NARÓD, PAŃSTWO CZ. VII

NARÓD, PAŃSTWO (VII).  Obywatel a Rzeczpospolita.

 

Konstytucja RP uchwalona 17 marca 1921 r. stała się przedmiotem wielu negatywnych wystąpień ówczesnych polityków. Krytykowano naczelne zasady tego aktu jak i jego rozwiązania ustrojowe. Prof. Wacław Makowski nie zgodził się z tymi opiniami, czego dał wyraz w swym wystąpieniu wygłoszonym w maju 1924 r. w Warszawie.

Makowski I

Prof. Wacław Makowski (1880 – 1942) urodził się w Wilnie w rodzinie mieszczańskiej. Jego ojciec, Wacław Leon Makowski był wybitnym wydawcą i  księgarzem, zasłużonym  w walce o polską kulturę na Kresach.

 

Wacław Makowski studiował na Wydziale Prawa Cesarskiego Uniwersytetu w Warszawie.   W trakcie studiów początkowo związał się z organizacją socjalistyczną, z czasem zmienił orientacje na niepodległościową. Po ukończeniu studiów w Warszawie kontynuował naukę na Uniwersytecie Jagiellońskim (Wydział Filozofii) oraz we Lwowie i w Paryżu, gdzie poznał realia liberalnej III Republiki i jej pluralistycznej demokracji.

Po powrocie z Paryża, poślubił Marię Łoyko z pod Wilna. Początkowo zajął się pracą pisarską na polu literackim. Znany był z treści „młodopolskich” z akcentami społecznymi. Zdecydował jednak rozpocząć  praktykę adwokacką. Jako  adwokat przysięgły, zdobył renomę wybitnego obrońcy zarówno w sprawach karnych jak i politycznych. Po wybuchu       I wojny światowej pozostał w Warszawie, gdzie brał aktywny udział w organizowaniu sądownictwa obywatelskiego oraz sił porządkowych. Po utworzeniu Tymczasowej Rady Stanu w grudniu 1916 r. został mianowany wicedyrektorem jej Departamentu Sprawiedliwości.

Nie zaniedbywał pracy naukowej specjalizując się w filozofii i prawie karnym. W roku akademickim 1917/1918 na otwartym Uniwersytecie Warszawskim, podejmuje pracę dydaktyczną na Wydziale Prawa. Szybko zdobywa sobie opinię doskonałego wykładowcy i wspaniałego mówcy.  W październiku 1918 r. Rada Regencyjna mianowała go wiceprezesem Głównej Komisji Ziemskiej. 11 listopada 1918 r. wziął czynny udział w akcji przejmowania urzędów od okupanta niemieckiego. W 1920 r. wraz z synem zgłosił się jako ochotnik do Wojska Polskiego. Pozostał w służbie czynnej do końca 1921 r. pracując nad regulacjami prawnymi dot. sądownictwa wojskowego. Kontynuuje pracę naukową i publicystyczną,  wraz z prof. J Makarewiczem opracował projekt nowego polskiego kodeksu karnego. Podejmował się gigantycznych zadań, poczynając od tworzenia ustaw stanowiących podstawy działalności państwa, kończąc na organizacji wymiaru sprawiedliwości. W 1923 r. został profesorem zwyczajnym aktywnie uczestniczącym w życiu społeczności uniwersyteckiej.  W 1924 r. opublikował na łamach „Gazety Administracji i Policji Państwowej obszerną rozprawę pt. „Obywatel a Rzeczpospolita”, którą ukazała się także w wydaniu książkowym. Wyrażając swój pozytywny stosunek do idei wolnościowych i demokratycznych wskazywał konieczność sięgania w praktyce polskiego życia politycznego do idei solidaryzmu społecznego.

W uznaniu jego kompetencji i dorobku powierzono mu tekę ministra sprawiedliwości w pozaparlamentarnym gabinecie Artura Śliwińskiego. Tą funkcję pełnił w kolejnych rządach Juliana Nowaka, Władysława Sikorskiego, Kazimierza Bartla (trzy krotnie). Był posłem trzech kadencji i ostatnim marszałkiem Sejmu II RP. W swej działalności na forum Sejmu, jako minister sprawiedliwości musiał zmagać się z całą opozycją.

Na zwołanym 2 września 1939 r. ostatnim posiedzeniu obu izb parlamentu wygłosił przemówienie przepojone głęboką wiarą w zwycięstwo. Rząd na uchodźstwie, pomimo starań premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego, świadomie nie podjął starań aby umożliwić W. Makowskiemu wyjazd do Francji.

Prof. Wacław Makowski był jednym z najwybitniejszych polskich prawników nie tylko w wymiarze dwudziestolecia międzywojennego. Ciężko chory zmarł 28 grudnia 1942 roku w Bukareszcie.

Makowski II

 

 

Obywatel a Rzeczpospolita.

 „Dwie pierwsze tezy Konstytucji 17 marca 1921 roku brzmią:

1. Państwo Polskie jest Rzecząpospolitą.

2. Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu.

Nie mam zamiaru poddawać tu krytyce prawniczej tych dwóch sformułowań, ale, pominąwszy prawnicze i kodyfikacyjne zastrzeżenia, chciałbym w miarę możności rozwinąć tę głęboką historiozoficzną i społeczną treść, jaka się pod przytoczonymi formułami kryć powinna.

        Wymawiając ten swojski i tak powszedni wyraz: Rzeczpospolita, rzadko pamiętamy, ile się za nim kryje wieków rozwoju politycznego, wstrząśnień i walk, ofiar i poświęceń, bohaterstwa i męczarni, wreszcie wysiłków myśli politycznej i komplikacji organizacyjnych.

A przecież, biorąc rzecz w zasadniczych tylko rysach syntetycznych, Rzeczpospolita jest trzecim wielkim etapem zorganizowanego współżycia ludzkiego, jeśli już, pominąwszy wszelkie przedhistoryczne i etnologiczne, muzealne, że się tak wyrażę, zabytki, zatrzymamy się tylko na tzw. organizacji państwowej.

Pierwszym takim etapem było państwo rodowe, drugim – państwo absolutystyczne w szerokim tego słowa znaczeniu, trzecim wreszcie jest Rzeczpospolita. […]

Państwo stało się Rzecząpospolitą, zwierzchnia władza w niej należy do Narodu. Tak we wszystkich dziedzinach życia zbiorowego.

Religia naprzód była kultem rodowym – przekształciła się potem w panującą religię państwową – wreszcie stała się sprawą osobistą obywatela.

Prawo w państwie rodowym powstawało w formie paktu zawartego pomiędzy rodami […] później źródłem prawa był rozkaz, dekret czy ordonans królewski, zanim go nie zastąpiła ustawa przez wolę narodu stanowiona.

Sąd patriarchy rodu ustąpił miejsca sądowi króla, aż sam król stanął przed trybunałem, złożonym z obywateli przysięgłych.

Wojsko złożone z chorągwi rodowych nie mogło stawić czoła królewskim pułkom zaciężnym, które znikły wraz ze wzrostem poczucia narodowego i obowiązkiem obywatelskiej służby wojskowej.

Bogactwa poszczególnych rodów gasły w porównaniu ze skarbem królewskim, zdobytym wojną, grabieżą, poborem danin, aż kiedy systematyczna organizacja państwowa stała się podwaliną skarbu państwa. Kiedy wyodrębnił się ten skarb, jako rzecz publiczna od prywatnych majątków królewskich, albo poszedł jeszcze dalej       i majątek króla uczynił rzeczą publiczną.

Można by mnożyć ten przegląd bez zmiany kolejności i istoty dokonanych przeobrażeń, które obracają się około procesu: władza rodów – władza króla – władza narodu i niewolnik rodu – poddany króla – obywatel Rzeczypospolitej.

Państwo to my – mówiły o sobie spaktowane rody, kładąc podwalinę tworzącej się organizacji.

Państwo to ja – mówił u szczytu potęgi król, po osiągniętym zwycięstwie nad rodami i łącząc w sobie nici organizacyjne budowy, która już go przerastała.

Rzeczpospolita to my – mówić może i mówić powinna zbiorowość obywateli, zorganizowanych w naturalny i konieczny związek.

Tym procesom odpowiadać będzie głębsza treść organizacyjna, materialna i psychiczna. […] trony upadały, ale społeczeństwo nie zginęło, przeciwnie weszło w nową fazę bardziej spoistej organizacji, a zamiast przymusu symbolizowanego w postaci kata czy geniusza kary, ta spoistość organizacyjna musiała się oprzeć na trzech czynnikach.

To, co było dobre, aby utrzymać w spokoju poddanych, nie jest przydatne jako podstawa współżycia obywateli. Jeśli dawniej tam  gdzie każdy powinien  spać spokojnie, czuwały tylko organy władzy i przymusu, to dziś czuwać musi cała zbiorowość. Niesie ona bowiem na swych ramionach pełnię troski o Rzeczpospolitą.       Czuwanie obywatelskie jest to świadoma i rozumna współpraca w dziele organizacji i zaspokojenia potrzeb zbiorowych, jest to polityka państwowa.

Polityka,[…], stanowiła początkowo atrybucję rodów, z których każdy prowadził własną politykę, zgodną lub niezgodną z dążeniami polityki państwowej.

W państwie absolutycznym, po pokonaniu rodów, polityka stała się wyłącznie sprawą króla i jego organów,[…].

          W Rzeczpospolitej polityka państwowa jest obowiązkiem i prawem każdego obywatela, polityka taka staje się zatem z istoty swej demokratyczną.

Skomplikowana sieć nieskończonych nici i splotów organizacyjnych powiązała ze sobą obywateli nie tylko w granicach pewnego terytorium państwowego, ale i ponad tymi granicami, stwarzając głębokie więzi organizacyjne. To co dawniej mogło być skupione w rękach jednego człowieka lub nielicznej grupy ludzi, podczas gdy reszta, cała zbiorowość poddanych miała być tylko posłuszna rozkazom, stało się już dziś fikcją nieodwracalną. Dziś każdy obywatel, każdym swym czynem, chcąc czy nie chcąc, wywierać musi wpływ na bieg spraw zbiorowości, współdziała w organizacji lub jej szkodzi, choć niestety nie zawsze to rozumie. Obowiązku tego nie może zrzucić ze swych ramion na inne.

Panujący miał własny interes w utrzymaniu swego państwa i jego potęgi, umiał wyzyskać w tym celu poddanego, umiał go zmusić i obronić we własnym interesie. Dziś nikt nie będzie obywatela zmuszać do pracy nad rozkwitem Rzeczpospolitej, ale nikt go także nie weźmie w obronę. Kiedy wszyscy śpią, nie czuwa nad ich snem ani geniusz kary, ani polityk. Dawniej kto szkodził Królestwu – szedł w ręce kata, kto szkodzi Rzeczpospolitej – prowadzi ją do rozkładu, a wraz z nią strąca i siebie w otchłań – tego nikt dzisiaj na tej pochyłości nie zatrzyma.

Jeżeli w organizacji Rzeczpospolitej odbywa się podział pracy państwowej, specjalizacja polityczna wysuwająca pewnych ludzi, którzy z tego czuwania politycznego czynią swój zawód, to ich stosunek zarówno do podejmowanych zadań, jak do społeczności obywateli jest zasadniczo odmienny, od tego jaki  był w poprzednich formach organizacji państwowej.

Czynny polityk państwa absolutycznego musi się przede wszystkim ustosunkować do monarchy – był jego sługą, jego organem, kierującym realizacją jego interesów, zarówno wówczas gdy się zbiegały, jak kiedy się przeciwstawiały interesom poddanych, interesom ludu. Albo też był propagatorem supremacji interesów ludu i wtedy był wrogiem monarchy, uważany był oficjalnie za wroga państwa, za przestępcę, zbrodniarza stanu.

          Czynny polityk Rzeczypospolitej, bez względu na rolę, jaka mu do spełnienia przypadnie, jest organem społeczności obywateli i jej uczestnikiem. Nie może przeciwstawiać się interesom społeczności, ani też równolegle służyć czyimkolwiek, własnym lub cudzym interesom politycznym. Poseł do parlamentu bierze mandat od społeczności drogą wyborów, Prezydent i ministrowie Rzeczypospolitej także z tego samego źródła biorą swoje mandaty i są każdy we właściwym zakresie „organami narodu”, organami społeczności obywatelskiej, zorganizowany w związek państwowy.

Na miejsce upoważnień, opartych na zaufaniu monarchy, przychodzą obowiązki oparte na zaufaniu społecznym. Toteż, o ile polityka zawodowa w państwie absolutystycznym oderwana była w istocie swojej od podłoża psychospołecznego zbiorowości, ta polityka w Rzeczypospolitej z tego podłoża wyrasta, na nim się rozwija i pozostaje w nim stale w ścisłym związku.

A przecież zarówno państwo absolutystyczne, jak i Rzeczypospolita nie mogą się obyć bez ludzi zawodowo oddanych służbie publicznej. Tę służbę publiczną, która obejmuje wszelkie działy pracy publicznej, wynikającej z istoty organizacji państwowej, nazywamy ogólnie polityką, ponieważ każda musi być świadomie kierowana do celów udoskonalenia i osiągania najlepszych społecznie wyników we właściwym sobie zakresie. Stąd możemy mówić nie tylko o polityce ustawodawczej, jako o systematycznym świadomym dążeniu do udoskonalenia stanu prawnego w państwie, nie tylko w polityce wykonawczej w dziedzinie stosunków zagranicznych lub wewnętrznych, oświaty, zdrowia, skarbu, życia gospodarczego itp., ale nawet w polityce sądowej, jako o formie działalności zmierzającej do osiągnięcia najlepszego wymiaru sprawiedliwości. W tym zestawieniu nie będziemy widzieli odchylenia sprawiedliwości od jej zadań, ale przeciwnie, dążenie do ideału, bowiem cele i metody polityczne zmieniają się w zależności od dziedziny zagadnień społecznych, którym mają służyć.

Taki zatem polityk zawodowy czy zawodowy działacz publiczny, musi mieć podwójne zadanie: jedno – wobec gruntu psychospołecznego, z którego wyrasta, drugie – wobec otwierających się przed nim obowiązków twórczych udoskonalenia organizacji państwowej, świadomego osiągania celów współżycia obywatelskiego.

Działalność jego polega na transpozycji interesów, potrzeb, nastrojów społeczności na forum działań politycznych i instytucji publicznych. To, co dojrzewa jako potrzeba społeczna, dotąd nie uregulowana lub źle uregulowana, musi być wyczute, zrozumiałe i ujęte w formę ustawy; to co należy do dziedziny wynikającej z ustaw i celów współżycia aktów zarządu państwowego, musi być wykonane ze zrozumieniem potrzeb i wymogów społeczności oraz ze świadomością dalszego rozwoju i udoskonalenia organizacji państwowej; wreszcie spór sądowy musi być rozstrzygnięty ze zrozumieniem treści i ducha ustawy na podstawie poczucia słuszności, tkwiącego w psychice społecznej.

         Działacz społeczny w Rzeczpospolitej jest jak drzewo owocowe, czerpie soki z gruntu, z którego wyrasta i przekształca je w owoce. W sobie ma moc czerpania soków, wyczucia potrzeb, zrozumienia interesów oraz odpowiedniego organizacyjnego ich ujęcia i zabezpieczenia; to jest jego samoistna „władza” – ale wartość wydanego owocu zależna jest od soków ziemi, od wpływów żywiącej społeczności.

Gdzie ziemia żyzna, gdzie życie społeczne, świadomość potrzeb społecznych, wyrobienie organizacyjne jest wysokie, tam plon będzie piękny , działalność polityczna bogata, rozwój urządzeń organizacyjnych iść będzie szybko ku udoskonaleniu – odwrotnie – jałowa ziemia da plon ubogi, karłowaty, pokraczny, polityków mizernych, niefortunnych, niepowodzenia organizacyjne na każdym polu.

         Genialne zamierzenia polityków nie dadzą wyników, jeśli nie będą oparte o społeczność, nie znajdą w niej oddźwięku i posłuchu.

Monarcha absolutny mógł nakazać ten posłuch, nie liczyć się z oddźwiękiem, dopóki nie upadł; poseł na sejm albo minister republikański nic nie może z zewnątrz narzucić, musi wszystko z wewnątrz psychiki społecznej wykrzesać, a to się stać może tylko w społeczności o wysokim poziomie obywatelskim. Jeśli ten poziom jest niski, jeśli polityk dostosuje się do tego poziomu, będzie miał oparcie w społeczności, ale nie tylko nic ku udoskonaleniu nie pójdzie, przeciwnie, organizacja, jaka jest ulegnie rozprzężeniu.

Znamy przykłady rządów republikańskich, o których się mówi, że każde ich poczynanie jest mądre i dobre, przyczynia się do wzmocnienia i naprawy państwa, ale które nie mogą dokonać swych zamierzeń, bo nie mają oparcia o tzw. większość – i znamy przykłady rządów, opartych o tzw. większość, które rujnują państwo politycznie i gospodarczo, wewnętrznie i zewnętrznie.

Ta paradoksalna antynomia wynika z dwoistości zadań zawodowego polityka. I w tej dwoistości tkwią dwa niebezpieczeństwa, które jak dotąd groziły każdej republice. Z jednej strony demagogia, z drugiej despotyzm.

Demagogia jest to rak, który toczy każdą demokrację. Tak Rzeczpospolita Ateńska, doszedłszy do najwyższego rozkwitu współżycia obywatelskiego, upadła przez demagogię sofistów, polityków którzy opierali swoją działalność publiczną o samo tylko pozyskiwanie łatwej popularności, tak Rzeczpospolita Polska upadła przez demagogiczną walkę z widmem nie istniejącego absolutum dominium. A kiedy demagogia doprowadzi do rozprzężenia, wówczas zdezorientowany, pozbawiony moralnej dźwigni obywatel z ulgą zasypia, oddając się w ręce oszusta, który na demagogicznych hasłach funduje tyranię, jeśli w ogóle  nie staje się cała republika pastwą obcej imperialnej polityki. Znowu przykład republik greckich i rzymskich i nasz własny jest tu bardzo wymowny. Wśród demagogicznych haseł walki z absolutyzmem elekcyjnego króla wpadliśmy w jarzmo zaborców i tyranię obcą.

Jeśli jednak wrócimy znowu od przykładów do schematycznego zestawienia, musimy powiedzieć o jednej jeszcze właściwości Rzeczpospolitej. Już w państwie absolutystycznym rozwija się samowiedza obywatelska; poddany, który dojrzewa do miana obywatela, walczy z samowolą władzy i zdobywa gwarancje swych praw. Te gwarancje, czy to w postaci poszczególnych aktów, wielkich kart, czy w postaci tzw. oktrojowanych czy wywalczonych konstytucji, są formą zabezpieczenia przeciwko nadużyciom przemocy absolutyzmu, już wtedy w pewnej mierze ograniczonego.

W porównaniu do tych kart i konstytucji zgoła czym innym są ustrojowe konstytucje republikańskie. Tu nie ma miejsca na gwarancje i zabezpieczenie praw, bo nie ma dwóch wyraźnych stron, zawierających pakt konstytucyjny. Jest natomiast jednorodzajowa zbiorowość kształtująca formy swego ustroju, to co było wynikiem rozbieżności celów i ścieraniem zbyt jaskrawych przeciwności, ustępuje miejsca koordynacji interesów wobec wspólnego celu. A stąd na cały ustrój i na całą treść ustaw konstytucyjnych pada nowe światło. Ustrój Rzeczpospolitej opiera się w istocie swej na kooperacji poszczególnych obywateli i ich ugrupowań w ramach organizacji współżycia, na kooperacji ogółu obywateli z organami politycznymi współżycia, które z władzy samodzielnej o boskim rzekomo pochodzeniu przekształciły się w tzw. władzę służebną, będącą wynikiem na wskroś ludzkiego porozumienia.

       Myliłby się jednak ten, kto by chciał wyeliminować walkę i współzawodnictwo interesów z takiej zasadniczo kooperatywnej formy ustrojowej. Przeciwnie, walka i współzawodnictwo jest naturalnym i twórczym czynnikiem w organizacji, nabiera jednak ta walka innych, nowych form. Stają mianowicie do współzawodnictwa ideowe ugrupowania obywateli, a przedmiotem, o który walczą jest wybór środków udoskonalenia i lepszego rozwiązania zadań organizacji współżycia.

Jeśli zatem w państwie absolutystycznym walczyły ze sobą czynniki przeciwstawne, heterogeniczne, i po wyzyskaniu wzajemnym swoich wartości organizacyjnych jeden z tych czynników musiał unicestwić przeciwnika, to w Rzeczypospolitej współzawodniczą ze sobą czynniki jednorodzajowe, homogeniczne, i walka ich nie prowadzi do unicestwienia się wzajemnego, ale do układu organizacyjnego. Z chwilą gdy do tego współzawodnictwa obywatelskiego zastosować metody z epoki absolutyzmu, walka schodzi na dawne tory, rzeczpospolita przekształca się w absolutyzm grupowy, jeśli nie w monarchię to w oligarchię, powraca do form starych i oczywiście nosi w sobie konieczność unicestwienia oligarchów jako czynnika heterogenicznego na rzecz zwycięskiej organizacji współżycia obywatelskiego. Taką karykaturalną formę despotyzmu oligarchicznego widzimy w rewolucji bolszewickiej w Rosji, widzieliśmy w wielkiej rewolucji francuskiej. […]

         To, że w niedługim czasie formy współżycia republikańskiego nie tylko zatoczą coraz szersze kręgi, ale dojdą do nieprzewidywalnych dziś udoskonaleń, to jest niezależną od nas koniecznością historyczną, ale to czy w rządzie zorganizowanych należycie zbiorowości obywatelskich Rzeczpospolita Polska zajmować będzie miejsce i czy  miejsce to będzie u czoła, czy gdzieś w ogonie – to zależy od nas, od świadomego wysiłku obywateli, od naszych zwycięstw politycznych na wszelkich polach organizacji współżycia.

A dla Rzeczpospolitej Polskiej i dla jej obywateli zadanie do spełnienia jest wyjątkowo trudne. Mamy bowiem przed sobą konieczność przyśpieszonego rozwoju psychospołecznego, aby sprostać wewnętrznie tym skomplikowanym potrzebom kooperacji obywatelskiej, która jedynie pozwoli żyć Rzeczypospolitej. Musimy zdobyć się na błyskotliwy wysiłek chwilowego entuzjazmu, aby wykazać siłę wyrobienia psychospołecznego, dostateczną samowiedzę obywatelską, której nie wyrobiliśmy w sobie normalnym biegiem etapów rozwojowych, musimy dorabiać wysiłkiem świadomym luki jakie powstały w naszej psychice społecznej wskutek nienormalnego biegu naszego rozwoju historycznego.

Polska w końcu XVIII wieku jeszcze nie przeszła należytej szkoły absolutyzmu. Pierwiastki państwa rodowego były w niej jeszcze dominujące. Rody magnackie, a nawet szlacheckie były same dla siebie ośrodkami świata, układały się i paktowały z królem, buntowały się przeciw niemu, trzymały w ryzach obconarodowy i nie dość rozwinięty stan trzeci, miały swoich sobie uległych poddanych. Niwelatorska rola państwa absolutnego nie była więc wypełniona, roli tej podjęła się skwapliwie przemoc obca. Trzy ciężkie wały przemocy przetoczyły się po wybujałościach społecznego życia polskiego, z butnej i niepokornej szlachty uczyniły bezwolnych poddanych, zrównały ich z ich własnymi poddanymi, nauczyły posłuchu wobec siły, ba w duszach słabszych wyrobiły dla swej przemocy poszanowanie i nawet przywiązanie.

Nie mam tu zamiaru poruszać wypominków historycznych, ale wszak pamiętamy wszyscy pewne niezbyt chlubne wystąpienia tych lub owych nie tylko poślednich, ale przodujących mężów, którzy Rzeczpospolitą własną uważali za mrzonkę i wiernopoddańczym entuzjazmem zwracali się ku tronom, nie widząc ich nadchodzącej ruiny, nie przeczuwając własnych obowiązków obywatelskich, obcy wszelkiej psychice obywatela, całą duszą poddani.

Ten zatem okres absolutyzmu obcego, mimo trzech zasadniczo różnych metod, przeobraził psychikę polską. Jeśli jednak wszczepił w nią w trzech rozmaitych formach strony ujemne poddaństwa, to jako strona dodatnia przeciwstawiły się im tradycje przedrozbiorowe, tradycje wolności, ale zarazem tradycje swawoli. Przeorana gwałtem zaborców, przetrawione w ogniu tyraństwa i marzeń o walce te  tradycje uległy oczywiście istotnym zmianom, jednak nienormalny wpływ obcego i trojakiego absolutyzmu nie był tym czynnikiem, który by w zrzeszeniu obywateli wspólnie i we własnej organizacji państwowej skupionych przez konieczność obalenia absolutyzmu wyrobił poczucie solidarności dość mocne dla zapewnienia normalnego rozkwitu społeczności obywatelskiej. Stąd szczególnie wielka rozbieżność ugrupowań politycznych, a częstokroć niedostateczne w nich poczucie patriotyzmu, jedności obywatelskiej, godności Rzeczpospolitej i jej obywatelskich urządzeń.

Reminiscencje swawoli szlacheckiej, wypaczone przez deprawację poddaństwa, są to chwasty, które zanieczyszczają polską psychikę społeczną. Jeśliby  analizować pod tym względem poszczególne grupy społeczeństwa polskiego, to można by przytoczyć szeregi przykładów stwierdzających, że największe, powiedzmy wprost, niejednokrotnie wysokie wartości obywatelskie, posiada inteligencja, która z istoty rzeczy przez oddziaływanie wpływów wykształcenia głębiej ujmuje zagadnienia współżycia i żywiej na nie reaguje, oraz grupy robotnicze, które ze względu na charakter swej pracy i wyraźną solidarność interesów szybciej dojrzewają do kooperacji obywatelskiej. Kiedy chodzi o realizację zamierzeń naprawy, inicjatywa twórcza polityki państwowej znajdzie tu zarówno zrozumienie jak i poparcie. Jeśli rozwój solidarności społecznej i obywatelskiej ludności wiejskiej jest mniej szybki, wynika to między innymi z charakteru życia rolnika, w znacznej mierze opartego o samowystarczalność gospodarczą.

Abstynencja zaś od współdziałania sprawom publicznym jest objawem psychiki społecznej, która reaguje dopiero na przymus zewnętrzny – w Polsce, jak mówię, skomplikowanej przez pozostałość swawoli, która stwarza na swój użytek pokraczną ideologię indywidualizmu, zresztą biernego, wyłącznie krytycznego, nie tylko pozbawionego cech twórczych, ale wprost szkodliwego.

Najpotężniejszym czynnikiem, na którym opiera się kultura obywatelska, jest instynkt społeczny. Ten instynkt społeczny, tłumiony i wyzyskiwany przez absolutyzm, rozwijał się tam przez opór i hartował się w walce przeciwko państwu absolutystycznemu. Rzeczpospolita stwarza nowe formy kultywowania i rozwoju instynktu społecznego, który dla niej jest warunkiem bytu.

Parlamentaryzm ze wszystkimi swoimi cechami, począwszy od wyborów powszechnych, skończywszy na wykonywaniu władzy ustawodawczej i kontroli obywatelskiej, jest nie tylko formą rządzenia, jest zarazem kuźnią instynktu społecznego, szkołą obywatelskości. Nawet ludzie, którzy przynieśli ze sobą do parlamentu psychikę poddanych, psychikę sobkostwa i nienawiści, muszą ulec w końcu przemożnym wymogom kooperacji obywatelskiej. Im później to nastąpi, tym gorzej dla Rzeczpospolitej. Organy wykonawcze i sąd muszą wykorzenić z duszy wszelki automatyzm poddaństwa i wszelką i wszelką wybujałość absolutyzmu, muszą się przejąć do dna rozumowo i uczuciowo zadaniem służby publicznej, zadaniem transpozycji potrzeb obywatelskiego współżycia na akty zarządu, wymiaru sprawiedliwości itp. Wreszcie obywatel każdy w ciągłym zetknięciu ze sprawami wspólnymi Rzeczpospolitej, musi zrozumieć fakt nierozłącznej współzależności jego własnych interesów z interesami zbiorowości, musi tę współzależność wyczuwać instynktem, wyrobić w sobie automatyzm kooperacji.

Taka jest istota ustroju Rzeczypospolitej i stosunku do niej obywatela.

I nie wystarczą tu na dłużej żadne surogaty. Praw życia społecznego nie można oszukać frazesem demagogicznym. A ten, kto najgłośniej krzyczy i profanuje najświętsze wyrazy: OJCZYZNA, NARÓD, PATRIOTYZM, WOLNOŚĆ, jeśli za jego słowami stoi sobkowska dusza poddańcza, plugawi Rzeczpospolitą, czyni krzywdę największą organizacji współżycia obywatelskiego, opóźnia jej rozwój, jeśli nie gorzej jeszcze.

       Jeżeli nasze pokolenie, wychowane w niewoli, nie zdoła od razu wykorzenić ze swojej psychiki tych tragicznych niestety pozostałości, jeśli nie zdoła za pomocą jednej realnej siły w zbiorowości obywatelskiej, jaką jest rozumna opinia publiczna, już dziś wyznaczyć sobie właściwych dróg, to niechże nowe rosnące pokolenie będzie najdalsze od zaraźliwych miazmatów gnijącego trupa niewoli.

Jeśli tak stanowczo otwieram tu ujemne strony polskiej psychiki społecznej, to nie dlatego, abym nie widział jej stron dodatnich, albo ich nie doceniał. Przeciwnie, mam to, na apriorycznym entuzjazmie, ale na skrupulatnej analizie i porównawczym zestawieniu oparte niezłomne przeświadczenie o wielkich wartościach społecznych, tkwiących w narodzie, o tym, ze obywatel Polak w swym stosunku i w swojej pracy dla Rzeczpospolitej osiągnie wspaniałe wyniki.

Nasza gleba społeczna nie jest jałowa, jest bogata i bujna, a przeto tym większej wymaga kultury, bo tym łatwiej plenią się na niej chwasty szkodliwe, głuszące dobry owoc.

Samorzutny, można powiedzieć, niespodziewany i imponujący rozpęd państwotwórczy, który wykazała zbiorowość obywateli Rzeczypospolitej tworząc państwo w warunkach najcięższych, broniąc je ofiarą krwi i mienia, wysiłkiem geniuszu i pracy doprowadzając, w ciągu paru lat zaledwie, niemal z niczego do całkowitego, pełnego życia państwowego, uporządkowanego na wszystkich polach nie gorzej niż w niejednej starej, o nieprzerwanych tradycjach organizacji państwowej, ta wielka liczba ludzi ofiarnych i oddanych, do głębi obywatelskich, czynnych na każdym polu życia państwowego – to wszystko jest niewątpliwą podstawą do szlachetnej ambicji narodowej. Tą ambicję mam w pełni, widzę Rzeczpospolitą wchodzącą w chwale i wierzę w rozrost wspaniały jej mocy i potęgi. Chciałbym tylko tę ambicję polskiej społeczności, ambicję narodu polskiego widzieć nie upojną samozadowoleniem, ale rozkwitającą w czynie.

Ambicja zdrowa pod wpływem pochwał się rumieni, czczą chwalbą gardzi, patrząc w siebie nie upaja się tym, co widzi dobrego, ale nieposkromiona w drodze wzwyż ku doskonaleniu tępi własną słabość, usuwa zło, nie boi się jasno je widzieć.

Ogrom zadań, które leżą przed nami, przerasta bodaj to, co już zdołaliśmy uczynić, wymaga nieustannego zbiorowego wysiłku. Świadomość tego ogromu każe uruchomić wszelki zapas sił, każe wyplenić wszelką słabość , usunąć wszystko, co by spełnieniu tych zadań stawało na przeszkodzie.

Ta praca będzie obowiązkiem i duma pokoleń.

       My dzisiaj bez zwłoki wszystko czynić musimy, aby w świadomości i czynach każdego obywatela rozbudzać i potęgować instynkt społeczny, poczucie godności obywatelskiej i potrzebę kooperacji republikańskiej. Te wskazania, kierując czynami każdego statysty i każdego obywatela, wskażą mu nieomylną drogę postępowania. To co nazywamy RACJĄ STANU, tj. całokształt interesów związku obywateli, znalazłszy wyraz w psychice społecznej i w działalności powszedniej człowieka, prowadzi do ugruntowania jedynych gwarancji Rzeczypospolitej, gwarancji jej bytu, rozwoju i doskonalenia.

Z chwilą kiedy się ta racja stanu w psychice i czynach obywateli utrwali, kiedy obywatel będzie zdawał sobie sprawę z potrzeb politycznych Rzeczypospolitej i swojego dla niej stosunku, kiedy działacz polityczny będzie mógł śmiało podejmować dzieło rozumnej polityki państwowej, wiedząc że się spotka z oddźwiękiem społeczności, nie dającej się bałamucić demagogii, ale świadomej interesów Rzeczypospolitej i własnych – z tą chwilą byt i rozwój Rzeczypospolitej będzie zagwarantowany pod każdym względem, rola jej wśród szeregu innych organizacji państwowych zabezpieczona, a tezy naczelne Konstytucji Marcowej, głoszące że Państwo Polskie jest Rzecząpospolitą, że władza w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu – nabiorą nowej, głębokiej treści.”

 

(Opracowano na podstawie publikacji prof. Wacława Makowskiego „Rozważania prawnicze. Z dziedziny prawa publicznego. Z dziedziny prawa karnego. Mowy”, Warszawa 1928, s. 3 – 22).

 

 

Julianów, 22 sierpień 2013 r.                                            oprac. Marek J. Toczek

Wypowiedz się