Myślmy po polsku

Polska racja stanu a separatyzmy europejskie

Krzysztof Zagozda    

            Polskie myślenie polityczne opuszcza wiek dziecięctwa i szybko wkracza w niemowlęctwo. To ustawiczne cofanie się w rozwoju nie jest li tylko domeną elit wykrystalizowanych po Okrągłym Stole, ale także szerokiego spektrum pozostającego w rzeczywistej bądź rzekomej wobec nich opozycji. Zaniechania intelektualne w połączeniu z biernością na polu międzynarodowym dramatycznie zawężają obszar politycznego zainteresowania i szeregują nas na szarym końcu wśród europejskich średniaków. Brak samodzielnej i ambitnej doktryny wraz z niebezpiecznie malejącym potencjałem twórczym w niedługim czasie mogą zredukować rangę naszego narodu do poziomu grupy etnicznej.

            A przecież nic, co dzieje się w Europie, nie pozostaje bez wpływu na naszą teraźniejszość i przyszłość. Za pozornie peryferyjnymi, mało znaczącymi wydarzeniami, kryją się często procesy, które lada chwila będą oddziaływać na losy całego kontynentu. Każdy naród dążący do wielkości musi umieć te wydarzenia dostrzegać, interpretować i zgodnie z własnym interesem polaryzować międzynarodową scenę polityczną. Bierność bądź infantylizm prowadzą narody ku nieuchronnemu zatraceniu. Jednym z wielu problemów wymagających natychmiastowego opisania przez polską rację stanu są współczesne separatyzmy dążące do powołania nowych państw europejskich.

            Punktem odniesienia dla polskiej oceny tego zjawiska musi być jego wpływ na rozkład sił w Europie. Postępująca bałkanizacja kontynentu jest czynnikiem wzmacniającym najsilniejsze państwo europejskie, czyli Niemcy. Bezprzykładna aktywność polityki niemieckiej w połączeniu z siłą ekonomiczną wykorzystuje rzymską zasadę „devide et impera” i realizuje ją głównie w odniesieniu do państw posiadających potencjał predysponujący do rywalizacji z Niemcami o prymat pierwszeństwa w Europie: Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch i Hiszpanii. Jakikolwiek terytorialny i ludzki uszczerbek na tym potencjale przekładać się będzie na wzrost znaczenia Berlina, który stanie się głównym mentorem politycznym nowo powstałych państw.

            W obliczu całkowitego i wieloobszarowego uzależnienia polskich elit od Niemiec, a także przybierającej na sile germanizacji tzw. Ziem Odzyskanych, naszą racją stanu jest znalezienie się w obozie politycznym, który zdefiniuje się – niekoniecznie nominalnie – jako antyniemiecki. Wykrystalizowanie się go jest tylko kwestią czasu. Jako pierwsza hasło rzuciła Wielka Brytania, której doktryna polityczna zawsze zwalczała najsilniejsze państwo na kontynencie. Niechęć Londynu wobec Berlina wzrosła po pojawiających się domniemaniach o poufnej pomocy niesionej szkockim separatystom przez tajne służby niemieckie. Krytyka Unii Europejskiej przeprowadzona przez premiera Jamesa Camerona nie pozostawia wątpliwości co do brytyjskich intencji.

            Najwyższy czas na polskie wybicie się na niepodległość w formułowaniu newralgicznych komponentów własnej racji stanu. Naiwnością byłoby oczekiwanie tego od rządu w Warszawie. Z zadaniem tym muszą zmierzyć się środowiska „czytające” politykę realną, gotowe iść pod prąd politycznej poprawności lansowanej nie tylko przez czynniki oficjalne, ale i autodestrukcyjne zawołanie: „za wolność waszą i naszą”. Niech przemówi nasz polityczny – w dobrym tego słowa znaczeniu – egoizm, którego celem nie jest krzywda innych, ale ochrona własnej substancji. Każdy, kto dziś krzyczy: „Katalonia, Szkocja, Kraj Basków i Padania”, jutro poniesie: „Śląsk i Kaszuby”. Nie wolno nam przykładać do tego polskiej ręki!

 

            Krzysztof Zagozda