Rządy oligarchii zamiast demokracji cz II

PAŃSTWO, NARÓD ( III ).

 

Marek Toczek

 

Konstytucja. Demokracja.   Parlamentaryzm.

(Opracowano na podst. wystąpień Stanisława Trugutta publikowanych w: broszurze „Siew”   w 1920 roku, na łamach „Ruch Ludowy”, nr 9 z 1926 r. i „Kuriera Porannego z 2 IX 1927 r.).

      

Stanisław Thugutt (1873 – 1941), urodził się w Łęczycy w rodzinie mieszczańskiej, ojciec Augustyn był lekarzem, matka Waleria z rodziny Hulanickich. Pisarz, wybitny działacz ruchu spółdzielczego, polityk, czołowy przywódca ruchu ludowego. Jeden z czołowych przywódców ruchu ludowego. Był orędownikiem walki o demokratyczny i sprawiedliwy ustrój Rzeczypospolitej. Jako parlamentarzysta dążył do zbliżenia między narodami i państwami, walczył o ochronę praw i wolności człowieka. Był wicepremierem i trzykrotnie ministrem. W jego bogatym dorobku pisarskim odzwierciedlają się rozważania, poglądy i koncepcje o państwie, ustroju, funkcjach i związkach między obywatelami a państwem, które to istotnie wzbogacały myśl polityczną II Rzeczypospolitej. Nie sposób nie przyznać, że do dzisiaj myśli te w dużej mierze zachowały swą aktualność.

 

Konstytucja.

 

        Nie dość jest cieszyć się, że już Polskę mamy. Nie dość jest nawet wołać, że chcemy Polski Ludowej (Obywatelskiej). Trzeba jeszcze tę Polskę urządzić. Trzeba wiedzieć, jak się lud (obywatele) mają rządzić w tej Polsce. Jest wielu u nas ludzi, którzy o te sprawy mniej dbają. Ciężki to błąd i ciężka dla ludu szkoda z takiego rozumienia rzeczy. Choćby najmniejszy był człowiek, ciągle się on jednak styka z tym państwem, styka się w urzędzie płacąc podatki, a nawet jak je bezpośrednio, płaci je kupując towar, na który państwo nałożyło akcyzę albo cło. Styka się w szkole, do której posyła swoje dziecko, w sądzie, do którego idzie szukać sprawiedliwości, w wojsku, w którym musi lat parę odsłużyć, na kolei żelaznej, która należy do państwa, a którą on musi jeździć.

         Choćby chciał nawet państwo unikać, państwo samo przyjdzie do niego: z rekwizycją, z sekwestrem (konfliskatą), z żądaniem kontyngentu, z zakazem albo nakazem czegoś, do czego ten mały obywatel może i nie ma ochoty, ale co zrobić musi, bo państwo mocniejsze od niego i jego prośba to rozkaz. Gdyby mu się zechciał opierać to rychło się przekona, że państwo to wielkie żarna młyńskie, a on drobnym ziarenkiem między te żarna rzuconym. Oczywiście nikt by nie chciał być otrębami. Ale skoro nie chce, trzeba dbać, żeby te żarna mełły nie na szkodę, ale na pożytek obywateli. W naszym to (obywatelskim) ręku, od naszej to mocy i woli zależy.

         Na to, żeby lud się od ucisku, od nadużyć obronił ma w ręku trzy sposoby. Pierwszy sposób to zamożność, którą lud winien posiąść. To zwiększona wydajność ziemi, to spółki pieniężne, spożywcze, wytwórcze, to przemysł, który z pieniędzy ludu powstanie. Kiedy lud będzie zamożny, zamożna będzie i Polska. Można też powiedzieć, że jeżeli Polska będzie zamożna dzięki ludowi to tym ludem nie będzie można pomiatać. Oczywiście oprócz siły musi lud mieć i rozum, który mu pozwoli z tej siły korzystać na swoją obronę. Inaczej będzie tylko dojną krową, a być krową, chociażby i dojną, równie mało przyjemne co i być ziarnem mielonym na żarnach.

       Drugi sposób to powszechne prawo wyborcze. To prawo obierania swoich przedstawicieli, którzy na Sejmie będą interesów ludu bronili. Tego prawa trzeba bronić do ostatniego tchu. Oczywiście, to prawo jest też tylko siłą, z której mądry korzysta, a którą głupi pozwala wyłudzić od siebie.

       Pierwsze wybory do Sejmu przekonały już nie jednego, że nie dość być zapisanym na listy wyborcze, trzeba wśród kandydatów na posłów umieć rozróżnić tego, który będzie istotnie obrońcą i rzecznikiem ludu, od takiego, który przy wyborach obiecuje złote góry, a w Sejmie potem idzie zawsze z wrogami ludu na jego szkodę i na szkodę Polski.

      

       Trzecim sposobem jest Konstytucja. Konstytucja, czyli jak ją w dawnej Polsce nazywano matka praw, to ustawa pierwsza i zasadnicza, która mówi, jak mają powstawać dalsze ustawy, jaj ma powstawać rząd i jakie on ma mieć prawa, co należy do rządu, a co należy do Sejmu, jakie wreszcie są prawa i jakie obowiązki każdego obywatela, Jednym słowem konstytucja jest to ustawa o urządzaniu państwa.

      Oczywiście, konstytucja to tylko kawałek papieru. Gdyby nawet lud najprzezorniej strzegł swego prawa, a nie miał siły upomnieć się o nie, doznałby krzywdy od złego rządu, od złego naczelnika państwa (prezyde4nta), którzy za nic by sobie mieli i samą konstytucję, i prawa później wydane. Toteż w obronie swojej lud musi używać wszystkich trzech sposobów: siły jaką daje mu zamożność i oświata, prawa, które mu pozwala wysyłać swoich obrońców do Sejmu, i konstytucji, która zakreśla granice nie tylko jego obowiązkom, ale i prawom, jakie państwo, jakie rząd może mieć w stosunku do niego.

 

         Za podstawowe zasady demokracji ustroju uznawał Stanisław Thugutt zagwarantowanie wpływu najszerszych mas obywateli na sprawy państwowe i ścisły nadzór nad działalnością osób, którym powierzono funkcje publiczne. Wolność obywatelska winna być ograniczona tylko dobrem ogółu społeczeństwa.

      

       „Wolność ujęta w karby prawa i prawo oparte na wolności”, to zdaniem Thugutta, kamień węgielny demokracji.

      

      Polacy, pozbawieni przez długi okres własnej państwowości, muszą nauczyć się sztuki rządzenia państwem i brania odpowiedzialności za jego losy. Mogą tego dokonać tylko w demokratycznym ustroju. Opinia publiczna musi być rzetelnie informowana o tym co dzieje się w państwie.

 

         Co to znaczy demokracja?   Mówiąc najkrócej demokracja to taki ustrój polityczny państwa, w którym państwem rządzą dorośli i zdrowi na umyśle obywatele, mając w tym równy głos i równe prawo. Mówiąc inaczej, państwem demokratycznym nazywamy takie państwo, w którym nikt się nie rodzi z przywilejem większego niż inni wpływu na sprawę rządzenia państwem.

 

Zazwyczaj państwo demokratyczne bywa rzecząpospolitą (republiką). Są jednak i monarchie, jak Anglia albo Belgia, ale nie można im odmówić tytułu państw demokratycznych, bo nie rządzi tam król, tylko prezes rady ministrów pod nadzorem posłów wybranych przez głosowanie powszechne.

 

       Demokracje mogą być pośrednie lub bezpośrednie. W bezpośrednich lud (obywatele) sam sprawuje władzę. Jest to możliwe w małych państwach (kantony szwajcarskie). W dużych, a tym bardziej w wielkich państwach, nie jest to możliwe. Tam swe rządy lud sprawuje przez swoich przedstawicieli (posłów), których obiera raz na kilka lat.

       W Europie sposób rządzenia się demokracji bywa zwykle parlamentarny

i polega na tym, że najwyższą instytucją, która nie tylko uchwala ustawy, ale nadzoruje, a w potrzebie usuwa rząd, jest sejm (parlament).

         W Ameryce lud obiera nie tylko parlament, ale bezpośrednio prezydenta, który razem ze swoim rządem jest niezależny od parlamentu. Ten ustrój nazywamy prezydencjalnym   (prezydenckim).

       Jedno jest, co łączy wszystkie ustroje demokratyczne, niezależnie od tego czy są one pośrednie czy bezpośrednie, parlamentarne czy prezydenckie. Tym fundamentem najgłębszym, dla wszystkich wspólnym, jest zasada zwierzchnictwa ludu, który jest gospodarzem państwa (suwerenem).

         To odróżnia ustrój demokratyczny od monarchii, w której król czy cesarz panuje rzekomo z bożej łaski, nie zdaje sprawy ze swoich czynów przed nikim, chyba przed własnym sumieniem.

       I oto rodzi się pytanie, jaki to do tych spraw ma być stosunek zwolenników Polski Ludowej (Obywatelskiej)? Czy zwierzchnictwo ludu to są puste i czcze słowa, które dla pozoru umieściliśmy w swej konstytucji, czy jest to święta sprawa, o którą chcemy walczyć, dla której gotowi jesteśmy znosić cierpienia… Odpowiedź może być tylko jedna i ta odpowiedź jest jasna.

       Pisaliśmy już o tym niejednokrotnie, że my Polacy chcemy budować państwo od dołu, za fundament jej (demokracji) kłaść mocne plecy i szczere serca ludu polskiego.

       Dlatego do tych wszystkich ludzi nie przestajemy mówić:   starajcie się jak najlepiej, jak najgłębiej zrozumieć wszystko, to co się was tyczy i co się tyczy Polski, ulepszajcie wasze gospodarstwa i doskonalcie wasze dusze – bo to wszystko jest Polska, pracujcie i bądźcie zapobiegliwi – z waszych groszaków urośnie wał, który państwo i was od nędzy odgrodzi, wierzcie w swoje siły, cudzym chlebem nie utyjecie, urządzajcie wzorowo nie tylko własną gospodarkę, ale także wspólną własność – gminę i powiat.

       Na tych najbardziej wam znanych, najbliższych sprawach musicie się znać lepiej niż ktokolwiek z dalekiej stolicy. Pamiętajcie przy każdym czynie, że jesteście obywatelami i członkami narodu polskiego.

       Czy tym ludziom, wówczas, gdy będziemy mówić o sprawach państwa, mamy powiedzieć – dość! Idźcie do swoich domów, do swoich gmin, swoich powiatów, tu kres waszej misji, waszego obywatelskiego starania, jesteście za mali, zbyt nieudolni, zbyt ciemni by myśleć o tych wielkich sprawach …

Mamy im powiedzieć – tu za tajemną zasłoną będzie dla was i za was rządził kto inny.   Nie, po stokroć nie.

       Cokolwiek byśmy im nie powiedzieli ludzie, którzy krwią swą znaczyli granice Polski nie uwierzą, że tam w ogniu armat nie zdobyli tytułu jej gospodarzy. Na polu bitew kule kładły trupem zarówno chłopskich synów jak i synów z rodzin inteligentów. Tam w obronie Ojczyzny zawierali oni braterstwo broni, którego dzisiaj mieliby być niegodni? Równość, która się narodziła w rowach strzeleckich chce żyć dalej. Tak jest zresztą na całym cywilizowanym świecie. Lud żąda głosu i musi go mieć!

        Osobiście nie widzę tu nic złego, wręcz przeciwnie – myślę, że Polska będzie mocna tylko wówczas kiedy każdy mieszkaniec jej ziemi będzie uważał ją za swój twór, za płód swej pracy, za swoje dziedzictwo. Dlatego uznaję zwierzchnictwo ludu. Dlatego moc Polski widzę w ustroju demokratycznym.

 

Parlamentaryzm.    

 

       Parlamentaryzm nie jest jedynym ustrojem odpowiednim dla demokracji. Parlamentaryzm jest forma ustroju najbardziej odpowiednią dla Polski współcześnie żyjącej. Do wniosku tego dochodzę eliminując sposoby rządzenia w innych państwach, te bardziej złe i mniej pewne.

       Zwolennikom tzw. systemu amerykańskiego radzę przeczytać druzgocącą go krytykę prof. Woodrowa Wilsona, późniejszego prezydenta Stanów, który miał możność sprawdzić na własnej skórze słuszność swych zarzutów. Gdyby to komuś nie wystarczyło, niech raczy sobie przypomnieć losy wszystkich innych republik amerykańskich, w których wytwarzanie dwóch niezależnych od siebie ognisk władzy dawało przez długie dziesiątki lat stałe wrzenie likwidujące się najczęściej w rewolucji. Cokolwiek można o tym systemie powiedzieć, jest on oparty na decentralizacji, do której my nie dojdziemy za 50 lat, i na angielskim poszanowaniu prawa, które dla nas jest ciągle mitem.

     W ustroju szwajcarskim rząd nie jest wprawdzie odpowiedzialny przed parlamentem, ale jest najzupełniej od niego uzależniony, jest po prostu wykonawcą jego woli. Konstytucja szwajcarska nie jest artykułem na wywóz. Na to żeby się nią posługiwać, trzeba czuć i myśleć jak Szwajcar. Podstawą tego myślenia jest nie mający u nas prawa istnienia pogląd, że i nasz polityczny przeciwnik ma także prawo wpływania na bieg spraw państwowych. Jeżeli jest pożyteczny w legislaturze to trzeba go popierać we własnym stronnictwie.

     O klasycznym faszyzmie możemy nie mówić, nie są to bowiem sposoby urządzania państwa, tylko sposoby opanowywania centrów jego władzy przez partie, kliki i szajki.

     Pozostaje monarchia. Jako etykieta ogólna nie mówi to nic, chyba że przez swą podstawową zasadę albo jest sprzeczna z duchem demokracji i jest wtedy moim zdaniem szkodliwa, albo z nim zgodna i w takim razie zbędna. Monarchia parlamentarna zawiera w sobie to wszystko, co tak zaciekle zwalczają przeciwnicy parlamentaryzmu i jeszcze coś więcej, co nie może pociągnąć żadnego demokraty. I znowuż jak w systemie amerykańskim dwutorowość władzy, której wyjściem w szarych czasach pokojowych jest zupełne zlekceważenie parlamentu, a w chwilach o wysokim napięciu ucieczka od przywileju władzy wykonawczej, zwykle o chwilę za późno. Znamy ten system aż nadto. Majestat, który rozsadza lub przekupuje parlament małymi szacherkami, pod nim ministrowie, którzy zaledwie się znają, co nie przeszkadza im podkopywać się zaciekle w zabiegach o laskę pańską. Niektórzy z nich są dobrymi administratorami, ale z reguły drżą ciągle, aby ich kaprys władzy nie zdmuchnął. Inni są kretynami, na których obnażenie nicości trzeba długich i ciężkich lat. Monarchia ma za sobą tradycje i prawo formalne, parlament ma budżet.

       Nie wiem, który z powyższych systemów uzyskałby dziś uznanie przeciwników parlamentaryzmu polskiego. Przypuszczam, że na decyzji ich ciążyłby kult „wielkich ludzi”, którym trzeba zapewnić jak najwięcej miejsca dla swobody ruchów.

       Nie zapominam o roli, o potrzebie prawdziwie wielkich ludzi w społeczeństwie demokratycznym. Uznaję, że w pewnych okolicznościach i w pewnych ściśle określonych formach naród, nawet najbardziej demokratyczny, może powierzyć jednemu lub kilku obywatelom władzę o całkiem wyjątkowym zakresie i kompetencjach. Nigdy także i w żadnym wypadku nie może się to dziać kosztem unicestwienia najgłębszych fundamentów ideologii demokratycznej.

       Za takie podstawy zasadnicze demokracji uważam prawo wpływania możliwie największej ilości obywateli na bieg spraw państwowych i konieczność najściślejszego nadzoru nad czynnościami osób, którym powierzono funkcje publiczne.

       Dzisiaj jesteśmy narodem w swej masie biernym, o słabym napięciu woli, narodem, który nie bardzo umie urządzać swoje życie zbiorowe. Tak było w okresie Rzeczypospolitej szlacheckiej, niewola pogorszyła stan rzeczy, który i tak był zły. Będąc narodem biernym, którego członkowie nie umieją współżyć ze sobą, zniechęcamy się niesłychanie łatwo przy wszelkich próbach naprawy. Z lubością przekazujemy każdemu, kto wyciągnie rękę, kto chce podjąć się tego dzieła, „kłopot” budowy państwa, naszego wspólnego życia, naszej przyszłości. Jesteśmy ciągle poszukiwaczami proroków, którzy wyprowadzą nas do ziemi obiecanej, jakkolwiek przy zdarzającej się okazji lubimy proroków kamionować.

         Wynikiem takiego stanu rzeczy jest zupełny brak poczucia odpowiedzialności u przeciętnego obywatela za to, co stać się może i wielka niestałość form życia publicznego.

         Dla znakomitej większości obywateli polskich państwo jest ciągle jeszcze rzeczą daleką, mało zrozumiałą i bez mała obcą.

         Woli jego, dla świętego spokoju trzeba się poddać, tym bardziej jeśli ono tego stanowczo wymaga i grozi represją, ale nie dlatego, żeby wola państwa była wolą naszą tylko dlatego, że jest ona od naszej mocniejsza. O tych, którzy rządzą państwem, albo którzy je reprezentują przeciętny Polak mówi: „on” lub„oni”.

     Nie ma żadnego innego sposobu na wyleczenie się z tej choroby niż powszechna edukacja i przymuszenie obywateli drogą nakazów konstytucyjnych, iżby raczyli uczestniczyć w budowaniu państwa, co najmniej zaś ujawniali swoje w tej mierze opinie i ponosili za nie, bodajby w swoim sumieniu, odpowiedzialność. W języku codziennym nazywa się to powszechnym głosowaniem i systemem parlamentarnym.

 

Julianów, 14 sierpnia 2012 r.                                                     Marek Toczek