, w ramach znoszeniu tzw. serwitutów 280,5 tys. gospodarstw chłopskich  otrzymało  łącznie 596,3 tys. ha użytków rolnych oraz 3899,1 tys. zł  gotówką.  W sumie  pokaźna część gruntów rolnych posiadanych przez ok. 12 tys. rodzin ziemiańskich –  przeszło w  chłopskie ręce. Rocznie parcelowano po ok. 200 tys. ha. Reforma rolna nie pociągnęła za sobą i nie wiązała się z żadnymi społecznymi wstrząsami. Dodatkowo – prowadzone przez państwo scalenia rozdrobnionych gruntów objęły prawie 5,5 mln ha. W sumie reforma rolna uchwalona przez Sejm Ustawodawczy większością jednego głosu była ogromnym osiągnięciem II Rzeczypospolitej. Gdyby nie napaść  niemiecka i sowiecka w 1939 r. reforma szybko  zostałaby doprowadzona do końca.

Reforma rolna II RP, mimo tak szerokiego zakresu  – nie rozwiązała jednak kwestii wielkiego przeludnienia polskiej wsi, gdzie liczbę ludzi zbędnych  ekonomiści  obliczali w latach trzydziestych  na 6 mln osób.

Reforma rolna w II Rzeczypospolitej jeszcze i dziś  spotyka się w Polsce z potępieniem. Przykładem mogą być wywody Marcina Drawicza, który na łamach „W sieci historii” (nr. 6/2015) nazywa reformę rolną II RP wywłaszczeniem, takim samym, jakim była komunistyczna reforma rolna PKWN z 1944 r. A przecież w II RP nie było żadnego wywłaszczenia, lecz wykup części posiadanej ziemi lub jej parcelacja przez samego właściciela. Dobrze prowadzone dobra ziemiańskie zajmujące się nasiennictwem, hodowlą zarodową  lub przemysłem ustawa wyłączyła z przymusowej parcelacji. Drawicz  mocno przesadza pisząc, że …Wielkoobszarowe  rolnictwo.. było  dla tamtej Polski jedynym atutem  na rynkach międzynarodowych… W rzeczywistości były  posiadłości ziemiańskie wzorowo prowadzone, ale było też sporo zaniedbanych, zadłużonych, nie płacących podatków,  a niekiedy nawet wynagrodzeń zatrudnionym.

W rezultacie komunistycznej  reformy   rolnej  PKWN po 1944 r. utworzono 347 tys. nowych gospodarstw, głównie dla służby folwarcznej. 254 tys. gospodarstw uległo dzięki tej reformie powiększeniu, a 467 tys. to nie była parcelacja, lecz  osadnictwo na Ziemiach Odzyskanych na obszarze 3 686 tys. ha. W ramach reformy rolnej  PKWN na ziemiach starych Polski  rozparcelowano o kilkaset  tysięcy hektarów mniej gruntów należących do majątków ziemiańskich  niż w latach 1919 – 1938. Za przyznaną ziemię jej nabywcy musieli ratalnie  płacić należność  stanowiącą równowartość określonej ilości kwintali żyta.

Antykomunistyczny ruch oporu  w niektórych  rejonach Polski starał się przeciwstawiać nadawaniu ziemi  dworskiej robotnikom rolnym i małorolnym chłopom, namawiając ich do nieprzyjmowania przydzielanej ziemi, niszcząc związane z reformą dokumenty i opalikowanie działek.    

Władze komunistyczne  nie były zainteresowane poprawą struktury agrarnej, choć mogły wiele w tym kierunku zrobić. Reforma rolna PKWN miała głównie  cele polityczne, zjednanie  dla komuny biedoty wiejskiej i rozprawę z ziemiaństwem. Komuniści nie popierali w Sejmie II RP ustaw o przeprowadzeniu i wykonaniu reformy rolnej. Opowiadali się za konfiskatą majątków ziemskich bez odszkodowania i za budową na ich miejsce gospodarstw zespołowych. I w tym kierunku poszli po objęciu   władzy w latach 1944 – 1945.  Stanisław  Mikołajczyk, jako minister rolnictwa inicjował  tworzenie spółdzielni parcelacyjno – osadniczych celem przejęcia i zagospodarowania dużych majątków poniemieckich na Ziemiach Zachodnich  i Północnych, ale nic z tego nie wyszło. Komuniści postawili na PGR-y i wpakowali w nie przez 45 lat ogromne pieniądze. Polskę przez te lata żywili jednak głównie  dyskryminowani i  poniewierani chłopi ze swoich niewielkich, małych i średnich rodzinnych gospodarstw, które dzisiaj, podobnie jak za „komuny” kłują w oczy różnych nowych „reformatorów”. Przeszkadza im rozdrobniona struktura agrarna, a nie przeszkadza bieda na wsi. Widzą hektary, strukturę i dochody dla niektórych, a nie widzą człowieka i warunków jego życia.

W 1950 r. gospodarstwa państwowe posiadały w Polsce 1 828 tys. ha użytków rolnych; w 1989 r., pod koniec PRL-u – 3 482 tys. ha. Był to oczywiście pokaźny  przyrost gruntów w sektorze państwowym, który dokonał się kosztem gospodarki chłopskiej w dużej części na Ziemiach Odzyskanych.   Rozparcelowanie tych gruntów po 1989 r. przyniosłoby szereg korzyści. Mogłoby powstać kilkaset tysięcy indywidualnych gospodarstw rodzinnych; pracę i podstawy egzystencji uzyskałaby wielka liczba ludzi; pewnej poprawie uległaby struktura agrarna; można by też dać materialne zadośćuczynienie ziemianom za krzywdy wyrządzone im  przez reformę  rolną PKWN, która była konfiskatą całej  ich prywatnej własności. Umocniłaby się własność  polska na   Ziemiach  Zachodnich i  Północnych, gdzie najwięcej ziemi było w  PGR-ach.

O parcelacji PGR-ów po 1989 r. pomyślano, ale po to, aby do niej nie dopuścić. W ustawie o własności rolnej skarbu państwa znalazł się zapis o zakazie parcelacji PGR-ów między pracowników i tworzenia na tych gruntach nowych gospodarstw indywidualnych. Ten ustawowy zakaz zdołali  przeforsować ludzie w kraju, a być może także poza jego granicami, ci, którzy chcieli te ziemie i te majątki zachować dla siebie.  Warto by dziś sięgnąć do tej ustawy i pokazać,  kto wystąpił z wnioskiem o  taki zapis,  kto i jak za tą ustawą głosował.

Z goryczą trzeba powiedzieć, że obecna sytuacja na wsi jest niemniej ciężka niż  w latach PRL- u. Z jednej strony mamy znów podobnie dyskryminowane i znienawidzone rodzinne rolnictwo chłopskie, tracące swoje znaczenie gospodarcze i popadające w biedę, a drugiej – rosnący w siłę, coraz mocniej wspierany ekonomicznie przez państwo i Unię – ten sam sektor wielkich gospodarstw rolnych, w rękach często tych samych ludzi, oparty na pracy najemnej. Podobnie, jak za „komuny” –  nie potrafi on i specjalnie się do tego nie kwapi, aby zapewnić Polakom dostatek żywności dobrej jakości i po dostępnej cenie.

Sytuacja  byłaby zgoła inna, gdyby nie odstąpiono od akcji parcelacyjno – osadniczej Mikołajczyka w latach 1945 – 1946, gdyby przynajmniej  po 1989 r. udostępniono chłopom i załogom PGR możliwości wejścia w posiadanie gruntów rolnych tego sektora. Nasza struktura agrarna mogłaby więc być o wiele lepsza. Nic wszystko jest jednak stracone. Jeszcze duże obszary ziemi są w rękach państwa. Są też możliwości przeprowadzenia kolejnej reformy rolnej, która by objęła obszary użytków rolnych, wielokroć bardzo duże,  zakupione po 1989 r. od państwa, często za bezcen. Przemawia za tym nie tylko aktualny interes społeczny i gospodarczy Polski, lecz również względy historyczne i polityczne.

Radykalną reformę rolną zapowiedziała pod koniec II wojny światowej Rada Jedności Narodowej, krajowa reprezentacja głównych demokratycznych i patriotycznych  sił politycznych  Polski powiązanych z obozem londyńskim. W Deklaracji proklamowanej 15 marca 1944 r. Rada zapowiedziała: „…przyjęta zostanie  zasada upowszechnienia  własności rolnej oraz upełnorolnienia gospodarstw karłowatych państwo przejmie natychmiast po wojnie na planowe zabezpieczenie przebudowy ustroju rolnego wszelkie prywatne obszary ziemi przekraczające 50 ha lasy zostaną upaństwowione państwo otoczy specjalną opieką  całokształt gospodarki rolnej celem podniesienia  produkcji i spożycia  wsi Wieś  otrzyma wszelkie możliwe  pomoce  pośrednie  w postaci  dróg, regulacji rzek, melioracji, elektryfikacji, budowy elewatorów, rozwoju sieci spółdzielni, wreszcie w formie oświaty zawodowej państwo polskie zmierzać będzie do likwidacji objawów biedy wiejskiej i upośledzenia  gospodarczego i kulturalnego milionowych rzesz ludności wiejskiej

Czy powyższa deklaracja, fundamentalny testament władz podziemnego państwa polskiego, w świetle tego, co dzisiaj dzieje się na wsi – ma pozostać nadal dokumentem o znaczeniu wyłącznie historycznym?  Wiele na to wskazuje,  że tak właśnie będzie. Rząd przygotowuje nową ustawę o gospodarowaniu nieruchomościami  rolnymi  skarbu państwa, tzn. o zasadach sprzedaży ziemi  po dawnych gospodarstwach państwowych. Dzierżawcy mają mieć prawo zakupu nawet po 500 ha. Takiej  „reformie rolnej” polscy rolnicy nie mogą  się nadziwić.  Projekty ustawy o zapisanym w Konstytucji rodzinnym gospodarstwie rolnym trzykrotnie głosami lewicy i liberałów storpedował Sejm. Zamiast tego doprowadzono –  na przekór Konstytucji –  do ustawowego uznania za rodzinne  gospodarstw rolnych o obszarze  do 300 ha…

 dr Ludwik  Staszyński

  Dlaczego drożeje żywność? (2011 r.)

Dlaczego żywność drożeje? Są próby poszukiwania odpowiedzi na to pytanie, nie zawsze niestety obiektywne. Tak np. w„Polityce” (nr 9/2011)   Joanna Solska próbuje przekonywać czytelników tego tygodnika, że przyczyną  żywnościowej drożyzny jest nasza rozdrobniona struktura agrarna,  brak strategii rozwoju rolnictwa ze strony państwa oraz polityka rolna, która nie sprzyja   tworzeniu dużych gospodarstw. Formułując swoje tezy Solska przytacza opinie  prof. Stanisława Zięby, przewodniczącego Rady Naukowej przy ministrze rolnictwa, który martwi się odłogami w gospodarstwach chłopskich, ale równocześnie mówi o tym, że przemysł mięsny może się wiązać umowami  tylko z dużymi dostawcami, bo musi kierować się „efektem skali”.  Autorka od siebie dodaje, że „drobny rolnik dla nikogo nie jest partnerem. W istocie  wraz z prof. Ziębą – Solska niechcący wskazuje prawdziwą przyczynę spadku produkcji  rolnej i drożyzny. Tą przyczyną jest właśnie to, że przemysł przetwórczy nie chce mniejszych dostawców, a ci nie produkują, choć bardzo by tego chcieli, bo nie mają  już  na rynku rolnym żadnego odpowiedniego dla siebie partnera. Jaki sens miało by produkowanie tego, czego nie ma  komu sprzedać, gdy nie ma nikogo kto chciałby to kupić?!

                               Mniej producentów – mniejsze spożycie

Liczby wskazują, że na rynku produktów rolnych i żywności mamy w Polsce do czynienia z prawdziwą katastrofą. Od 2004 r. prawie milion gospodarstw zaprzestało sprzedaży mleka mleczarniom i bezpośrednio konsumentom. Ponad 830 tys. gospodarstw zaprzestało chowu świń. W przeszłości bywało, że ponad  54 proc.  całego skupu trzody chlewnej pochodziło z gospodarstw  do 5 ha. Produkcja wieprzowiny bywała nawet  o połowę większa niż obecnie. Dziś te najmniejsze gospodarstwa mają tylko 8 proc. całego  pogłowia świń! W 1990 r. buraki cukrowe uprawiało 384 tys. plantatorów, obecnie zaledwie  40 tys. Było 250 tys. plantatorów tytoniu,  jest 14,5 tys. Był spory eksport tytoniu, jest duży import. Uprawa i zbiory ziemniaków zmniejszyły się ponad 3-krotnie. Ceny poszły w górę. Liczba gospodarstw uprawiających  truskawki zmniejszyła się  2,5 – krotnie. Ceny także wzrosły. Listę tego, co było, a czego jest o wiele mniej lub w ogóle już nie ma  – można by  poszerzyć o szereg  innych  produktów rolnych.

Katastrofie  produkcyjnej towarzyszy na wsi katastrofa ekonomiczna i socjalna. Już w 2002 r. GUS naliczył 651 tys. gospodarstw nie prowadzących żadnej  działalności gospodarczej. W 2003 r. prof. Wojciech Jóźwiak oceniał, że na rolnym rynku nie funkcjonuje  już 53 proc. (ponad 1 mln) gospodarstw. Po 2004 r. zaczęła się likwidacja bezpośredniej sprzedaży mleka. Rocznie drobni hodowcy sprzedawali  konsumentom ok. 3 mld  litrów mleka. Po integracji z UE  sprzedaż ts  spadła do ok. 100 mln litrów! Brak nabywców pociągnął za sobą drastyczny spadek rolniczych dochodów,  których ponad 60 proc. pochodziło ze  sprzedaży zwierząt rzeźnych i mleka. W małych  gospodarstwach  do 5 ha żyło wówczas  ponad 7 mln osób, w gospodarstwach  średnich od 5 do 10 ha – 1,7 mln. Łącznie 83 proc. całej ludności rolniczej! Żyli wcześniej  z produkcji, której obecny przemysł już  nie chce. Innej pracy nie ma. Przepływu siły roboczej do miast i do przemysłu nie ma. Proces jest odwrotny. Na wieś powróciła ponad półtoramilionowa rzesza chłopów – robotników tracących pracę w przemyśle i usługach. Obszary biedy na wsi są znacznie większe niż w mieście. Rejestrowały to i nadal rejestrują  badania warunków życia ludności.

Bezpośrednim skutkiem klęski, jaka objęła ogromną część rodzinnych gospodarstw rolnych stał się ostry spadek produkcji żywności oraz spożycia. W 2009 r. spożyliśmy 1 619 tys. ton wieprzowiny, ale w wielkiej części  dzięki importowi aż 615 tys. ton tego mięsa z zagranicy! W 2010 r. sytuacja była podobna. Nie widać rychłych szans na ograniczenie tego wielkiego importu.  Produkcja wołowiny  w 2009 r.  była prawie dwukrotnie mniejsza niż w 1990 r.  a jej  spożycie zmniejszyło się ponad 4,5 – krotnie (z 16,4 na 3,6 kg na 1 mieszkańca). Cielęciny i baraniny  prawie już nie  ma na rynku. Pogłowie owiec zmniejszyło się  20-krotnie! Mleka produkujemy o 1/4  mniej, a spożywamy  go  o 1/3  mniej.  Spożycie mleka spada nawet na wsi. Za  pozalimitową sprzedaż mleka sąsiadowi –  posiadacz krowy  płaci  karę!

Prawdziwe   przyczyny

Duże koncerny zagraniczne, które przejęły większość państwowych i spółdzielczych zakładów przetwórczych zupełnie sobie nie radziły z nową sytuacją, na jaką natrafiły w Polsce, a zwłaszcza z rozdrobnioną bazą surowcową. Nowi właściciele zakładów  przemysłu  mięsnego  wykorzystywali np. tylko 40 proc. jego potencjału, mieli zaledwie 20 proc. rynku mięsa. Dominowały na nim tysiące małych oraz średnich zakładów przetwórczych,  które powstawały jak grzyby po deszczu po uwolnieniu cen żywności i zniesieniu kartek na mięso. Nie miały żadnych trudności ekonomicznych, dawały produkty cenione przez konsumentów, przy cenach niższych niż potrafiły dać duże zakłady tego przemysłu. Postanowiono więc rozprawić się z tą  „nieuczciwą konkurencją”, za jaką uznano mniejsze polskie lokalne  przetwórstwo  mięsne.

Pod koniec lat 90’ w ministerstwie rolnictwa powstał  program zmniejszenia liczby  zakładów mięsnych o 2/3. Głównych instrumentem  jego realizacji było ministerialne  rozporządzenie ustalające niezwykle surowe i kosztowne warunki sanitarno – weterynaryjne dla zakładów przemysłu mięsnego, bardziej rygorystyczne w porównaniu z obowiązującymi w UE, wyznaczające dla mniejszych zakładów bardzo krótkie terminy poprawy tych warunków.  Równocześnie powstał plan uprzemysłowienia i koncentracji ubojów. W rezultacie tych  działań państwowa służba weterynaryjna zlikwidowała tysiące małych i średnich zakładów przetwórczych. Warunki sanitarne były  pretekstem. Rzeczywistym celem – likwidacja groźnej konkurencji, która pracowała lepiej i taniej, blokując dużemu przemysłowi dostęp do lokalnych rynków. Tysiące  właścicieli i pracowników mniejszych zakładów przetwórczych  straciło pracę, a  liczne setki tysięcy  rolników – bliskich im odbiorców zwierząt  rzeźnych i mleka. Konsumenci stracili źródło tańszych i cenionych za dobrą jakość wyrobów.

Lokalny rynek produktów rolnych i żywności niemal całkowicie zamarł.  Pojawiły się kartele – oligopole z mięsnym na czele. Pozbawione realnej konkurencji decydują dziś   na rynku. Kierują się surowcową łatwizną, doktryną  efektu skali. Dyktują ceny, decydują od kogo kupować surowiec,  w kraju, czy zagranicą.  Wpływają na ceny detaliczne, jakość  i asortyment żywności na rynku  za pośrednictwem  supermarketów.

Przyczyną spadku produkcji rolnej i niepomyślnych zjawisk na żywnościowym rynku stała się jego kartelizacja, brak konkurencji, brak umiejętności i woli zorganizowania sobie zasobnej bazy surowcowej w kraju, gotowość i łatwość sięgania po surowce z importu, które mogą być także atrakcyjne z powodu niższych cen, zwłaszcza gdy są gorszej jakości (np. mrożona wieprzowina w blokach służąca do wyrobu tak popularnych w Polsce kiełbas).

 Likwidacja lokalnego rynku produktów rolnych i żywności stała się  hamulcem poprawy struktury agrarnej. Obrót ziemią wymaga pieniędzy; ich źródła wieś utraciła. Grunty orne  od 1990 r. zdrożały prawie 40-krotnie! Na ich  zakup potrzebne są nie tylko pieniądze. Także wiara w poprawę  koniunktury dla rolników. Tej wiary na wsi też już nie ma. Zmiany w rolnictwie i w jego otoczeniu – zamiast poprawy – pociągnęły również za sobą pogorszenie jakości zdrowotnej żywności. Mimo wyeliminowania z aktywności produkcyjnej wielkiej liczby gospodarstw – znacznie wzrosło zużycie  nawozów sztucznych. Od 2000 r. ilość sprzedanych  chemicznych środków  ochrony roślin  wzrosła w Polsce więcej niż dwukrotnie, w tym środków grzybobójczych prawie trzykrotnie!

 Kogo winić za wzrost cen?

Ceny zależą oczywiście także od cen surowców rolnych, a więc od rolników, ale ich wpływ na ceny detaliczne chleba i innej żywności jest niewielki. Z lektury „Rynku Rolnego” (nr 3/2011) można się  np. dowiedzieć, że w sezonie 2009/10 udział ceny zbóż w cenie pieczywa  wyniósł  zaledwie  9 proc, a w grudniu 2010 r., w wyniku wzrostu  cen skupu zbóż –  wzrósł  do 15 proc! Z kieszeni konsumenta do kieszeni rolnika przy zakupie chleba wpływała  więc i wpływa nadal  bardzo skromna kwota, a przy tym nie jest to dochód rolnika, lecz przychód,  który służy w niemałej części  na pokrycie jego  kosztów. Konsument płaci o wiele  więcej, bo między polem a talerzem jest długi łańcuch pośredników, rosnących kosztów i marż.

Bywa i tak, że  ceny  skupu  surowców rolnych spadają, a produkowana  z nich żywność gwałtownie drożeje. W 2010 r. plantatorzy za tonę buraków cukrowych otrzymali zapłatę w wysokości 103,37 zł. (o 5 proc. mniej niż w 2009 r). Z  tony  buraków  wyprodukowano w 2010 r. ok. 140 kg cukru. Za  kilogram  cukru w sprzedanych  burakach rolnik otrzymał więc niecałe 78 gr!  W grudniu 2010 r. średnia detaliczna cena 1 kg cukru  wyniosła w Polsce 2.88 zł. W połowie  marca br. trzeba było płacić w Warszawie  za 1 kg  cukru  po 4,89  i 4,99 zł, a  w niektórych sklepach  6 zł, a  nawet więcej. Cukier zdrożał  w  Polsce tak mocno, bo zdrożał na świecie. Krajowego cukru kupionego od plantatorów po niecałe 78 gr. wyprodukowano w 2010 r. w Polsce nieco ponad 1,4 mln ton, mniej niż spożywamy. Potrzebny  import jest niewielki (ok. 200 tys. ton),  ale to  właśnie on stał  się podstawą niemal podwojenia cen cukru w polskich sklepach, a nie cukier kupiony od plantatorów po niecałe 78 gr. za 1 kg! Czesi i Niemczy płacą za  cukier  o połowę mniej niż Polacy!

Pretensji  o wzrost cen  chleba i innej żywności  nie wolno więc kierować pod adresem rolników. Z rozdrobnioną strukturą agrarną wzrost cen i poziom produkcji nie ma nic wspólnego. W Japonii przeciętny obszar gospodarstwa rolnego wynosi 1,14 ha, a za towarowe uznaje się już gospodarstwo rolne o powierzchni od 0,30 ha. Produkcję rolną na sprzedaż za co najmniej 750 USD  prowadzi tam nawet 4,3  mln właścicieli działek o powierzchni od 5 do 10 arów (0,05-0,10 ha), czerpiących większość dochodów ze źródeł pozarolniczych. Na 5 mln ha  żyje i pracuje w Japonii tyle samo ludzi, co w Polsce na 3,5 – krotnie większym obszarze użytków rolnych i kraj ten, choć ma o wiele mniej gruntów rolnych niż Polska i ponad 3 razy więcej ludności – w wielu dziedzinach osiągnął żywnościową samowystarczalność, a częściowo, jak pisze prof. Fr. Tomczak – ma nawet produkcję większą od własnych potrzeb (ryż, mleko, jaja, mandarynki). Decyduje ludzka praca i organizacja rynku,  a nie  struktura agrarna.                                                                                 

                                             W oczach ekspertów

 W 1996 r. eksperci unijnej fundacji PHARE analizując stan naszego  rolnictwa w perspektywie przyszłego przystąpienia Polski do Unii  ustalili, że ceny żywności są u nas 2 – 3-krotnie niższe niż w ówczesnej Unii, dzięki znacznie  niższym kosztom produkcji w rolnictwie. Eksperci PHARE uznali także, że w aktualnej sytuacji Polski rozdrobnienie agrarne jest  korzystne, bo daje podstawy utrzymania wielkiej liczbie ludności rolniczej, wśród której co trzecia osoba  jest bezrobotna.  Przewidywali ponadto,  że po integracji z Unią ceny żywności w Polsce  wzrosną  z tytułu wzrostu kosztów w przetwórstwie i handlu, a zmniejszeniu ulegną dochody konsumentów z powodu wzrostu  wydatków na żywność. I ta   prognoza  właśnie się  u nas sprawdza.

Można do tego dodać, że na nasze ceny żywności wpływa także w coraz większym  stopniu handel zagraniczny i to nie tylko import, ale także eksport. Producenci nie muszą bowiem  sprzedawać swojego  towaru  tanio  w kraju w oparciu o niskie ceny surowców rolnych, gdy mogą go sprzedać drożej zagranicą. Przy spadku  produkcji rolnej może się to  odbywać i odbywa kosztem ograniczania   krajowego spożycia przy pomocy podnoszenia cen detalicznych w kraju. Widzimy to u nas np. ma rynku wołowiny, produktów mleczarskich, których sporo idzie  na  eksport, a obecnie także na rynku cukru. Jego ceny zostały przez kartel cukrowniczy  mocno podwyższone, niewykluczone, że  w tym celu, aby… zmniejszyć krajowy  popyt i  mieć więcej cukru na eksport po wysokich światowych cenach.

Bardzo niskie koszty  produkcji  w polskim rolnictwie potwierdziły w 1998 r.  badania niemieckich ekonomistów z uniwersytetu w Hohenheim. W 1999 r.  prof. Konrad Hagedorn z Uniwersytetu Humboldta w Berlinie stwierdził: Kraje kandydujące do Unii, przede wszystkim Polska, mają bardzo niskie koszty  produkcji rolnej i duży potencjał produkcyjny Dlatego  trzeba zmniejszyć zachęty do produkcji rolnej dla nowych członków(„Gazeta Wyborcza” z 25.03.1999). Ten postulat został  więcej niż w stu procentach zrealizowany – w rokowaniach przedakcesyjnych, w traktacie akcesyjnym z Unią, w polityce Brukseli wobec Polski i w rodzimej  polskiej  polityce rolnej – w okresie przed przystąpieniem  do Unii i  po akcesji. W wyniku tego – wzrost produkcji rolnej w Polsce  nie tylko został zatrzymany, lecz produkcja ta została po prostu zdławiona i nie miało to absolutnie żadnego związku z istniejąca w Polsce rozdrobnioną strukturą agrarną. Wręcz przeciwnie, uderzenie w małe i średnie gospodarstwa rodzinne (jak na ironię objęte w 1997 r.  szczególną konstytucyjną ochroną) stało się główną przyczyną upadku polskiego rolnictwa, gorszego zaopatrzenia krajowego rynku w żywność, stopniowego wzrostu cen detalicznych, a także, co trzeba szczególnie podkreślić –  znacznego pogorszenia warunków życia wielomilionowej ludności rolniczej.

Również eksperci OECD, w swoim raporcie o polskim rolnictwie opublikowanym w Paryżu w 1995 r.  pozytywnie ocenili naszą strukturę agrarną, pisząc: .małe gospodarstwa mogą zapewnić  bardziej efektywne wykorzystanie zasobówgdy ulegną powiększeniu staną się bardziej wyspecjalizowane i bardziej zmechanizowane, będą korzystały w większym  stopniu z nawozów i środków ochrony roślin , coniesie za sobą ryzyko pewnych  zjawisk szkodliwych dla środowiska…” Eksperci OECD docenili także walory zdrowotne  polskiej  żywności, pisząc: niski poziom  substancji  szkodliwych  jest przede wszystkim wynikiem znacznie niższego zużycia środków chemicznych w Polsce  w porównaniu  z krajami zachodnioeuropejskimiRolnictwo polskie zużywa średnio dwu – trzykrotnie mniej nawozów nieorganicznych  i około siedmiokrotnie mniej pestycydów niż wiele krajów OECDJest to dogodny  czynnik do rozwijania  eksportu . Zapotrzebowanie na taką żywność powiększa się…”. Ten walor naszej żywności powoli zanika, bowiem  i u nas, w większych gospodarstwach  coraz większą rolę zaczyna odrywać chemia.

Autorzy raportu OECD skrytykowali Polskę za dopuszczenie do upadku  wiejskiej spółdzielczości, zastąpienie jej przez handel oraz pośredników prywatnych i dodajmy – zagarnięcie przez nich wielkiego spółdzielczego majątku, zaprzepaszczenie bogatych spółdzielczych tradycji, sięgającej zaborów i II RP.

Logiczne i obiektywne opinie dobrze nam życzących ekspertów PHARE i OECD trafiły niestety do kosza. W to miejsce zupełnie inną strategię rozwoju rolnictwa w Polsce nakreśliła  w 1998 r. Rada Strategii -Społeczno  Gospodarczej powołana przez premiera Jerzego Buzka. Stronę rolniczą w tej Radzie reprezentowała prof. Katarzyna Duczkowska – Małysz z kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i prof. Antoni Leopold, który zarys tej strategii  przedstawił w artykule opublikowanym w „Nowym Życiu Gospodarczym” (nr 12/1999).

Za główny cel wspomniana Rada uznała koncentrację produkcji rolnej, powiększenie przeciętnego obszaru gospodarstwa rolnego do poziomu większego nawet niż przeciętnie w Unii Europejskiej! Miało to prowadzić do poprawy opłacalności i spełnienia wymagań przemysłu przetwórczego, który chce dużych partii jednolitych surowców rolnych. Za  cel polityki społeczno – gospodarczej wobec wsi  Rada uznała tworzenie miejsc pracy na wsi, bez potrzeby migracji. Równocześnie jednak powiedziano w tym programie, że niezależnie od głównego nurtu polityki restrukturyzacyjnej  wsi  i rolnictwa  należy się liczyć z długoletnim występowaniem na wsi sytuacji ubóstwa wielu rodzin. Ten punkt programu został w pełni zrealizowany…

Zawiedzione nadzieje

Polaków żywi dzisiaj  ok. 350 tys.  towarowych gospodarstw rolnych. Są to głównie farmerskie gospodarstwa  rodzinne. Ich właściciele nie szczędzą sił, abyśmy mieli co jeść. Nie nadążają jednak za potrzebami. W dodatku ich szeregi  zaczynają niestety topnieć, zwłaszcza w produkcji mleka i mięsa. Są sygnały, że młodzi, dobrze przygotowani do swojego zawodu  rolnicy – po przejęciu dużych dobrze prowadzonych gospodarstw od rodziców – całkowicie rezygnują z pracochłonnych kierunków produkcji,  zwłaszcza zwierząt rzeźnych i mleka. Jest to praca uciążliwa,  ekonomicznie  niepewna przy częstych u nas huśtawkach  cen skupu. Życie także na wsi  nie musi się składać tylko z pracy. Od świtu do nocy uwiązani przy codziennej obsłudze posiadanych zwierząt nie mogliby nawet marzyć o wyjeździe na narty, o urlopie nad morzem, czy o wycieczce w świat, z czego  korzystają  ich rówieśnicy z miast. Do uciążliwej obsługi zwierząt  nie ma zbyt wielu chętnych  pracowników najemnych. Jeśli są  – kosztują  krocie.

Jeszcze większy zawód może spotkać tych, którzy liczą na producentów bardzo dużych.  Gospodarstwa o powierzchni ponad 100 ha posiadają już 3,3 mln ha i wraz  z gospodarstwami o powierzchni od 50 do 100 ha  (1,2 mln ha) zatrudniają zaledwie 11,3 tys. stałych pracowników najemnych oraz 53,4 tys. osób rodzinnej siły roboczej. Na jedną pracującą osobę w tej grupie największych gospodarstw przypada przeciętnie prawie 68 ha! Tak małe  zatrudnienie ogranicza, a praktycznie wręcz uniemożliwia prowadzenie   pracochłonnych gałęzi produkcji rolniczej, w tym zwłaszcza chowu zwierząt gospodarskich. Z kolei fermy przemysłowe, wykorzystujące różne nowoczesne technologie, budzące uzasadnione wątpliwości, obawy i  sprzeciwy, stanowiące  zagrożenie ekologiczne (odchody) – wkraczają, jak się wydaje, w etap  schyłkowy. Konsumenci zaczynają się bać takiej żywności. Karierę robi  żywność ekologiczna.

Najgorzej jest w dużych gospodarstwach prowadzonych przez dzierżawców.  Jest to  w większości kadra kierownicza  dawnych PGR-ów.  Gospodarują na 1,8 mln ha, głównie na ziemiach Zachodnich i Północnych, gdzie PGR- y posiadały ok. 65 proc. wszystkich użytków rolnych. Według badań naukowych najgorzej gospodarują na tych gruntach właśnie dzierżawcy. Główną gałęzią  produkcji jest tam uprawa zbóż. Siane rok po roku na tym samym polu zajmują wraz z rzepakiem do 84 proc. gruntów ornych. Produkcja zwierzęca u dzierżawców jest w zaniku. Pomieszczenia dla zwierząt są wyburzane. Głównym źródłem dochodów są unijne  dopłaty bezpośrednie, które w 2006 r.  w gospodarstwach  o średnim  obszarze 17,8 ha, stanowiły połowę wszystkich uzyskiwanych dochodów.

W 2009 r. ogólna suma przeznaczona na dopłaty była o 61,5 proc. większa niż w 2006 r. W 2010 r. znów wzrosła.  Udział dopłat w dochodach dzierżawców jest więc obecnie  o wiele większy niż 50 proc. W dużych gospodarstwach są to duże pieniądze. Zależą od obszaru zasiewów. W mniejszych gospodarstwach dopłaty mają znaczenie niewielkie. Są tam wielokrotnie mniejsze od strat tych gospodarstw z powodu ich wyeliminowania z rolnego rynku. Zboża zajmują  również i tu zbyt dużą część zasiewów. Gdy nie ma ich komu sprzedać – są wykorzystywane  na opał. 1 kg  owsa daje tyle ciepła, co  0,5 kg węgla…

87 proc. dzierżawców pragnie kupić prowadzone gospodarstwa, ale jak mówią w badaniach  ankietowych: utrudnia to  nierozwiązany  problem reprywatyzacji i ograniczenia zakupu  ziemi przez cudzoziemców. Wskazuje to więc nie tyle na chęć kupna tych gospodarstw po to, aby je prowadzić i rozwijać, lecz raczej po to, aby je odsprzedać lub wejść np. w spółkę z kapitałem zewnętrznym. Na tym tle trzeba rozumieć próby pewnego ograniczania dostępu dzierżawców do zakupu użytkowanej przez nich ziemi. Sprawa jest trudna do rozwiązania. Niełatwo pogodzić interesy i prawa dzierżawców z polskim  interesem  narodowym.

Chłopskie gospodarstwa rodzinne, przez dziesięciolecia szykanowane i upośledzane w systemie komunistycznym, w istocie wbrew temu systemowi – jako tako żywiły Polaków przez dziesięciolecia PRL-u.  Dostarczały  przez 28 lat produkty rolne za 15 proc. rynkowej ich wartości w ramach przymusowych dostaw. Nigdy nie dostały za to  żadnego ekwiwalentu. Dawały  ponad  80 proc.  produkcji końcowej netto całego polskiego rolnictwa. Wielkie nakłady na tzw. sektor „uspołeczniony” naszego rolnictwa, największe w II połowie lat 70’ – nie  dały Polsce oczekiwanych „efektów skali, mimo ogromnych kosztów utrzymywania tego sektora przy  życiu. W okresie rządów ekipy Gierka – cały wielki eksport węgla i koksu nie wystarczał na pokrycie kosztów importu zbóż, pasz i żywności.

 Wielki  potencjał produkcji zdrowej żywności, tkwiący w skazanym na zagładę sektorze gospodarstw rodzinnych  –  nie  jest  obecnie wykorzystywany. Ze szkodą dla kraju, dla konsumentów i dla mieszkańców wsi polska ziemia się marnuje. Nie tylko u chłopów, także u największych jej posiadaczy i  dzierżawców. Być może istnieją jeszcze warunki i możliwości,  aby ten potencjał  na powrót uruchomić. Drogą do tego może być odbudowa lokalnego rynku produktów rolnych i żywności, finansowe jego wspieranie środkami z Unii, odbudowa i rozwój wiejskiej spółdzielczości, przywrócenie swobody działalności gospodarczej i rynkowej konkurencji, aby konsumenci mogli wybierać na rynku  to,  co   uznają dla siebie za najlepsze.

 dr Ludwik Staszyński

                                    Wieś ginie dzięki dopłatom

Do głębi zostałem poruszony  artykułem Magdaleny Kozmany pt. „Wieś trwa dzięki dopłatom” zamieszczonym w dodatku ekonomicznym do „Rz” z dn. 16 stycznia br. Z propozycjami zawartymi w tym artykule całkowicie się nie  zgadzam.  Dotyczy to nie tyle autorki, ile naukowców, których opinie  bezkrytycznie    przytacza.  Chodzi nie tyle o to, o czym M. Kozmana  pisze, ale o to o czym nie  pisze i   czego  prawdopodobnie  nie powiedzieli jej rozmówcy.

Wielkimi  literami informuje autorka  czytelników, że 2,3 mln osób jest zatrudnionych w polskim rolnictwie, ale nie pisze, że co najmniej tak samo duża liczba osób zdolnych do pracy, do niedawna utrzymująca się z gospodarowania na wsi –  nie zajmuje się już  rolnictwem  i nie ma na ogół  żadnego innego zajęcia, bo mamy taką a nie inną sytuację na krajowym rynku pracy.  Oto dowody. Kiedyś    było w Polsce 384 tys. plantatorów buraków cukrowych – w 2007 r.   67 tys.; było 250 tys. plantatorów tytoniu – jest 14,5 tys.; jeszcze w 2004 r. mleczarnie miały 800 tys. dostawców – mają dziś niespełna 200 tys. Liczba  gospodarstw  utrzymujących bydło i krowy zmniejszyła się prawie 3-krotnie, świnie – 2,5-krotnie. Gospodarstwa do 5 ha, które dawały na rynek  przez dziesięciolecia  ponad połowę całego skupu żywca wieprzowego, dziś mają już tylko  8 proc. w dodatku zmniejszonego całego krajowego  pogłowia świń. Od  1990 r. liczba gospodarstw, które  zajmowały się chowem świń zmniejszyła się o ponad 830 tys. Pogłowie owiec zmniejszyło   się ponad szesnastokrotnie; uprawa ziemniaków zmniejszyła się czterokrotnie, truskawki uprawia prawie o 2/3 mniej gospodarstw. Także na wielu innych odcinkach  produkcji rolniczej i ogrodniczej mamy do czynienia z  wielkim regresem lub ze zjawiskami ten regres zapowiadającymi..

To nie są dane poufne, czy tajne. Są ogólnie dostępne. Nie wolno tego przemilczać, bo wskazują  na ogromne kurczenie się frontu pracy w polskim rolnictwie (także w  ogrodnictwie) i  są źródłem rozległych obszarów biedy na wsi w Polsce,  o czym  także znaleźć można informacje  w  wiarygodnych źródłach krajowych, a nawet  zagranicznych. Kto nie produkuje – nie ma dochodów, popada w biedę, ze wszystkimi jej wysoce negatywnymi społecznym  skutkami, które dotykają i będą dotykać coraz bardziej w przyszłości całe polskie społeczeństwo.

Wręcz kuriozalna jest cytowana przez autorkę  propozycja  Lecha Goraja, że …rozwiązaniem dla poprawy dochodowości polskiego rolnictwa  jest powiększenie średniej powierzchni gospodarstw… i tym celu… z prowadzenia  działalności rolniczej  powinno zrezygnować ok. 0,5 mln osób (na ponad 2 mln zatrudnionych z 1,4 mln pobierających dopłaty bezpośrednie)…Wówczas dochody pozostałych  rolników uległyby znaczącej  poprawie…  Jedni w naszym rolnictwie mieliby się więc  zyskać  kosztem drugich, którzy musieliby stracić. Taka jest w tej propozycji „filozofia” .  L. Goraj nie mówi przy tym niestety nic i autorka  też  nic nie pisze o tym,   z czego miało by żyć  te 0.5 mln rolników (wraz z rodzinami blisko 2 mln  osób) wyeliminowanych  z pracy w rolnictwie, skoro już obecnie co trzeci człowiek  na wsi nie ma pracy i jak wynika  z badań CBOS są gminy, w których dożywia się aż trzy czwarte uczniów; w niektórych gminach aż 40 proc.  mieszkańców korzysta z pomocy społecznej…”,

40 proc. populacji a więc ponad  15 mln osób  jest w Polsce   zagrożonych skrajną biedą (GUS). Więcej niż połowa z tej wielkiej masy ludności to mieszkańcy wsi  a 28 proc. wśród nich  – to dzieci  w wieku do 14 lat, które często już  nawet mleka nie piją,  bo w wielu wsiach krów prawie już  nie  ma i  bardzo często nie ma też pieniędzy, aby to  mleko, ser, nie mówiąc już o maśle – kupić w wiejskim sklepie!

Dalsze zmniejszanie zatrudnienia w polskim rolnictwie ma mieć tylko jeden cel –  poprawę dochodowości przez ograniczanie  liczby  gospodarstw rolnych. Propozycja ta lekceważy całkowicie nie tylko  społeczne, lecz także ekonomiczne skutki takiego właśnie  procesu, z jakimi  na szeroką skalę w naszym rolnictwie mieliśmy  do czynienia w okresie  transformacji i tzw. restrukturyzacji rolnictwa .   Produkcja mleka zmniejszyła się z ponad 16 do  12 mld litrów rocznie a jego całkowite  spożycie z ponad  15 do zaledwie 9, 2 mld litrów rocznie. (prawie o. 39 proc!).  Produkcja mięsa wołowego zmniejszyła się   prawie o 31 proc. a jego spożycie ponad 4 -krotnie.  W tak podstawowych  dziedzinach, jak produkcja mleka, mięsa wieprzowego i cukru Polska staje się stopniowo importerem netto tych produktów. Równocześnie produkcja zbóż wzrosła do takiego poziomu, że  rozważana była  propozycja, aby  były wykorzystywane na opał! Ziarnem owsa już w wielu wsiach pali się w specjalnie do tego dostosowanych piecach.. Uprawa owsa się  nie zmniejsza, choć koni już bardzo mało. Owies daje dziś polskim rolnikom dwie korzyści – dopłatę bezpośrednią i opał własnej produkcji. To efekt Wspólnej Polityki Rolnej   wobec Polski do zapisania  w księdze Guinnessa..!

Kowzana w tytule swojego artykułu pisze, że „wieś trwa dzięki dopłatom”. Tytuł ten powinien brzmieć raczej „wieś ginie dzięki dopłatom”.,Obecne dopłaty bezpośrednie naliczane  od hektara są potężnym instrumentem ekstensyfikacji i produkcyjnej marginalizacji polskiego rolnictwa w  Europie.  Korzystają  z nich   przede wszystkim posiadacze dużych i  wielkich gospodarstw rolnych., w których dopłaty stały się niejednokrotnie   najważniejszym  źródłem stałych  dochodów i przyczyną  byle jakiej produkcji polowej, byle tylko mieć pretekst do otrzymania dopłat. Dopłaty są niemal tym samym, czym były olbrzymie budżetowe  dotacje dla deficytowych PGR-ów w latach PRL-u.

W dzisiejszych   gospodarstwach farmerskich i wielkoobszarowych naliczane od hektara upraw dopłaty, w połączeniu z narzuconymi przez Unię Europejską niskimi kwotami produkcyjnymi – ogromnie osłabiają  dążenia do czerpania dochodów z rozwoju intensywnych kierunków produkcji rolnej, prowadzą  do  katastrofalnych  zmian w strukturze produkcji roślinnej, która w  coraz skromniejszym zakresie służy najbardziej dochodowym kierunkom produkcji zwierzęcej. Główne dochody przynosiły i powinny nadal  przynosić polskiemu rolnictwu nie  dopłaty bezpośrednie naliczane od hektara, lecz  rozwój intensywnych  kierunków produkcji, które uległy tak wielkiej  redukcji w sektorze chłopskich gospodarstw rodzinnych, że stał się konieczny uzupełniający import produktów mlecznych, mięsa i cukru.

Nie chodzi o rezygnację z pomocy ekonomicznej  dla polskiego rolnictwa ze środków  unijnych i krajowych. Zrezygnować  trzeba z dopłat od hektara a przejść na formy i skalę  wspierania produkcji rolnej  stosowane w  UE 15, gdzie subsydia wspierają pożądane kierunki produkcji, a nie posiadanie hektarów. Zasady pomocy dla  rolnictwa we wszystkich państwach członkowskich Unii powinny być obecnie i zawsze w przyszłości jednakowe  a kwoty produkcyjne  (limity)  ustalane na poziomie takim samym w stosunku do liczby ludności a najlepiej całkowicie zniesione. Są zaprzeczeniem gospodarki rynkowej, na której podobno opiera się cała unijna gospodarka. Stan polskiego rolnictwa po 20 latach transformacji ustrojowej wskazuje na wielkie szkody wynikające   z braku rozsądnej  Narodowej Polityki Rolnej.

 Ludwik Staszyński (2009 r.)

 Wieprzowiny może być pod dostatkiem (2009 r.)

W  nr. 151 „Naszego Dziennika” z 30 czerwca 2009 r. znalazł się artykuł  Krzysztofa Losza o  przyczynach dużego spadku produkcji mięsa wieprzowego. Autor sugeruje, że jest to skutek rozdrobnienia chowu trzody chlewnej w Polsce i  opowiada się za koncentracją tej produkcji w dużych fermach (przy udziale koncernów zagranicznych ).  Może to, zdaniem  autora,  zapewnić zwiększenie produkcji mięsa tego gatunku i obniżenie jej kosztów, choć może także  prowadzić do upadku wielu gospodarstw lub do ich rezygnacji z chowu trzody chlewnej, czego jesteśmy obecnie świadkami.

W artykule tym znalazły się niestety uproszczone, niejednokrotnie błędne opinie na temat przewagi produkcji fermowej nad drobnotowarową, a także przemawiające za koncentracją w Polsce  przykłady Niemiec i Danii, gdzie chów świń został skoncentrowany w niewielkiej liczbie dużych  ferm. Ekonomicznej przewagi  ferm w tych krajach w porównaniu z rozdrobnioną produkcją w Polsce po prostu nie było i nie ma. Według badań  ekonomistów niemieckich z uniwersytetu w Hohenheim  – koszty produkcji zwierząt rzeźnych, w okresie przed akcesją do UE – były w Polsce nawet dwukrotnie niższe niż w RFN. Dzięki temu ceny detaliczne żywności, przy bardzo rozdrobnionej  produkcji rolnej  były w Polsce (według raportu ekspertów PHARE ) 2 3 krotnie niższe niż w starej części państw  UE.

Wspomniani ekonomiści niemieccy przewidywali, że po przystąpieniu do UE ceny żywności w krajach Europy Środkowej i Wschodniej będą się stopniowo wyrównywać do poziomu zachodniego, co pociągnie za sobą  znaczne obniżenie standardu życiowego ludności w tych krajach. Koncentracja produkcji zwierzęcej, którą  zachwala  K. Losz – niczego więc dobrego nam nie może przynieść.

Powołując się na przykłady z krajów zachodnich autor powinien  powiedzieć, że wielkofermowa produkcja zwierzęca jest tam obecnie oceniana krytycznie. Nawołuje się do chowu zwierząt systemem ekstensywnym, do wiązania liczebności pogłowia zwierząt z obszarem użytkowanych gruntów. Piszę o tym w książce „Zmagania o przetrwanie”, w której przytaczam m.in. poświęconą tej sprawie opinię Stanisława Krajskiego (str. 81 – 82). K. Losz proponuje, aby iść w kierunku, z którego Zachód pragnąłby się wycofać. S. Krajski w 2001 r. pisał, że ekstensywna produkcja drobnotowarowa jest naszą wielką szansą; K. Losz twierdzi, że jest główną przeszkodą…

Przyczyną poważnego upadku produkcji zwierzęcej w Polsce nie jest rozdrobnienie  naszego rolnictwa. Nie jest nią także zbyt mała koncentracja tej produkcji. Wręcz przeciwnie rzeczywistą przyczyną jej  upadku, do poziomu pociągającego za sobą coraz większy import żywności, w tym wieprzowiny (a także wzrost jej  cen) jest właśnie kierunek na koncentrację produkcji, kosztem eliminowania z rynku rolnego i żywnościowego – bez społecznego i ekonomicznego uzasadnienia – ogromnej liczby rodzinnych gospodarstw chłopskich. Po prostu, przemysł przetwórczy, w większości oddany w obce ręce – chce  dużych dostawców, a nie potrzebuje  drobnych. Zlikwidowano też niemal w całości lokalny rynek produktów rolnych, zamykając tysiące małych i średnich zakładów przetwórczych, a także uprzemysławiając uboje, w których 90 proc. stanowi trzoda chlewna.  W wyniku tego ogromna część rolników nie ma po prostu komu sprzedać zwierząt rzeźnych  po w miarę opłacalnych  cenach.  Winne jest więc nie rozdrobnienie polskiego rolnictwa, lecz zniszczenie rynku lokalnego i polityka rolna, która lekceważy jej katastrofalne   społeczne skutki w postaci upadku wielu gospodarstw i biedy licznych rodzin na wsi.

Ponad 60 proc. dochodów uzyskiwały gospodarstwa indywidualne ze sprzedaży mleka i zwierząt rzeźnych. Tych dochodów w większości już nie mają. Od dnia wejścia Polski  do Unii ok. 600 tys. gospodarstw przestało dostarczać mleko do  mleczarni. Oprócz tego ok. 350 tys. gospodarstw  musiało zaprzestać  bezpośredniej  sprzedaży mleka. Ponad 830 tys. gospodarstw (o pow. 1 ha i więcej) przestało zajmować się chowem trzody chlewnej.  Eliminowanie drobnych gospodarstw objęło też wiele upraw  ogrodniczych i przemysłowych. Następstwem jest bieda na wsi, która ogarnęła miliony jej mieszkańców.

Oceniając  sytuację w  rolnictwie i na wsi nie można więc przechodzić do porządku dziennego nie tylko nad gospodarczymi, ale przede wszystkim społecznymi skutkami dokonanych i proponowanych przemian. Nie tylko dlatego, że względy moralne wskazują na to, aby ująć się za ludźmi pogrążonymi bez własnej winy w upokarzającej biedzie. Chodzi nie tylko o wieś, lecz także o przyszłość Polski. Prawie połowa polskich dzieci i młodzieży żyje dziś na wsi. Prawie 30 proc.  biedoty wiejskiej stanowią  dzieci do lat 14!

Żywności, w tym  także wieprzowiny, może być w kraju pod dostatkiem i nie musi być  droga. Nie jest do tego potrzebne rozszerzenie i tak już za dużej produkcji wielkofermowej. Nie jest też  konieczny import tego mięsa na coraz większą skalę. Trzeba tylko wykorzystać istniejący w kraju wielki potencjał produkcyjny, jakim są  rodzinne gospodarstwa rolne.

dr Ludwik Staszyński

Samorządowa lekcja demokracji (2011 r.)     

O stanie  demokracji świadczy m.in.  poziom frekwencji wyborczej. Jest w Polsce  niski. W wyborach samorządowych 2010 – frekwencja wyniosła 47,32 %, co oznacza, że ponad 16,1 mln uprawnionych nie wzięło udziału w głosowaniu. Trzeba do tego doliczyć  głosy  nieważne (we wszystkich głosowaniach – prawie 3,1 mln, w tym w głosowaniu do sejmików wojewódzkich blisko 1,8 mln). Realny wpływ na wyniki wyborów miało więc sporo mniej wyborców niż liczba  głosujących. W gminach do 20 tys. mieszkańców demokracji jest nieco więcej niż średnio w całym kraju. Frekwencja wyborcza  wyniosła tam 52,33%.

Najwięcej – 12,06% głosów nieważnych oddano w wyborach do sejmików wojewódzkich, do rad miast na prawach powiatach – 3,56%, w gminach  liczących ponad 20 tys. mieszkańców – 5,45%, w gminach do 20 tys. mieszkańców – 2,78%.W wyborach wójtów i burmistrzów nieważnych głosów było zaledwie 1,6%!  Szczególnie dużo głosów nieważnych w wyborach do sejmików wojewódzkich  oddano w woj. wielkopolskim (15,3%), mazowieckim  (14,0%), kujawsko-pomorskim (13,1%) i warmińsko-mazurskim (13,0); najmniej – w woj. podlaskim (9,4%).

Dlaczego tak duża część wyborców nie głosuje? Sprawa ta zasługuje na  odpowiednie badania, obejmujące wszystkie grupy społeczne wyborców. Głosują wyborcy, którzy identyfikują się z ugrupowaniami lub kandydatami obecnymi na listach wyborczych, którzy nie stracili wiary w istniejący w Polsce system polityczny i są przekonani, że poprzez udział w wyborach można próbować wpłynąć na bieg spraw w kraju, w województwie, w mieście, powiecie czy w gminie.

Nie wszyscy politycy są zainteresowani wysoką wyborczą frekwencją. Pobudzanie frekwencji nie jest tematem kampanii poprzedzających wybory. Partie polityczne nie zachęcają wyborców do  głosowania. Koncentrują uwagę na mobilizowaniu i poszerzaniu własnego elektoratu. Niska frekwencja sprzyja ugrupowaniom, które potrafią zmobilizować swój elektorat (np. mniejszość niemiecka w woj. opolskim, gdzie głosowało zaledwie 40,99% uprawnionych), czy ruch autonomii w woj. śląskim (głosowało 42,99% wyborców). Tą drogą nikła mniejszość może zdobywać liczący się udział we władzy nad większością obywateli, którzy nie skorzystali z posiadanego prawa głosu… Jaskrawym przykładem decydującego wpływu frekwencji  na wyniki wyborów jest ponowny wybór b. senatora SLD Henryka Stokłosy w wyborach uzupełniających do Senatu, który w okręgu pilskim zdobył 40 proc. głosów przy frekwencji nieprzekraczającej 6,3%.

Dla niektórych ugrupowań czynnikiem sprzyjającym  może się jednak okazać względnie dobra frekwencja – np. dla PSL w woj. świętokrzyskim, gdzie zanotowano najwyższą w kraju frekwencję (ponad 53,5 %), a równocześnie bardzo dobre wyniki tego ugrupowania w wyborach radnych do Sejmiku Wojewódzkiego (prawie 33%).

Niegłosujący stanowią ogromny potencjał polityczny. Jego unieruchomienie lub wyborcze pobudzenie ma i może mieć duży wpływ na kształt i rozkład sił na scenie politycznej. Frekwencję, od której zależy poziom reprezentatywności władz wszystkich szczebli, a więc siła legitymacji do sprawowania władzy – mogłyby poprawić wybory dwudniowe, a także możliwość głosowania za pośrednictwem upoważnionych przedstawicieli, drogą listowną lub przez internet, co znajduje zastosowanie w niektórych państwach.

Czy były wyborcze  fałszerstwa?

Skuteczny nadzór nad pracą komisji wyborczych zależy od wykorzystywania posiadanych uprawnień i od sumiennego wypełniania obowiązków przez  mężów zaufania poszczególnych ugrupowań politycznych. Powinien obowiązywać taki tryb liczenia głosów, który wykluczy jakiekolwiek fałszerstwa i kombinacje. Głosy powinny także być liczone bez zbędnego pośpiechu, do którego w wyborach samorządowych 2010 r. zachęcało  m. in.  przedłużenie głosowania do godz. 22.

Wysoki odsetek głosów nieważnych w wyborach do sejmików wojewódzkich to pewnego rodzaju prawidłowość. W wyborach  do sejmików w 2006 r.  odsetek głosów nieważnych (12,70 %) był prawie taki sam jak w 2010 r. (12,06%)!

We wszystkich wyborach (do rad gmin, powiatów i sejmików)  72% głosów nieważnych stanowiły w 2010 r. puste   karty do głosowania.  Gdyby odliczyć  te puste karty od ogólnej liczby głosów nieważnych – mogłoby się okazać, że we wszystkich  wyborach (do rad gmin, powiatów i sejmików) –  odsetek kart błędnie zakreślonych  był  zbliżony. Gdyby tak było, to  w rzeczywistości różnice i to znaczne dotyczyłyby tylko odsetka kart pustych. Hipotezie o wyborczych  fałszerstwach w komisjach wyborczych można więc przeciwstawić inną hipotezę,  że niektórzy, nieliczni przecież wyborcy koncentrowali swoją uwagę na kartach z nazwiskami znanych sobie  kandydatów do rad gmin i powiatów, a w mniejszym stopniu  interesowali  się  tym, kto z nieznanych im kandydatów zostanie wybrany radnym do Sejmiku Wojewódzkiego. Ci nieliczni wyborcy  oddawali karty z listami kandydatów do Sejmików bez postawienia  koniecznego   krzyżyka i były one oczywiście unieważniane. Jedna z wyborczyń, która nie postawiła krzyżyka przy nazwisku żadnego z kandydatów do Sejmiku – na  karcie tej  napisała:  „kandydaci nie są mi znani”…

W PRL-u  – ordynacja wyborcza uznawała karty do głosowania bez skreśleń za ważne.  Niektórzy wyborcy, którzy pamiętają tamte czasy nie zdają sobie być może  sprawy z tego, że  karty bez skreśleń  są obecnie uznawane za  nieważne.

Zwycięstwo  niezależności

Patrząc na wybory samorządowe 2010 r. pod kątem liczby zdobytych mandatów radnych  i stanowisk w organach samorządowych  – trzeba odnotować  przede wszystkim wielkie sukcesy bezpartyjnych kandydatów niezależnych – wysuniętych przez lokalne komitety wyborcze. Dotyczy to zarówno liczby radnych wybranych  w gminach i powiatach,  jak również zdobytych stanowisk  wójtów, burmistrzów i prezydentów. Tylko w sejmikach wojewódzkich na ogólna liczbę 561 radnych niezależnych było zaledwie 20, głównie we Wrocławiu  (10), w woj. opolskim (6) i śląskim (3). Niezależne komitety wyborcze w wyborach do sejmików zdobyły jednak  ogółem aż  14,56% głosów.

W  sejmikach sytuacja jest  nieco  podobna do Parlamentu, w którym także  prawie nie ma niezależnych, bezpartyjnych posłów i senatorów, choć Konstytucja (art. 100. ust. 1) daje wyborcom prawo do wysuwanie własnych  kandydatów na te stanowiska. Możliwości tych  nie zapewniała dotąd  wyborcom  ordynacja wyborcza (tylko mniejszości niemieckiej nie dotyczy 5-procentowy „próg” wyborczy). Także innym kandydatom, wysuwanym przez niezależne komitety powoływane do życia przez samych wyborców, mogłyby utorować drogę do Sejmu jednomandatowe okręgi wyborcze, w których tacy kandydaci mogliby startować na równych prawach wraz  z kandydatami partii politycznych. Stanie się to możliwe już w najbliższych wyborach do Senatu, które mają się odbyć w 100 jedno mandatowych okręgach wyborczych. Gdyby w ten sam sposób wybierany był Sejm – z pewnością byłby bliższy wyborcom i prawdopodobnie dobrze  reprezentowałby zarówno ich interesy, jak i całego państwa. Z punktu widzenia reprezentatywności parlamentu i jego  powiązania z wyborcami – proponowane obecnie przez Prezydenta RP zmniejszenie liczby posłów  nie  byłoby  rozwiązaniem korzystnym.

W pierwszym Sejmie II RP, zwanym Ustawodawczym, wybranym w styczniu 1919 roku – w ławach sejmowych zasiedli w większości posłowie wybrani spośród kandydatów wysuniętych  przez różne lokalne komitety wyborcze. Choć był to Sejm bardzo zróżnicowany, o dość przypadkowym składzie – okazał się bardzo skuteczny. W pół roku (po kilkumiesięcznej debacie) uchwalił historyczne ustawy o reformie rolnej i o upaństwowieniu dewastowanych  lasów;   w półtora roku ustanowione przez ten Sejm państwo było już na tyle silne, że zdołało się obronić przed najazdem bolszewickim, a po dwóch latach i kilku miesiącach Sejm  ten uchwalił  Konstytucję. W III RP  trzeba było czekać na to ponad 7 lat.

Kandydaci wysuwani przez lokalne komitety wyborcze odnieśli w listopadowych wyborach samorządowych 2010 r. ogromne sukcesy. W wyborach  do rad  gmin  do 20 tys. mieszkańców  na ogólną liczbę radnych (ok. 33,3 tys.) – wybrano aż 24,9 tys. radnych niezależnych; w gminach powyżej 20 tys. mieszkańców na ogólną liczbę  5,6 tys. radnych – wybrano 3,1 tys. kandydatów niezależnych; w wyborach do rad powiatów – wśród blisko 6,3 tys. radnych znalazło się 2,4 tys. radnych  niezależnych. Wielką część stanowisk wójtów, burmistrzów i prezydentów miast (łącznie 2002) zajęli również kandydaci  niezależni. Na stanowiska te wybrano natomiast zaledwie 467 kandydatów wysuniętych przez obecne w parlamencie partie polityczne. 64 kandydatów niezależnych zasiadło w fotelach prezydentów miast. Spośród kandydatów z szyldem partyjnym wybrano tylko 43 prezydentów.

Sejmiki wojewódzkie zostały natomiast zdecydowanie zdominowane przez partie polityczne,  które zdobyły 85,44% głosów.  Wyniki wyborów do sejmików były pewnego rodzaju zaskoczeniem, ponieważ, jak się okazało – sondaże przedwyborcze zwłaszcza dla Platformy Obywatelskiej i dla PSL mocno odbiegały od  rzeczywistych wyników wyborów. Zdecydowanie  zwyciężyła PO, choć nie tak wysoko, jak prognozowano. Zdobyła w sejmikach 222 mandaty   (30,89% głosów), najwięcej w woj. pomorskim (43,76%) i zachodniopomorskim (40,80), najmniej w woj. świętokrzyskim (15,86%), podkarpackim (21,71%) i lubelskim (22,97%). Prawo i Sprawiedliwość uzyskało 141 mandatów (23,05% głosów), najwięcej w woj. podkarpackim (38,54%) i małopolskim (31,69%), najmniej w woj. warmińsko – mazurskim (16,56%) i lubuskim (16,97%). Sojusz Lewicy Demokratycznej zdobył 85 mandatów (15,20% głosów), najwięcej w woj. lubuskim (26,09%) i wielkopolskim (21,60%),najmniej w woj. małopolskim (9,46%) i pomorskim (12,11%). Duże różnice w preferencjach wyborczych między poszczególnymi województwami, nawet sąsiadującymi ze sobą – zasługują  na dogłębną analizę.

Spośród partii politycznych powody do zadowolenia z wyników wyborów  samorządowych 2010 r. może mieć Polskie Stronnictwo Ludowe. Sondaże przedwyborcze zapowiadały słabe wyniki tego ugrupowania, niewiele przekraczające próg wyborczy. Tymczasem  kandydaci PSL zdobyli o ponad półtora raza więcej stanowisk wójtów, burmistrzów i prezydentów miast niż  PO, PiS i SLD razem wzięte. Również pod względem liczby radnych w gminach do 20 tys. mieszkańców  PSL wysoko zdystansowało wymienione trzy partie  razem wzięte. W powiatach pod względem liczby radnych PSL zajęło trzecie miejsce, niemal równając się z PiS i ponad dwukrotnie przewyższając rezultaty SLD. W sejmikach wojewódzkich PSL zdobyło  93 mandaty (16.30% głosów).

Liczne  inicjatywy  lokalnych komitetów,  sukcesy wyborcze  wysuwanych  przez te komitety kandydatów na radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast – na tle  o wiele słabszych  wyników osiąganych przez partie polityczne – to zapewne  przejaw  krytycznego stosunku dużej części wyborców do  obecnych elit politycznych i niezadowolenia z rezultatów polityki społeczno – gospodarczej zapoczątkowanej po 1989 r. Obywatele próbują  przejmować  władzę, przynajmniej tę  lokalną – we własne ręce. Atuty wyborcze  kandydatów partyjnych   uległy   osłabieniu, w niektórych przypadkach partyjność   nie jest już zaletą, lecz raczej wadą kandydata. Cechą dodatnią, dla dużej części wyborców –  stała się    jego polityczna niezależność .

                                      Zawiedzione  oczekiwania

Powodów do niezadowolenia nie brakuje. Elity polityczne niepodległej i demokratycznej III RP przeprowadzały zmiany i reformy, które nie wszystkim  obywatelom przyniosły poprawę warunków życia; dla części stały się źródłem trosk i niepokoju o dzień dzisiejszy i jutrzejszy, także obaw o przyszłość  Polski. Warunki życia wielu polskich rodzin są trudne, pogłębia się dochodowe rozwarstwienie ludności, nadal mamy duże obszary biedy, utrzymuje się poważne bezrobocie, martwi ponad dwumilionowa emigracja za chlebem, niepokoi zły stan finansów państwa, w tym ogromne i narastające zadłużenie zagraniczne. Przedmiotem krytycznej oceny są przemiany własnościowe, m.in. likwidacja w 2009 r. największych stoczni i w ogóle  stan gospodarki narodowej, w tym polskiego  rolnictwa. 59% badanych przez OBOP w styczniu 2011 r. było zdania, że  sprawy w kraju zmierzają w złym kierunku , a 63% – że gospodarka przeżywa kryzys.

  Hasła solidarności, sprawiedliwości społecznej, równości i dobra wspólnego obywateli, które integrowały społeczeństwo i doprowadziły w 1989 r. do zwycięstwa tych idei – utraciły niestety swoje znaczenie. Elity, które  wspierając te hasła wyniesione zostały do władzy – natychmiast rozpoczęły odwrót od respektowania tych wartości, lekceważąc nadzieje, dążenia i aspiracje wielu milionów Polaków. Ucisk polityczny poprzedniego systemu zastąpiony został antyspołeczną, brutalną presją ekonomiczną, odbieraniem polskiemu społeczeństwu jego skromnego statusu socjalnego pod pretekstem wdrażania gospodarki rynkowej i kapitalistycznej drogi rozwoju. Pojęcie społecznej gospodarki rynkowej, pod którym to hasłem  rozpoczynano „reformy” nie   znalazło należytego  potwierdzenia  w  praktyce  dnia codziennego.  Pojawiło  się natomiast zubożenie i bieda. Niepewność jutra, lęk przed przyszłością, codzienna troska o zaspokojenie elementarnych potrzeb zmagania o biologiczne przetrwanie wypełniają treść życia wielkiej części polskiego społeczeństwa…” (Jan Danecki, Polityka społeczna, stan i perspektywy, praca zbiorowa, Warszawa 1995).

Nad normalnym, odpowiedzialnym dyskursem politycznym i nad  merytorycznymi  sporami o drogi wyjścia z trudności w jakich znajduje się  państwo i społeczeństwo – w niepokojącej skali  i nie zawsze w pięknej formie   ciążą obecnie  otwarte konflikty na scenie politycznej. Nie przysparzają  elitom  politycznym szacunku i uznania ze strony obywateli, nie wzbudzają ich  zaufania. Bulwersują zdarzające się przypadki korupcji, podejrzanych  związków polityków z ludźmi interesów oraz to, że nie zawsze spotyka  się to z obiektywną oceną oraz zdecydowanymi i skutecznymi sankcjami. Świat polityki kompromitują skandale obyczajowe i niewybredne zachowania niektórych, pozbawionych godności i  politycznej kultury polityków.  Wyborców niepokoją  wędrówki parlamentarzystów – z jednej  partii do drugiej i na odwrót. Niektórych  polityków dzielą nie tyle różnice poglądów, lecz sprzeczności na tle ich własnych  osobistych interesów, ambicji i urazów. Skompromitowani nie zrzekają się immunitetów, nie rezygnują z mandatów. W styczniu 2011 r. w badaniach przeprowadzonych przez CBOS krytyczną opinię o Sejmie wyraziło 62% Polaków.

Jak ocenił  prof. Witold Kieżun ( w rozmowie z autorem) mamy w Polsce ok. 160 polityków, którzy nieprzerwanie, od  wielu lat zasiadają w ławach poselskich i senatorskich. Ich zawodem stało się uprawianie polityki.  Nie  można negować pozytywnego znaczenia politycznego  doświadczenia u posłów, czy senatorów. Nie można też lekceważyć tego, że w wielu przypadkach zasłużyli sobie na zaufanie wyborców, dzięki czemu są ponownie wybierani. Na ile jednak o ich kandydaturze decydowali wyborcy, a na ile partyjni przywódcy? Tak czy inaczej, wieloletnie zasiadanie w Parlamencie może prowadzić do odrywania się od rzeczywistości, w jakiej żyją obywatele i do niedostrzegania problemów, których rozwiązania oczekują.

„…Istnieje problem braku podstaw ideowych w najważniejszych partiach. Postępuje odrywanie się  tych partii od ich zaplecza społecznego. W demokracji zawsze pojawiają się w pewnym momencie grupy, które gromadzą nieproporcjonalnie duże wpływy i zamykają się w sobie, co prowadzi do oligarchizacji. Sprzyjają temu takie rozwiązania, jak nasz obecny system finansowania partii politycznych. Efektem jest odcięcie się od zaplecza       społecznego…” (prof. Wiesław Chrzanowski, b. marszałek Sejmu, „Rzeczpospolita” z 19.12.2008r.)

  „…Większość polityków, którzy dziś są u władzy, traktuje Polskę jak przedsiębiorstwo, z którego dochodów międzynarodowa dyrekcja dzieli się zyskami. Do rozmowy ze społeczeństwem są media, bo społeczeństwo to jest tylko siła robocza, taki PGR, któremu pokazuje się migające obrazki i serwuje jakieś bzdurne newsy, jakieś pozorowane dyskusje i tanie sensacjePatrząc z dołu nie wiemy, kto tak naprawdę decyduje, a kto jest tylko wystawiony jako marionetka. Oficjalna funkcja może być tylko atrapą…” (prof. Piotr Jaroszyński, kierownik katedry filozofii kultury KUL, „Nasz Dziennik” z 13.1.2009 r.)

Niemal absolutna władza nielicznych nad licznymi to maniera przeniesiona  żywcem z PRL-u do  demokratycznej III RP. Obecna apatia społeczna zaczyna przypominać lata poprzedniego systemu, kiedy wszyscy mieli poczucie, że nie jest to nasza władza, tylko obca. Powrót do tego schematu jest dla Polski zabójczy,  a on, niestety  staje się faktem…” (Dariusz Grabowski, b.  poseł PSL, b. poseł do Parlamentu Europejskiego, „Nasz Dziennik” z 26.05.2008 r.).

Ułomności naszej  demokracji dostrzegały przed laty niektóre  ugrupowania polityczne. „…Na proces demokratyzacji państwa wpływają negatywnie pogłębiające się nierówności ekonomiczno – społeczne Demokracja rzeczywista to nie tylko Konstytucja i inne normy prawne. Demokracja faktyczna zakłada zwiększenie udziału obywateli w polityce oraz stałe ulepszanie demokracji przedstawicielskiej. Trudno tego oczekiwać w sytuacji narastających konfliktów, które prowadzą do anarchizacji życia, rozszerzania działań nielegalnych, braku poszanowania prawa, zagrożenia bezpieczeństwa obywateli VII Kongres PSL (24-25. III, 2000 r.), w którego uchwale znalazła się powyższa  opinia  pokreślił potrzebę przeciwdziałania   narastaniu kryzysu demokracji, przybierającego obecnie postać demokracji   fasadowej

Listopadowe wybory samorządowe 2010 r.  to pouczający  przykład woli   społeczeństwa uczestniczenia w budowaniu oblicza struktur władzy. To obiecująca lekcja dobrze wykorzystanej demokracji dla skutecznego rozwiązywania problemów dotykających bezpośrednio obywateli. Te wybory dadzą zapewne także wiele do myślenia działaczom partii politycznych. Demokracja, dająca szansę postępu i przezwyciężania trudności – powinna być wspierana i rozwijana, a nie ograniczana. Życie, rzeczywistość 20 – lecia niepodległej Rzeczpospolitej nie potwierdziło słuszności teorii, że przemiany muszą  mieć w swoich rękach  same elity, a demokracja jest  o tyle  ważna,  o ile służy  prowadzonej przez te elity  transformacji.

 dr Ludwik Staszyński

Od redakcji KIP:

Polecamy dla Dociekliwych i Samodzielnie Myślących przeczytanie  i przeanalizowanie, co najmniej zamieszczone na poniższych linkach teksty o zjawiskach gospodarczych, a w konsekwencji społecznych jakie przyniosła Polsce kolonialna transformacja ustrojowa.  Obraz, który się pojawi z połączenia wielu „puzli” w całość, będzie szokujący, zwłaszcza dla tych, którzy wierzą w kłamstwa  mendiów ( jako instrumentu w „zorkiestrowanej” propagandzie globalistów NWO), polityków, edukacji na wszystkich szczeblach. Zalecamy czytanie i analizowanie w podanej kolejności.

Wnikliwe przestudiowanie i przemyślenie zawartych treści zaoszczędzi czytania co najmniej kilkunastu tysięcy stron, w tym zwłaszcza gazetowej „sieczki”, gdzie ważna prawda ukryta jest w mieszance wielkich kłamstw z mało ważną prawdą, która służy jedynie uwiarygodnieniu wielkich kłamstw.

Więc trzeba czytać i analizować, analizować, analizować… i wydobywać ważną prawdę na powierzchnię oraz … realizować według zasady australijskich Aborygenów: „Musisz stać się tą zmianą, którą chcesz widzieć w świecie.”

Redakcja KIP

Wypowiedz się