Zagłada polskiej gospodarki morskiej

 

                           Adm. Marek Toczek

Gdyński port morski, duma polskich marynarzy i portowców, rozpoczął pośpieszne wyprzedawanie jednych z ostatnich już swych aktywów – spółek zabezpieczających obsługę statków w porcie. Wszystko wskazuje na to, że nabywcami tych „perełek’: spółki holowniczej „Przedsiębiorstwo Usług Żeglugowych i Portowych” i Morskiego Terminalu Masowego, będą firmy zagraniczne, pierwszej z Dani lub Holandii, drugiej z Francji.

W Zespole Portowym Szczecin-Świnoujście proceder wyprzedaży już zakończono i wszystkie spółki usługowe należące do Zespołu Portów zostały sprzedane obcym nabywcom.     W Gdańsku ten proceder również nabrał przyśpieszenia i wyprzedaje się wszystko jak leci.   O co tu chodzi? Przeciwko sprzedaży majątku protestują związki zawodowe, domagają się wstrzymania wyprzedaży. Portowcy najlepiej wiedzą do czego prowadzi taka działalność. Ale władza milczy (min. Infrastruktury, min. Gospodarki, min. Skarbu) i nie odpowiada na apel portowców.

Według oświadczenia władz portów morskich, wyprzedaż spółek usługowych jest działaniem wynikającym z obowiązującego prawa unijnego – organ administrujący portem morskim nie może być jednocześnie właścicielem spółek usługowych. Ciekawe, dotąd nam to nie przeszkadzało, a nasze porty miały obroty jak mało gdzie w Europie.

     Jeżeli takie jest prawo to dlaczego doprowadzono do takiej sytuacji w Polsce, że trzeba wszystko oddawać obcym?

Dlaczego dotąd w portach morskich nie dokonano stosownej restrukturyzacji, zmiany właściciela, tego czym nie może kierować administracja portu? Dodam tu, że porty nie podlegają władzom samorządowym i nadzór nad ich działalnością sprawuje kilku ministrów.

Jeżeli przyjęto, bez zastrzeżeń, takie regulacje prawa europejskiego w momencie podpisywania naszej akcesji do UE, to obowiązkiem Rządu RP było niezwłocznie dokonać zmian organizacyjnych w polskich portach morskich, tak jak określono to w „Strategii Rozwoju Portów Morskich do 2020 roku”, przyjętej przez Rząd RP w 2006 roku.

     Nie dokonano stosownych zastrzeżeń w Traktacie i Rząd RP nie kiwnął przysłowiowym palcem w bucie, aby zrestrukturyzować porty morskie i ochronić polskie interesy. Porty na polskim wybrzeżu stają się więc miejscem do robienia doskonałych interesów dla międzynarodowego kapitału.

W państwach „starej” Unii jest możliwe i często stosuje się praktykę, że spółka państwowa przejmuje spółkę prywatną, także w krajach odległych.   U nas nie. Żaden kolejny rząd nie pokusił się, by w ten sposób chronić polską gospodarkę. Od początku tzw. transformacji stosuje się „jedynie słuszną” zasadę poszukiwania zagranicznego, strategicznego inwestora i wyprzedaje się do cna majątek narodowy Polaków.

Kuriozalnym jest przy tym fakt, że „inwestorzy” przy zakupie polskich przedsiębiorstw uzyskują prawo do rozwijania swojej działalności w olbrzymiej skali (m. in. poprzez zakup lub długotrwałą dzierżawę dużych tereny inwestycyjnych w porcie lub jego bezpośrednim sąsiedztwie), co praktycznie oznacza trwałe wykluczenie polskich podmiotów z rynku. Nowi „inwestorzy” stają się monopolistami na polskim rynku, a my Polacy – zasobami taniej siły roboczej.

     Strategia rozwoju państwa i jego gospodarki w wydaniu PO, oznacza, że Polakom wystarczy praca najemna u obcych. Likwiduje się kolejne branże naszej gospodarki, oddając fabryki, technologie i rynek obcym. Czy tak miał wyglądać polski kapitalizm?

Julianów, 21 kwietnia 2011 r.                                                             Marek Toczek