STRATEGIA OBRONNA w ocenie R.Szeremietiewa

Brak nam strategii obronnej

Szeremietiew Rom

Trzeba realistycznie ocenić zagrożenia, porzucając naiwne złudzenia, że wojny nie będzie. Trzeba ustalić, jakie środki podejmie Polska w razie zagrożenia i stosownie do tego należy budować siły zbrojne i tworzyć możliwości obronne – zauważa Romuald Szeremietiew, polityk, publicysta, wykładowca akademicki specjalizujący się w naukach wojskowych, były wiceminister obrony narodowej, w rozmowie z Łukaszem Karpielem.

Czy Polska AD 2014 jest krajem bezpiecznym? Czy jesteśmy ewentualnie silni siłą naszych sojuszników?

–                 Bezpieczeństwo narodowe nie jest stanem osiągnię­tym raz na zawsze, ale procesem – jest ustawiczną troską o bezpieczeństwo, ciągłym rozpoznawaniem i usuwa­niem pojawiających się zagrożeń. Innymi słowy: w da­nej sytuacji międzynarodowej kraj może być bezpiecz­ny, ale ta sytuacja może ulec radykalnej zmianie. Jak to wygląda w praktyce, widzimy na Ukrainie. Wzrost lub obniżenie stanu bezpieczeństwa narodowego powoduje wiele czynników. I są one trudno rozpoznawalne. Nie­dawny konflikt Rosji z Gruzją oceniano przecież jako mało istotny dla bezpieczeństwa Polski, tymczasem za­kusy Rosji wobec Ukrainy uznaje się za poważne zagro­żenie dla naszego bezpieczeństwa narodowego.

Natomiast wsparcie ze strony sojuszników ma, oczy­wiście, znaczenie, ale nie może ono zastąpić własnych, narodowych zdolności obronnych. Pamiętajmy, że ar­tykuł 5 traktatu waszyngtońskiego – mówiący o wspar­ciu sojuszniczym – poprzedza artykuł 3 zobowiązujący kraje członkowskie do wnoszenia do sojuszu własnych zdolności obronnych. Siła NATO jest bowiem sumą po­tencjałów wojskowych państw członkowskich. Nie moż­na zastępować siły własnej siłami sojuszników. Byłoby to osłabianiem NATO.

 

Z czego wynikają problemy trapiące obecnie pol­skie wojsko?

–                 Z braku zrozumienia znaczenia i roli wojska w na­szym państwie. Ten brak wykazują nie tylko liczni oby­watele, ale także ludzie kierujący państwem. Podobnie media mają w tej kwestii wiele grzechów na sumieniu. Szczęśliwie po tym, co zrobiła Rosja, ton mediów oraz wypowiedzi polityków ulegają zmianie, ale czy na tym można budować przyszłość?

Jak Pan ocenia uzawodowienie polskiej armii po­przez zniesienie powszechnego poboru? Jakie skutki pociągnął za sobą ten krok?

–                 Był to krok nierozważny, wynikający zresztą z fał­szywych założeń doktrynalnych (wojny nie będzie, Pol­sce wystarczy mała armia zawodowa) i z chęci przy­podobania się środowiskom, które wykręcały się od obowiązku obrony ojczyzny. W następstwie zaprzesta­no szkolenia rezerw i nie będzie kogo mobilizować w ra­zie zagrożenia wojennego.

Warto jednak zauważyć, że pobór nie został zniesio­ny, lecz tylko zawieszony. Odważny i racjonalnie postę­pujący rząd mógłby pobór odwiesić.

Dlaczego polski przemysł zbrojeniowy jest od dłuż­szego czasu w permanentnym kryzysie?

–                 Stan polskiej „zbrojeniówki” stanowi następstwo przyjętej po roku 2001 koncepcji budowania sił zbroj­nych jako armii ekspedycyjnej na potrzeby misji zagra­nicznych, a nie do obrony kraju.

A jak na przeorientowanie polskiej strategii woj­skowej wpłynęły zmiany roku 1989? Czy nasz kraj w ogóle posiada jakąś strategię?

–                 Należało przekształcić odziedziczony po PRL ofensywny system wojskowy w system defensywny. Tej potrzeby nie rozumieli generałowie LWP, tacy jak Florian Siwicki, minister obrony w rządzie premie­ra Mazowieckiego, a trafiający do MON cywilni po­litycy wywodzący się z niedawnej opozycji nie dys­ponowali na ogół żadną wiedzą wojskową. W efekcie zmiany w siłach zbrojnych sprowadziły się do nie­kończących się przetasowań w biurokratycznych strukturach i do ciągłego redukowania stanów oso­bowych armii.

–                 Kiedy zaś Polska znalazła się w NATO, uznano, że mamy tak wielkie gwarancje bezpieczeństwa, iż wojskiem nie trzeba się specjalnie zajmować. Na­wet przyjęty w chwili rozsądku stały procent PKB na obronę jest wykonywany w kolejnych latach poniżej ustawowego 1,95%.

–                 Oczywiście, cały czas tworzono różne dokumen­ty nazywane strategiami, ale są one bezwartościowe, nie zawierają bowiem treści potrzebnych dla naszej obronności.

–                 Coraz więcej usług dla wojskowości przechodzi w ręce prywatne. Czy dostrzega Pan jakieś zagroże­nia wynikające z tej tendencji?

–                 Przed laty w armiach zachodnich stosowano ta­kie rozwiązania, ale okazało się, że nie zawsze to co „tańsze” daje korzyść. Powstaje, na przykład, pyta­nie, czy nie lepiej byłoby setki milionów złotych wy­dzielane w budżecie MON na agencje ochrony pil­nujące jednostek wojskowych przeznaczyć na wojska obrony terytorialnej? Trudno też opatrywać rannych w cywilnej służbie zdrowia lub przewozić żołnierzy na pole walki cywilnymi samolotami pasażerskimi. W „prywatyzowaniu” wojska trzeba zachować sto­sowny umiar.

–                 Jakie najpilniejsze kroki winny, Pana zdaniem, zostać podjęte, aby uzdrowić polską armię?

–                 Trzeba realistycznie ocenić zagrożenia, porzu­cając naiwne złudzenia, że „wojny nie będzie”. Usta­lić, jakie środki podejmie Polska w razie zagrożenia i stosownie do tego należy budować siły zbrojne i two­rzyć możliwości obronne. Z moich obserwacji wyni­ka, że jeszcze tego nie zrobiono, więc wydawanie w tej sytuacji pieniędzy na wojsko sytuacji nie poprawi.

–                 Jaką wartość widzi Pan w udziale polskich żoł­nierzy w misjach zagranicznych, w Iraku czy Afga­nistanie?

–                 Zdobyte na tych misjach umiejętności w zni­komym stopniu mogą się przydać w obronie kraju. Przykładem jest chociażby Gruzja. Ten kraj stworzył armię ekspedycyjną, która – jak stwierdzili eksperci amerykańscy – nie potrafiła bronić kraju w obliczu najazdu wojsk rosyjskich.

–                 Dziękuję za rozmowę.

Wypowiedz się