Michał Krajski – Traktat o sztuce przegrywania

                                                                 

Michal Krajski

Kto potrafi przegrywać, ten nie zginie…   (Fińskie przysłowie)

Jak świat stary, człowiek prowadził spory i podejmował polemiki. W historii wielokrotnie pojawiały się dzieła poświęcone ich wygrywaniu. W starożytności w sztuce tej specjalizowali się sofiści z Protagorasem i Gorgiaszem na czele. Byli oni twórcami dialektyki – sztuki prowadzenia dialogu i erystyki – sztuki wygrywania sporów za wszelką cenę.

Sam Arystoteles również się tym interesował, chociaż chodziło mu jedynie o odpowiednie uzasadnianie prawdy. W tym celu napisał: Retorykę. Później wielu autorów rozwijało myśli antycznych twórców. W nowożytności robił to chociażby Artur Schopenhauer, który poświęcił traktat erystyce.

Nie znam jednak żadnego sławnego dzieła poświęconego sztuce przegrywania. Można się zapytać, czy taka sztuka w ogóle istnieje, czy przegrana nie jest po prostu przeciwieństwem zwycięstwa, jego brakiem. Historia pokazuje, że tak nie jest. Były bowiem hańbiące zwycięstwa i zaszczytne klęski. Do pierwszych można zaliczyć zwycięstwo III Rzeszy i Związku Radzieckiego nad Polską, któremu towarzyszył spisek, zdrada i miażdżąca przewaga sił. Do drugich należy choćby bitwa pod Wizną, gdzie kapitan Raginis wraz z siedmiuset żołnierzami bronił się przed czterdziesto-dwu tysiączną armią niemiecką przez trzy dni i choć mógł się wycofać, lub poddać wolał razem z żołnierzami wybrać śmierć w walce. Są to dwa przykłady z II wojny światowej, choć można, by ich znaleźć znacznie więcej.

Wydaje się że o wiele łatwiej jest przegrać niż wygrać. Pod pewnym względem jest to prawda, pod innym zaś nie. Z jednej strony bowiem jest to słuszne, bo wystarczy nie wykazać się określoną umiejętnością. Z drugiej zaś strony, choć łatwiej jest przegrać to trudniej jest znieść przegraną. Wszyscy bowiem oczekują wygranej, pragną jej i na nią liczą. Przegrana jest czymś niechcianym, przykrym i przez to trudnym.

W tym niewielkim traktacie nie będzie oczywiście mowy o tym, jak nie wykazując się umiejętnością można przegrać. Z tego względu powinien być on raczej zatytułowany: „o sztuce znoszenia porażki”. Wymagałaby tego też ścisłość, ale sam język prowokuje autora, by tego nie zmieniał. Myśl fińskiego przysłowia będącego mottem tej pracy, że kto potrafi przegrywać, ten nie zginie, nie mówi o tym, aby potrafić być nieumiejętnym, ale stwierdza, że należy odpowiednio znosić porażkę. Z tego powodu w dalszych częściach pracy, chociaż będzie mowa o przegrywaniu, będę miał na myśli właściwe znoszenie porażki.

Ktoś może powiedzieć, że silny nie potrzebuje zajmować się sztuką przegrywania, bo nigdy nie doznał porażki. Prawdziwa potęga jednak to nie ta, która nigdy nie uległa. To ta, która może pozwolić sobie nawet na to, aby upaść. Wielka siła nie odpowiada na każdą zniewagę, bo one jej nie dotykają. Poza tym nie musi niczego udowadniać. W myśl łacińskiej mądrości, że Aquila non captat muscas, a więc orzeł nie łowi much.

Rzymski mur Hadriana, wielki mur w Chinach, a także współczesny żydowski mur przeciwko Palestyńczykom mogą nas zadziwiać jako coś monumentalnego, jako znaki niewątpliwej potęgi. Historycy uważają jednak wprost przeciwnie, że budowanie murów dowodzi słabości. Ktoś kto oddziela się od wroga, nie może znieść konfrontacji, jest po prostu słaby. Bardzo częstym powodem agresji jest niemoc. Przemoc rodzi się często stąd, że ktoś rozpaczliwie próbuje uratować przekonanie o swojej pozornej sile, której nie posiada.

Patrząc ze zdroworozsądkowego punktu widzenia moglibyśmy powiedzieć, że największą porażką w dziejach była misja Jezusa Chrystusa. Uznany za króla, otoczony czcią, cudotwórca, prorok i nauczyciel został niesprawiedliwie osądzony i skazany na śmierć. Usta, które Go chwaliły zaczęły Nim gardzić i na Niego pluć. Ręce, które słały przed Nim palmy zaczęły Go bić. Ten, który osiągnął największy tytuł w narodzie żydowskim, przez ten naród został skazany na najbardziej hańbiącą śmierć jaka wówczas była.

On jednak wiedząc o tej męce mówił swoim uczniom tuż wcześniej: Jam zwyciężył świat. (J. 16,33) Co miał na myśli? Przecież został zniszczony. To o Nim napisano w księdze Izajasza: Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem. (Iz 53, 10). Jak więc mógł twierdzić, że zwyciężył świat? Rozwiązanie tej tajemnicy tkwi w samych słowach Jezusa, gdy tłumaczy On Żydom: Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie Moje oddaję, aby je [potem] znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać (J 10, 17-18).

Chrystus miał moc aby po ludzku przegrać. Mógł to uczynić, bo Jego potęga była tak wielka, że nawet pozorna klęska okazała się zwycięstwem. W tym tkwiła moc Jezusa Chrystusa, że był posłuszny aż do śmierci, że sam na tę śmierć poszedł i sam ją wybrał. Potem zaś mógł, tę samą śmierć, pokonać zmartwychwstaniem. W tym świetle widać też, że polityka nadstawiania drugiego policzka, oddawania szaty, przebaczania nie jest sposobem postępowania słabego, który nie może się zemścić, ale dowodem prawdziwej siły, która odzierając się ze wszystkiego, nadal pozostaje wielka. Dochodzi do tego jeszcze jeden aspekt o którym mówił św. Paweł mianowicie, że moc w słabości się doskonali. (1 kor 12, 9).

By wygrywać trzeba mieć zbiór odpowiednich dyspozycji duchowych tzn. cnót. Te same cnoty trzeba posiadać również, gdy się przegrywa, choć wtedy inaczej się one realizują. Traktat ten będzie omówieniem tych cnót, pod kątem przegrywania, opisanych przede wszystkim przez Arystotelesa i św. Tomasza. Wielokrotnie będę powtarzał ich myśli za książką Stanisława Krajskiego noszącą tytuł: „Savoir vivre jako sztuka życia – filozofia savoir vivre”. Zajmuję się sztuką przegrywania, bo klęski częściej mi się zdarzały niż zwycięstwa. Stąd znam je lepiej i mogę podzielić się swoim doświadczeniem. Gdyby ktoś mimo wszystko nie był przekonany, co do tego, że należy umieć przegrywać, niech w dzisiejszym, pragmatycznym świecie, pamięta powiedzenie: Naucz się przegrywać, byś mógł wygrywać.

Stosunek do sprawy

Najpierw trzeba zadać sobie pytanie po, co prowadzi się spory. Starożytni sofiści podejmowali je często z żądzy zysku i sławy. Trzeba powiedzieć, że kierowała nimi małoduszność i małostkowość. Dzisiaj również to obserwujemy gdy oglądamy debaty polityczne, wszelkiego rodzaju dyskusje, jak również pojedynki sportowe.

Małostkowość objawia się w wielu różnorakich sferach. Małostkowość moralna to przybieranie faryzejskiej moralności szczegółów. Człowiek taki nie zauważa wielkości sprawy, nie pragnie rozstrzygnięć sprawiedliwych i w duchu miłości, nie pragnie więc dobra, ale chwyta się sztywnych norm i wedle nich wszystko ocenia niszcząc samą sprawę i znieważając swoich przeciwników.

Małostkowość intelektualna to wybieranie najprostszych doktryn, najbardziej zrozumiałych, nie sprawiających trudności. To pójście drogą pragmatyzmu przy częstym przyjęciu materializmu i cynizmu. Ktoś taki nie przejmuje się tym, czy owocem sporu będzie prawda. Obchodzi go zysk, wymierna korzyść, płytka satysfakcja.

Małostkowość uczuciowa to uczuciowość egoizmu. Miłość i przyjaźń zostają wyznaczane przez miłość własną. Gdy zostaje nadszarpnięta to inne uczucia zanikają. Pojawia się natomiast nienawiść, zazdrość, zawiść. W sporze ginie piękno, którego miejsce zajmują jedynie niskie uczucia. Małostkowość emocjonalna jeszcze pogłębia ten proces. Jest ona bowiem zależnością stanów emocjonalnych od małych rzeczy. Wystarczy byle powód by pojawiło się rozdrażnienie, złość, niechęć, zły humor za którymi podąża brak umiejętności ukrywania i opanowywania tych stanów. Ostatecznie na samo dno sprowadza spór małostkowość w płaszczyźnie codziennego myślenia. Objawia się ona tym, że skupia się uwagę na tym, co małe i w zasadzie nieważne. Przyjmuje się pragmatyzm i przyziemną interesowność.

Tym odmianom małostkowości należy przeciwstawiać wspaniałomyślność. Jak sama nazwa wskazuje jest to cnota, która myśli o wszystkim w perspektywie wielkości. Podejmując spór człowiek wspaniałomyślny pragnie przede wszystkim, by zaowocował on dobrem, prawdą i pięknem. Przez to właśnie odniesienie osobistej porażki nie boli go jeżeli tylko zwycięża prawda. Nie zachowuje się tak, jak mówił Monteskiusz, że: Człowiek broni błędów, które kocha. Może być tak, że wykażą mu błąd, ale on chętnie zrezygnuje z niego i uzna racje swojego przeciwnika. Może być też tak, że w wyniku przegrania sporu wygra koncepcja kogoś innego, ale ucieszy się on jeśli przyniesie więcej dobra niż jego własna. Gdy przegra ze zdolniejszym od siebie przeciwnikiem to, co poczuje to zachwyt dla jego umiejętności, to radość, że wiedli spór na tak wysokim poziomie.

Aby rozjaśnić ostatnią kwestię można podać przykład meczu piłkarskiego. Dwie drużyny się spotykają na meczu przy pełnej widowni. Zaczynają grać i jedna traci gola. Wtedy przegrywająca drużyna gra coraz bardziej nerwowo, fauluje, zachowuje się niehonorowo, wprowadza nieprzyjemną atmosferę. Z atrakcyjnego widowiska robi się pokaz urażonej dumy i zawiedzionej ambicji. Piłkarze, którzy utrzymują się między innymi z pieniędzy kibiców powinni ich szanować i zapewniać im piękną grę. Być może nie zawsze skuteczną, ale w pięknym stylu. Jeśli się nie popiszą to powinni się cieszyć jeśli robią to ich przeciwnicy.

Są cnoty, które odnoszą się do pieniędzy. Przy prowadzeniu sporów ich posiadanie nieraz okazuje się ważne. Pierwszą jest wielmożność. Uczy ona wydawać pieniądze „bez smutku” i na rzeczy wielkie. Ktoś wielmożny nie będzie szczędził pieniędzy na przygotowanie się do sporu, na zorganizowanie miejsca, na odpowiednią scenerię. Kolejną cnotą jest hojność, która jest umiarem pomiędzy skąpstwem, a rozrzutnością. Człowiek hojny to ktoś kto wie ile pieniędzy wydać, na co i w jakich okolicznościach.

Można dodać, że prowadzenie sporów, by zwiększyć poczucie własnej wartości, dla zaistnienia, jedynie dla osobistej korzyści jest czymś niegodnym i nic nie wartym.

Stosunek do siebie

Trzeba się teraz zastanowić nad szeregiem cnót, które regulują stosunek do samego siebie. Są one niezwykle ważne, bo przy podejściu do samego siebie, przy samoocenie niezwykle łatwo o subiektywizm, o przesadę w zbytnim umiarkowaniu bądź krytycyzmie. Poza tym trzeba posiadać pewien zespół cnót odnoszących się do nas samych byśmy potrafili prowadzić spór na odpowiednim poziomie i byśmy umieli znosić porażkę.

Często spotyka się sytuację, że gdy ktoś podejmuje spór liczy jedynie na to, że będzie miał z tego jakiś zysk. Często towarzyszy mu przekonanie, że może oszukiwać, postępować niesprawiedliwie, kręcić i kombinować. Jednocześnie ktoś taki boi się ryzyka i zaangażowania. Nie potrafi docenić siebie i dlatego sięga po łatwe i nieraz nieuczciwe środki. Wybiera to, co jest małe i niedoskonałe. Nie pracuje nad sobą i rezygnuje z tego, co wielkie, bo jest trudne i nieopłacalne. Są to objawy małoduszności. Przez to sam spór sprowadza się do czegoś niskiej jakości, a każda przegrana jest dotkliwą klęską. Człowiek bowiem traci nadzieję zysku, która była jedynym powodem toczenia sporu.

Ludzie wielkoduszni dostrzegają godność i wielkość człowieczeństwa. Rozumieją, że zostali powołani do wielkich rzeczy, co powoduje wiele konsekwencji. Jedną z nich jest poczucie honoru. Uważają, że skoro człowiek jest kimś szczególnym, kto posiada rozum i wolną wolę, kto może planować i ma poczucie lepszego i gorszego życia jako jedyna istota w świecie przyrody to ma nie tylko przywileje, ale i obowiązki. Musi traktować swoje słowa poważnie zawsze dotrzymując obietnic. Jest zobowiązany z racji swojego człowieczeństwa do przestrzegania wszelkich norm moralnych. Stąd pojawia się kolejna cnota jaką jest uczciwość. Człowiek honoru nie oszukuje, nie kłamie, bo to go obraża. On nie plami się małostkowością, nie zachowuje się jak przestępca, bo ma poczucie, że jego natura wynosi go ponad marność. Tym, co go również cechuje jest perfekcjonizm. Polega on na tym, że wybiera się zawsze najwyższą jakość, dąży do doskonałości.

Do tego dochodzi cnota godności. Arystoteles opisując ją w Etyce Wielkiej wskazuje na to, że znajduje się ona pomiędzy zarozumialstwem, a służalczością. Zarozumialec z nikim się nie zadaje, bo jest kimś kto sam się sobie podoba i resztę traktuje z wyższością. Człowiek służalczy zaś to ktoś kto nawiązuje z każdym stosunki, w każdy możliwy sposób i przy każdej okoliczności. Człowiek godny zaś to ktoś, kto przestaje z godnymi, a więc z ludźmi odpowiednio wybranymi, którzy prezentują pewien poziom, jak się można domyślać z wypowiedzi stagiryty. Ponadto niezwykle ważna jest cnota skromności. Odnosi się do zachowania kontrolując je, abyśmy w naszych gestach, ruchach i mowie zachowali umiar. Po to, abyśmy żadnym działaniem, czy słowem nie zdradzili się, że uważamy się za mądrzejszych, czy lepszych od innych. Stendhal napisał kiedyś, że jedynie wielka dusza waży się na styl prosty.

Powyższe cnoty powinny cechować każdego. Są one jednak niezwykle trudne do zdobycia. Wydają się jednak stanowić pewną drabinę, ścieżkę po wejściu na którą, idzie się coraz szybciej i bardziej zdecydowanie. Trzeba więc nam wciąż starać się o wielkoduszność, honorowość, perfekcjonizm, uczciwość, godność, skromność. Poprzestanie jednak na tym jest niezwykle niebezpieczne i wydaje się że często się zdarzało arystokracji.

Już św. Tomasz zauważył, że potrzebna jest jeszcze jedna cnota, aby zrównoważyć pozostałe. Jest nią pokora. Jak pisze bowiem św. Tomasz w Sumie teologicznej wielkoduszność bez pokory staje się pychą i hardością. Działa to jednak w dwie strony. Pokora bowiem bez wielkoduszności jest jedynie małodusznością. Pojawia się tu zresztą fundamentalny problem związku między cnotami do którego powrócimy w zakończeniu tego traktatu. Sama pokora, jak wyjaśnia św. Tomasz, jest częścią umiarkowania, bo polega na stosowaniu umiaru duchowego. Pokora wprowadza umiar w dążeniach popędu. Dzięki niej nabywamy znajomości własnych sił, w tym również braków i nie dążymy do tego, co przewyższa nasze możliwości. Akwinata dodaje, że pokorny może zmierzać do rzeczy wielkich, ale nie powinien polegać jedynie na sobie zawierzając Bożej pomocy. Człowiek pokorny przyjmuje to, co go spotyka ze spokojem i znając własne słabości jest w stanie zaakceptować porażkę.

Wielkoduszność to jednak nie tylko przekonanie o wielkości ludzkiej natury. Arystoteles opisując tę cnotę nazywał ją uzasadnioną dumą i etyczną dzielnością. Stagiryta zwracał bowiem uwagę, że ktoś kogo cechuje przekonanie o tym, że powinien zmierzać do tego, co najszlachetniejsze będzie starał się osiągnąć doskonałość i będzie posiadał wiele cnót. To wyrobi w nim uzasadnioną dumę. Będzie pragnął „największego z dóbr zewnętrznych”, a więc sławy, bo będzie ona mu przysługiwać na mocy samej sprawiedliwości. Nie znaczy to jednak, że będzie zabiegał o sławę za wszelką cenę i będzie ona dla niego najważniejsza. Będzie bowiem lekceważyć zaszczyty od byle kogo i z powodu czynów bez znaczenia. Tak samo będzie traktował objawy niesławy skoro one nie będą sprawiedliwe. Będzie doceniał jedynie oznaki czci składane przez ludzi godnych, a więc innych etycznie dzielnych.

Arystoteles podkreśla, że człowiek wielkoduszny będzie miał właściwy stosunek do bogactwa, władzy, zaszczytów. Będzie pełen umiarkowania i ani nie będzie się zbytnio cieszył powodzeniem, ani martwił niepowodzeniem. Do wszystkiego będzie miał dystans, co jak zauważa stagiryta powoduje, że ludzie wielkoduszni odbierani są jako ci, którzy gardzą wszystkim. Ponadto człowiek wielkoduszny będzie zawsze gotowy do pomocy innym i nigdy nie będzie się wynosić nad niższych od siebie, bo to jest objawem prostactwa. Nie będzie też drobiazgowy, lecz będzie się skupiał na tym, co wielkie. Czasem trudno wygrać w wielki sposób. Wtedy pozostaje przegrana w sposób wielki.

Arystoteles stwierdza też, że ktoś taki musi otwarcie kochać i otwarcie nienawidzić, bo tylko ten kto się boi ukrywa swoje uczucia. Musi też dbać o prawdę, nie przywiązując wagi do pozorów. Nie będzie mściwy, ani nie będzie plotkarzem. Skłaniać się będzie do posiadania rzeczy pięknych, nawet jeśli nie będą przynosić pożytku.

Stagiryta wyjaśnia też w jaki sposób człowiek wielkoduszny powinien się zachowywać. Pisze, że jego ruchy powinny być powolne, głos niski, jego mowa spokojna, bo kto dba o niewiele rzeczy, ten się nie spieszy. Poza tym kogoś, dla kogo mało co się liczy, trudno będzie wyprowadzić z równowagi. Podniesiony głos i żywość ruchów, wedle Arystotelesa, dowodzą czegoś wręcz przeciwnego.

Tego kto zamierza obcować z innymi ludźmi muszą też cechować pewne cnoty, które wydają się podstawowe dla samej komunikacji międzyludzkiej. Tutaj omówimy te, które odnoszą się do samego siebie. Jest to więc przede wszystkim opanowanie. Należy panować nad emocjami, nie pozwalając się opanować negatywnemu nastawieniu. Trzeba zachować spokój, jasność umysłu i nie ulegać zbytnio zewnętrznym bodźcom, by zachować wewnętrzną wolność i się nie skompromitować. Umiarkowanie pomaga w kontroli bodźców pozytywnych, a męstwo negatywnych.

Do tego dochodzi cierpliwość i wytrwałość, bo cnoty te uczą nas dystansu. Pierwsza pomaga nam znosić ciężar oczekiwania, a druga pomaga długo trwać w nieprzyjemnej sytuacji. W samym sporze niezwykle istotne jest umiarkowanie i sprawiedliwość. Umiarkowanie uczy nas tego, że nie zawsze się wygrywa, że często zwycięstwo przychodzi po wielu klęskach. Sprawiedliwość pomaga nam uświadomić sobie, co naprawdę nam się należy. Dzięki temu zwalcza w nas niesłuszne przekonanie, że jednak byliśmy lepsi i nagroda nam się należy.

Stosunek do innych

W prowadzeniu sporów, w tym również w sztuce przegrywania liczy się odpowiednie odniesienie do tych z którymi rywalizujemy. Trzeba uświadomić sobie, że nasz oponent, który stoi po przeciwnej stronie, choć wygłasza często poglądy sprzeczne z naszymi, czy stara się pokrzyżować nam plany nie jest naszym wrogiem, czyli kimś kto chce po prostu dla nas zła, kogo należy zniszczyć. To jest nasz przeciwnik. Słowo to nie zawiera takich negatywnych skojarzeń. Pozwala też łatwiej uzmysłowić sobie, że sam fakt, że toczymy spór, spieramy się o coś nie oznacza od razu walki na śmierć, czy życie pomiędzy osobami. Jak już bowiem było pokazane spory prowadzi się po to, by zajaśniało dobro, prawda i piękno. One są tu najważniejsze i wytyczają metody i szczegółowe rozwiązania konkretnych spięć.

Tym więc, co powinno nas zawsze cechować w stosunku do innych jest w pierwszym rzędzie postawa przyjazna. Nasze poglądy, zapatrywania, wizje na różne sprawy są wtórne wobec nas. Tym, co podstawowe jest nasze człowieczeństwo. Każdy spór to spotkanie osób. Ludzie, którzy się spierają muszą pamiętać o swoim podobieństwie do siebie, o tym, że na mocy samej natury są jakoś spokrewnieni. Oboje mają bowiem chociażby rozum i wolną wolę. Z tego względu każdy powinien chcieć dla drugiego, również dla przeciwnika, dobra.

Następstwem takiego podejścia jest wyrobienie w sobie cnoty prawości. Arystoteles pisał, że prawość i sprawiedliwość są tym samym, ale prawość jest szlachetniejsza. Prawość bowiem jest dyspozycją do działania zawsze sprawiedliwego, tak, że drugi otrzymuje nawet więcej niż tego wymaga sprawiedliwość. Arystoteles w Retoryce utożsamia również prawość z wyrozumiałością. Pisze bowiem, że: prawe są te czyny, które zasługują na wyrozumiałość. Wyrazem prawości będzie więc odmienna ocena czynów wynikłych ze zbłądzenia lub nieszczęśliwego wypadku niż czynów zamierzonych.

Inaczej człowiek prawy podejdzie do tych ludzi, którzy działali nieświadomie, czy niechcący, a inaczej do tych, którzy postępowali niegodziwie i z premedytacją. Stagiryta zauważa, że prawość to też wyrozumiałość dla ludzkich słabości, branie pod uwagę nie tylko czynu, ale też intencji. To nie sądzenie na podstawie części, ale całości, nie na podstawie litery prawa, lecz jego ducha. To ocenianie nie tylko obecnego zachowania się winnego, ale również ujmowanie tego, jak zachowywał się zawsze lub na ogół. Jest to również pamiętanie raczej o jego szlachetnych czynach niż o złych, raczej o dobrach, których doznaliśmy, niż które wyświadczyliśmy. Jest to także umiejętność znoszenia popełnionej względem nas niegodziwości, jak również dążenie do rozstrzygnięcia sporu raczej słowem, niż czynem, na drodze porozumienia raczej niż na drodze sądowej.

Prawość uczy nas więc nie myśleć źle o naszym zwycięscy, ani o jego intencjach, ale wskazuje nam, że powinniśmy zakładać, że on tak, jak i my kieruje się dobrem, prawdą i pięknem. Gdyby bowiem było inaczej to przecież nie prowadzilibyśmy z nim sporu, bo wtedy nie posiadalibyśmy cnoty godności.

Powinniśmy być łagodni. Łagodność nie polega na tym, by nigdy nie wpadać w gniew, ale na tym, by być umiarkowanym w gniewie. Inaczej mówiąc należy gniewać się z właściwych powodów i na właściwe osoby, a także wtedy, kiedy trzeba i tam gdzie trzeba i dopóty dopóki trzeba. Człowiek łagodny chce zawsze zachować równowagę i nie unosić się namiętnością, lecz żywić w sercu gniew w sposób zgodny z nakazami rozumu z tego powodu, który nakazuje rozum i dopóty dopóki rozum karze.

W odniesieniu do innych, tak, jak i w odniesieniu do siebie samego potrzebne jest opanowanie. O ile w stosunku do siebie polega ono na tym, by nie pozwolić emocjom i różnym niepożądanym bodźcom sterować sobą tak w odniesieniu do innych jest to powściąganie odruchów, emocji, uczuć, pożądań, aktów będących efektem własnych wad, jak również powstrzymywanie się od działań i wypowiedzi, które są przez nie podyktowane, by nikogo nie urazić. Arystoteles podkreśla opanowanie tchórzostwa, opryskliwości, wszelkich słabości, zapalczywości i popędliwości.

Ważne jest, by być życzliwym dla innych, nawet wtedy, kiedy ci nad nami zwyciężają. Życzliwość to przechylne nastawienie do ludzi. Ktoś kto posiada tę cnotę nie ujmuje, ani nie dodaje innym zalet, ale potrafi zobaczyć w kimś dobro, które ma obiektywne podstawy.

Z tym związana jest również grzeczność objawiająca się w uprzejmym zachowaniu, które wyraża się w świadczeniu drobnych usług. Taką grzecznością jest np. podanie piłki przeciwnikowi, która mu się w tej chwili należy, lub szklanki wody naszemu oponentowi, któremu zaschło w gardle.

Cenną cnotą świadczącą o naszym poziomie jest rycerskość. Ktoś kto ją posiada będzie opiekuńczy, odważny, wierny danemu słowu, dyskretny i lojalny. Rycerskość nie odnosi się tylko do kobiet. Otacza względami bowiem również mężczyzn, dzieci, zwierzęta, nad którymi się nie znęca i świat przyrody, którego nie dewastuje. Jeśli więc toczymy spór, a szczególnie kiedy przegrywamy nie należy np. wspominać innym, że naszemu przeciwnikowi powinęła się noga, że wykazał się niezręcznością itd. Dzięki rycerskości jednak również nie będziemy bać się przeciwnika.

Kiedy obcujemy z drugim człowiekiem nie możemy zapominać o takcie. Jest to, jak podaje słownik języka polskiego zachowanie zasad przyzwoitości, poczucie umiaru w postępowaniu, delikatność. Arystoteles wskazuje na to, że właściwością człowieka taktownego jest takie mówić rzeczy i takich słuchać, jakie przystoją człowiekowi prawemu i wolnemu. Człowiek taktowny umie odnaleźć się w każdej sytuacji. Jest to ktoś kto nigdy nikogo nie urazi. Będzie wiedział, kiedy co powiedzieć, kiedy zmienić temat, przerwać spór, co przemilczeć, czego nie dostrzec. Jest to dobry smak odniesiony do postaw i zachowania. Człowiek taktowny nie wywołuje uczucia zakłopotania, czy zażenowania. Nie wzbudza też zbędnych konfliktów. Ktoś taktowny nigdy nie przybiera agresywnego tonu. Nietaktem z kolei jest wszystko, co uraża człowieka i jakoś go poniża. Człowiek taktowny jeśli przegra i to jeszcze z kimś kto okaże się niehonorowy powstrzymuje się od szyderstw i nieprzyjemnych żartów.

Człowiek szlachetny, a więc ktoś kto posiada wiele rozmaitych cnót wyżej omówionych, kto jest wspaniałomyślny i wielkoduszny jest również szczery. Nie znaczy to, że mówi zawsze to, co myśli i zdradza wszystkie swoje wnioski i refleksje. Szczerość jest bowiem związana ze sprawiedliwością, która mówi, że należy oddawać każdemu to, co mu się słusznie należy. Człowiek szczery to ktoś otwarty, nieobłudny, kto nie udaje i nie ukrywa swoich myśli i uczuć. Szczerość jednak jako cnota pozostająca w porządku moralnym prowadzić ma jedynie do dobra. To, co mówimy więc nie może obrażać innych, powodować niepotrzebnego bólu, ujawniać tajemnic, czy wywołać negatywnych skutków, których można uniknąć. Kiedy przegrywamy, a jesteśmy szczerzy potrafimy pogratulować naszemu przeciwnikowi i pochwalić go jeśli na to zasługuje. Jeśli zaś wygrał w sposób niesprawiedliwy, jesteśmy w stanie to wykazać bez niepotrzebnych epitetów i słów, które mogą się w nas pojawiać ze złości.

Poza wielmożnością i hojnością jest jeszcze jedna cnota odnosząca się do pieniędzy. Jest to szczodrość. Dzięki niej potrafimy wydawać pieniądze na innych i na odpowiednie cele. Mogą to być jakieś szlachetne przedsięwzięcia, jak akcje charytatywne, mogą to być znajomi, czy właśnie nasi oponenci. Człowiek szczodry jeśli np. jest organizatorem jakiegoś spotkania i zaprasza na nie swoich konkurentów zadba, aby niczego im nie brakowało, by czuli się komfortowo.

Musimy pamiętać, że ten odpowiedni stosunek do innych obowiązuje zawsze niezależnie od reakcji naszych przeciwników. Wiadomo, że łatwo być grzecznym i wyrozumiałym dla kogoś kto jest taki dla nas. Nawet jeśli jednak nasz oponent wykazuje się brakiem kultury, taktu i życzliwości my powinniśmy pozostać bez zarzutu. W momencie, kiedy nie jesteśmy w stanie zachowywać się tak, jak należy powinniśmy przerwać spór. Pamiętajmy o cnocie godności, która wskazuje nam na to, że nie z każdym należy podejmować zmaganie.

Zakończenie

W tym skromnym traktacie zostało wymienionych koło dwudziestu cnót. Oznacza to nie tylko, że aby przegrywać z klasą trzeba nabyć około dwudziestu sprawności, ale również, że aby w ogóle prowadzić spór trzeba ich przynajmniej tyle mieć. Nieważne, czy będzie to ważna debata polityczna, czy mecz w piłkę na podwórku. Chodzi bowiem o to, aby to, co się robi robić na najwyższym, można powiedzieć królewskim, poziomie.

Jak jednak zauważyli już Ojcowie Kościoła nie można ćwiczyć się w jednych cnotach, a w innych nie ćwiczyć. Niektórzy myśliciele mówili nawet, że albo ma się wszystkie cnoty, albo nie ma się żadnej. To śmiałe, jakby się wydawało, twierdzenie ma jednak swoje głębokie uzasadnienie. Stoi za nim obserwacja ludzkiego życia, które podpowiada, że cnoty są z sobą niezwykle powiązane. Samotna cnota może stać się wadą. I tak męstwo bez roztropności staje się zuchwałością. Prawdomówność jest cnotą, dopóki ma odniesienie do sprawiedliwości. Stąd tym bardziej zrozumiałe staje się przekonanie Arystotelesa, który uważał, że człowiek wielkoduszny będzie się odznaczał wszystkimi sprawnościami.

Na pieczęci konfederacji barskiej z roku 1768 r. znajdował się napis aut vincere aut mori. Ta łacińska sentencja znaczy: albo zwyciężyć albo umrzeć. Pochodzi ona od okrzyku admirała spartańskiego Kallikratidasa w czasie bitwy morskiej z flotą ateńską pod Arginuzami w 406 r. p.n.e.: Śmierć albo zwycięstwo! Słowa te odnoszą się do rzeczy najważniejszych.

Również Arystoteles pisał, że człowiek wielkoduszny wie, że nie warto żyć za wszelką cenę. Są takie sprawy z którymi trzeba sobie poradzić lub umrzeć przy rozwiązywaniu ich. Są to jednak rzadkie sytuacje. Nie można czynić z aut vincere aut mori dewizy całego życia i odnosić je do każdej spornej kwestii. Zbyt wiele klęsk i niepowodzeń nas spotyka. Poza tym trzeba nauczyć się przegrywać. Zawsze bowiem znajdzie się ktoś bardziej zdolny, mądrzejszy, silniejszy od nas. To, że nie spotkaliśmy kogoś takiego to sprawa przypadku.

Trudno zaakceptować swoje życie, jeśli nie pogodzi się ze wszystkimi porażkami, jakie miały w nim miejsce. By jednak można było to zrobić trzeba nauczyć się wielu cnót, a także zwalczyć w sobie takie wady, jak pychę, ambicję, zarozumiałość, próżność.

Sztuka przegrywania nie jest jedynie umiejętnością minimalizacji strat wynikłych z niepowodzenia. Może być również widowiskowa. Pokazują to choćby takie arcydzieła sztuki filmowej, jak Grek Zorba, czy Fitzgarraldo. W pierwszym filmie Alexisa Zorbasa widzimy dwóch mężczyzn, którzy wszystkie wysiłki i pieniądze wkładają w rozkręcenie kopalni, która przy uruchamianiu się zawala. Zamiast załamać się, jeden uczy drugiego tańczyć. Są to bowiem ludzie wielkoduszni, mający dystans do rzeczy materialnych. W drugiej produkcji Wernera Herzoga mamy do czynienia z człowiekiem, który chce zbudować operę w środku dżungli. Podejmuje olbrzymi wysiłek, by to osiągnąć, a kiedy jest już jasne, że to się nie uda, wymyśla zastępczy plan, który choć znacznie uboższy od pierwotnego, powoduje, że staje się zwycięzcą.

Tak więc nie należy lekceważyć sztuki przegrywania. Być może w naszym trudnym życiu, pełnym niebezpieczeństw i sporów jest ona podstawową umiejętnością.

Michał Krajski
Opublikowano za: http://www.savoir-vivre.com.pl

Wypowiedz się