Bezprawne obyczaje w Sądzie Wojskowym

Gdy na sali Gmyz zasiada

Małgorzata Pietkun

Sąd Prawo

Środa, 26 czerwca, godzina 10.00, Sąd Wojskowy przy ul. Nowowiejskiej w Warszawie. Trwa remont gmachu, jest bałagan, hałas, nikt nie pilnuje wejścia. Mogłabym wnieść 10 kilogramów trotylu i nikt nie zwróciłby na mnie uwagi. A jeszcze niedawno…

Normalnie wejścia strzeże uzbrojona po uszy żandarmeria. Skrzętnie legitymuje każdego wchodzącego do Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie. Powołuje się przy tym na szczególne procedury, bardzo szczególe. Armia, nie ma przebacz. Bulwersuje to wszystkich – wchodzących. I nie tylko wchodzących. W niewybrednych słowach zachowanie żandarmów komentują czytelnicy reportaży z sądu i widzowie oglądający relacje z procesów.

 

Dziś procedury nie obowiązują. Nie ma też ciecia, maniaka kontroli wszystkiego i wszystkich, z którym Paweł Pietkun wielokrotnie dyskutuje – na co dowodem są nagrania wciąż dostępne na YouTube – na temat jego stalinowskich – autorskich, jak sądzę – procedur.

 

Na korytarzu obijamy się o sekretarki i protokolantki. Atmosfera jak w poczekalni PKS w samym środku sezonu. Widać to nawet po ubiorze pracowników sądu. Królują barwne koszulki z krótkim rękawkiem, letnie spodnie, obcisłe sukienki, frywolne dodatki. Kobiety mają na nogach plażowe buty, a ich bluzeczki z dekoltami uwalniają wreszcie duszone przez całą zimę biusty. O ścianę korytarza, przed wejściem na salę rozpraw, oparte są nowe, jeszcze zafoliowane drzwi. Są jasne. Kolorem i stylem zupełnie odbiegają od obecnych. Obok w równych słupkach leżą materiały budowlane. Wszędzie pełno kurzu, robotników w brudnych uniformach śmierdzących papierosami i plączących się pod nogami zgromadzonych przed salą rozpraw, aroganckich sekretarek.

 

Zewnętrzna niejawność jawna wewnętrznie

 

Posiedzenie Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie w sprawie zażalenia na postanowienie prokuratora o odmowie wszczęcia śledztwa (sygn. akt KP 11/13), któremu przewodniczy sędzia ppłk Robert Gmyz jest niejawne zewnętrznie. Ale jest jawne wewnętrznie. Dlatego „strony zostały powiadomione o terminie posiedzenia i mogły się dziś stawić, i brać udział w posiedzeniu” – wyjaśnia mi sędzia Gmyz podczas posiedzenia, gdy pytam co to za pomysł z tą zewnętrzną i wewnętrzną jawnością i niejawnością? Dalej wysłuchuję długiego i – o zgrozo – kompletnie nielogicznego uzasadnienia o konieczności opuszczenia sali sądowej z uwagi na niejawność zewnętrzną. „Bo przecież gdybyśmy tu procedowali na temat podsłuchu” – wtrąca sędzia. Na temat podsłuchów będzie mówił jeszcze kilkakrotnie. Czyżby chciał dać zgromadzonej publiczności coś do zrozumienia?

 

Gmyz odwołuje się do orzecznictwa Sądu Najwyższego, którego treść znam bardzo dobrze, ale słowo daję nie wiem czy chodzi o ten sam tekst bo w mojej głowie kolebie się jedno, a Gmyz mówi drugie.

 

Posiedzenie jest niejawne zewnętrznie, dlatego publiczność i przedstawiciele mediów nie mogą być obecni na sali sądowej, a przebieg posiedzenia nie może podlegać rejestracji urządzeniami do utrwalania obrazu i dźwięku, czego po kilku godzinach zaczyna żałować sam sędzia. To było do mnie – ku zdumieniu sędziego – żony Pawła Pietkuna. Gmyz długo jeszcze się z tego nie otrząśnie i co chwilę przypominać mi będzie, kręcąc głową, czyją żoną jestem. Zaznacza też jak bardzo ceni „pana Pawła i jego pracę oraz rolę mediów”, którą nazywa – uwaga – Trzecią Władzą.

 

„Następnym razem sam zarządzę nagrywanie posiedzenia, bo są przepisy, które mi na to zezwalają!” – konkluduje sędzia i kiwa znacząco głową. I szuka potwierdzenia patrząc na mnie, więc kiwam głową. Tak. Chcę nawet dopowiedzieć, że mogę to posiedzenie nagrać. Mam czym, umiem, udostępnię. Gryzę się w język. Nie będę mu niczego ułatwiać.

 

Gmyz żałuje, że nikt rozprawy nie nagrywa. Widzę to. Lubi puszyć się przed kamerą. Lubi błyszczeć. kontroluje swoje ruchy i gesty. Przecież już kiedyś kamera uratowała Gmyza i jego show. Było to wtedy, gdy sam sędzia Gmyz poprosił ekipę (a właściwie Carcinkę) o odtworzenie nagrania, po tym, jak ppłk Lewiński zwrócił uwagę, że sędzia dyktuje do protokołu jedynie interpretację jego słów, w dodatku całkowicie niezgodną z sensem wypowiedzi. Wówczas protokolantka z nagrania z kamery spisywała, słowo w słowo, wypowiedź ppłk Mariusza Lewińskiego. A kamera Gmyzowi nie przeszkadzała, ba! pomagała!

 

Oczy sędziego Gmyza

 

Cóż to za poważna sprawa, której nie podjął prokurator, a Gmyz z uporem maniaka próbuje zamieść pod dywan? Jest aż tak błaha by prokurator nie musiał zawracać nią sobie głowy i odmawia wszczęcia śledztwa? Nie, to niemożliwe bo przecież tak lakoniczna sprawa nie popchnęłaby sędziego Gmyza do wojny o obecność mediów na sali i nie wprowadzała go w stan kosmicznego zadziwienia samą moją obecnością. Co tam media, co tam kamery! Gmyz nie może przeżyć, że przyszłam na salę. Żona tego Pietkuna! Upewnia się dwa razy pytając mnie o to, bo – jak sam przyznaje – jest po prostu ciekawy. Tak po ludzku, zupełnie prywatnie chce wiedzieć kim jestem. Przecież to właśnie Paweł Pietkun był już tu wielokrotnie i śmiał z Gmyzem, sędzią wojskowym, dyskutować na tematy prawne. Najbardziej chyba właśnie moje małżeństwo interesuje Gmyza, bo wytykał mi męża sześciokrotnie i sześciokrotnie – po moich prośbach aby zwracał się do mnie, a nie do mojego nieobecnego na sali sądowej męża – przeprasza mnie. Moja obecność musi być rzeczywiście kłopotliwa dla sędziego – sądząc po jego zachowaniu – ponieważ uwiera go nawet to, że robię notatki, że się odzywam, że nie chcę opuścić sali po tym, jak wydał sprzeczne z orzecznictwem Sądu Najwyższego postanowienie o niewyrażeniu zgody na obecność publiczności i mediów, że domagam się pisemnego uzasadnienia itd. Z niedowierzaniem przyjmuje informację, że niespełna trzy tygodnie wcześniej, w bliźniaczo podobnej sprawie (zażalenie na odmowę wszczęcia śledztwa przez prokuratora), Sędzia Sądu Rejonowego dla Warszawy Śródmieścia, Justyna Dałkowska, postanawia zezwolić mi na obecność na sali. Więcej, mogę również zarejestrować wszystko – obraz i dźwięk.

 

Jest jednak inna strona medalu. Przez trzy godziny (z dwoma przerwami) sędzia dyktując do protokołu, wyjaśniając lub uzasadniając swoje decyzje, patrzy mi zalotnie w oczy, często mówi wprost do mnie używając zwrotu „pani redaktor to”, „pani redaktor tamto”, jakbym tylko ja była widzem tego przedstawienia i tylko ja miałabym ocenić grę najważniejszego aktora – Gmyza.

 

Co więcej, sędzia dba o postawę, o to jak wypadnie. Siedzi prosto na krześle, poprawia togę, precyzyjnie układa ręce na aktach, z powagą przewraca karty książek w poszukiwaniu odpowiednich artykułów, dba by efektownie prezentować profil. Lewy, nigdy prawy. Może nie lubi swojego prawego profilu. Sędzia – mam wrażenie – po cichu liczy na to, że złamię reguły gry, które sam narzucił i będę po cichu, spod łokcia nagrywać ten spektakl, a on musi przecież dobrze wypaść w obiektywie. Żałuje, widzę, że żałuje, że tym razem nie stanie się bohaterem filmu z sali sądowej, a jego wyćwiczona poza nie będzie przykładem sędziowskiej poprawności.

 

Plaża

 

26 czerwca jest pierwszym chłodnym dniem w Warszawie od co najmniej 3 tygodni. Widać to także po stroju protokolantki zgarbionej nad klawiaturą komputera i dwoma palcami wystukującej słowa dyktowane przez sędziego Gmyza. Spod jej fioletowego sweterka, zapiętego na jeden guzik, wyziera niebieska bluzeczka opinająca fałdki na brzuchu. Na nogach ma niebieskie spodenki za kolana, tzw. rybaczki. Sprane, w sportowym stylu. Z jakimiś troczkami po bokach. Strój dopełniają skarpetki niegdyś może śnieżnobiałe, dziś już nie i podniszczone, nie najczyściejsze adidasy, a raczej buty sportowe stylizowane na adidasy. Całość sprawia wrażenie stroju na niezobowiązujące spotkanie na boisku do haratania w gałę lub na grilla i piwo z grupą zażyłych znajomych. Ale do pracy w sądzie?

 

Protokolantka z miną skrzywdzonej, zgorzkniałej i podstarzałej (choć na oko nie liczy jeszcze trzydziestu wiosen) ekspedientki GS-u, związała włosy w koński ogon. Schludnie, ale nie można powiedzieć by była to jakaś eksplozja elegancji. Ubiór protokolantki i jej miny, jakie stroi po każdej wypowiedzi Lewińskiego, daje pełny obraz „powagi” sądu i przebiegu postępowania pod przewodnictwem sędziego Gmyza.

 

Wstrząśnięty i zmieszany

 

Parcie na szkło sędziego Gmyza daje się zauważyć również wówczas, gdy na sali sądowej, w trakcie prowadzonego przez siebie posiedzenia, sędzia zaprasza mnie na prywatne spotkanie – rozmowę o zawiłościach tego postępowania oraz o jawności posiedzeń. Ma przy tym dobrotliwy wyraz twarzy, mający świadczyć o jego dobrej woli. Wspomina o tym spotkaniu wielokrotnie podczas posiedzenia. Za każdym razem z naciskiem na „prywatnie”.

 

Składa mi także obietnicę – to jego pomysł – napisania dla Serwisu Internetowego 3obieg.pl artykułu prasowego na temat jawności posiedzeń. Propozycja pisania artykułu także pada wielokrotnie. Potem, już po zakończeniu posiedzenia, kiedy rozmawiamy o terminie spotkania i artykule, mówi, że to musi trochę potrwać bo sprawa nie jest łatwa. Wymaga zaangażowania, czasu, a redakcja pewnie mu nie zapłaci. Inaczej – rzuca sędzia – gdyście mi zapłacili, wówczas… Sędzia nie kończy.

 

O uzasadnienie swojej decyzji o – nie wiem jak to rozumieć – niejawności zewnętrznej posiedzenia, odsyła mnie do rzecznika sądu. Twierdzi przy tym, że nie może się na ten temat wypowiadać w mediach.

 

Sędzia Gmyz na sali sądowej próbuje mnie oczarować. Pręży się i demonstruje swoją siłę, władzę, odrzucając wedle swego uznania lub przyjmując wnioski Mariusza Lewińskiego, upominając go z wyreżyserowanym grymasem na twarzy i słowami „panie Lewiński, bój się pan Boga!”. Po każdym upomnieniu ppłk Lewińskiego, po każdej brutalnie przerwanej jego wypowiedzi słowami „nie udzieliłem panu głosu!”, sędzia Gmyz spogląda na mnie, jakby czekał czy pokiwam głową czy raczej pokręcę. Czeka. Na to co zrobię, czy zanotuję jego słowa, czy może raczej wypowiedź Lewińskiego? Dopytuje się co jest w moich notatkach. „Widzę, że pani notuje wypowiedź pana Lewińskiego…” Nie, przerywam Gmyzowi, notuję myśl, która znajdzie się w artykule. Za godzinę lub dwie, gdy posiedzenie się skończy i zajmę się innymi sprawami może mi umknąć – odpowiadam. Na twarzy Gmyza pojawia się grymas. To go chyba już drażni.

 

Nie udało mu się przestraszyć mnie i wykurzyć z sali sądowej na początku posiedzenia, nie wyszłam także po przerwie i jeszcze mam czelność notować wszystko, tylko nie jego słowa! W końcu postanawia wytoczyć ciężką artylerię. Zarzuca publiczności awanturowanie się, zakłócanie porządku, chaos, by w końcu wypalić: „grozi pani kara porządkowa do 10 tysięcy złotych i 30 dni aresztu!” Mimo to zostaję. A wraz ze mną Grażyna Niegowska, której sędzia Gmyz nie omieszkał poczynić kilku nieprzystojnych uwag, oraz pan Janusz Komór, którego sędzia do głosu nie dopuszcza i nie zezwala na złożenie wniosku formalnego.

 

Nieprzystojna uwaga pod adresem Grażyny Niegowskiej dotyczy braku meldunku w dowodzie osobistym. Sowieckiej pozostałości, której Niegowska pozbyła się w 2012 r.  Brak betonowej pozostałości Gmyz kwituje zdaniem: “widocznie ma pani powody do tego”. Po tej uwadze Grażyna Niegowska prosi, aby wniósł do protokołu swoje słowa. Nic z tego. Sędzia Gmyz rzuca jedynie od niechcenia: “nie jest pani stroną”. Za chwilę jednak oniemieje na widok podanej przez Niegowską wizytówki z londyńskim adresem kancelarii prawnej. Jego twarz zdaje się mówić: „Coś mi tu nie gra”. A ja dopowiadam sobie w myślach: „Nie ma takiego miasta Londyn, jest Londek”. Sędzia Robert Gmyz trzykrotnie prosi Niegowską by ta pozwoliła mu zatrzymać firmową wizytówkę. Ogląda ją z każdej strony, mruczy coś pod nosem, w końcu brzydkim gestem odrzuca ją w stronę protokolantki.

Koniec końców, pan Komór opuszcza salę, ponieważ ppłk Lewiński może wskazać jedynie dwie osoby z mocy art. 361 § 1 kpk. Wtedy sędzia ponownie łagodnieje i ponownie zaczyna prowadzić sprawę patrząc mi w oczy i zwracając się do mnie per „pani redaktor”, jak do arbitra. Paradne. Przecież to on w tej farsie pełni rolę arbitra. A prokurator milczy.

 

Pan Dulski Jest W Aktach Sprawy

 

Przez trzy godziny, podczas których sędzia Gmyz, patrząc mi w oczy, rozpatruje wnioski i demonstruje swoją powagę, rozwagę, wiedzę i bezstronność, prokurator odzywa się głośno dwa razy. Za pierwszym razem na pytanie sądu, czy chce zająć stanowisko, złożyć jakiś wniosek, odpowiada tylko „pozostawiam to do decyzji sądu”. Za drugim, gdy Grażyna Niegowska pyta go o nazwisko, odpowiada „jest w aktach sprawy”. Nie wytrzymuję, parskam ze śmiechu. Dotknęłam wiedzy tajemnej.

 

Prokurator Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, Jest W Aktach Sprawy, wyraźnie nudzi się na posiedzeniu. Bawi się długopisem, tarmosi kartki swoich pism, przewraca oczami. Kiedy podchodzę do stołu sędziego by na żądanie okazać legitymację, śmieje się pod nosem. Burczy coś o Trzecim Obiegu, o mediach w ogóle i o mnie. Szydzi. Odnoszę wrażenie, że jego rolą jest przypilnowanie by sędzia poprowadził to posiedzenie w z góry zaplanowany sposób. A może to tylko moje urojenia? Może – niczym sędzia Gmyz – uprzedziłam się. Do niezawisłości sądu, do praworządnej prokuratury? Szczęście, że nie jestem sędzią, można by zarzucić mi stronniczość.

 

Polacy, nic się nie stało

 

„Zażalenie na postanowienie prokuratora Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Warszawie o odmowie wszczęcia śledztwa (sygn. akt Pg Śl 107/12) w sprawie z doniesienia ppłk Mariusza Lewińskiego, sędziego w stanie spoczynku, o popełnieniu przestępstwa poświadczenia nieprawdy w dokumentach przez prokuratorów Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu stało się sprawą gardłową, kluczową bo mającą ochronić przestępców w togach” ocenia ppłk Lewiński. Jeśli zostanie zamiecione pod dywan, nikt nigdy nie będzie się czepiał ani tego, ani innego prokuratora czy sędziego. Bez obecności publiczności – kto wie? – mógłby się powtórzyć scenariusz poznański. To w Poznaniu właśnie, sędzia Kot, podwładny sędziego Koguta, rozpatrywał (dwa tygodnie temu) zażalenie ppłk Lewińskiego na postanowienie prokuratora o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawie poświadczenia nieprawdy w dokumentach przez sędziego Koguta. Wezwał wówczas Żandarmerię Wojskową by ta aresztowała Mariusza Lewińskiego. Na jakiej podstawie? Bez podstawy. By ukręcić łeb sprawie i zatuszować przestępstwa swojego zwierzchnika. To pokazówki mające na celu pokazanie kto tu rządzi.

 

Dla niewtajemniczonych – w zawiadomieniu ppłk Mariusza Lewińskiego chodzi o prokuratorów tej samej prokuratury, w której prokurator płk Mikołaj Przybył, niemalże na oczach kamer popełniał medialne acz nieskuteczne samobójstwo strzelając sobie w policzek z broni służbowej.

 

Ponad dwie godziny dyskutujemy z sędzią Gmyzem o obecności mediów i publiczności na sali sądowej. W końcu przestępstwa popełniane przez prokuratorów wojskowych to nie kradzież bułki w spożywczaku. Taka sprawa ma istotne znaczenie dla organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Krótko mówiąc, jest to waży interes społeczny. A „rolą mediów jest takie sprawy nagłaśniać i wyjaśniać” czytelnikom, widzom, słuchaczom – to konkluzja sędziego Gmyza. Tym bardziej czekam aż sędzia skończy błądzić i – za przeproszeniem – pieprzyć trzy po trzy, bo bardziej interesują mnie ci poświadczający nieprawdę prokuratorzy, niż wynurzenia i filmowe ambicje sędziego.

 

Mam, ale nie dam

 

Ppłk Mariusz Lewiński składa wniosek o dołączenie do akt sprawy płyty CD z nagraniem dźwiękowym. Na poprzedniej rozprawie. Teraz sędzia Gmyz ma ogłosić co postanowił. I ogłasza. Płyta, której sędzia – jak sam przyznaje – nie wysłuchał, „nie ma znaczenia dla rozstrzygnięcia sprawy” dlatego nie będzie zakwalifikowana jako dowód w sprawie, ale

 

„Proponuję panu, panie Lewiński, by płyta została w aktach na wszelki wypadek, bo jakby ktoś chciał sobie posłuchać, to wyrobiłby sobie ogląd na sprawę” – proponuje sędzia Gmyz Mariuszowi Lewińskiemu. Dębieję. Sędzia proponuje coś stronie! I do tego – mimo wniosku o zwrot płyty, która dowodem nie została, bawi się ze stroną postępowania w kotka i myszkę wyciągając rękę z płytą do Lewińskiego, to chowając ją za plecy by jednak płyty nie oddać ze słowami „zastanowię się jeszcze, oddam, albo nie”. Co takiego zawiera płyta, której boi się sędzia Gmyz?

 

Dalsze losy sprawy, którą ppłk Mariusz Lewiński próbuje doprowadzić do końca oraz zawartość płyty CD  już wkrótce na 3obieg.pl

 

                       

Napisane przez: Małgorzata Pietkun

 

Wypowiedz się