5 MAJA 1939 ROKU- PRZEMÓWIENIE JÓZEFA BECKA W SEJMIE.

Jedyna rzecz bezcenna: HONOR

Przemówienie w Sejmie min. Józefa Becka 5 maja 1939 r.

Beck art.

Najpierw oddajmy głos świadkowi wy­darzeń:

„Józef Beck zjawia się w Sejmie. For­malnie jest ministrem spraw zagranicznych […]. Sejm, cala Polska i świat czekają […]. Zbliżają się decydujące chwile, sekundy historii. Loża dziennikarska przepełniona. Pełno korespondentów zagranicznych. Loża dyplomatyczna wypełniona. Nastrój w po­czekalni burzy światowej.

Beck rozpoczyna mówić, mikrofony nio­są w świat jego słowa. Widzę go dokładnie, jak mówi dobitnie, twardo, słowami Piastów i Jagiellonów: «Nie!» i uderza pięścią w pul­pit. W tej chwili pułkownik polskiej artylerii oddał najcelniejszy strzał w historii świata. Pocisk uderzył w łeb apokaliptycznej be­stii, oślepił ją, pomieszał wszelkie rachunki strategiczne […]. Apokaliptyczna bestia szalała”.

(Zenon Wyrzykowski, Błędy i braki.

Wspomnienia, fakty i syntezy z dzie­jów II Rzeczpospolitej, oprać. Edward Zyman, Katowice 2005, s. I 35 n)

Wysoka Izbo!

Korzystam ze zebrania Parlamentu, ażeby uzupełnić pewne luki w mojej pra­cy, jakie miały miejsce w ostatnich miesią­cach. Bieg wydarzeń międzynarodowych uzasadniałby może więcej wypowiedzi ministra spraw zagranicznych niż moje jedyne expose? w Komisji Spraw Zagra­nicznych Senatu.

Z drugiej strony, ten właśnie szybki bieg wydarzeń skłaniał mnie do odracza­nia deklaracji publicznej do czasu, w któ­rym główne zagadnienia naszej polityki przyjmą bardziej dojrzałą formę.

Konsekwencje, wynikające z osłabie­nia zbiorowych instytucji międzynarodo­wych i z głębokiej rewizji metod pracy między państwami, które zresztą nie­jednokrotnie w Izbach sygnalizowałem, spowodowały otwarcie całego szeregu nowych problemów w różnych czę­ściach świata. Proces ten i jego skutki do­tarły w szeregu ostatnich miesięcy aż do granic Rzeczypospolitej. To, co najogól­niej o tym zjawisku można powiedzieć, streszczam w określeniu, że stosunki między poszczególnymi państwami na­brały bardziej indywidualnego charakte­ru, więcej własnego oblicza. Osłabione zostały normy ogólne. Po prostu rozma­wia się coraz bardziej bezpośrednio od państwa do państwa.

pośredniego niezależności jednego z na­szych państw. Formuła umowy znana jest panom w deklaracji premiera Neville Chamberlaina z dn. 6 kwietnia, deklaracji, której tekst został uzgodniony i winien być uważany za układ zawarty miedzy

Jeśli o nas chodzi – zaszły wydarzenia bardzo poważne.

Z jednymi państwami kontakt nasz stał się głębszy i łatwiejszy, w innych wy­padkach powstały poważne trudności. Biorąc rzeczy chronologicznie, mam tu na myśli w pierwszej linii naszą umowę ze Zjednoczonym Królestwem, z Anglią. Po kilkakrotnych kontaktach w drodze dyplomatycznej, które miały na celu określenie zakresu naszych przyszłych stosunków, doszliśmy przy okazji mej wi­zyty w Londynie do bezpośredniej umo­wy, opartej o zasady wzajemnej pomocy w razie zagrożenia bezpośredniego lub obydwoma Rządami. Uważam za swój obowiązek dodać tu, że sposób i forma wyczerpujących rozmów, przeprowa­dzonych w Londynie, dodają umowie wartości szczególnej. Pragnąłbym, aby polska opinia publiczna wiedziała, że spo­tkałem ze strony angielskiej mężów stanu nie tylko głębokie zrozumienie ogólnych zagadnień polityki europejskiej, ale taki stosunek do naszego państwa, który po­zwolił mi z całą otwartością i zaufaniem przedyskutować wszystkie istotne zagad­nienia, bez niedomówień i wątpliwości.

Szybkie ustalenie zasady współpracy angielsko-polskiej możliwe było przede wszystkim dlatego, że wyjaśniliśmy sobie wyraźnie, iż tendencje obu Rządów są zgodne w podstawowych zagadnieniach europejskich; na pewno ani Anglia, ani Polska nie żywią zamiarów agresywnych w stosunku do nikogo, lecz również sta­nowczo stoją na gruncie respektu dla pewnych podstawowych zasad w życiu międzynarodowym.

Równoległe deklaracje kierowników politycznych strony francuskiej stwier­dzają, że jesteśmy zgodni miedzy Pary­żem a Warszawą co do tego, że skutecz­ność działania naszego obronnego układu nie tylko nie może być osłabiona przez zmianę koniunktury międzynarodowej, lecz przeciwnie – że układ ten stanowić powinien jeden z najistotniejszych czyn­ników w strukturze politycznej Europy.

Porozumienie polsko-angielskie przy­jął pan kanclerz Rzeszy Niemieckiej za pretekst do jednostronnego uznania za nieistniejący układu, który pan Kanclerz Rzeszy zawarł z nami w roku 1934.

Zanim przejdę do dzisiejszego sta­dium tej sprawy, pozwolą mi panowie na krótki rys historyczny.

Fakt, że miałem zaszczyt brać czyn­ny udział w zawarciu i wykonaniu tego układu, nakłada na mnie obowiązek jego analizy. Układ z 1934 r. był wydarzeniem wielkiej miary. Była to próba dania jakiegoś lepszego biegu histo­rii miedzy dwoma wielkimi narodami, próba wyjścia z nie­zdrowej atmosfery codziennych zgrzytów i szerszych wrogich zamierzeń, w kierunku wzniesienia się ponad narosłe od wieków animozje, w kierunku stworzenia głębokich podstaw wzajem­nego poszanowania. Próba sprzeciwiania się złemu jest zawsze najpiękniejszą możli­wością działalności po­litycznej.

Polityka polska w najbardziej kry­tycznych momentach ostatnich czasów wy­kazała respekt dla tej zasady.

Pod tym kątem widzenia, proszę Pa­nów, zerwanie tego układu nie jest rzeczą mało znaczącą. Nato­miast każdy układ jest tyle wart, ile są warte konsekwencje, które z niego wynikają. I jeśli polityka i postępowanie partnera od zasa­dy układu odbiega, to po jego osłabieniu, czy zniknięciu nie mamy powodu nosić żałoby. Układ polsko-niemiecki z 1934 r. był układem o wzajemnym szacunku i do­brym sąsiedztwie, i jako taki wniósł pozy­tywną wartość do życia naszego państwa, do życia Niemiec i do życia całej Europy. Z chwilą jednak, kiedy ujawniły się ten­dencje, ażeby interpretować go bądź to jako ograniczenie swobody naszej polity­ki, bądź to jako motyw do żądania od nas jednostronnych, a niezgodnych z naszymi żywotnymi interesami koncepcji stracił swój prawdziwy charakter.

Przejdźmy teraz do sytuacji aktualnej. Rzesza Niemiecka sam fakt porozumie­nia polsko-angielskiego przyjęła za mo­tyw zerwania układu z 1934 r. Ze strony niemieckiej podnoszono takie, czy inne obiekcje natury jurydycznej. Jurystów pozwolę sobie odesłać do tekstu naszej odpowiedzi na memorandum niemiec­kie, która dziś jeszcze będzie Rządowi Niemieckiemu doręczona. Nie chciałbym również zatrzymywać panów dłużej nad dyplomatycznymi formami tego wyda­rzenia, ale pewna dziedzina ma tu swój specyficzny wyraz. Rząd Rzeszy, jak to wynika z tekstu memorandum niemiec­kiego, powziął swoją decyzję na podstawie informacji prasowych, nie badając opinii ani Rządu Angielskiego, ani Rządu Polskiego co do charakteru zawartego porozumienia. Trudne to nie było, gdyż bezpośrednio po powrocie z Londynu okazałem gotowość przyjęcia ambasado­ra Rzeszy, który do dnia dzisiejszego z tej sposobności nie skorzystał.

Dlaczego ta okoliczność jest tak ważna? Dla najprościej rozumującego człowieka jest jasne, że nie charakter, cel i ramy układu polsko-angielskiego decydowały, tylko sam fakt, że układ taki został zawarty. A to znów jest waż­ne dla oceny intencji polityki Rzeszy, bo jeśli wbrew poprzednim oświadczeniom Rząd Rzeszy interpretował deklarację o nieagresji zawartą z Polską w 1934 r., jako chęć izolacji Polski i uniemożliwienia naszemu państwu normalnej, przyjaznej współpracy z państwami zachodnimi – to interpretacje taką odrzucili byśmy za­wsze sami.

Wysoka Izbo! Ażeby sytuację nale­życie ocenić, trzeba przede wszystkim postawić pytanie, o co właściwie chodzi? Bez tego pytania i naszej na nie odpowie­dzi nie możemy właściwie ocenić istoty oświadczeń niemieckich w stosunku do spraw Polskę obchodzących. O naszym stosunku do Zachodu mówiłem już po­przednio. Powstaje zagadnienie propozy­cji niemieckiej co do przyszłości Wolne­go Miasta Gdańska, komunikacji Rzeszy z Prusami Wschodnimi przez nasze wo­jewództwo pomorskie i dodatkowych tematów poruszonych jako sprawy, inte­resujące wspólnie Polskę i Niemcy.

Zbadajmy tedy te zagadnienia po ko­lei.

Jeśli chodzi o Gdańsk, to najpierw kil­ka uwag ogólnych. Wolne Miasto Gdańsk nie zostało wymyślone w Traktacie Wer­salskim. Jest zjawiskiem istniejącym od wielu wieków, i jako wynik, właściwie biorąc, jeśli się czynnik emocjonalny od­rzuci, pozytywnego skrzyżowania spraw polskich i niemieckich. Niemieccy kupcy w Gdańsku zapewnili rozwój i dobrobyt tego miasta, dzięki handlowi zamorskie­mu Polski. Nie tylko rozwój, ale i racja bytu tego miasta wynikały z tego, że leży ono u ujścia jedynej wielkiej naszej rzeki, co w przeszłości decydowało, a na głów­nym szlaku wodnym i kolejowym, łączą­cym nas dziś z Bałtykiem. To jest prawda, której żadne nowe formuły zatrzeć nie zdołają. Ludność Gdańska jest obecnie w swej dominującej większości niemiec­ka, jej egzystencja i dobrobyt zależą na­tomiast od potencjału ekonomicznego Polski.

Jakież z tego wyciągnęliśmy konse­kwencje? Staliśmy i stoimy zdecydowanie na platformie interesów naszego mor­skiego handlu i naszej morskiej polityki w Gdańsku. Szukając rozwiązań rozsąd­nych i pojednawczych, świadomie nie usiłowaliśmy wywierać żadnego nacisku na swobodny rozwój narodowy, ideowy i kulturalny niemieckiej ludności w Wol­nym Mieście.

Nie będę przedłużał mego przemó­wienia cytowaniem przykładów. Są one dostatecznie znane wszystkim, co się tą sprawą w jakikolwiek sposób zajmowali. Ale z chwilą, kiedy po tylokrotnych wy­powiedzeniach się niemieckich mężów stanu, którzy respektowali nasze stano­wisko i wyrażali opinię, że to „prowin­cjonalne miasto nie będzie przedmio­tem sporu między Polską a Niemcami” – słyszę żądanie aneksji Gdańska do Rzeszy, z chwilą, kiedy na naszą propo­zycję, złożoną dn. 26 marca wspólnego gwarantowania istnienia i praw Wolnego Miasta nie otrzymuję odpowiedzi, a nato­miast dowiaduję się następnie, że została ona uznana za odrzucenie rokowań – to muszę sobie postawić pytanie, o co wła­ściwie chodzi? Czy o swobodę ludności niemieckiej Gdańska, która nie jest zagro­żona, czy o sprawy prestiżowe, czy też o  odepchnięcie Polski od Bałtyku, od któ­rego Polska odepchnąć się nie da!

Te same rozważania odnoszą się do komunikacji przez nasze województwo pomorskie. Nalegam na to słowo „woje­wództwo pomorskie”. Słowo „korytarz” jest sztucznym wymysłem, gdyż chodzi tu bowiem o odwieczną polską ziemię, mającą znikomy procent osadników nie­mieckich.

Daliśmy Rzeszy Niemieckiej wszel­kie ułatwienia w komunikacji kolejowej, pozwoliliśmy obywatelom tego pań­stwa przejeżdżać bez trudności celnych czy paszportowych z Rzeszy do Prus Wschodnich. Zaproponowaliśmy rozwa­żenie analogicznych ułatwień w komuni­kacji samochodowej.

I tu znowu zjawia się pytanie, o co właściwie chodzi? Nie mamy żadnego interesu szkodzić obywatelom Rzeszy w komunikacji z ich wschodnią prowin­cją. Nie mamy natomiast żadnego powo­du umniejszania naszej suwerenności na naszym własnym terytorium.

W pierwszej i drugiej sprawie, to jest w sprawie przyszłości Gdańska i komuni­kacji przez Pomorze, chodzi ciągle o kon­cesje jednostronne, których Rząd Rzeszy wydaje się od nas domagać. Szanujące się państwo nie czyni koncesji jednostron­nych. Gdzież jest zatem ta wzajemność? W propozycjach niemieckich wygląda to dość mglisto. Pan kanclerz Rzeszy w swej mowie wspominał o potrójnym kondominium w Słowacji. Zmuszony jestem stwierdzić, że tę propozycję usłyszałem po raz pierwszy w mowie pana kanclerza z dn. 28 kwietnia. W niektórych poprzed­nich rozmowach czynione były tylko alu­zje, że w razie dojścia do ogólnego układu sprawa Słowacji mogłaby być omówiona. Nie szukaliśmy pogłębienia tego rodzaju rozmów, ponieważ nie mamy zwyczaju handlować cudzymi interesami. Podob­nie propozycja przedłużenia paktu o nie­agresji na 25 lat nie była nam w ostatnich rozmowach w żadnej konkretnej formie przedstawiona. Tu także były nieoficjalne aluzje, pochodzące zresztą od wybitnych przedstawicieli Rządu Rzeszy. Ale, proszę panów, w takich rozmowach bywały tak­że różne inne aluzje, sięgające dużo dalej i szerzej niż omawiane tematy. Rezerwu­ję sobie prawo w razie potrzeby do po­wrócenia do tego tematu.

W mowie swej pan kanclerz Rzeszy jako koncesje ze swej strony proponuje uznanie i przyjęcie definitywne istnieją­cej miedzy Polską a Niemcami granicy. Muszę skonstatować, że chodziłoby tu o uznanie naszej de jure i de fac­to bezspornej własności, więc co za tym idzie, ta propozycja również nie może zmienić mojej tezy, że dezyde­raty niemieckie w sprawie Gdańska i autostrady pozostają żądaniami jed­nostronnymi.

W świetle tych wyjaśnień Wyso­ka Izba oczekuje zapewne ode mnie, i słusznie, odpowiedzi na ostatni pas­sus niemieckiego memorandum, który mówi: „Gdyby Rząd Polski przywiązy­wał do tego wagę, by doszło do nowe­go umownego uregulowania stosunków polsko-niemieckich, to Rząd Niemiecki jest do tego gotów”. Wydaje mi się, że merytorycznie określiłem już nasze sta­nowisko.

Dla porządku zrobię resume.

Motywem dla zawarcia takiego ukła­du byłoby słowo „pokój”, które pan kanclerz Rzeszy z naciskiem w swym przemówieniu wymieniał.

Pokój jest na pewno celem ciężkiej i wytężonej pracy dyplo­macji polskiej. Po to, aby to słowo miało realną wartość, potrzebne są dwa wa­runki: I) pokojowe zamiary, 2) pokojo­we metody postępowania. Jeżeli tymi dwoma warunkami Rząd Rzeszy istotnie się kieruje w stosunku do naszego kraju, wszelkie rozmowy, respektujące oczy­wiście wymienione przeze mnie uprzed­nio zasady, są możliwe. Gdyby do takich rozmów doszło – to Rząd Polski swoim zwyczajem traktować będzie zagadnienie rzeczowo, licząc się z doświadczeniami ostatnich czasów, lecz nie odmawiając swej najlepszej woli

Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w woj­nach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świa- ta, ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Pol­sce nie znamy poję­cia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor.

Przyjęcie w 1939 r. dyktatu Adolfa Hitlera oznaczałoby związanie się Polski z dominującą w Europie Środkowej nazistowską III Rzeszą i w konsekwencji uczestniczenie w jej zbrodniach.

 

Wypowiedz się